ˏˋ°•*⁀➷Rozdział 14ˏˋ°•*⁀➷


*+:。.。  。.。:+*

Dzisiejszy dzień był tym na co każdy czekał. Koncert AOD, wydarzenie na które z pewnością większość osób czekało.

- Na serio chciałaś ich załatwić na sztukę? - spytał Hank gadając na korytarzu z Wan Lii.

- Ta, nawet się zgodzili! Tylko później przypomnieli sobie, że Samir ma zakaz pojawiania się na terenie placówki. - odpowiedziała, ciężko wzdychając na koniec.

- Bez Samira to nie ma sensu. Eh... No ale trudno! Ważne, że próbowałaś. Teraz będziemy mieć okazję zobaczyć ich wszystkich na żywo...

- No właśnie. Ja nie wiem czy nie zemdleje kiedy zobaczę Julio Mendozę, w razie czego to mnie złapiecie, co nie?

- Jeśli nie porwie nas tłum to tak.

No tak, ta dwójka od razu znalazła wspólny język, gdy tylko dowiedzieli się o jednym wspólnym zainteresowaniu. Ich obsesja na punkcie zespołu była wręcz niezdrowa, ale w sumie nikomu nie szkodziła. No jedynie czasami bałem się przyznawać, że ich znam. No przepraszam, ale nawet w miejscu publicznym potrafili się zachowywać jak małpy.

- Dobra, w takim razie ustalone. Spotykamy się przed klubem godzinę przed rozpoczęciem by na pewno być pierwszym w kolejce. Nasze wszystkie oszczędności przeznaczymy na bluzy i koszulki. - powiedziałem na głos jeszcze raz nasz plan, tak wiem jest bardzo ambitny.

- Dokładnie! - krzyknął Over od razu niezdrowo się ekscytując. - Ej a co z autografem każdego członka na moim brzuchu?

- Do zrobienia. - odparła Lii. Nie no, jeśli serio to się stanie to się do nich nie przyznaje. Na serio.

.⋅ ۵♡۵ ⋅.

- Hej Grzesiu! - krzyknął Capela, machając w moją stronę.

- Oh, Hej? - niepewnie odpowiedziałem chłopakowi. Jego delikatny uśmiech na twarzy był z pewnością widokiem niecodziennym, ostatnie wydarzenia co prawda poprawiły trochę jego sytuację w szkole, lecz w środku wciąż wydawał się być... zepsuty. Problem z Dante był jeden, nie było wiadome, kiedy możesz mu ufać. Po tych wszystkich wydarzeniach nawet małe kłamstwo wypowiedziane z jego ust wywoływało niepotrzebną dramę. Dlatego nie odzywał się, nie tak często jak wcześniej. Z przyczyn oczywistych został wywalony z samorządu, dlatego większość swojego czasu spędzał w samotności. Gdzie? Niektórzy mawiają, że w bibliotece, inni wspominają coś o kawiarni, a ja? Ja mam wyjebane.

- Wiesz, tak sobie myślałem... Też idę na koncert AOD i w sumie, można byłoby się gdzieś tam umówić. No wiesz-

- Dante, wiesz no lubię cię. Tylko po tym wszystkim... To nie tak, że nadal żywimy jakąś urazę do ciebie, ale to trochę za wcześnie. Sam widzisz jaką masz opinię w szkolę.

- Jasne, rozumiem! Przepraszam, ja tylko-znajdę kogoś innego.

Cudem wymigałem się z tej niezręcznej sytuacji. W głębi serca mocno wierzyłem w zmianę Capeli na lepsze, lecz kilka dni to był zdecydowanie za krótki czas na odnowienie całkowicie naszej relacji. Nigdy nie wrócimy do tego co było kiedyś, ale możemy dążyć to przynajmniej podobnych relacji.

Chłopak szybkim krokiem ruszył przed siebie. Znowu okłamał kogoś. Oczywiście, że nie miał zamiaru znajdować innej osoby, która poszłaby z nim na koncert. Coraz bardziej zastanawiał się nad sprzedaniem wspomnianego biletu komuś, kto ma znajomych z którym będzie się dobrze bawić. Tak też zrobił, wstawił ogłoszenie do Internetu i czekał na odpowiedź. Nie minęło nawet 10 minut, a już dostał kilkanaście powiadomień wręcz błagających go by odsprzedał komuś bilet.

Spotkajmy się przy parku to ci dam hajs do ręki.

Przeczytał z uwagą wiadomość, która wyświetliła mu się jako pierwsza. Odpisał krótkim "ok" i ruszył w stronę wspomnianego miejsca.

Idąc przez wszystkie uliczki starał się unikać kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Nie potrzebne zwracanie na siebie uwagi doprowadzało do różnych sytuacji. Najczęstsze to zwykłe ciche obgadywanie w stylu "Ty, ten zjeb się na mnie gapi." lub " Ciekawe z kim będzie mieć teraz romans?"

Docierając na miejsce nie spodziewał się zobaczyć Alberta wraz z Sindacco. Siedzieli jako jedyni w parku na ławce, ten drugi machnął ręką w stronę Dante upewniając go w przekonaniu, że to oni byli potencjalnymi klientami.

Chłopak niepewnie usiadł obok nich na ławce. Teraz dokładnie widział ich splecone palce, ten delikatny rumieniec na twarzy Speedo.

- Um... J-ja, ten no, bilet już daję. - powiedział zawstydzony, czuł się dziwnie przy parze kochanków. Nerwowo zaczął szukać w swojej kieszeni biletu. Oderwanie wzroku od chłopaków podziałało, chociaż jego dłonie wciąż trzęsły się ze stresu.

- Spokojnie. - odpowiedział Vasquez. Po chwili sam wyjął pieniądze z kieszeni i podał mi je. W taki sposób w tym samym czasie zrobiliśmy uczciwą wymianę. Bilet od razu powędrował do białowłosego chłopaka obok, który ucieszył się na widok papierka.

- Mówiłem ci, że to załatwię. Dzięki Dante, ratujesz dupę Speedo. - dodał patrząc na początku na wspomnianego chłopaka, by pozniej znowu skierować swój wzrok w stronę "wybawiciela Speedo".

- Nie ma za co. Idziecie we dwójkę? - spytał z czystej ciekawości. Na szczęście żaden z tej dwójki nie odebrał tego pytania źle, kłótnia z tą dwójką to ostatnia rzecz, jaką chciał teraz przeżyć Capela.

- Można tak powiedzieć. Teoretycznie idziemy całą ekipą, no poza Erwinem, ale w tłumie pewnie wszyscy się zgubimy.

- No ta.

- Ale ustaliliśmy, że ja i Albert będziemy się ciągle trzymać razem.

Kiwnął głową, chociaż w głębi duszy miał ochotę wyśmiać ten pomysł. Dosłownie typ brzmiał jak z jakiejś taniej komedii romantycznej, a może jak się nigdy nie było w szczęśliwym związku to wszystkie normalne widzi się jakoś tak... gorzej?

Dante miał już coś powiedzieć, gdy nagle ta dwójka zaczęła przy nim się całować. Myślał, że faktycznie zaraz się porzyga. Na szybko pożegnał się z nimi i ruszył jak najdalej od parku.

To było niezręczne, przynajmniej dla niego. Nie lubił takich sytuacji. Co ja gadam, on wręcz ich nienawidził. Dosłownie wolał jak ludzie obgadywali go za plecami. Jednak okazywanie sobie uczuć publicznie sprawiało, że od razu zaczynał czuć obrzydzenie, które chował pod maską niezręczności. Nie miał pojęcia czemu tak się dzieje.

Jego myśli zabłądziły tak daleko, że nawet nie zauważył, kiedy wpadł na kogoś.

Syknął z bólu czując jak jego ciało zderza się z zimnym chodnikiem. Jego oczom ukazała się znajoma już niebieska czupryna.

- Naucz się chodzić- O! Hej Dante. - zaczął agresywnie Xander, lecz gdy tylko zauważył kto leży na chodniku zmienił swój ton. Brak reakcji ze strony chłopaka zmusił go do wyciagnięcia w jego strony pomocnej dłoni.

- Dzięki. - mruknął ze sztucznym uśmiechem w odpowiedzi.

- Masz dużo pracy, co nie?

- Co? Skąd to wytrzasnąłeś?

- Zawsze gdy masz głowę w chmurach to oznacza, że masz dużo pracy.

- Ja nie-To nie jest prawda! Akurat w tym przypadku zwyczajnie się zamyśliłem.

- Ty? Niemożliwe, przecież ty zawsze nie marnujesz czasu na myślenie o czymś innym niż praca.

- Nie było cię trochę, nie wierzysz w delikatną zmianę mojego sposobu myślenia?

- Eee... Nie.

- Dupek.

- Emo.

Dante prychnął na przezwisko Wayna. Wyminął go na ścieżce i ruszył przed siebie. Takich rozmów mu brakowało, lecz przecież nie miał jak zmusić Xandera do gadania z nim. Znaczy mógł, ale nie wiedział w jaki sposób miało by to wyglądać. Sam nie potrafił do niego zagadać, mieli tak naprawdę zero wspólnych tematów. No bo co? W samorządzie już nie jest, a tak naprawdę o czarnoskórym wie tyle co nic.

Zagada do niego, kiedyś.

.⋅ ۵♡۵ ⋅.

16+

Całował agresywnie moją szyję. Za każdym razem gdy dochodziło do czegoś poważniejszego Erwinowi się włączał tryb bestii. Wyglądało to tak jakby jutro był koniec świata i chciał nacieszyć się każdą możliwą częścią mnie. Mruknąłem zadowolony czując jak jego język powoli leci w dół. Mokry ślad zostawiony na mojej klatce piersiowej ciągnął się aż do mojego podbrzusza.

- Pośpiesz się, muszę jeszcze ogarnąć ubrania na koncert. - powiedziałem zniecierpliwiony czując jak ten bawi się moim przyrodzeniem przez materiał bokserek. Jego zniesmaczona mina mówiła wiele, ale chyba sam zrozumiał, że taki moment jest słaby na kłótnie.

- Tak jest, panie~ - odpowiedział najseksowniejszym tonem jakim mogłem sobie wyobrazić. Ściągnął moje bokserki i chwycił moją męskość w usta. Cicho jęknąłem na ten szybki ruch z jego strony. Byłem cholernie podniecony, dałem mu się wciągnąć w posraną gierkę, polegającą na kompletnym uzależnieniu się od niego. Wsunąłem swoją dłoń w jego włosy i delikatnie je przeczesywałem. Zawsze ułożone na żel, siwe kosmyki były całkiem przyjemne w dotyku. Już jakiś czas temu zauważyłem, że Erwin bardzo lubi wolne głaskanie go. Mogłem jedynie domyślać się czemu, ale hej! Mi to nie przeszkadzało, on to lubił. Jeśli tak drobne ruchy są wstanie opanować jego niepokorną duszę to czemu by z nich zrezygnować.

Jego język dokładnie pracował by zadowolić mnie, chociaż bardziej mojego członka. Ja nawet gdy nie uprawialiśmy seksu byłem zadowolony z niego. Lubiłem gdy stawał się przy mnie spokojniejszy lub gdy robił się zazdrosny o małe rzeczy. Dla mnie to było całkiem urocze.

Głośno westchnąłem czując jak ten bierze coraz większą część do swojej buzi. Nie wytrzymałem, wypiąłem mocniej biodra, a główka mojego przyrodzenia uderzyła w jego gardło. Cicho jęknął na ten ruch, a w jego oczach pojawiły się łzy. Mimo wszystko wyglądał na zadowolonego, może chciał wypróbować bardziej ekstremalnej zabawy?

Erwin podniósł swój błagalny wzrok w górę. To mówiło tylko jedno, chciał więcej. W taki sposób skończyłem pieprząc dokładnie jego usta. Powtarzałem swoje ruchy, co chwilę tylko czułem jak Knuckels ledwo co nie dławi się moim penisem. Czułem się jak niebie, zależało mu na mojej przyjemności. Jego złote oczy hipnotyzowały mnie za każdym razem. Spojrzałem jeszcze raz w dół. Sam ten widok podniecił mnie jeszcze bardziej. Minęło kilkanaście sekund a ja z głośnym jękiem doszedłem. Udało mi się dopiero w połowie orgazmu odepchnąć głowę chłopaka od mojego przyrodzenia. Wiązało się to więc z tym, że musiał połknąć część nasienia. Ponownie, nie przeszkadzało mu to.

- Kocham cię. - odparłem, gdy ten podniósł się z kolan. Przetarł swoje usta z mojego nasienia. Od razu przyciągnąłem go bliżej do siebie i wbiłem się w jego usta.

- Ja ciebie też. - przerwał na chwilę pocałunek by mi odpowiedzieć, zaraz po tym to on zaczął penetrować swoim językiem moje usta, przygryzając co jakiś czas moją dolną wargę.

koniec 16+

Zacząłem szukać porozrzucanych jak zwykle ubrań po pokoju Erwina. Dzisiaj na szczęście te znajdowały się jedynie blisko kanapy. I dobrze bo przez właśnie takie spontaniczne pomysły chłopaka nagle musiałem nieźle spiąć dupe by zdążyć na upragniony koncert. Już po kilku minutach słyszałem głośne wibrowanie mojego telefonu. Był to zaniepokojony Hank, który był już na miejscu. Dałem mu na szybko znać, że mają jechać beze mnie i pojadę drugim autobusem.

- Zostań ze mną. - prosił Erwin siadając w rozkroku na kanapie.

- Już ci coś mówiłem na ten temat. - odpowiedziałem obojętnym tonem, nie chciało mi sie na nowo z nim kłócić na ten temat.

- Wkurwiam cię, prawda?

- Teraz? Tak.

Siwy głośno westchnął udając (albo może wcale nie udając) obrażonego.

- Będę się już zbierać. Wrócę po północy do akademika. - powiedziałem żegnając się z chłopakiem. Chciałem ucałować go w czoło, lecz ten od razu się odsunął ode mnie. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do wyjścia.

.⋅ ۵♡۵ ⋅.

- Boże, zaraz będę mieć 19 lat i wciąż nie mogę sobie znaleźć chłopaka. - mówiła jedna z dziewczyn w busie.

- Słuchaj, chłopacy są tacy fałszywi. Ostatnio mój był okazał się być męską dziwką. Może nawet byłabym w stanie to zaakceptować, gdyby mi to powiedział. Do dziś nie wiem czy serio mnie kochał czy może byłam jedynie dla niego zwykłą przykrywką - kolejny dziewczęcy głos odezwał się. Tym razem doskonale znałem właściciela, była to Nine Garcon. Zapomniałem słuchawek dlatego byłem zmuszony do słuchania jakże ciekawych opowieści losowych osób.

- Eh... Dlaczego w dzisiejszych czasach najważniejsze jest to by w ogóle być w związku? Nieważne jakim, byleby być.

- Nie wiem, ale to jest chore. Wolę zostać singielką do końca życia niż mieć złamane serce.

- Dosłownie. Tylko wtedy moi starzy będą się mnie wstydzić.

- Niby czemu?

- No wiesz, baba bez chłopa i dzieci...

- Wyjeb im wtedy. Ja tak zrobię jeśli będą mieć jakiś problem.

- Czyli idziesz na ostro, Nine. Niezła jesteś.

Na moje szczęście drzwi autobusu otworzyły się i nareszcie mogłem ruszyć do upragnionego klubu, a nie słuchać rozmów dwóch bab. Jakby mnie to jeszcze interesowało jak bardzo źle macie w życiu.

Pobiegłem truchtem do miejsca w którym miał sie odbywać koncert. W trakcie kilka razy sprawdzałem czy na pewno mam przy sobie bilet.

Uff...miałem. Widząc jednak ogromną kolejkę początkowo załamałem się. Stanąłem na jej końcu i modliłem się jedynie by przede mną nie stały jakieś pierdoły życiowe, które akurat zagubiły swój bilet w plecaku z 50 kieszonkami. Zanim się jednak obejrzałem za mną zrobiła się jeszcze większa kolejka niż ta przede mną. Czyli nie jestem aż w tak złej sytuacji.

Wszystko szło zajebiście, kolejka ruszała się sprawnie i poza tym, że musiałem niezręcznie stać i patrzeć co jakiś czas w telefon jak jakiś npc to było git. Odpisywałem Hankowi informując go dokładnie który aktualnie w kolejce byłem. Musiało to wyglądać komicznie gdy po cichu liczyłem osoby przede mną. No ale było warto, po kilku minutach znalazłem się już w środku. Odwiesiłem swoją kurtkę do szatni i ruszyłem prosto w stronę głównej sali w klubie.

Grała już głośna muzyka a ludzie na parkiecie zaczynali zabawę. W oddali udało mi się zauważyć kilka znajomych twarzy. Poza oczywiście Hankiem i Wan Lii zauważyłem Janka, Vaskiego trzymającego za rękę Alberta, Carbonare, Davida czy nawet Heidi. Nie wiedziałem, że ta lubi taką muzykę. Gdzieś tam w tle był chyba Silny, ale nie byłem pewien. Typ zawsze ma kominiarkę, więc dla mnie każdy gość z nią to automatycznie Silny.

Przebiłem się przez tłum do Overa i przywitałem się z nim, lecz głośna muzyka zagłuszyła kompletnie moje słowa. Ten zagestykulował, że idzie już pod scenę. Wraz z nim ruszyła Lii. Ja nie miałem jednak zamiaru umrzeć w tłumie i zostać tam zdeptany, więc usiadłem przy barze. Zamówiłem zwykłego energetyka z lodówki.

Koncert rozpoczął się kilka minut później. Stałem w idealnym miejscu, gdzie nawet skaczący tłum nie zasłaniał członków zespołu. Gdy grupka chłopaków wbiła na scenę, w całym klubie rozległy się głośne krzyki ekscytacji.

- Dobra kurwy! Mam dla was zadanie, musimy rozpierdolić ten klub! Rozumiecie?! - krzyknął Tony Dripano, lider zespołu. Cały klub głośno potwierdził jego słowa.

- Chce słyszeć was wszystkich! Rozpierdolicie ten klub?! - wykrzyczał tym razem główny wokalista, Samir. Ponowny wrzask rozbrzmiał po całym pomieszczeniu.

Głośna muzyka jak i głośny wokal obu panów wypełnił cały klub, widownia starała się śpiewać wraz z nimi. Co chwilę robione pogo jednak utrudniało niektórym nawet we wzięciu wdechu. Słyszałem głośny krzyk Heidi wołającej o pomoc. Spojrzałem w jej stronę i zauważyłem jak kompletnie tonie w tłumie. Zaśmiałem się pod nosem na ten widok, nie musiała się pchać w sam środek.

W pewnym momencie sam zostałem wepchnięty w tłum, oczywiście przez jebanego Janka. Jak sam powiedział, w razie jakiś złamań to zafunduje mi lekarza. No serio?

Przez pierwsze minuty bawiłem się dobrze, cały ten przepych nadawał pewnego klimatu. Jednak już po kilku sekundach mój nos wyczuł mocny odór potu, który zdecydowanie nie był moim ulubionym zapachem. Dodatkowo co chwilę jacyś ludzie na mnie wpadali. No wszystko super, ale przy barze było lepiej. Poczułem jeszcze wibracje w moim telefonie... kilkanaście razy. Okej, trochę sie zmartwiłem. Wyjąłem telefon z kieszeni, lecz już po chwili ktoś dłonią wytrącił mi go z ręki. Kurna! No to po telefonie. Załamałem się, ja naprawdę chciałem jedynie postać sobie w spokoju, ponagrywać moich idoli i słuchać ich muzyki na żywo. Teraz nie dość, że będę śmierdział potem to jeszcze nie odzyskam mojego telefonu.

- HOLD UP HOLD UP! - krzyknął Samir uciszając każdego. Dłonią wskazał w moją stronę. Zaraz... Co? - Co się stało ziomek?

- U-um... - nerwowo rozejrzałem się po każdej osobie. O boże, Samir do mnie coś powiedział. - Dzwoniła do mnie ważna osoba i zgubiłem telefon gdzieś w tłumie. Jest za ciemno żebym go odnalazł.

Mój trzęsący głos wywołał kilka cichym śmiechów w tłumie, lecz te osoby zostały obdarowane wkurzonym wzrokiem Davida Butchera.

- Kochani, wszyscy zapalamy latarki w telefonach. Zagramy teraz spokojniejszy numer. - krzyknał Dripano pusczając w moją stronę oczko. Boże, nie wiedziałem, że pokochać ten zespół jeszcze bardziej.

Tak jak Tony rozkazał, tak się stało. Cały tłum uniósł telefony z zapalonymi latarkami w górę, a po całym klubie rozniosła się spokojna melodia jednej z ich ballad. Dzięki temu udało mi się znaleźć urządzenie po około trzech minutach. Miało kilka nowych rys, lecz smartfon działał, to najważniejsze. Wydostałem się jak najszybciej z tłumu, co było o wiele prostsze, ponieważ nikt nie robił pogo. Gdy byłem już przy barze sprawdziłem kto się do mnie dobijał.

No tak, mogłem się tego domyślić.

10 nieodebranych połączeń od Erwina,a jeszcze więcej wiadomości.

Zamówiłem na szybko jakiegoś mocnego drinka i wypiłem go na raz.

Tego się na trzeźwo nie załatwi.

.⋅ ۵♡۵ ⋅.

Ledwo co łapałem tlen do płuc. Zimny wiatr rozwiewał na boki moje włosy, wiedziałem już, że jutro będę przeziębiony. Jakim cudem ten jeden siwy chuj jest w stanie zmanipulować mną tak, że w ciągu kilku sekund rzucam dla niego wszystko?

Takim o to cudem stałem aktualnie na dachu i wpatrywałem się w złote, lśniące oczy.

- Erwin. O co chodzi? - spytałem niepewnie widząc jak ten stoi przy samej krawędzi. Obawiałem się najgorszego.

- O nic, chciałem się z tobą zobaczyć. - odpowiedział. Ukrywał coś, kurwa on coś ukrywał. Jego ręce schowaną za plecami, widziałem jak poprawia coś w swoich dłoniach. Przełknąłem głośniej ślinę.

- Pisałeś coś innego. - mówiąc to nawet nie zauważyłem kiedy zaczął się coraz bliżej do mnie zbliżać. Końcowo jego usta skończyły na moich.

- Już wszystko wiem. Nie musisz się tłumaczyć. - odparł z pewną ironią w głosie. Toksyna wylewała się z niego, był niczym trucizna, która wbijała się niespodziewanie w ciebie. Narkotyk, który uzależnia ciebie po samym zapachu...

Narkotyk...

Narkotyk!

Dziwna biała tabletka została wsunięta do moich ust. Chciałem ją wypluć, lecz usta siwego uniemożliwiły mi to. Poczułem jak podczas tego posranego pocałunku daje mi jeszcze jedną. Nie miałem innego wyboru, musiałem je połknąć. I tak byłem delikatnie pijany, nie ogarniałem coraz bardziej co się wokół mnie dzieje.

- Cii... Nie bój się Grzesiu. Wiem, że przespałeś się z Heidi. - powiedział najspokojniej jak mógł. Zamknąłem na chwilę oczy.

Ciemność.

Jasność.

Nagle nie stałem już na dachu, a na nim leżałem. Chwila... moja głowa jest na czymś miękkim. To były kolana Erwina.

- Ja nie... Ja nie spałem z Heidi. - powiedziałem broniąc się. Cały obraz zaczynał mi się rozmazywać. Było mi strasznie niedobrze, ale nie zbierało mi się na wymioty.

- To nic, nie musisz mi tego mówić. - usłyszałem jego głos. Gdzie on jest? Zacząłem się nerwowo rozglądać. Jego twarz była strasznie rozmazana. Nawet nie miałem pewności, że nadal byliśmy na dachu.

-Wiesz, nigdy nie lubiłem w tobie jednej rzeczy. Za bardzo mnie rozumiałeś. Wiedziałeś co na mnie działa, jak mnie uciszać. Sam za to nie pokazywałeś żadnych słabości. - mówił, a jego dłoń głaskała mnie po włosach. Mruknąłem by przestał, lecz ten nawet nie odwrócił wzroku w moją stronę.- Teraz, gdy jesteś po narkotykach, mogę wreszcie z tobą rozmawiać jak normalny człowiek.

- Erwin... Źle się czuję. - odparłem czując coraz większy ból głowy. Było mi zimno i gorąco jednocześnie, gorączka ale dosyć ekstremalna. Mroczki zaczęło pojawiać mi się przed oczami. Kurwa, tak bardzo chciałem wrócić na koncert.

Mój wzrok wędrował w różne strony. Od kiedy niebo jest takie...kolorowe?

Miałem wrażenie jakby księżyc zbliżał się w naszą stronę, a jego światło mocno mnie oślepiało.

- Kocham cię, Grzesiu. Jesteś jedyną osobą, która nigdy mnie nie... - głośny szum zagłuszył mi słowa chłopaka.

To co się stało dalej ciężko mi opisać.

...

...

...

- Lubię patrzeć na gwiazdy, wiesz? - złotooki wskazał na jedną z gwiazd na nocnym niebie. - W wakacje musimy razem pooglądać je. Najlepsze są poza miastem. W sumie nigdy mi nie mówiłeś jak chcesz spędzić wakację.

-...

- Właściwie masz racje, po co w ogóle coś planować? I tak wszystko może się w ostatniej chwili zjebać. Prawda, Grzesiu?

- ...

- Grzesiu?

- ...

- .... Grzesiu?

.⋅ ۵♡۵ ⋅.

- Janek! Co to za gówno?! - krzyknęła Heidi. Przeglądając twittera natknęła się na tweeta Pisiceli, który mocno sugerował jakoby ta się przespała z Gregorym.

- No co? Obiecałem Grześkowi opiekę medyczną, a ty chyba chciałaś pójść na medycynę w przyszłości. - Janek z całej siły starał się obronić swój jakże cudowny żart, lecz końcowo pozwolił sobie na mocne uderzenie w głowę.

- Ten okład z cycków za klubem mogłeś sobie darować. Usuwaj to i przeproś, TERAZ.

- No weź, nie znasz się na żartach.

- Takie żarty to ty możesz swojej mamie opowiadać na obiedzie. Przecież wiesz jak dużo osób w tej szkole nie rozróżnia żartu na social mediach od prawdy. Nie chce jakiś dziwnych plotek.

- Dobra, dobra. Jezu, przeżywasz to tak jakby ktoś miał zaraz umrzeć przez to.

Do rozmowy po chwili dołączył Hank wraz z Wan Lii.

- Widzieliście Grześka? Odkąd poszedł odebrać ten ważny telefon to znikł. Nie odpisuje ode mnie i nie odbiera. - zaniepokojony Over wpatrywał się w ekran swojego telefonu.

- Hm... Znając życie Erwin mu teraz truję dupę. - odpowiedziała po chwili zastanowienia Heidi.

- Biedny Grzesiek. - powiedziała Lii robiąc smutną minę.

- Mam nadzieję, że wróci jeszcze.Obiecał mi postawić drinka! - dopowiedział Hank odkładając telefon do kieszeni.





Chciałabym napisać, że to koniec ale będzie jeszcze epilog w następnym tygodniu, więc... widzimy się za tydzień.

Jak chcecie to możecie zadać jakieś pytania to na nie odpowiem w następnym rozdziale.

Rozdział niesprawdzony btw

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top