17 - favourite son

Życie, mój synu, to jakby pierwsza rozgrywana przez ciebie partia szachów. Kiedy zaczynasz rozumieć, o co w tej grze chodzi, okazuje się, że już przegrałeś.

~Carlos Zafon: "Pałac Północy"

Przez zabite deskami okno ledwo dociera tu słońce. W całym mieszkaniu śmierdzi zgnilizną, moczem i dymem papierosowym. Od ścian płatami odchodzi farba i tapety, a meble nadają się tylko na śmietnik. Ten budynek to ruina, w której miejsce na ziemi odnaleźli dla siebie ludzie z marginesu społecznego. Żyją tu bezdomni, uzależnieni od narkotyków i wyzuci z chęci do życia ludzie. Idąc korytarzem do tego pokoju mija się kilku leżących na podłogach żywych trupów. Niektórzy są tak chudzi i brudni, że ledwo można odgadnąć ich płeć.

Jesteśmy trzy godziny drogi od Sormsvill, gdzie do końca tygodnia rezydować miał Ogród Euforii. Dopiero jednak za Hamerton udało nam się zgubić ścigających nas sługusów Namjoona. Samochód ukryliśmy na tyłach budynku. Na szczęście na dojechanie do punktu docelowego starczyło nam paliwa. A raczej naszemu kierowcy starczyło.

Stoję oparty o ścianę koło okna. Jimin siedzi koło mnie na fotelu i chowa twarz w dłoniach. Naprzeciwko siedzi mój brat. Brat, którego nie widziałem od prawie czterech lat.

Nie jest już dzieckiem, to na pewno. Właściwie to gdyby nie intensywnie niebieskie oczy i kilka cech charakterystycznych, takich jak jego pieprzyk nad górną wargą, lekko odstające uszy i ostra linia żuchwy, nie poznałbym go. Micah nie jest już dwunastoletnim dzieciakiem. Zmężniał, wyrósł, ale jest chudy jak szkapa. Oczy ma lekko zapadnięte, a na policzkach rośnie mu twarda szczecina. Włosy ma ulizane, ale wątpię, by za fryzurę odpowiadał fryzjer, czy jakiś żel. Paznokcie ma brudne, a kiedy podwija kawałek rękawa, natychmiast zauważam rządek czerwono–fioletowych śladów po nakłuciach w zagięciu łokcia. Kiedy Micah zauważa, że się gapię, od razu ściąga na dół koszulkę. Pociąga nosem i ciągle się trzęsie.

Jego ubranie to podarte w dwóch miejscach buty, które drogie były może parę lat temu. Koszula ma tylko kilka guzików, a płaszcz jest wytarty, częściowo brudny i najwyraźniej kradziony.

Nos mojego brata zatopiony jest w białym proszku, który dałem mu, znając doskonale cenę człowieka takiego jak on. Wystarczy spojrzeć. Micah przyjmuje ode mnie woreczek z odrobiną euforii. Więcej nie mogę mu dać. Sprzedaż euforii miała zabezpieczyć mnie i Jimina, ale zdaję sobie też sprawę z tego, że gdyby Micah nie zajechał nam drogi, Namjoon wystrzeliłby cały magazynek w naszą dwójkę. A tak to nie mamy nawet draśnięcia.

– No dobra – odzywam się, kiedy Micah odkleja się od stołu, na którym nie widać już białej kreski. – Całą drogę milczałeś.

– Mówiłem, że jak będziemy na miejscu to ci to wytłumaczę – mówi, pociągając znów nosem, dłonią strzepując brud z płaszcza.

– Jeśli mówiąc "miejsce" miałeś na myśli tą melinę to obawiam się, że już tu jesteśmy – odzywam się, wzdychając ciężko. Jimin łapie mnie nagle za rękę. Pewnie wyczuwa w moim głosie zdenerwowanie. – Zacznijmy od początku. Co tam robiłeś?

– To do was strzelali. Ja powinienem zadawać pytania.

– Co tam robiłeś? – powtarzam, ignorując jego niepotrzebną wstawkę. Jeśli mój brat myśli, że to on tu ma jakiekolwiek prawo głosu, chętnie przypomnę mu, że w magazynku mojego pistoletu nadal jest parę naboi. Nie omieszkałem od razu przeładować, kiedy tylko odjechaliśmy kawałek od cyrku.

– To dłuższa historia – mówi. Obserwuję go uważnie. Wciągnął co prawda odrobinę białego proszku, ale trzyma się, jakby wypił szklankę wody. Euforia to najlepszy towar w tym kraju. Po wybrzeżu krążą o niej legendy. To, że taka ilość nie zrobiła wrażenia na Micah świadczy tylko o tym, że już nie raz jego ciało radziło sobie z większą ilością takich substancji.

– Jak widzisz, nigdzie nam się nie śpieszy.

Chwilę jeszcze czekam aż w końcu brat zacznie sam mówić. Tracę cierpliwość, ale w końcu chłopak odzywa się i spowiada niczym w konfesjonale.

– Euforią handlował kiedyś mój kolega. To było jak już odszedłem z domu, a raczej... ojciec mnie wyrzucił. Znalazłem pracę w warsztacie stolarskim, ale tam każdy z chłopaków miał jakąś dodatkową robotę. Ten kolega... Samuel miał na imię. Sam zajmował się resztkami euforii, która została na rynku. Kupowałem czasami coś od niego. Ale źródełko uschło.

– A ty zdążyłeś się uzależnić.

– To nie tak – odpiera, zaraz znów pociągając nosem, jakby miał wieczny katar. – Sam wyczuł dobry biznes na euforii. No i zapytał, czy nie chcę jechać z nim do innego miasta szukać większej żyły. Chodziła drożej niż cokolwiek innego i można było na tym nieźle zarobić. Pojechałem z nim więc do sąsiedniej mieściny, a potem jeszcze kolejnej i jeszcze... skupowaliśmy to, co zostawało dilerom, a potem sprzedawaliśmy drożej. Z tym, że trzeba było się ciągle przenosić, żeby nikt nas nie kropnął. Wiesz, jaki to biznes. Wiesz o tym lepiej niż ja.

– Nie wiem jak bawicie się tam na dole – mówię. – Z góry to wygląda inaczej.

– Na dole – parska Micah. – No tak. Nieźle to sobie wymyśliliście tak swoją drogą. Rozprowadzacie euforię pod przykrywką wiecznie zmieniającego miejsca cyrku. Show to rozrywka dla dzieci, ale dla dorosłych też coś macie – śmieje się, ale po chwili wraca do sedna. – W każdym razie, Sam zrozumiał schemat. Widzisz, w niektórych miastach ludzie tylko słyszeli o euforii, ale nie można było jej tam nigdy kupić. Ale jeśli pojechało się dalej... tam, gdzie na każdym słupie telefonicznym w mieście wisiał plakat waszego cyrku, z kupnem nie było problemu. No i ta nazwa... Poszliśmy więc raz na występ. Wziąłem jakąś niunię, żeby nie było podejrzane, że dwóch dorosłych przychodzi do cyrku, by popatrzeć na klaunów.

– Do dorosłości chyba jeszcze trochę ci brakuje.

– Jakoś sobie radzę.

– Widzę – mówię, a Micah spuszcza wzrok jakby był winny. – No dobra, co dalej.

– Widziałem cię tam – mówi. – Widziałem, jak prowadzisz to całe przedstawienie. Całkiem nieźle muszę przyznać. Ta gadka o magii... poczułem się znów jak wtedy, gdy tata zabrał nas wszystkich razem, by bachory pana Jonesa były zadowolone. Przez chwilę znów miałem dwanaście lat i wszystko było w porządku.

– Nic nigdy nie było w naszej rodzinie w porządku. Ale co ty możesz o tym wiedzieć, co? Byłeś ulubieńcem tatusia – mówię przez zaciśnięte zęby. Uścisk dłoni Jimina się wzmaga. – Chętnie usłyszę o tym, jak wypierdolił cię z domu.

– Będziesz mniej zadowolony, gdy powiem ci, że najpierw wypierdolił tą szmatę – rzuca wściekle Micah. – Musiał się w końcu kiedyś dowiedzieć, że poza jej wyskokiem z tymi żołnierzami, co sobie z jednym skośnookim zrobiła ciebie, miała w łóżku potem połowę miasta. Ale co by o niej nie mówić to brakowało jej ciebie, Lazarus.

– To nie jest moje imię.

– Jest. Może kiedyś było ci z nim nie do twarzy, ale popatrz tylko na siebie – parska, a potem jego wzrok ląduje po kolei na moich nogach, torsie i głowie. – Jednak bóg musiał ci w jakiś sposób pomagać*. Od zera do bohatera, co? Masz buty ze skóry, uszyte na miarę. Płaszcz wykombinował ci ten krawiec z Lake Valley. Za sam materiał dałeś kwotę z trzema zerami na końcu. Przy pasku masz broń, a w kieszeni więcej drogocennej euforii. Jeździłeś Lincolnem kurwa, Lincolnem. Masz wszystko, a nie miałeś nic. Kiedyś byłeś przecież tylko przestraszonym, słabym i ruchanym przez ojca co noc dzieciakiem – mówi, a ton jego głosu zmienia się co chwilę z wyrazu szacunku do ochoty splunięcia na mnie. – Jesteśmy swoim przeciwieństwem, Lazarus. Dlatego jestem tak cholernie ciekawy, co się stało, że oddałeś to wszystko. Co było tego warte, hmm?

Mam ochotę uderzyć go w ten zarozumiały dziób. Już oczami wyobraźni widzę, jak jego zęby rozsypują się po ten popękanej podłodze. Tylko dłoń Jimina powstrzymuje mnie przed pokazaniem bratu z bliska podeszwy swojego "skórzanego, szytego na miarę buta".

Oczy Micah lądują nagle na Jiminie. Przez chwilę nic nie mówi, aż w końcu zaczyna się śmiać.

– Nie mów mi, że to dla tej dupy. Wygląda trochę jak kobieta, ale jestem pewny, że to nadal facet.

No i wtedy łapie mnie prawdziwa wściekłość. Jimin nie zdąża krzyknąć "nie", a moja pięść już nurkuje na nosie i w oczodole brata. Ten spada z łóżka i wtedy dokładam mu jeszcze kolanem. Coś chrupie pod siłą uderzenia. Chyba nos. Micah zaczyna coś przeklinać, a potem łapie się za krwawiący kawałek twarzy. Wtedy Jimin łapie mnie za rękaw i powstrzymuje przed wciśnięciem czaszki tego śmiecia pomiędzy deski w oknie.

Sadzam Micah z powrotem na łóżko. Ten ciągle przeklina, ale odciągam jego ręce od twarzy i rozkazuje mu na siebie spojrzeć.

– Kiedy zadałem ci pytanie, oczekiwałem odpowiedzi. Nie komentarza dotyczącego mojego płaszcza. A już na pewno nie komentarza dotyczącego Jimina. Więc jeszcze raz nazwij go "dupą", a swoją będziesz musiał zabierać z posadzki. A teraz kurwa przestań ryczeć i kończ tą żałosną opowieść o tym, jak wylądowałeś w tej rozsypującej się ruderze.

Micah chyba zrozumiał, że moje słowa to żadne prośby, więc po chwili wrócił do opowieści, choć co jakiś czas musiał robić sobie przerwę na oddech i trzymanie za bolący nos.

– Kiedy zrozumiałem po wizycie w cyrku, że to ty tam dowodzisz, postanowiłem cię śledzić. Nie było to takie łatwe, ale Sam znał kilku dilerów i domyśliliśmy się, że oni mają kontakt gdzieś u góry. Chcieliśmy tylko dogadać się z nimi, by być dostawą euforii dalej. Ale nie każdy chciał współpracować. Że niby ta wasza euforia to nie towar dla pospolitego plebsu – mruczy coś mój brat. Spluwa krwią pod swoje nogi. – Dogadaliśmy się w końcu z takim jednym. Alvatara miał na nazwisko. Sprzedał nam część towaru od ciebie i my mieliśmy rozprowadzić go dalej. Z tym, że dla siebie wzięliśmy trochę więcej niż zakładaliśmy – wyznaje. Prawie parskam, ale nieustannie kręcę głową z niedowierzaniem. A żeby było lepiej – pamiętam Alvatara, jego złote zęby i siedzibę w czymś, co przypominało burdel z szyldem prosiaczka przed wejściem.

– Wyćpałeś towar, który miałeś sprzedać. Jesteś po prostu chujowym dilerem.

– Sama za to kropnęli – mówi, nadal najwyraźniej bojąc się o tym mówić. Przełyka ślinę. Krew z jego nosa powoli zaczyna krzepnąć. – A mi udało się uciec.

– Co dalej?

– Dalej? Wylądowałem tutaj. Zawsze starałem się być co najmniej dwie godziny drogi od cyrku, by nikt mnie nie skojarzył. Tu nikt mnie nie zaczepia... wiem, że warunki nienajlepsze, ale jak uda mi się gdzieś wyhandlować towar to tu najłatwiej go sprzedać.

– A jak znalazłeś się dziś przed Ogrodem?

– Wyczerpały mi się wszystkie źródła. Nie miałem już dojścia ani od dołu, ani też nie znam nikogo z góry. Pomyślałem więc, że zapytam ciebie.

– Mnie?

– Wiem, że jesteś tam wysoko – mówi nagle z entuzjazmem, jakby postradał rozum. – No a ja... jestem nadal twoim bratem, Lazarus. Nie zostawiłbyś brata w potrzebie, co? Zawsze ratowałeś nam tyłki i... brakowało mi cię. Kiedy nagle zniknąłeś, mama się załamała. Zaczęła więcej pić. Tata swoją złość zaczął przelewać na nas. Głównie na mnie.

– Brakowało ci nie brata tylko tarczy, Micah. Kiedy zniknąłem, na waszą trójkę przelał się gniew, który zawsze ja musiałem znosić sam – mówię, powoli po raz drugi zbliżając się na skraj.

Chłopak spuszcza głowę. Zerkam na Jimina, który posyła mi lekki, ciepły uśmiech. Gdyby go tu nie było, pewnie moje knykcie byłyby bardziej obite.

– Nigdy nie byłeś mi bratem, Micah. Przyglądałeś się mojemu cierpieniu i cieszyłeś się, że to nie ty obrywasz. A teraz przychodzisz i mówisz, że miałbym nadstawiać kark dla takiego ćpuna i złodzieja, jak ty?

– Nic nie rozumiesz...

– Rozumiem więcej niż bym chciał – rzucam, mając już naprawdę dość. To jakaś wariacja... Jimin wstaje z fotela i podchodzi do mnie, by mnie przytulić. Kiedy zbliża się do mojego ucha, słyszę jak cicho prosi bym się nie denerwował. Odsuwam go od siebie, by znów popatrzeć na Micah.

Muszę myśleć racjonalnie. Nie mogę dać się ponieść emocjom, choć jest ich tak wiele. W końcu uspokajam się trochę i wyrzucam z siebie pytanie.

– Co z mamą?

Mój brat podnosi na mnie głowę.

– Zabił ją i Aberlinera, kiedy nakrył ich w łóżku. To było jakiś rok po tym, jak zniknąłeś.

Kiwam głową na znak, że rozumiem. Mama nie żyje, powtarzam w myślach. Pytań jest coraz więcej.

– Czy ona... – zaczynam, ale słowa na chwilę zamierają mi w gardle. – Wiedziała, że on mi to robił?

– Nie wiem – słyszę. – Naprawdę nie wiem. Wiem natomiast, że wiedziała, że nas bije. Lał nas od kiedy tylko zniknąłeś i nigdy nie oszczędzał. Nawet Abla. Wiedziała i nic kurwa nie zrobiła, tylko dalej chlała na umór i pieprzyła się z tymi fagasami – znów spluwa. – Myślę, że nawet jeśli wiedziałaby o tym, po co ojciec woła cię do gabinetu to i tak nic by z tym nie zrobiła.

– Wystarczy – wtrąca się Jimin, ale ja nie mam zamiaru być cicho.

– A ty?

– Ja?

– Ty wiedziałeś. Cała wasza trójka wiedziała. I też nic nie zrobiliście.

– A co miałem kurwa zrobić, co? – pyta z wściekłością. – Miałem kurwa dwanaście lat, gdy uciekłeś! Co by było, gdybym wtedy wszedł do gabinetu? Kazałby mi wyjść, albo przyłożyłby ci mocniej.

– Wygodnie jest ci tak mówić z tej pozycji, kiedy jego pasek ani ręce nie mogą cię dosięgnąć.

– Jego ręce zawsze potem tylko nas biły. Nigdy nie robił z nami tego, co z tobą, Lazaurs – mówi mój brat, wstając z łóżka, by przejść się po pokoju, chcąc rozładować emocje. – Ale nie zliczę ile razy miałem złamany ten nos – wskazuje na swoja twarz, po której znów zaczęła kapać krew. – Ani ile razy złamał mi rękę.

– A co z Noah? Co z Albem?

– Mówiłem ci, że wyrzucił mnie z domu.

– I nie wróciłeś po nich?

– Ty też po mnie nie wróciłeś! – krzyczy. Zaraz po tym zaczyna płakać. Jimin łapie mnie za dłoń, kiedy chcę podejść do chłopaka.

– Jeonggukie... – szepta, a w tym szepcie jest prośba, bym od niego nie odchodził. Obejmuję go więc ramieniem, ale mój wzrok skupiony jest nadal na bracie.

Nie wróciłem, bo się bałem, myślę. Może i ty miałeś dwanaście lat, ale ja nie byłem dużo starszy. Uciekłem, bo w końcu coś we mnie pękło. Uciekłem, bo przepowiednia jasnowidza z cyrku sprawdziła się. Uciekłem, bo widzieliście mnie wtedy. Patrzyliście i żaden z was nie kiwnął palcem. Nie poszliście po mamę, nie zawołaliście o pomoc. Nigdy. Od jak dawna wiedzieliście?

Mama... czy piła z żalu po stracie syna? Czy szukała mnie? Widzę jej obraz w głowie. Biega po mieście i mnie woła. Czy to tylko sen, czy naprawdę chciała mnie odzyskać? Czy wiedziała? Dlaczego pozwoliła ojcu bić pozostałe dzieci?

Co z Ablem i Noah? Czy żyją? Abel ma nie więcej lat niż Micah, gdy uciekałem z domu.

Tak wiele myśli krąży po mojej głowie, ale ostatecznie nie wypowiadam żadnej z nich. To nie ma sensu. Nie będę się spowiadał, nie będę się tłumaczył, ani rozgrzebywał ran. Oni mają swoje problemy. Kiedy tylko opuściłem dom – ta rodzina przestała dla mnie istnieć. Znalazłem sobie nową.

A potem ją straciłem.

Spoglądam w przestraszone oczy Jimina. Nie, myślę. Moja rodzina jest tu. Jimin jest moją jedyną rodziną i jedyną miłością. Tam, gdzie jest on jestem ja. Przytulam go mocniej, a on chętnie odwzajemnia gest.

Posypuję na stoliku jeszcze jedną małą kreskę, do której Micah dopada się jakby był umierającym z pragnienia Beduinem na pustyni, a sproszkowana euforia wodą. Środek go rozwesela. Siada na ziemi i zaczyna się cicho śmiać i dziwnie dyszeć.

– Jeonggukie... – zaczyna znów Jimin, mówiąc cicho, nie chcąc by usłyszał nas ktokolwiek inny. – Co teraz zrobimy?

– Zabiję go – mówię, a Jimin od razu kręci nerwowo głową.

– Nie. Nie rób tego.

– Jiminie... to jest narkoman. W nocy poderżnie nam gardła za resztę euforii, rozumiesz? Na ramieniu ma jakieś sto śladów po igłach. Widzisz jaki jest chudy?

– Potrzebujemy go teraz. Zna kilkoro ludzi, którym sprzedamy euforię – mówi Jimin, co niestety jest prawdą, lecz nie chcę się na to zgodzić. – Poza tym, sami nie możemy kręcić się po ulicach tak blisko miasta, w którym jest cyrk. Namjoon ma wszędzie ludzi. Musimy zmienić ubrania. Niech nam je kupi. Jeonggukie... wykorzystajmy go. I wtedy go zabijesz – mówi Jimin, zaraz cmokając mnie szybko w usta.

Na noc daję Micah więcej euforii, by po niej spał jak zabity. Przenoszę go do innego pokoju, a ten, w którym jesteśmy zamykam i podstawiam pod drzwi szafkę w razie, gdyby ktoś chciał się w nocy dostać do środka. Jimin jest obrzydzony stanem mieszkania i nie dziwie mu się. Trzy razy sprawdzam, czy materac łóżka nie jest zarobaczony i czy pościel nie jest brudna. Jesteśmy głodni, ale zastaje nas wieczór i nie mamy tu nic, co można by zjeść.

– Nie wiem, czy tu zasnę – mówi mój ukochany, kiedy rozbieram go z ubrań. Stoi z założonymi rękami, ale w końcu się poddaje.

Pod ubraniami mamy rzeczy, które chcieliśmy zabrać z Ogrodu. Wykładam na w połowie rozpadniętą etażerkę wszystkie woreczki euforii. W sumie jest ich sześć. Do tego piętnaście naboi, nie liczyć pięciu które mam już w pistolecie. Do broni Jimina mam tyle samo zapasowych. Pieniędzy mamy sporo, ale nie wystarczająco. Żyjąc w cyrku ludzie nie muszą martwić się o gotówkę, więc i tak powinienem cieszyć się, że miałem jej przy sobie aż tyle.

Jimin jest już na majtkach, więc ostrożnie kładzie się do łóżka. Kiedy jestem obok, od razu przylega do mnie. Nie mija dłuższa chwila i zaczyna płakać.

– Twój brat miał rację – bełkocze przez łzy, a ja zaczynam głaskać go po plecach. – To przeze mnie wszystko się zepsuło... powinieneś wydać mnie Namjoonowi i dalej żyć tak jak na to zasługujesz w cyrku. Tam miałeś wszystko, a ze mną nie zostało ci nic... – płacze dalej, ale wtedy układam go na swoim torsie, by mieć przed sobą jego piękną, choć czerwoną od łez buźkę.

– Już ci to mówiłem. Nie zostawię cię, Jiminie. Kocham cię.

Blondyn znów zanosi się płaczem, aż w końcu nie postanawia przelać emocji w pocałunek. Łączy nasze wargi i wtedy czuję, jak jego policzki są mokre. Całuje mnie mocno, szybko włączając do zabawy język i przerywa nagle przestraszony, kiedy ktoś na korytarzu coś tłucze.

– Spokojnie – szepczę. – Pewnie jeden z tych narkomanów się przewrócił albo coś mu spadło.

– Boję się tu spać.

– Jeśli ktoś tu wejdzie – mówię, wyjmując spod poduszki pistolet. – Zastrzelę go.

Jimin dotyka metalu i przesuwa palcem po lufie. Przełyka ślinę.

– Zabiliśmy dziś dwójkę porządnych ludzi. Lubiłem Byrona – mówi i kładzie głowę na mojej klatce piersiowej. – Co teraz z nami będzie, Jeonggukie?

– Sprzedamy euforię. A za te pieniądze popłyniemy do domu.

– Obawiam się, że nie mamy domu.

– Mamy. Ja w moim jeszcze nigdy nie byłem, ale w końcu nasze pochodzenie jest tu wyjątkowe.

– Chcesz płynąc do Azji?

– Tu nie możemy dłużej żyć, Jiminie. Namjoon będzie nas ścigał, a my wyróżniamy się z tłumu. Nie mamy wyjścia – tłumaczę, a mój ukochany kiwa głową. Nie protestuje, co mnie cieszy. Jimin jest bystry. Rozumie, że czeka nas teraz dużo pracy. – Zmienisz kolor włosów na ciemne. Będą źle szukać. Kupimy nowe ubrania.

– A jeśli nie starczy pieniędzy?

– Oprócz Ogrodu Euforii jest jeszcze jedno miejsce, skąd można ją pozyskać. Opowiadałem ci o tym, co Namjoon mówił o Jisoo, prawda?

– Eden – odpowiada Jimin i uśmiecha się. – Jesteś genialny, Jeonggukie – mówi i znów podnosi się, by mnie pocałować. Tym razem nikt nam nie przerywa.

Błądzę dłońmi po ciele ukochanego, nie odrywając się od jego ust. Ta bliskość pozwala mi wyzbyć się złych emocji. Zamieniam je na te pozytywne... Jimin nie pozwala mi myśleć o tym, co po rozmowie z bratem ciągle kotłuje się w mojej głowie. Wie, że go potrzebuje. Tak jak ja dla niego, on jest zawsze również dla mnie.

Przekładam go na materac, by leżał nie na mnie, a na plecach. Wtedy schodzę pocałunkami wzdłuż jego torsu. Jimin przyciąga mnie za włosy, by jeszcze raz mnie pocałować. Zdejmuję mu bieliznę, a potem pozbywam się tej swojej. Zasysam się na sutku Jimina, gdy puszcza moje pukle. Słyszę jak wzdycha.

Potem zjeżdżam ustami jeszcze niżej, aż nie obejmuję nimi czubka jego męskości. Jimin wypycha biodra i zaciska dłonie na poduszkach. Poruszam głową, stopniowo biorąc do gardła więcej i więcej. Czuję, jak drżą uda kochanka. Łapię za nie, by rozchylić je i językiem przejechać po jego męskości do jąder, a potem jeszcze niżej, sięgając śliskim mięśniem między jego pośladki, na co Jimin mruczy z przyjemności. Nie zamierzam na tym przystać. Pracuję intensywnie językiem, chcąc, by się rozluźnił. Jego ciało mocniej drży, gdy zasysam się lub ślinię go bardziej, a potem co chwilę wsuwam w niego dwa palce, by rozciągnąć go i nie sprawić bólu.

Kiedy Jimin mówi, że starczy, pomagam mu się podnieść. Podwijam nogi, siadając na piętach, a on ustawia się na mnie, by po chwili rozszerzyć pośladki. Sam nakierowuję swoją męskość na niego, a Jimin wpada biodrami niżej, jednocześnie zarzucając mi ręce na szyję. Wzdycha mi prosto w usta, a ja trzymam go w jego wąskiej talii.

To dla nas obu moment na rozładowanie. Tego dnia mogła trafić nas któraś z kul wystrzelonych w naszym kierunku. Mogliśmy zginąć na miejscu lub skonać po wielu godzinach walki. Mogliśmy leżeć teraz na zimnym bruku lub być przysypanym przez mokry piach w lesie. Mogliśmy stracić siebie nawzajem, ale nadal tu jesteśmy. Mamy siebie i możemy czuć swój zapach, swoje pocałunki, ciepły oddech, spragnione i pożądliwe spojrzenie. Pod palcami czuję, jak spod skóry przebijają kości miednicy i kręgosłupa Jimina. On dotyka moich włosów, czując jak coraz szybsze stają się moje pchnięcia i jego ruchy w dół i w górę.

Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało. Nie pozwoliłbym na to, nigdy, myślę.

– Kocham cię – przypominam mu, gdy już jest po wszystkim a nasze ciała oblepione są nasieniem, potem i śliną. Wycieram nas w jakąś szmatkę, a potem tulę Jimina do siebie, chcąc by nasze noce były zawsze pełne jęknięć i wyznań, a nie łez i strachu. – Wszystko będzie dobrze, obiecuję – powtarzam mu, a potem słucham jak zaczyna miarowo oddychać, gdy pogrąża się we śnie.

Ja sam zasypiam dużo później. Myślę o mamie.



|  Wyjaśnienia i trochę faktów (myślę, że warto przeczytać i się edukować, poza tym ta notatka pozwoli zrozumieć zachowania niektórych bohaterów EG) :

Euforią potocznie nazywa się w Ogrodzie Euforii kokainę lub amfetaminę. Nie sprecyzowałam tego w opowiadaniu, bo chodziło mi głównie oczywiście o efekt, jaki wywołują oba narkotyki. Są silnie uzależniające. Kokaina od lat 20 jest zakazany w większości krajów. Najczęściej występuje pod postacią krystalicznego proszku o białym lub żółtawym zabarwieniu. Można go zażywać wciągając przez nos, doustnie, wcierając w dziąsła lub można ją wstrzykiwać po rozpuszczeniu. Popularną odmianą kokainy jest crack, który daje silniejsze pobudzenie i ma szybsze działanie. Występuje w postaci biało-szarych kamyczków.

Kokaina działa na układ nerwowy pobudzająco. Jeśli ktoś jest dobry z biologii to domyśli się, że zwiększa ona wydzielanie serotoniny i dopaminy, czyli tak zwanych "hormonów szczęścia". Zwiększa ona także pewność siebie, podnosi libido i pomaga wyzbyć się zahamowań.

"Euforyczne działanie substancji utrzymuje się przez około 20-30 minut, po czym następuje tzw. zjazd zwany również dołkiem kokainowym. Spowodowany jest on nagłym spadkiem stężenia dopaminy i serotoniny w mózgu i może trwać nawet kilka dni. W tym czasie gwałtownie obniża się nastrój, mogą pojawiać się myśli samobójcze, niepokój, lęk, kołatanie serca." - źródło - poradnikzdrowie.pl

Skutkiem długotrwałego zażywania kokainy i amfetaminy jest katar, pociąganie nosem i zmniejszone łaknienie, dlatego często w literaturze pojawia się motyw zażywania narkotyku przez modelki, które nie czując głodu - chudną.

"Długotrwałe przyjmowanie kokainy prowadzi do bezsenności, stanów lękowych, depresji, impotencji, a nawet pojawienia się chorób psychicznych takich jak manie prześladowcze, halucynacje, psychozy. Zewnętrzne oznaki nałogu to utrata masy ciała, bladość skóry, upośledzenie funkcji wątroby i serca oraz ogólne wyniszczenie organizmu spowodowane brakiem snu i zmniejszonym łaknieniem." - źródło - poradnikzdrowie.pl

Zażywanie amfetaminy ma bardzo podobne skutki, z tym, że po odstawieniu amfy ma się wzmożone łaknienie. W skutek psychozy można nawet popełnić samobójstwo i wcale nie jest to jakieś rzadkie zjawisko.

Ponadto, co ważne z historii: amfetamina była stosowana przez wojska niemieckie i alianckie w czasie II wojny światowej. Między innymi dlatego też umieściłam akcję EG w latach czterdziestych. Lek, który zażywali żołnierze nawet podczas ataku na Polskę nazywał się potocznie "pigułką ataku" i zawierał 3mg narkotyku. Wywoływał agresję i sprawiał, że osoba, która go przyjęła wolniej się męczyła. Podczas wojny Amerykanie jadali tego typu specyfiki na potęgę, tak samo jak Japończycy.

Więcej nie będę się tu rozwodzić na temat historii, bo to nadal tylko fan fik, a nie lekcja historii. Zachęcam jednak do zgłębienia tematu.

Podrzucam link do ciekawego i obszernego artykułu, gdzie jest o tym znacznie więcej:

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1689498,1,jak-testowano-narkotyki-na-zolnierzach-wehrmachtu.read

Pamiętajcie proszę, że zdrowie macie tylko jedno i nie warto zmarnować go na uzależnienie. "

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top