ˋ°•*⁀➷Epilog 2/2ˏˋ°•*⁀➷
*+:。.。 。.。:+*
Erwin podczas drogi do szpitala zadawał sobie wiele pytań. Czy na pewno tego chce? Co mu powie? Czy w ogóle będzie w stanie wydusić z siebie jakiekolwiek słowa?
- Siwy! Wysiadamy! - krzyknął Capela, który już wysiadł z autobusu. Zmarszczył brwi widząc chwilowe zaćmienie chłopaka. Miał jedynie nadzieję, że ten nie odwali czegoś głupiego. Chociaż to była bardziej nadzieja głupca, w końcu brak dymów i Erwin wzajemnie się wykluczają.
Delikatny wiatr rozwiewał włosy obu chłopaków. Deszcz dawno przestał już padać, nadal jednak było czuć zapach świeżych kropel wody. Była już ciemna noc, mimo to w mieście nie było ciemno. Chodniki oświetlały latarnie, chociaż te często świeciły tak jakby im się nie chciało. Drogę lepiej oświetlały światła z okien budynków. Te z różnych kawiarenek, restauracji i tak dalej miały delikatnie żółtą poświatę, natomiast reszta była zdecydowanie... różna. Z jednego okna migały kolorowe światła, a z innego krwiste, czerwone oświetlenie. Wszystkie te kolory mieszały się ze sobą, co nadawało dosyć specyficznego klimatu.
Kiedy Capela i Erwin skręcili w boczną alejkę ,nastała ciemność. Była to ostatnia prosta do szpitala. Budynki jakie tym razem ich otaczały były stare, ledwo co utrzymywały się na powierzchni. Erwin zawsze zastanawiał sie kto w nich mieszka, wiedział, że muszą do kogoś należeć. W końcu jaki byłby ich cel, skoro zajmują miejsce w dosyć dużym mieście. Czasami widywał tam jakieś dzieciaki czy widocznie zmęczone życiem kobiety. Mężczyźni co prawda też tutaj chodzili, lecz ci przez swoje zachowanie byli ciężcy do odczytania, chociaż jedno słowo opisywało ich najlepiej. Pijacy. Ewentualnie ćpuni , lecz czy tacy idioci byli w stanie wytrzasnąć sobie dobry towar? No niezbyt.
Po dotarciu do szpitala reszta wydawała się już znacznie nudniejsza, a przynajmniej tak widział to Erwin. Stres w jego umyśle całkowicie odciągnął go od wyłapywania szczegółów w otoczeniu. Teraz wraz z Capelą szli w stronę sali, w której aktualnie przebywał... no właśnie kto. Dla Capeli, stary przyjaciel, lecz dla Erwina? Niby chłopak, lecz czy te wszystkie wydarzenia raczej w sposób oczywisty kasowały ich relacje.
Po chwili ta dwójka była już we właściwej sali. Rodzice Gregorego byli bogaci, więc po usłyszeniu o wypadku od razu załatwili mu własną salę.
Erwin nerwowo zaczął bawić się dłońmi, cały stres napłynął do jego mózgu ze zdwojoną siłą. Dante zauważył to, zlitował się więc nad chłopakiem i sam podszedł bliżej do łóżka, w którym aktualnie leżał Gregory.
- Hej Grzesiu! Jak tam u ciebie? - spytał mało entuzjastycznie, chociaż jak na Capele całkiem energicznie. Montanha leżał na boku, plecami do swoich rozmówców. Leniwie przewrócił się na plecy.
- W miarę, a u ciebie? - odpowiedział chrypliwym głosem. Przetarł swoje oczy, mimo tego ,że całymi dniami leżał w łóżku to czuł się nienaturalnie zmęczony.
W tym momencie w kadrze pojawił się siwowłosy, który miał dość ukrywania się w cieniu jak największa pizda. Oczy szatyna rozszerzyły się, sam wyglądał na dosyć zszokowanego.
- Też dobrze... To może ja was tutaj samych zostawię, okej? - Dante widząc reakcję obu chłopaków na samo zobaczenie drugiego, postanowił jak najszybciej ulotnić się z pomieszczenia. Ciężka atmosfera to ostatnie co było mu teraz potrzebne. Zostawił tą dwójkę w spokoju, a sam poszedł kupić sobie jakąś wodę czy coś w automacie.
Niekomfortowa cisza. W takich momentach uszy słyszą ruchy takie jak wdech, wydech, poruszenie palcami czy mrugnięcie. Atmosfera się zagęszcza, jednak żaden z nich nie jest w stanie wydobyć z siebie ani jednego słow-
- Pojebana sytuacja, co nie? - odparł Erwin siadając na brzegu łóżka. Na jego twarzy widniał sztuczny uśmiech, a on pomimo zakłopotania za wszelką cenę nie chciał podtrzymywać tej pieprzonej ciszy.- Właściwie miałem ułożony w głowie cały plan jak zagadać do ciebie i różne takie, ale wszystko wyleciało mi z głowy. Też tak masz?
- Tak to znaczy jak? Że przychodzę do osoby, którą prawie zabiłem i mówię jedynie " Pojebana sytuacja"? Nie, nie zdarzyło mi się. - odpowiedział Gregory, przewracając oczami. No niezbyt fajna sytuacja.
- Noooo dooooobraaaa... Jak bardzo zły na mnie jesteś?
- No kurwa domyśl się.
- Bardzo zły, w takim razie mogę zaproponować ci pakiet przepraszającego Erwina, Erwina pokojówki oraz Erwina miłego.
- Ten ostatni nie istnieje.
- Istnieje, ale nikogo nie było stać na jego zakup a ja ci go daje za darmo!
- Dobra, wiesz co siwy?
- No co?
- Ty jesteś jak ogrodnik, bo przesadzasz.
- Aha. To miała być poważna rozmowa, a kurwa wyszło jak wyszło.
- Ty zacząłeś.
No tak, nawet gdy ta dwójka starała się zachować resztki jakiejkolwiek powagi to nie potrafili. Montanha jednak w pewnym momencie się ogarnął. Musiał zakończyć ten cyrk raz na zawsze. Przestał w końcu leżeć na łóżku i podniósł się do siadu.
- Słuchaj, jeśli chodzi tak serio o nas to wiesz... gdybyśmy byli razem to trochę zalatywałoby syndromem szto- -mówił, lecz już po chwili na jego ustach pojawił się palec należący do złotookiego.
- Oj nie nie nie. Jak już coś to ja chce zerwać z tobą, a nie na odwrót. - powiedział przybliżając się bliżej do twarzy swojego rozmówcy. Jego kciuk delikatnie pogładził wargi chłopaka by końcowo podnieść jego podbródek do góry. Oszołomiony Gregory nawet nie zdał sobie sprawy kiedy jego usta zostały zaatakowane przez wargi Erwina.
Nie oddał pocałunku, jedynie siedział w bezruchu. Czy był zszokowany? Nie, w sumie nawet nie był zdziwiony. Ten urok Erwina zwany nieprzewidywalnością nadal na niego działał, chociaż właśnie przez to trafił do szpitala. Widząc jak do pocałunku dodał również język postanowił trochę się zabić i sam przyłączył się do pocałunku. Erotyczny taniec dwóch języków z pewnością nie miał tyle uczuć co kiedyś, lecz wciąż był przyjemny dla obu stron.
Koniec pocałunku. Ciągnąca się stróżka śliny. Próba złapania oddechu. To miał być ich ostatni raz, nawet kiedy znajdą sobie kogoś innego to nigdy nie będzie już to samo. Tak specyficznej relacji nie da się powtórzyć, nie ma na świecie osoby tak szalonej jak Erwin oraz tak wytrwałej ofiary jaką był Gregory.
- Poczekaj, muszę się zastanowić jakie będą moje ostatnie słowa. - mruknął Knuckles, odsuwając się od szatyna. Zamknął oczy a swoją dłoń ułożył na swoim podbródku. Idealnie udawał zamyślenie. Tak, udawał.
- Przecież nie umierasz. - powiedział z delikatnym uśmiechem. Chłopak przeciągnął się, prostując swoje kończyny,
- Ale moje serce już tak.
Na to szatyn nie miał pojęcia jak odpowiedzieć. Był zagubiony w swoich jak i Erwina uczuciach. Nie chciał kończyć z nim relacji, naprawdę tego nie chciał. Uzależnił się od chłopaka, jeszcze jakiś czas temu nie wyobrażał sobie życia bez niego. Teraz był już jednak pewien, jest w stanie podjąć taką decyzję. Może będzie jej żałować w przyszłości, ale może to również być najlepsza opcja w tej sytuacji.
- Grzesiu, powinniśmy zakończyć nasz związek. - odparł całkiem poważnym tonem siwowłosy. Jego złote oczy wpatrywały się wprost na chłopaka naprzeciwko. Gregory był w stanie zareagować jedynie szybkim, "Oh, okej." Nie miał pojęcia co ma niby powiedzieć w takiej sytuacji. Większość dziewczyn z którymi zrywał błagała go o przemyślenie wszystkiego. Ale on chciał tego zerwania, w takim razie co niby kurwa miał odpowiedzieć?
- Mimo wszystko czas spędzony z tobą nie uważam za zmarnowany. Było... fajnie. Przepraszam, że to wszystko tak wyszło. Ja tylko... - gula w gardle skutecznie zablokowała zdolność mówienia Knucklesa, czyli właściwie jego jedyną umiejętność. Przed oczami widział migające wspomnienia z Gregorym. Kurwa, to on nie chciał go zostawiać. W głowie zaczęły mu się pojawiać coraz bardziej posrane scenariusze. Naprawdę nie chciał tego robić.
- Nie! Ja tak nie mogę! - wykrzyczał spanikowany. Szybko przetarł łzy zbierając się w kącikach oczu. - Gregory, serio przepraszam za to wszystko. Ja tylko chciałem... nawet nie wiem co chciałem! Mój umysł jest strasznie posrany, ale daj mi jeszcze szansę. Ja nie mam kurwa nikogo!
Tego z pewnością nikt się nie spodziewał. Takiego wybuchu złości i rozpaczy jeszcze żadna osoba nie była w stanie zobaczyć. Po raz kolejny Montanha poczuł się specjalny, wyjątkowy. Złapał dłoń Erwina, nie był w stanie chłodno patrzeć na zrujnowanego psychicznie chłopaka.
- Cała ekipa mnie nienawidzi. Tfu! Co ja mówię, cała szkoła mnie nienawidzi. Nawet Carbo mi już nie ufa. - mówił, lecz tym razem łzy leciały po jego policzkach niczym wodospad. To nie był piękny płacz niczym w filmach, a brzydki pozbawiony jakiejkolwiek piękności. Zasmarkany nos, czerwone oczy czy trzęsący się głos z którego połowę wyrazów nie dało sie zrozumieć. Widząc to Gregory mimo wszystko nie uważał Erwina za idiotę.
- Jestem nikim! Kurwa, nikim! Przez całe życie dążyłem do bycia kimś, teraz każdy odwraca wzrok widząc mnie. Jeśli teraz stracę i ciebie to... - mówił nerwowo - To zostanę całkiem sam! Ja i moja posrana psycha.
- Dlaczego nie pójdziesz więc do psychologa?
『••✎••』
- Grzesiu! Nareszcie! - Hank powitał Gregorego mocnym przytulasem od razu na wejściu do ich pokoju, w którym było wręcz nienaturalnie czysto. - Nie chcieli mnie wpuścić do szpitala bo podobno wyglądałem jak zjeb.
- A wyglądałeś? - spytał szatyn przestając przytulać chłopaka.
- Strój klauna to jeszcze nie oznacza zjeba
- Czemu kurwa przebrałeś się za klauna?
- Chciałem ci zrobić niespodziankę.
- No zrobiłeś taką, że się końcowo nie pojawiłeś.
- Zamknij ten łeb! Starałem się, okej?
Po tej jakże cudownej rozmowie ta dwójka spędziła większość czasu na wymianie plotek ze szkoły, znaczy bardziej Hank opowiadał po kolei wszystko co się działo, kiedy Montanha siedział w szpitalu, a ten jedynie dopytywał się o szczegóły lub kiwał głową. Czasami pokusił się o jakiś zdziwienie czy jęk niezadowolenia, ale po jakimś czasie zaczął powoli gubić pewne wątki i elementy układanki kompletnie nie łączyły mu się z tym co mówił Hank. Nie chciał mu jednak przerywać, więc siedział w ciszy i przytakiwał by jego przyjaciel miał wrażenie jakby jego umiejętności tłumaczenia były serio na dobrym poziomie.
- I wtedy kurwa wchodzi Max Power i mówi, że szambo wyjebało bo jakaś laska chciała spuścić podpaskę w kiblu. No niezłe dymy się działy. Żałuj serio, że ciebie nie było. Ja to się tak dusiłem, myślałem kurwa, że się posikam ze śmiechu. - tłumaczył kolejną jakże interesującą sytuację ze szkoły. Grzesiek przerwał mu to głośnym kaszlem.
- Co z Erwinem? Ostatni raz jak go widziałem to nie wyglądał zbyt dobrze. - powiedział drapiąc się po głowie.
- Jebać go.
- Ej!
- No co? Masz jakiś syndrom sztokholmski z nim czy jak? No od typa się większość odsunęła bo nikt nie chciał być kojarzony z gościem, który prawie zaćpał cię na śmierć. Jeszcze ten gnój próbował się bronić, ale jak go postraszyli policją to się do wszystkiego przyznał.
- No dobra. Chodzi nadal do szkoły?
- Ta, znaczy z tym chodzeniem to różnie bywa. Raz jest, raz go nie ma. Pojawia się losowo i tylko na lekcjach.
- Aha, czyli chcesz mi powiedzieć, że go nigdy nie złapie i nie pogadam z nim, ta?
- Trochę tak. Miał zakładać jakiś nowy klub, ale póki co nie ma zbytnio chętnych. Znaczy wiesz, powiem ci szczerze, że są osoby, które z chęcią dołączyłby do jego klubu mechanicznego, ale wszystko co jest owiane nazwiskiem Knuckles od razu sie źle kojarzy.
- Nie było żadnej innej dramy, która przyćmiłaby tą jego?
- Były, ale kiedy co kilkanaście dni ktoś przypomina o wizycie ciebie w szpitalu to od razu każdy sobie przypomina o całej sytuacji. Teraz może się to trochę poluzuje.
- Mhm, no to nieźle.
Over ścisnął ręce w pięści. Jedno pytanie ciągle zawracało mu głowę. Bardzo chciał je zadać, ale trochę bał się reakcji przyjaciela. Czy powinien wchodzić na tak kruchy lód? Cholera korciło go to mocno. Przełamał się, najwyżej pierwszego dnia się pokłócą.
- Ej, a ty z Erwinem nadal ten tego czy...? - spytał gestykulując dłońmi.
- Co? Nie! Gdybym nadal z nim był to oznaczałoby, że podnieca mnie syndrom sztokholmski. - od razu odpowiedział mu z dużą pewnością w głosie.
- A nie podnieca cię?
- Weź już spadaj, Hank. Twoje żarty przestały być śmieszne.
- To czemu się śmiejesz.
- Cicho tam.
『••✎••』
Ta historia powinna już dawno się skończyć, lecz leciała dalej krzywdząc coraz bardziej każdego z bohaterów. Nigdy nie wiesz kiedy masz skończyć, czy zostawić parę rzeczy niedopowiedzianych czy wręcz na odwrót, zamknąć każdy możliwy wątek. Większość osób uwielbia opcję drugą, lecz nie jestem w stanie jej zafundować.
Prawda albowiem jest taka, że Erwin nigdy nie pójdzie na żadną terapię, Capela nigdy nie zaprzyjaźni sie z Xanderem, Mia przestanie kochać Gregorego, a ten nigdy już nie wróci do samorządu szkolnego. Każdy będzie żyć swoim życiem dalej, nawet kiedy silny wiatr krzywd zawieje, nikt nie podda się całkowicie. Pomimo tego wszystkiego, każdy z nich boi się jednej rzeczy.
Śmierci.
Śmierć to definitywny koniec, nie ma już nic po niej. Może i odrodzisz się jako nowa osoba, albo trafisz do nieba czy piekła, lecz na ziemi jest to twój ostatni odcinek. W tym sezonie giniesz, znikasz. Nie ma żadnego odradzania, plot twistu który przywróci cię do głównej fabuły.
Erwin pusto wpatrywał się w szary budynek, z którego słychać było głośne krzyki.
Czy kiedyś tu trafi? Pewnie tak. Kiedy to nastąpi? Kto wie.
- Erwin, idziemy? - głos mężczyzny wyrwał go z przemyśleń.
- Już idę, Conrad. - mruknął ostatni raz czytając tablice z napisem "szpital psychiatryczny"
Szedł wraz ze starszym o cztery lata mężczyzną, którego poznał całkiem przypadkiem. Wpadł mu w oko. Zatrzymali się przy jednym z miejskich sklepów.
- Jedną wodę, proszę. - powiedział Conrad Gross, dając sprzedawczyni dokładnie wilczoną kwotę za jedną butelkę wody. Dziewczyna przeliczyła wszystkie monety i kiwnęła głową. Pokazała ręką na lodówkę z napojami mówiąc ciche "Weź sobie stamtąd."
Erwin ruszył wraz z nim i sam otworzył lodówkę po czym wyjął wspomniane picie. Kiedy Conrad wystawił rękę w oczekiwaniu na dostanie napoju nieoczekiwanie siwy podrzucił nim w górę po czym ponownie złapał i zaczął z nim uciekać.
- Knuckles ty chuju! - krzyknął zamykając lodówkę po czym zaczął biec za nim.
Ich pościg musiał wyglądać dla mieszkańców komicznie, Erwin postanowił zabawić się z nim w krętych, wąskich alejkach. Gross był zmuszony ganiać za nim w pierdolonym miejskim labiryncie. Na szczęście większość osób popołudniu w tygodniu jeszcze pracowała, więc nikt nie słyszał hałasu jaki robili.
Erwin wycwanił się i gdy tylko zauważył drabinę wszedł na nią. Okazało się, że ta prowadziła na dach jednego z budynków. Conrad zorientował się o planie siwego trochę za późno, bo ten już dawno siedział na dachu jednego z domów i obserwował chłopaka ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Mam się tam do ciebie wspinać? - spytał krzyżując ręce. Wiedział, że użycie teraz drabiny było bardzo niebezpieczne, głównie przez Knucklesa i jego zjebane pomysły.
- Przekonaj mnie bym zszedł do ciebie. -odpowiedział Erwin, bawiąc się jego butelką.
- Erwinie... proszę zejdź do mnie i oddaj moją butelkę.- odpowiedział Conrad, dramatycznie wyciągając dłoń w stronę siwowłosego. Ten jedynie udał, że się nad czymś zastanawia po czym wylał połowę zawartości wody na Conrada.
- Ty jesteś jakiś specjalny czy co? - krzyknął, widząc jego przeciekający garnitur. Lakier na jego włosach okazał się nie-wodoodporny. Erwin jedynie wybuchł głośnym śmiechem.
Historia lubi się powtarzać...
Okej, to jest definitywny koniec tej książki. Powiem tak, zakończenie początkowo miało być trochę inne ale postanowiłam nie robić ani jakiegoś super smutnego ani czegoś zbyt uroczego. Wyszło coś takiego.
Ogólnie chciałabym wam bardzo podziękować za tak ciepły odbiór mojej książki. Pierwszy raz pisałam coś tak długiego na wattpadzie i też pierwszy raz dostałam aż taki rozgłos. Naprawdę dziękuję z całego serca <3
No to co? Miło było widzimy się za jakiś czas przy innej książce, ponieważ mam już plan na kolejną (spokojnie też z 5city)
Miłego wieczoru czy tam ranka zależy kiedy to czytacie XDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top