1 - devine punishment
Czy jestem wierzący? Bóg jeden raczy wiedzieć.
~ Stanisław Lec (polski poeta)
⑅
Patrzę na okładkę komiksu. Superman w swoim niebieskim stroju, w falującej na wietrze czerwonej pelerynie, w tak samo intensywnie czerwonych majtkach i z "S" wyszytym na klacie na żółtym tle, podnosi właśnie zielonego garbusa, ratując tym samym mężczyznę od rychłej śmierci. Róg komiksu jest trochę nadszarpany, ale to nic. Czytałem to już tyle razy, że wiem, co jest na każdej stronie. To mój ulubiony komiks.
Przewracam pierwszą stronę, z zaciekawieniem przyglądając się literom, słowom w chmurkach nad każdą z postaci. Na pewno przeczytałbym Action, a potem wziąłbym się za drugą część, ale właśnie Cadillac mojego ojca parkuje na podjeździe. Słyszę go doskonale, bo mam otwarte okno. Na dworze jest jakieś trzydzieści stopni, ale w domu jest jeszcze goręcej, więc siedzę na parapecie. Gdy tata wchodzi do domu, spinam się cały i odstawiam komiks na stolik do kawy, schodząc od razu z parapetu. Rodzice nie pozwalają mi tam siedzieć, ale wydaje mi się, że tym razem tata nie zauważył. Gdy przekracza próg salonu, trzyma w ręku swoją marynarkę. Biała koszula lepi mu się do ciała od potu, a krawat ma rozwiązany. Teczka w jego drugiej dłoni zaraz ląduje na pufie przy lustrze. Ojciec patrzy na mnie i podwija rękawy koszuli ukazując lekko owłosione przedramiona i srebrny zegarek z grawerem, po chwili opierając się o futrynę.
– Jak było w pracy, tato? – pytam, choć wiem, że mi nie odpowie.
Od razu wychodzi z pokoju, jak tylko słyszy mój głos.
Zawsze go denerwuję. Drażnię go samą swoją obecnością. Zawsze tak było, jest i będzie. A mój ojciec tylko czeka na okazję, by znów pokazać mi, że jestem dla niego jedynie problemem. Pewnie oberwałoby mi się od razu, gdyby nie to, że tata doskonale wie, że mama wróci od koleżanki za niecałe pół godziny, a moi bracia niedługo powinni wrócić od kolegów, czy z treningów sportów, które trenują. Ja nie trenuję nic, bo według niektórych do niczego się nie nadaję.
Gdy tata bierze prysznic, idę do kuchni podgrzać mu obiad. Mama zostawiła mu w lodówce pieczeń z wczoraj, więc podsmażam jej kawałki na patelni myśląc o tym, czy będę mógł wrócić jeszcze dziś do Supermana. Gdy tata wychodzi z łazienki, kładę mu na talerzu jedzenie, a gdy odchrząka, wyjmuję z lodówki butelkę wody i nalewam mu trochę do szklanki. Stoję chwilę koło niego, czekając na ewentualne polecenie.
– Siadaj – mówi w końcu, biorąc w dłoń widelec. Robię więc, co każe, zajmując miejsce po drugiej stronie stołu w kuchni. Cerata jest pobrudzona, bo mama robiąc rano śniadanie, zostawiła parę tłustych plam, ale tego tata też na szczęście nie zauważa. A może tak, ale po prostu puszcza mi to płazem, choć to mało prawdopodobne. – Bliżej – dodaje surowo, gdy już siadam na krześle daleko od niego. Nie wzdycham ciężko, choćbym chciał i biorę owe krzesło. Przestawiam je bliżej ojca, który i tak zaraz łapie za nogę i przyciąga mebel jeszcze bliżej. W końcu zajmuję miejsce.
Twarz mojego taty jest nieogolona. Ma dwudniowy zarost. Zazwyczaj goli się codziennie do pracy, ale wczoraj był do późna w kościele i nie miał siły, by wstać wcześniej. Byłem tam z nim. Malowaliśmy ścianę, którą ostatnio zniszczyły jakieś dzieciaki. Na przedmieściach takich jak nasze, warto dbać o wspólnotę, powtarza mi zawsze mama, gdy pytam, czemu tata angażuje się we wszystkie kościelne sprawy. Wytłumaczenie na to zawsze jest jedno: "tata jest człowiekiem o wielkim sercu".
Gdy ojciec bierze pierwszego kęsa obiadu, sam przełykam ślinę, którą nieświadomie gromadziłem w gardle. Mężczyzna poprawia wolno siwiejące włosy do tyłu. Zerkam na niego tylko na chwilę, a potem wbijam wzrok w swoje dłonie. Skórki przy paznokciach, szczególnie przy kciukach mam zadarte.
– Jutro pójdziemy do cyrku – odzywa się po jakimś czasie tata, kładąc mi dłoń nad kolanem. Teraz to w jego rękę się wpatruje. W równe paznokcie i obrączkę na palcu. – Pamiętasz pana Jonesa, prawda? Mają syna i córkę młodszych od ciebie. Są w wieku Abla.
Wiem po co to wszystko. Normalnie tata nie zadałby sobie trudu w spędzeniu ze mną miło czasu, o ile oczywiście sam chciałbym miło go z nim spędzić. Pan Jones po prostu jest ważnym kontrahentem, z którym zawsze "interesy idą jak po maśle", jak to mawia mama. Z tym, że ma żonę i dzieci, które koniecznie muszą być obecne na ich spotkaniach, z nie do końca jasnego dla mnie powodu. Oznacza to tyle, że musze niańczyć te bliźniaki, moi bracia muszą pokazać się z jak najlepszej strony, a moja mama musi zabawiać panią Jones, by pan Jones mógł w spokoju się upić i dać namówić na jakąś spółkę. Dlatego jakiś czas temu byliśmy w miejscowej lodziarni, a kiedy indziej nawet na lodowisku w innym mieście, by po wszystkim udać się do nas, bo przecież "chyba nie powiesz mi, że nie dasz namówić się na jednego drinka, Harry?", który zawsze kończy się butelką, czy dwoma.
Ale w cyrku jeszcze nie byłem i choć nie uśmiecha mi się kolejna próba zajmowania się dziećmi młodszymi ode mnie o prawie dekadę to jednak jestem trochę ciekawy. Zwłaszcza, że o tym cyrku jest głośno. Mają konie, różowego pudla i lwa, a przynajmniej tyle wiedziałem z plakatu.
– Nie muszę ci chyba przypominać, że masz się zachowywać, jak należy, prawda?
– Tak, tato – odpowiadam od razu, czując jak palce ojca zaciskają się mocno na mojej nodze. Ojciec odstawia pusty talerz na bok i opiera się łokciem o stół. Patrzy na mnie i wiem, że jak za chwilę na niego nie spojrzę to mi się oberwie. Dlatego patrzę. Widzę jego niebieski oczy, wcześniej wspomniany dwudniowy zarost i lekki uśmieszek, w którego kącie jest tłusta plamka po obiedzie. Wymiotować mi się chce.
– Znów się czymś ubrudziłeś – odzywa się po chwili, choć to on sam ma brudne usta, dotykając palcem mojego policzka, zmazując z niego najpewniej czekoladę. – Masz już piętnaście lat, Lazarus, nie pięć. Musisz zachowywać się już jak dorosły.
Kiwam szybko głową w odpowiedzi. Tata znów się uśmiecha. Teraz głaszcze spokojnie moje udo, ale znów zaciśnie na nim palce, jak tylko zauważy na mojej buzi niezadowolony grymas. I znów mówi do mnie Lazarus, choć wolę by zwracał się do mnie bezosobowo. Już wolę, by mówił do mnie "ty" - "ty darmozjadzie", "ty nieudaczniku", "ty głupku". Mam to okropne imię w dokumentach, to właśnie imię czyta pani w szkole, ale daleko mi do "tego, któremu pomaga Bóg", jak mówi znaczenie tego imienia. Nie pasuję do niego. Moja uroda również. Bo nikt, by nigdy nie przypuszczał, że osoba siedząca ze mną w kuchni jest moim ojcem. Zakładaliby prawidłowo. Niczego po nim nie mam, krwi również. Taty ostre rysy twarzy, jasne oczy i włosy, wysoki wzrost są tak bardzo różne od tego co ja mam. Są różne od tego, co ma moja mama, choć ona akurat jest moją prawdziwą mamą.
– Przepraszam, tato – mamroczę pod nosem, a on zjeżdża palcem z mojego policzka na usta.
– Nadawałbyś się do takiego cyrku – mówi w którymś momencie, uchylając moją wargę. – Powinieneś być mi wdzięczny, za to, co ci daję. Mieszkasz pod moim dachem.
– Jestem wdzięczny – odpowiadam, a tata wkłada mi palec do ust. Cofam język, ale on wchodzi głębiej. Panikuję. W głębi serca znów jestem przerażony, ale nie daję niczego po sobie poznać.
– Nie jesteś. Widzę przecież twoją minę. Otwórz usta, do cholery – mówi, a ja robię co każe. Jego dłoń, która do tej pory spoczywała na moim udzie, przenosi się na jego własne krocze. Ugniata je, zagryzając swoją dolną wargę.
Wiem do czego to zmierza. Już czuję jego pot, mimo tego, że dopiero co brał prysznic. Czuję na skórze jego oddech. I gdyby nie powrót mamy, na pewno spędziłbym w tej kuchni dobre pół godziny. A tak to tata chowa erekcję za koszulą i szepcze mi do ucha, że dokończymy to wieczorem, a potem wstaje, by pocałować mamę w czoło.
Do końca dnia patrzę się tępo w wizerunek Supermana na okładce Action. Gdybym tylko miał taką moc, jak on, gdybym był tak silny, że mógłbym z łatwością podnieść zielonego garbusa to użyłbym tej mocy, by podnieść Cadillaca mojego ojca i zrzucić go ze skarpy. Gdybym był jak Superman, tata nie zrobiłby mi żadnej krzywdy, bo by się mnie bał. Ludzie boją się silniejszych. Ale ja jestem słaby, a na pewno słabszy od ojca. Nawet teraz, kiedy mam już piętnaście lat, a moi bracia po kolei trzynaście, dziesięć i sześć to i tak wydaje mi się, że nawet Abel – sześciolatek jest ode mnie silniejszy. Abel nie płacze z byle powodu, Abel nie musi znosić tego wszystkiego i Abel jest kochany przez oboje rodziców. A mnie kocha tylko mama, nawet jeśli czasami sama jest dla mnie niedobra.
Matka traktuje mnie, jak córkę. Często każe mi gotować, by sama nie musiała. Pomagam jej w obowiązkach domowych i robię to tylko dlatego, że jej nie chce się robić prania, czy nie chce jej się wycierać kurzu z półki ze świętymi obrazkami taty. Ja to robię, pamiętając o tym, by zawsze pomodlić się do krzyża, na którym przecież umarł za nas Chrystus. Tata wierzy, że to Bóg właśnie zesłał mnie za karę, a ja nie wiem nigdy co na to odpowiedzieć, więc przytakuję tylko, modląc się razem z nim.
Nie rozumiem, dlaczego Bóg miałby mnie po cokolwiek zsyłać. Jeszcze mnie. Mnie, wyglądającego tak, a nie inaczej. Mnie, różniącego się od ojca tak bardzo, że właściwie trudno byłoby dopatrzeć się choć jednego podobieństwa. W końcu mój tata jest z Ameryki, z czego jest bardzo dumny, tak jak moja mama, która przecież jest z Kalifornii. A ja nie wiem skąd jestem. Urodziłem się tu, w Collbran w niewielkim mieście liczącym trochę ponad osiem tysięcy mieszkańców, ale z pewnością nie mogę nazywać się Amerykaninem, a przynajmniej tak twierdzi mój tata.
– Ty jesteś znikąd – mówi, gdy o to pytam i denerwuje się, nie chcąc wracać do takich błahych tematów.
I pewnie nadal myślałbym, że to prawda, że jestem znikąd, że zesłał mnie sam Bóg, by zrobić mojemu tacie na złość, nawet jeśli mój tata bardzo dużo się modli i bardzo Boga kocha. Myślałbym tak, gdyby nie mama, która gdy wypiła z panią Perkins za dużo wina, powiedziała jej o tym "z orientu". Nie wiedziałem, co to jest orient, a co dopiero co to znaczy z niego być, ale mama wyznała wścibskiej pani Perkins, że gdy tata ją kiedyś uderzył, uciekła i pewnego dnia wpadła na grupę żołnierzy.
– Mówię ci Ann, to nie byli nasi, oj nie – śmiała się, wylewając na podłogę trochę wina, patrząc prosto w oczy pani Perkins. – To było wiele lat temu, parę lat po zakończeniu pierwszej wojny. Oni wszyscy mieli inne oczy, trochę skośne i wyglądali dla mnie bardzo podobnie, mieli krótkie, czarne włosy i opalone twarze, więc wiedziałam, że to ci z orientu, ale mówili całkiem nieźle po angielsku. Nawet mi powiedzieli skąd dokładnie są, ale nie wiem, nie pamiętam już nawet ich imion. No może jedno – śmiała się dalej, tym razem odstawiając szkło z winem na stolik. Strzepała z długiej spódnicy w groszki popiół z papierosa, którego trzymała miedzy palcami. – Mieli dużo alkoholu, dobrze mi się z nimi rozmawiało, ale reszty nie pamiętam. Wiesz, żołnierze tęsknią za kobietami. – Znów lekki śmiech, poprawienie spódnicy. – Podobał mi się jeden, może dwóch, ale naprawdę nie pamiętam reszty. Ephraim przyjął mnie z powrotem, gdy wróciłam, ale okazało się, że jestem w ciąży. Myślałam, że z nim, ale gdy Jeongguk się urodził... – zrobiła w opowiadaniu przerwę, by zaciągnąć się fajką. Pani Perkins wydawała się tak bardzo pijana, że chyba nawet nie słuchała mojej mamy, ale ona mówiła dalej, nie przejmując się tym, że słucham ją tylko ja, ukryty za futryną. – Ephraim się wściekł. Chciał mnie nawet zabić, ale w szpitalu wszyscy już widzieli dziecko. Przyjął Jeongguka, ale nadał mu to paskudne imię – wzdrygnęła się. – Lazarus. Okropieństwo. Ja na mojego syna i tak mówię Jeongguk, gdy akurat nikogo innego z nami nie ma.
– Co to w ogóle znaczy "Jeongguk"? – zapytała pół przytomnie sąsiadka, która jednak nie była aż tak pijana, jak zakładałem. Spadł jej co prawda fikuśny kapelusz, ale zdanie złożyła nawet sprawnie i sensownie.
– Nie wiem. Wydaje mi się, że ten jeden z orientu miał tak na imię, albo jakoś podobnie. A mój syn przecież nie jest Amerykaninem, więc chciałam by miał takie... inne imię. Wiesz, to było tak dawno temu – zaczęła znów, wybuchając histerycznym śmiechem. – Z resztą, Ephraim nigdy mi tego nie wybaczył, ale też nigdy nie był dobrym kochankiem. Ty chyba coś wiesz, o beznadziejnych mężach, co Ella?
Może i nie rozumiałem za dużo z tego co mówiła wtedy mama, bo miałem mniej lat niż teraz, ale gdy poskładałem fakty w całość zrozumiałem, co to oznaczało. Nie zesłał mnie żaden Bóg, tylko żołnierz z orientu, czyli z innego kraju. Kraju, gdzie ludzie mają inne, skośne oczy, czyli z któregoś z krajów Azji. Tyle wiedziałem, ale na więcej liczyć nie mogłem. Od tamtego jednak czasu podchodziłem do modlitwy trochę inaczej. Tak samo inaczej patrzyłem w lustro. Widziałem swoje czarne oczy, czarne włosy. Teraz wiem też, że moi bracia szybko mnie przerosną, bo tata jest wysoki, a tamten żołnierz nie mógł taki być.
To się nazywa zdrada, to co mama zrobiła. Wiem też, że to nie była jej jedyna zdrada. Moi bracia chodzą często na boisko, ale ja nie mogę. Tata mi nie pozwala. Wtedy siedzę w domu, sprzątam, czasami coś ugotuję. Ale mama też siedzi wtedy w domu. Matka nie musi pracować w fabryce, jak pani Perkins, bo tata ma dużo pieniędzy, ale mamie się szybko nudzi moje towarzystwo. Woli towarzystwo pana Aberlinera, który jest jednym z kolegów taty. Grają razem w brydża. Woli też pana McGregoryego, który jest moim zdaniem dużo lepszy od Aberlinera. Ma śmieszniejsze żarty i czasami nawet coś mi przynosi w tajemnicy przed rodzeństwem, najczęściej czekoladę. Wiem, że robi to w obawie, że ich wydam. Mógłbym powiedzieć ojcu o tym, co robią z mamą mężczyźni, gdy on jest w pracy. Mogę powiedzieć, co mama do nich wykrzykuje, jak ich nazywa i, że przez nich czasami jęczy. Wiem, co oni jej tam robią na górze, w sypialni. Wiem, bo tata robi to samo mi, gdy mama wychodzi do koleżanek. Z tym, że ja krzyczę czasami trochę głośniej, a czasami zupełnie milczę.
Tata puka do pokoju Micah, mojego brata. Wchodzi do środka, gdy akurat razem gramy w szachy. Micah mówi, że to nudna gra, ale ma szlaban za kłamanie i w nic innego na razie grać nie może. Oszukał tatę, mówiąc że idzie na mszę, kiedy poszedł na rzekę. Tata za coś takiego dałby mi w twarz, ale mój brat nigdy nie obrywa.
– Kto wygrywa? – pyta, kucając przy naszej planszy. Mam czarne figury i ich zdecydowana większość jest na polu, ale Micah i tak mówi, że on na pewno wygra. – Pokażcie to – dodaje po chwili tata, siadając bliżej brata. Rusza jedną z białych figur, choć jest moja kolej. Przesuwam wieżę do przodu. Tata przesuwa pion, potem znów ja używam wieży. – Możesz zbić Lazarusa koniem – podpowiada Micah, który łapie w dłoń nie tą figurę. – To jest goniec – poucza go tata, samemu przesuwając konia, zbijając mój pion. Potem rusza jeszcze hetmanem, zbijając moja wieżę. – Tak się gra – rzuca, wstając z ziemi, otrzepując swoje lniane spodnie. – Kładź się już spać, Micah.
Mój brat znudzony najwyraźniej grą, wstaje i bez słowa kładzie się na łóżku. Tata przykrywa go kołdrą, a potem kiwa na mnie głową, każąc mi za nim iść. Zaglądamy do pokoju Abla i Noah, ale oni też już śpią. Mijamy sypialnię. Tata otwiera drzwi do swojego gabinetu i przepuszcza mnie, zamykając za sobą drzwi.
W pokoju jest ciepło, czuć zapach papierosów, bo tata lubi palić przy papierach. Lekko spinam się, gdy słyszę trzask zamykanych drzwi, ale jestem już chyba przyzwyczajony. To chyba to. Przyzwyczajenie. Nie ma kopania, szarpania, błagania. Czasami o coś proszę, ale tylko kiedy jest naprawdę źle. Poza tym jestem cicho, chyba że tata każe mi coś mówić. Nie lubię tego. Gdy jestem cicho, mogę się na chwilę wyłączyć, udawać chociaż, że wcale nie chce mi się wymiotować i uciekać. A gdy muszę mu odpowiadać na pytania, muszę go słuchać to jestem wtedy bardziej świadomy, dlatego do Boga nigdy nie modlę się o nic innego, tylko o brak zainteresowania ojca. Dziś jednak nikt nie wysłuchał moich próśb.
Tata siada wygodnie w swoim fotelu. Nikomu nigdy nie pozwala w nim siedzieć. To jego tron, więc ja muszę przed nim klękać. Jestem na podłodze i czuję, jak taty palce przeczesują moje włosy. Łapie za nie w końcu i przyciska moją głowę do swojego krocza.
– Nie skończyliśmy czegoś przy obiedzie, prawda? – mówi, a ja przełykam rosnącą w gardle gulę. Nie czekam aż będzie ciągnął mocniej, a po prostu sam rozwiązuję sznurek jego spodni, bo wiem, że przedłużanie tego w czasie odbije się na mnie negatywnie, a on będzie miał jeszcze większy ubaw. Niech zrobi to szybko, proszę w myślach, bo choć wiem, że będzie to bolesne to wiem też, że każda minuta w tym gabinecie razem z nim będzie jeszcze gorsza. – Tęskniłeś dziś za mną, gdy byłem w pracy, prawda? – odzywa się jeszcze raz, przez co drży mi ręka, gdy sznurki przy jego spodniach są już odwiązane.
– Tak – odpieram krótko, co mu się nie podoba. Pierwsze uderzenie w policzek piecze, ale nie mocno. Bywało gorzej. – Tak, tęskniłem tato, bardzo – poprawiam się, przez co on znów głaszcze moje włosy, a nie je szarpie. Unosi biodra, ściągając spodnie i lekko rozkracza nogi, robiąc mi miejsce.
Zawsze mnie brzydzi. Brzydzi mnie zapach jego ciała, jego słodkie perfumy i jego pot. Brzydzi mnie jego skóra, jego owłosienie, jego całe ciało. Nienawidzę tego chyba najbardziej. Nienawidzę, gdy mówi te ohydne rzeczy i przypomina mi, że mam zająć się nim sprawnie, bo inaczej dostanę kolejną karę. Nienawidzę tego, jak czuję się, gdy jest już po wszystkim. Zazwyczaj biegnę wtedy do łazienki, by zwymiotować to, co ojciec zawsze każe mi przełykać. I tak resztkami sił opanowuje odruch wymiotny zaraz po tym, gdy mężczyzna kończy.
Dziś głaszcze mnie dużo po włosach. Rzadko to robi. Powtarza, że mu dobrze, gdy poruszam głową szybko, mając nadzieję, że na tym się dziś się zatrzymamy. Wiem, co sprawia mu najwięcej przyjemności, więc wykorzystuję to, nie chcąc przedłużać całego procesu. Kolana i gardło i tak wystarczająco mnie już bolą.
– Bóg przysłał mi cię za karę – mówi w pewnym momencie, gdy odsuwam się, by zaczerpnąć powietrza. Ślina kapie mi po brodzie. – A kary należy przyjmować z pokorą. Podziękuj więc za swoją karę – mówi, więc odrywam się od jego krocza, zamieniając usta na dłoń.
– Dziękuję, tato – mówię, choć mój głos brzmi jak nie mój. Nie jestem nawet pewny, czy aby na pewno ja to powiedziałem.
– Powiedz, że ci się to podoba – rozkazuje, więc mówię to.
– Podoba mi się, tato.
– Nie mów do mnie tak. Nie jestem twoim ojcem – dodaje jeszcze, więc przepraszam, zabierając się znów do roboty, do czego zmusza mnie nacisk jego dłoni na mojej głowie.
Robię to naprawdę najlepiej jak mogę, bo chce już skończyć i iść do pokoju, położyć się do łóżka i zasnąć. Tata każe na siebie patrzeć, więc spoglądam w górę. Patrzymy na siebie. Ja w jego niebieskie oczy, a on w te moje – czarne i zaczerwienione. Jego ręka ląduje na moim policzku. Głaszcze mnie chwilę, a potem się uśmiecha.
– Robisz to lepiej niż własna matka – mówi, co znów powoduje we mnie obrzydzenie. – Ale jesteś taką samą dziwką, jak ona.
Często tak do mnie mówi – dziwko, jakby chciał mnie jeszcze bardziej upokorzyć. Mówi tak, choć to on jest tym, który robi to wszystko. On sprawia, że krwawię, kiedy domaga się innego rodzaju zbliżenia i to on osiąga spełnienie, kiedy ja tylko płaczę. Mówi o Bogu, kiedy mnie krzywdzi i mówi, że po to właśnie jestem. Mówi, że robi to bo musi. Ale ja mu nie wierzę. Już od dawna wiem, że ojciec potrafi tylko kłamać i sprawiać ból.
W końcu to wszystko się kończy. On zakłada z powrotem spodnie i poprawia mi grzywkę, kiedy ja walczę ze sobą, by nie zwymiotować mu na nogi. Zaciskam zęby i patrzę na niego.
– Idź spać – rozkazuje, więc niczym strzała wstaję na równe nogi nim się rozmyśli i uciekam do łazienki, by tam zwrócić zawartość żołądka i umyć zęby, a potem położyć się spać.
Na łóżku obok leży mój brat Micah. Oddycha spokojnie i cicho pochrapuje.
Jest jednym z trzech powodów, dlaczego pozwalam ojcu robić to wszystko i dlaczego nie mówię ani słowa, nawet gdy chce mi się płakać i wrzeszczeć i krzyczeć i drzeć się w niebogłosy, by nawet Bóg mojego ojca mnie usłyszał.
Drugi powód nazywa się Noah, trzeci Abel.
| Hej, część i czołem słonka! Witam w nowym fanfiku! Bierzemy na tapet znów jikooki!
Ważna informacja: proszę dokładnie przemyśleć ostrzeżenia co do tego ff, bo może być ono dla niektórych zbyt mocne pod wieloma względami. W razie pytań, śmiało odzywajcie się na priv, jeśli boicie się czytać.
Mam też dwie ciekawostki odnośnie rozdziału:
1) komiks czytany przez Jeongguka, czyli Action Comics był pierwszym, w którym ukazano światu postać Supermana. Jego pierwsze wydanie przypada na rok 1938, a kraj jego wydania to właśnie USA.
2) pochodzenia biologicznego ojca Jeongguka przedstawiłam w ten, a nie inny sposób i ci nieco lepsi z historii powiedzą halo halo, co robią Koreańczycy w USA po wojnie? już wyjaśniam:
W pierwszej wojnie brała udział między innymi Japonia. Stany Zjednoczone także miały w niej swój udział. To mogłoby tłumaczyć obecność żołnierzy "z orientu" na terytorium tego kraju. I teraz drugie pytanie – Japonia nie zamieniła się nagle w Koreę, nie? Otóż nie, ale tu wkracza do akcji historia Generalnego Gubernatorstwa Korei. Korea była pod okupacją Japonii od 1910 do 1945 roku. Myślę więc, że wcielanie koreańskich obywateli do japońskiej armii jest całkiem logiczne.
Nie będę kłamać – lubię historię, ale nie jestem żadnym ekspertem, szczególnie jeśli chodzi o wojnę poza Europą. To jest tyko fanfiction, więc nie czuję się zobowiązana, by zgadzało się tu historycznie absolutnie wszystko. Piszę o czasach, w których nie żyli jeszcze nawet moi dziadkowie, a co dopiero ja, więc mam prawo do paru błędów. Nie wybaczyłabym sobie jednak, gdyby Koreańczycy teleportowali się nagle do Ameryki bez powodu, więc mam nadzieję, że taka argumentacja do was przemawia.
Na Twitterze jest rozpiska z dokładnymi datami, kiedy będą nowe rozdziały.
Oprócz tego, jeśli jest tu ktoś, kto lubi sope/yoonseoki to w sobotę wleciał pierwszy rozdział nowego, bardzo luźnego ff - time to play, u will love that game.
Zapraszam zainteresowanych, a tu widzimy się za parę dni 💕|
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top