12 - lavender death
Tajemnicę można zachować jedynie wtedy, gdy jest się samemu i powierza ją szeptem pustej studni w samo południe.
~ James Clavell, Shōgun
⑅
Kolejne miasta i stany przemierzaliśmy z raz lepszymi, raz gorszymi wynikami sprzedaży naszych biletów. O zdecydowaną większość miejsc na postój zadbał z dużym wyprzedzeniem Namjoon, więc przynajmniej na razie nie musiałem się o to martwić. Kolejnym punktem na mapie było więc Vincwick – miasto pełne ludzi, pełne ładnych restauracji i drogich samochodach przy nich stojących. Wiedziałem też, że z tego powodu będę miał dużo pracy z euforią i notatki Namjoona potwierdzały moje przypuszczenia. Na liście było wiele nazwisk, dat, notatek, więc wczytywałem się w nie, próbując zapamiętać najważniejsze rzeczy i jakoś się do tych spotkań przygotować.
Odkąd zostałem głównym dowodzącym tego statku minęły ponad dwa miesiące. A odkąd na widowni zauważyłem mojego brata minęły dwa tygodnie. Czas trochę mnie uspokajał. Zacząłem nawet zastanawiać się, czy aby nie miałem halucynacji, czy może po prostu trafił nam się w cyrku sobowtór Micah. W końcu byłem pewny, że gdybym wtedy naprawdę zobaczył swojego brata to ten rozpoznałby również mnie. Oprócz tego, że się wyróżniałem, to nie maskował mnie za bardzo ani strój, ani makijaż sceniczny. No i raczej nie dało się pośród tylu amerykanów pomylić takiego mnie, zwłaszcza, że przez wiele lat mieszkałem z Micah pod jednym dachem, bawiłem się z nim i wygłupiałem.
Szybko odrzucam myśli o bracie, bo zaczynają one schodzić na niebezpieczne tory. Myślę o ojcu, przypominam sobie jego twarz porośniętą zarostem, jego chłodne jak lód oczy.
– Wszystko w porządku? – pyta Jimin, nagle siadając na brzegu biurka, które wstawiłem do naszego namiotu, by mieć gdzie "pracować". To słowo w moich własnych ustach brzmi co najmniej dziwnie.
– Tak – mówię, posyłając mu uśmiech, zamykając notatnik, wcześniej wkładając do niego zakładkę.
– A mógłbyś zajrzeć do Hoseoka? Pytał o ciebie, jak wracałem od Taehyunga – prosi Jimin, więc po niedługiej chwili zbieram się z miejsca i ruszam do namiotu Junga.
Gdyby pytał o mnie ktoś inny, najpewniej nie pospieszył bym się tak, jak teraz. Ale Hoseok zawsze był dla mnie wyjątkowo miły, pomocny i jako jeden z nielicznych potrafił dać poczucie względnego spokoju i bezpieczeństwa. Zwyczajnie lubiłem jego towarzystwo, dlatego nie zwlekałem z pójściem do niego.
Jak się okazało Hoseok potrzebował konsultacji w sprawnie naszego jednego z dwóch koni. Silver Star i Goldie były z nami podobno najdłużej ze wszystkich zwierząt i Hoseok bardzo o nie dbał. Wiadomość o złamaniu przez Silvera nogi bardzo go zdołowała, zwłaszcza, że okazało się, że nie jest to jedyny problem zdrowotny, z jakim boryka się klacz.
– Ostatnio zwierzęta padają nam jak muchy. Pudle co chwilę na coś chorują. Nie pamiętam ile razy wyciągałeś z kapelusza innego królika. Niedawno musiałem uśpić te nowe papugi, a teraz ta maleńka – wzdycha Hoseok, kiedy po obejrzeniu konia obaj siedzimy u niego w namiocie. Mężczyzna sięga do swojego stolika, pod którym trzyma kilka butelek. Zaraz wstaje i przynosi szklanki. Odmawiam, ale zaraz widzę jego wzrok i proszącą minę. – Nie rób mi tego, Jeongguk. Wiesz, jak przeżywam te zwierzaki. Potrzebuję się napić, a nie mam z kim – mówi, a ja ulegam, myśląc, że faktycznie jeden, czy dwa drinki mnie nie zabiją.
Nie wiem, co Hoseok polewa. Smakuje jak wiśniowa nalewka, ale starszy tłumaczy tylko, że jest to specjał jego świętej pamięci matki.
– Od lat próbuję odtworzyć jej recepturę, ale nigdy nie wychodzi mi tak dobrze, jak jej wychodziło. Wydaje mi się, że dodałem już wszystkiego, ale nadal jest za słodko.
– Twoja mama musiała być jakimś magikiem, skoro robiła jeszcze lepsze. To jest naprawdę dobre – mówię, znów maczając w trunku usta. Cierpki smak alkoholu rozchodzi mi się po języku, a potem ciecz spływa do gardła.
– Magikiem nie była, ale na owocach się znała. Może to przez nie właśnie? Może nie chodzi o ważenie i przyprawy, a o same owoce? – zastanawia się na głos, zaraz dolewając nam jeszcze trochę. – Namjoonowi też zawsze smakuje, ale mówi, że nie ma mowy, bym podrobił matkę – śmieje się, a ja wyłapuję żyłkę, zaraz łapiąc za nią, by przetestować, czy jest tu temat do podjęcia.
– Namjoon znał się z twoją matką? – pytam.
– Nie powinniśmy o tym rozmawiać – odpowiada mężczyzna i już myślę, że jednak nic z tego.
Dopóki butelka nie robi się pusta, niczego się nie dowiaduję. Potem buzia mojego towarzysza nie zamyka się.
– Pytałeś o moją matkę – odzywa się w pewnym momencie. Sam już wtedy odczuwam bardzo dotkliwie skutki picia takich ilości domowej roboty nalewki, ale Hoseok ma chyba słabszą głowę. – No znali się z Namjoonem. Właściwie to ona mnie tu zapoznała. Z cyrkiem. Wiesz, uciekaliśmy z Korei i musieliśmy się czymś zająć. Mieliśmy tylko jedną walizkę z ubraniami, a w kieszeni trochę monet i mojego psa. Atto umiał kilka sztuczek. Zdolna psinka, mówię ci.
Jung czka, a potem sam wprost pytam o jego historię. Nie opowiada mi wiele. Jedynie zdradza to, że jego mama została tu kucharką, jeszcze zanim pałeczkę przejęła Molly. A potem nagle mama odeszła.
– Nie powiedziała nawet jak wyhodować tak dobre śliwki – zaśmiał się Hoseok, gdy wcześniej zapytałem, co się z nią stało. – Ale nie wiem. Pewnego dnia po prostu zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu, rozumiesz? Jak duch.
Jungowi wyraźnie szkodzi nalewka. Kładę go więc spać, przykrywam kołdrą i na szybko zaglądam do koni. Potem wracam do Jimina, śmierdząc nie tylko alkoholem, ale i naszą małą stajnią.
– Coś wam zeszło – parska Jimin, od razu odsyłając mnie do wanny, którą jest łaskaw mi nawet sprawić. Prosi więc kilkoro patrolujących o gorącą wodę i większą misę, a potem jest na tyle kochany, że kiedy siedzę w wodzie, myje mi plecy. – Jak z dzieckiem z tobą, Jeonggukie – mówi, a ja tylko śmieję się lekko pijany. – Chyba dobrze się bawiliście, co?
– Hoseok opowiedział mi o swojej mamie – mówię więc, bo akurat to mi ślina na język niesie. Jimin dalej kuca koło misy i obmywa moje ciało. – O tym, że robiła alkohol, a potem zniknęła.
– Zniknęła?
– Zniknęła. Jak ja. Ja dla mojej mamy też zniknąłem – mówię, choć nie myślę przy tym za dużo.
Ale naprawdę przypominam sobie o niej. O mojej mamie, która kiedy uciekałem z domu leżała najpewniej pijana na kanapie w salonie, przez co musiałem uciekać oknem.
– Jaka była twoja mama? – słyszę, więc niewiele myśląc mówię:
– Miała loki. Jasne. Brązowe. I zielone oczy. Często zapraszała koleżanki i kolegów ojca. Była beznadziejną żoną i średnią matką. Chyba nigdy do końca nie była zadowolona ze swojego życia. Nie wiem. Za dużo ze mną nie rozmawiała. Ale ona przynajmniej dała mi imię. Moje imię. Nie to, które dał mi on.
– Tata?
– Tak – mówię, a dłonie Jimina na mojej skórze nagle stają się jakby zimne. – Zawsze musiało być tak jak on chciał.
– Chyba twoi rodzice byli...
– Tata był chyba najgorszym człowiekiem, jakiego znam – przerywam mu, a niedługo później Jimin leży już koło mnie.
Nie pamiętam jak wydostałem się z wanny. Wiem jednak, że Jimina drobniejsze ciało przylgnęło do mojego, kiedy już byliśmy pod kołdrą. Kręci się chwilę przy mnie, a potem unosi na łokciach. Jego ciemne, jak czekolada oczy nie przypominają tych, które widywałem na twarzach mojej poprzedniej rodziny. Nie są zimne, czy obce, ale mimo tego, przez chwilę czuję od niego zapach perfum, który jest łudząco podobny do wody po goleniu, którą skądś znałem.
Lekki aromat atakuje moje nozdrza. Coś na bazie mięty, albo może i nie, ale zaraz sobie przypominam. Lawenda. Kiedy byliśmy z tatą tak niebezpiecznie blisko, a on wcześniej zdążył się wykąpać i tak od niego pachniało. Wiedziałem też, że będzie czegoś oczekiwał. Kąpiel równała się pójściu spać, a to równało się końcówce dnia, a ten czas moja matka lubiła spędzać zasypiając przez telewizorem z winem w kieliszku pozostawionym na jutro. A tata miał wtedy czas, by przyjść pod byle jakim pretekstem do mojego pokoju i wyciągnąć mnie z łóżka.
Jego gabinet zawsze mnie przerażał. Zimne panele, po których stąpałem, krocząc w stronę biurka, czy fotela, na którym to robiliśmy nadal mam w pamięci. Wiem, jaki miały kolor i gdzie miały wyszczerbienie. Pamiętam widok z ojca okna, czy na jaki odcień bieli pomalowany był sufit. Pamiętam zapach jego perfum, jego potu, jego ubrań, jego całego ciała, kiedy zbliżał się, zbliżał, jeszcze kawałek, jeszcze trochę byleby nasza skóra się o siebie otarła.
Dosłownie widzę jego twarz przed sobą. Jego zmarszczki na czole i wokół ust. Widzę jak mruży oczy, jak jego nozdrza się unoszą, gdy oddycha. Widzę, jak jego wargi nagle uchylają się i jak wypełzają z nich słowa.
– Dziwek się nie całuje.
Chłód. Czuję chłód. Nie ma ani twarzy przede mną, ani zapachu, który jeszcze chwilę temu zdawał się nie móc ode mnie odstąpić.
W namiocie tli się nadal świeczka i widzę, że jestem sam. Łóżko jest puste, a misa z wodą nadal stoi nieopodal. Czuję suchość w ustach. Podnoszę się i od razu kręci mi się w głowie. Łapię się więc za nią, ale udaje mi się wstać. Nie ma Jimina. Zakładam na siebie szybko luźne, flanelowe spodnie i pogniecioną koszulę, której dekolt odsłania obojczyki. Wychodzę na zewnątrz. Jest ciemno. Wieczór. Słychać muzykę. Na terenie cyrku wiecznie trwa impreza. Stopy mam bose, ale nie szkodzi.
Idę. Idę najpierw zobaczyć łazienki, ale oprócz Bena nikogo innego w nich nie ma.
– Hej, Jeongguk, wszystko dobrze? – pyta, a ja kiwam głową na tak.
– Szukam Jimina – mówię, zaraz odchrząkując. Ben wzrusza ramionami, więc wychodzę.
Długo go szukam. Krążę między alejkami, zastanawiając się dokąd mógł pójść. Raz wracam nawet do namiotu, zaglądam do miejsca, które nazywamy "stołówką". Nigdzie go nie ma. Kieruję się więc w stronę namiotu Taehyunga.
Noc jest chłodna. Pod stopami czuje piach, ale chcę znaleźć już Jimina. Może żaden ze mnie wróżbita, ale mam złe przeczucia.
Namiot Tae jest na końcu alejki. Zazwyczaj chłopak ustawia go blisko Hoseoka i Yoongiego, ale tym razem nasz teren jest mniejszy, a Yoongiego nadal nie ma. Gdy wchodzę do namiotu widzę zarówno poszukiwanego, jak i właściciela tego kawałka podłogi. Zamieram jednak, bo Jimin stoi nad Taehyungiem z pistoletem, wymachując nim, a łzy ozdabiają okrutnie jego policzki. Tae natomiast zasłania rękoma głowę. Dopiero teraz docierają do mnie ich podniesione głosy. Gdy wchodzę, pistolet od razu kieruję się w moją stronę, a zrozpaczony Jimin zaciska zęby na mój widok.
Nie odzywam się, bo po prostu nie wiem, co powiedzieć. Chyba nadal po prostu śnię.
– Powiedziałeś mu! – krzyczy Jimin, znów zwracając pistolet w stronę skulonego Taehyunga. – Powiedziałeś! Powiedziałeś! Obiecałeś być cicho! Obiecałeś się zamknąć!
– Nic mu nie powiedziałem...
– Kłamiesz! Tylko ty wiesz! Tylko ty i Namjoon. Tylko wy, rozumiesz? Skąd on wie?! – krzyczy Jimin, nie mogąc się uspokoić, a ja podnoszę ręce w obronnym geście, gdy spluwa przechodzi na mnie. Co rusz zmienia swojego odbiorcę. Raz jestem nim ja, raz Tae. Momentalnie cały alkohol schodzi ze mnie.
Taehyung mamrocze coś jeszcze pod nosem, ale zlewa się to z jego łzami i nie mam pojęcia, co mówi. Jimin popada w jeszcze większą histerię.
– Ostrzegałem cię, że jeśli komuś powiesz to cię zabije – mówi w końcu, zaciskając zęby na wardze tak mocno, że zaczyna mu po brodzie kapać krew. – Dlaczego to zrobiłeś?! Wszystko zniszczyłeś! I dlaczego powiedziałeś właśnie jemu?! – krzycy znów, patrząc na moment na mnie, zaraz uciekając wzrokiem, jakby ten mój go parzył.
– Jiminie... – zaczynam, ale on znów celuje we mnie.
– Nie! Zamknij się! Jak mogłeś to powiedzieć! Jak mogłeś?!
Jego histeria coraz bardziej mnie niepokoi. Jestem kłębkiem nerwów. Jimin jest na granicy i doskonale o tym wiem. Wie to też Taehyung, którego obroną przed możliwymi kulami są najwyraźniej jego własne dłonie.
– Kochanie... – podejmuję znów próbę, a oczy Jimina zwracają się w moją stronę. Jest zrozpaczony, drży i nie przestaje płakać.
– Mówiłem ci... mówiłem, że jak dowiesz się prawdy to mnie zostawisz. Mówiłem ci – płacze dalej, wylewając wodospady łez, ale nie przestając zaciskać palców na zimnym metalu. – Jeonggukie, jak mogłeś...
– Co? Co zrobiłem?
– Nie udawaj, że nie wiesz! – krzyczy znów, ledwo trzymając się na nogach. Zaraz opiera się jedną ręką o toaletkę Taehyunga.
Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
– Kąpałem się, ale nic więcej nie pamiętam. Zasnąłem. Zasnąłem, kiedy byłeś obok, a jak się obudziłem już cię nie było – tłumaczę, a on kręci głową, zaraz zasłaniając twarz dłonią.
Naprawdę długo to trwa. Mam wrażenie, że mijają godziny, a on nadal płacze, ale opada z sił. Robię krok w jego stronę, a nie widząc broni wymierzonej w swoją czaszkę, robię kolejny i kolejny, aż w końcu Jimin odkłada na toaletkę pistolet i wtula się w moją klatkę piersiową.
Kamień dosłownie spada mi z serca, kiedy pozwala mi się tak trzymać w ramionach. Traci energię, więc opadamy na ziemię. Głaszczę jego lekko mokre od potu włosy. Jego oczy po chwili unoszą się i patrzy na mnie, jakby z niedowierzaniem, ale jednak pretensją. Niepewnie zbliżam usta do jego skroni i całuję ją.
– Dziwek się nie całuje – mówi Jimin, a moje serce jakby na moment przestaje bić. Zastygam w bezruchu. Nawet nie jestem w stanie przełknąć śliny.
Jimin wyswobadza się z moich objęć. Nie zauważam, jak sięga po broń. Słyszę tylko ostatnie ciche słowo wypowiedziane przez Kim Taehyunga nim ten dostaje kulkę w łeb.
– Nie, proszę... – mówi, a po chwili już milknie.
– O mój boże – wyrywa mi się i dopiero teraz, kiedy jest już za późno, wstaję i podbiegam do niego.
Po twarzy Tae spływają już nie tylko łzy, a jeszcze krew, która wypływa z dziury z jego czoła. Oczy ma szeroko otwarte, tak samo jak usta. I myślę sobie, że to niemożliwe, że nie żyje. Patrzę na Jimina, który teraz tylko wpatruje się we mnie, śledzi uważnie każdy mój krok. Znów wystawia przed siebie broń. Ale jakaś siła każe mi wierzyć w to, że nie strzeli. Po prostu to wiem. Kolejne kroki robię jednak ostrożnie, aż w końcu końcówka pistoletu dotyka mojej klatki. Łapię za nadgarstek Jimina, a on wtedy odpuszcza.
– Jimin...
– To jego wina. To on to zniszczył.
– Co zniszczył?
– Nas?! Mnie! – znów wydziera się chłopak, ale powtarzamy sytuację sprzed chwili. Łapię go w ramiona. On płacze, ja go głaskam. Nic nie rozumiem. Nie wiem, co się dzieje. Metr od nas leży martwy Taehyung, a ja nie wiem, za co zginął, ale wiem, że to przeze mnie.
– Nas?
– Przecież wiedziałeś o tym od niego...
– O czym?
Jimin patrzy na mnie ze złością, ale i wstydem. Wstyd. Naprawdę jest mu teraz wstyd i z frustracji upuszcza kilka kolejnych łez.
– Nazwałeś mnie dziwką, Jeongguk – mówi przez zaciśnięte zęby.
– To nie było do ciebie – mówię, a on wściekle parska śmiechem.
– A do kogo niby?!
– Do mnie.
Jimin jest teraz tak samo pogubiony jak ja. Cisza zaczyna mnie przytłaczać, ale też czuję jak coś siada mi na plecach. To chyba zły los postanowił poprosić, czy wezmę go na barana.
– Co?
– To mydło – zaczynam, ale mój głos jest tak beznamiętny, że nie wierzę w to, że należy on do mnie. – Pomagałeś mi się umyć. Myłeś moje plecy mydłem. Pachniało tak... jak lawenda. Przypominało mi o kimś. I kiedy leżałeś obok nadal nim pachnąc, chyba się zatraciłem... czułem znowu jakby to on był obok. Jakby leżał parę centymetrów ode mnie. I już chyba nawet nie byłem w namiocie z tobą, tylko znów z nim w gabinecie. I... to nie ja powiedziałem. On to powiedział. Dziwek się nie całuje. Słyszałem jego głos. To on powiedział. On, rozumiesz? – pytam, a Jimina policzki znów zalewają się tylko łzami. – To było do mnie. Tak mówił mi. Bo to ja jestem dziwką, a nie ty.
– Ja... – zaczyna Jimin, kręcąc nagle głową, znów jakby w niedowierzaniu, w akcie desperacji, niezrozumienia. – Ja nie... Jeonggukie, ty o niczym nie wiesz? – pyta, a potem w końcu wyrzuca to z siebie.
Mówi to, co wcześniej powiedział tylko raz. Taehyungowi. Taehyungowi, który teraz nie żyje.
– Mówiłem ci o moim dzieciństwie, o tym, jak tata zginął, a mama wyszła z domu i nigdy nie wróciła. Musiałem żebrać, a potem dawałem na ulicy występy. Ale to nie było takie proste... Małe dziecko, samo w wielkim świecie, który jest pogrążony w wojnie, wyobraź to sobie. I wyobraź sobie obcych mężczyzn oglądających występy, na których wyginam swoje ciało, pokazuję, jak bardzo jestem zwinny i rozciągnięty. Płacili, więc robiłem co chcieli. Noga za głowę, kolana wygiąć pod dziwnym kątem, szpagat, czy stawanie na rękach, ku ich uciesze. Ale byli też tacy, którzy chcieli czegoś innego. Dlatego szybko z ulicy przeniosłem się do kamienicy, w której w jednym pokoju mieszkało ośmiu takich, jak ja, którzy tańczyli i rozbierali się, którzy zarabiali swoim ciałem. I ja wtedy też tak zarabiałem. Pokazywałem im swoje nagie pośladki, robiłem wulgarne miny i nadal spełniałem zachcianki, tylko, że inne. Wtedy to było dla mnie jak zbawienie, wiesz? Licytowaliśmy się o to, kto będzie miał więcej klientów, bo to oznaczało więcej pieniędzy, więcej jedzenia. Potem wspiąłem się wyżej, bo moje ciało i moja twarz spodobały się komuś ważnemu. Na spotkaniu z ludźmi przy kasie poznałem Namjoona. Najpierw oglądał, jak dwóch mężczyzn się ze mną... robi to ze mną, a potem zapytał, czy poza szpagatem umiem coś jeszcze. Pokazałem mu więc, że mój kręgosłup umie wygiąć się bardziej, a ciało zniesie wiele i zaprosił mnie do cyrku. Powiedziałem o tym tylko Taehyungowi. Tylko jemu. Jeden, jedyny Kim Taehyung wiedział, że by przeżyć uprawiałem seks za pieniądze. I nagle ty mówisz do mnie "dziwko". Dziwek się nie całuje i nie kocha. A ja ciebie kocham. A teraz to przepadło. Teraz już wszystko wiesz, wiesz, jak brudny i żałosny jestem, jak ohydne są moje usta i skóra. Wiesz to wszystko i nie masz prawa mnie dalej kochać.
– Kocham.
– Wcale nie! Nie możesz... Powiedziałem sobie, że nigdy już nie będę zależny od czyjejś łaski, że nie pozwolę sobą pomiatać. Kiedy cię poznałem, z mojego życia musiał odejść Malu, który o tym zapomniał. A teraz myślałem, że Taehyung nie dotrzymał słowa. Gdyby tak było, nie dowiedziałbyś się. Nie brzydziłbyś się mnie i nadal byś mnie kochał. Byłoby dobrze. Wszystko byłoby tak jak być powinno. Skąd mogłem wiedzieć, że... że to nie było do mnie? Patrzyłeś mi wtedy prosto w oczy, kiedy to mówiłeś!
– Jiminie... to nie była wina Taehyunga... – mówię, łapiąc za jego policzki, by jego oczy patrzyły tylko w te moje, nigdzie indziej. – Dla mnie jesteś nadal najważniejszą osobą na świecie. Rozumiesz? Nic tego nie zmieni.
– Nie rozumiesz...
– A właśnie, że tak – przerywam mu, szukając i jego zrozumienia w tych pięknych oczach. – Rozumiem. Nikt lepiej cię nie zrozumie niż ja. Dlatego, że ten, którego dziś przypomniał mi zapach, ten, który to powiedział, ten którego najbardziej na świecie nienawidzę i ten, którego dziwką właśnie byłem to mój ojciec.
|z n o w u nie wstawiłam rozdziału w nocy, ale tym razem mam na to dobre wytłumaczenie przynajmniej - była sobota, więc poszłam w tango. Można więc powiedzieć, że dla mnie nadal jest noc. Dobranoc 😂|
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top