Oneshot
Patologia.
Każdy z nas mógłby pomyśleć o innym przypadku, o innej sytuacji. Nawet o innym człowieku. Cholera, każdy nastolatek żyjący w dwudziestym pierwszym wieku wiedział co to oznacza, większość z nich nie chciała tego doświadczyć w jakikolwiek sposób. Nie trzeba być przy tym, czy nawet być tego ofiarą, by stwierdzić, że jest to rzecz krótko mówiąc nieprzyjemna.
Chociaż. Patologia rodzinna brzmiała inaczej.
Nikt nie chciałby tego doświadczyć, ze względu na wiele aspektów. Nie trzeba w aktualnych czasach nawet się wysilać, by usłyszeć jak to jest to nieludzkie z wielu stron. Erwin też się tego nasłuchał przeraźliwie wiele, czy to w młodszych klasach, czy nawet teraz - będąc siedemnastolatkiem.
Ale co z tego? Zawsze każdy mu mówił, że nie jest to nic normalnego, ale skoro się w takich okolicznościach urodził i w nich dorastał, to co jest w takim razie normalne..?
Ciągłe sprzeczki były w jego domu nużącą normalnością, a ataki paniki ze strony chłopaka stały się już czymś typowym jak na jego osobę. Ciągłe krzyki - nienawidził tego, ale co mógł zrobić jako dziecko nie mające prawa głosu? Właściwie to nic.
Ale kiedy usłyszał kolejny krzyk, a zaraz po nich trzask drzwiami wejściowymi, coś w nim pękło. Jakby na szpilkach powstał z wygodnego łoża i na drżących nogach podszedł do progu pokoju. Wyjrzał zza niego głową, wyginając się w dziwnym łuku. Jednak gdy chłopak zauważył w nieskazitelnie brudnym korytarzu własnego zachlanego ojca, podszedł do niego w jak najszybszym tempie. Matka z boku przyglądała się całemu zajściu, myjąc naczynia po niedawnym posiłku.
Erwin przeskanował starszego mężczyznę wzrokiem - ponownie się napił. Gdyby tego było mało, przeżył zapewne ciekawe przeżycia, co oczywiście zwiastują czerwone ślady pozostawione na bladej szyi. Złotooki założył dłonie na klatce piersiowej oczekując wyjaśnień, po czym spojrzał w przekrwione oczy własnego ojca. Ćpał, cholera, widać to było na kilometr.
- Przyrzekłeś, że się ogarniesz z piciem - mruknął znużonym głosem, czując na sobie wzrok własnego nieodpowiedzialnego opiekuna - Ale czego mogłem od Ciebie oczekiwać? - mężczyzna poprawił się, by chociażby w pewnym stopniu stać prosto. Jeżeli tak to można oczywiście nazwać.
Jego wzrok zmienił się, na bardziej krzywy. Jakby lodowaty i pełen nienawiści. Pomimo tego, pozostał w ciszy, przypatrując się złotookiemu, który miał dość jego zachowania. Ciągłe obietnice przerastały jego głowę, a ich zrywanie przysparzało o jej bóle. Nie było chłopakowi to na rękę.
- Obiecywałeś mi także, że skończysz szlajać się w nocy po klubach - dodał, jakby pewny siebie - Że spłacisz długi.. Kurwa, załatwiłem Ci psychologa, abyś dostał łaskawie pomoc! - wykrzyczał, a jego emocje powoli wychodziły na zewnątrz, ukazując innym co tak na prawdę ma do powiedzenia - Abyś może nawet przestał pić i w końcu wziąłbyś się do roboty.. - westchnął - Ale Ty co robisz? - zadał pytanie retoryczne - Zawsze nie przychodzisz na wizyty, wpajając mi do mózgu jakieś głupie a zarazem bezsensowne wymówki!
Ciemnowłosy mężczyzna poruszył się niespokojnie i zaczął iść w kierunku kuchni. Z jego otwartej, lecz nadal niewypitej butelki alkoholu, wyczuwalny był odór czegoś więcej. Jakby mieszaniny kilku procentów. Strącił krótko złotookiego bokiem, wchodząc do pomieszczenia.
- Jak na razie to ja musze nas utrzymywać, bo sobie dorabiam jako pieprzona sprzątaczka - szepnął pod nosem, tak, by starszy go nie usłyszał.
Jednak gdy ten z prędkością odwrócił się do niego twarzą, coś poszło niezgodnie z planem. Poruszał się pijackim krokiem a jego wzrok mówił zbyt wiele. Aż tak Erwin przesadził?
- Słuchaj, gówniarzu - zaczął zdanie trudnym do zrozumienia tonem - Jeżeli Ci aż tak bardzo przeszkadza to, że po prostu korzystam z życia, to śmiało - rzekł, wskazując na drzwi wyjściowe palcem. Matka jakby podwładna mu tylko skinęła bez gadania głową.
- Korzystasz z życia? - parsknął udawanym śmiechem - Raczej je sobie marnujesz - odrzekł, tym razem morderczo poważnym tonem. Widział z daleka jego znudzony, pijacki, ale też zarazem zirytowany wzrok. Miał go dość.
- Ale co Ci tak na prawdę do tego? - zapytał i nie oczekując odpowiedzi, kontynuował - Żyjesz pod moim dachem, za moje pieniądze, pod moim utrzymaniem.. Może zaczniesz doceniać to, co dla ciebie robię? - zatrzymał się by załapać trochę powietrza. Złotooki widząc jak ten ma z tym problem, przewrócił oczyma teatralnie - Staram się, byś miał jak najlepiej, a ty masz to totalnie gdzieś!
- Żyje za Twoje pieniądze? - zapytał zirytowany - Mówiłem już, to ja pracuje jako pieprzona sprzątaczka i to Ty nic nie robisz - odrzekł, dźgając go palcem w klatkę piersiową - Poszedłbyś na tą jedną wizytę i może by coś podziałała, lecz Twoje kolejne wytłumaczenie to
- Nie mam na takie rzeczy czasu - przerwał chłopakowi, tym samym uzupełniając Jego zdanie - Po prostu, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, okej?
- Ja się po prostu o Ciebie martwię - wyznał, a w jego kącikach oczu po raz pierwszy tego dnia pojawiły się słone łzy - Nie chce żebyś skończył na śmietniku i chce, abyśmy tworzyli normalną rodzinę. Ale jak widać, Ty tego nie chcesz i skoro masz w chuju moje starania, to nie chce mieć takiego ojca - zmienił on ton swojego głosu - Skoro nie chcesz nawet spróbować, to po prostu mnie nie wiń gdy upadniemy - ostatnie zdanie wręcz wyszeptał, czując jak jego gardło się zaciska z nadmiaru emocji.
Ciemnowłosy nieprzemyślanie podniósł wolną rękę i uderzył nią z całej siły policzek złotookiego. To nie pierwszy i ostatni raz kiedy tego typu kłótnie, kończą się w taki, a nie inny sposób.
- Nie dotykaj mnie - zadrżał, pociągając nosem.
Widok przed jego oczyma zaczął się rozmazywać, przez co nie mógł zareagować na kolejne mocne uderzenie w twarz. Tym razem jednak ból rozprzestrzeniał się po całej twarzy, w tym nosie.
Złotooki zestresowany przejechał po nim dłonią, po czym spojrzał na własne palce, ubrudzone w czerwonej cieczy. Ból narastał powoli, z każdą minioną sekundą, która trwała wieki. Posłał znienawidzone spojrzenie swojej rodzicielce i odrzekł.
- Jesteś beznadziejnym ojcem.. Mógłbym mieć normalne życie, ale wszystko spieprzyłeś - uśmiechnął się niewinnie, chcąc ukazać brak jakiejkolwiek skruchy .
- Ty za to jesteś beznadziejnym synem, zejdź mi z oczu w tej chwili! - wykrzyczał, ale złotooki tego nie słyszał. Słyszał pustkę. Jakby piszczenie w uszach.
Jego ręce samoistnie zaczęły się trząść. Spojrzał raz jeszcze na swoich opiekunów i odwrócił się na pięcie. W jak najszybszym tempie dotarł do swojego pokoju i zamknął drzwi. Niczym poparzony, postawił między nimi a klamką miotłę, jako sprawdzony sposób zamknięcia ich. Następnie jakby bez emocji, oparł się o jedną z kilku ścian i zjechał po niej powolnym ruchem.
Nie potrafił się uspokoić, nie mógł, nie chciał, jego podświadomość nie chciała, diabeł nie chciał. On sam nie wiedział co nie chciało go uspokoić. I czemu nie mógł tego zrobić.
Zaczął głośno łkać, dając upust własnym emocjom. W pewnym momencie pewien swoich słów, wyszeptał.
- Chcce.. umrzzeć
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top