Rozdział 2

Widzę, że pierwszy rozdział się spodobał. To, co? Gotowi na drugi?

Rozdział 2

– Jesteś wredny! – warknął Harry, patrząc na swojego byłego profesora. – Co ci przeszkadza telewizor? Mówiłem, że mam w planach go kupić.

– Hałasuje w nocy.

– W nocy jest wyłączony, a poza tym ty do późna siedzisz w pracowni, więc o co ci chodzi? A może tęsknisz za moim towarzystwem, a telewizor to dla ciebie rywal?

– Nie bądź śmieszny, durny bachorze! – oburzył się Mistrz Eliksirów, a potem wyszedł, prawie trzaskając drzwiami.

Harry zachichotał. Zaczynał rozumieć, dlaczego Snape lubił drażnić uczniów. Gorzej było, jeśli to ktoś drażnił jego. W Hogwarcie mógł odbierać punkty i wlepiać szlabany, a teraz pozbawiono go tej rozrywki. Nie mógł jednak powiedzieć, że nie zaczęli się dogadywać w jakimś stopniu.

Od kiedy zamieszkali razem, minął miesiąc i już nawet nie liczył, ile razy się pokłócili, zwyzywali, a nawet rzucali w siebie zaklęciami. A potem wypracowali sobie codzienną rutynę. Harry z przyzwyczajenia wstawał dość wcześnie, robił dla nich obu śniadanie, a potem zajmowali się swoimi sprawami.

Na początku nie wiedział, czym miałby się zająć. Pierwsze dni spędził w zasadzie na eliksirze uspokajającym, bo gdy zaczęła z niego schodzić adrenalina, zaczęły też dawać o sobie znać koszmary. Widział w nich wszystkich, którzy zginęli i godzinami dochodził potem do siebie. Dopiero po kilku dniach Snape wyciągnął z niego wszystko i zasugerował, że może sprowadzić znajomego uzdrowiciela.

– A ty co? Nie masz traumy? – zapytał Gryfon, patrząc na niego spod oka.

– W przeciwieństwie do ciebie umiem sobie radzić z takimi rzeczami. Dopóki nie pogodzisz się z tym, co się wydarzyło, nie znajdziesz spokoju – wyjaśnił mu. – I tak. Ja też musiałem kiedyś przez to przejść. Wbrew pozorom zabicie Albusa nie przyszło mi łatwo. Miałem jednak czas na pogodzenie się z tym.

– Jak ja z tym, że muszę zabić Voldemorta – mruknął cicho. – Nie uważasz, że to wszystko mogłoby się nie wydarzyć, gdyby podjęto wtedy inne decyzje?

– Możliwe, ale teraz nie ma sensu już tego rozważać. Możemy tylko iść naprzód i coś zrobić ze swoim życiem. Ja na pewno mam takie plany, a ty z twoim ptasim móżdżkiem, to nie wiem. Sam powiedziałeś, że nie widzisz się już w roli aurora, więc, co chcesz robić?

– Sam nie wiem – odparł z westchnieniem. – Muszę pomyśleć.

– To będzie ciężki proces.

Takich rozmów mieli sporo, a kłótni jeszcze więcej. Niemniej jednak jakoś to wszystko między nimi działało. Snape nie był ani wylewny, ani miły, ani tym bardziej delikatny. Był jednak na tyle empatyczny, że pozwalał Harry'emu na wyrzucenie z siebie wszystkich złych emocji. Odnosił czasem wrażenie, że robi to wręcz specjalnie, żeby chłopak niczego w sobie nie kumulował, ale tym razem to Gryfon go troszkę zdenerwował.

Nie miał bladego pojęcia, czemu Snape – albo raczej Severus – tak się rzucał o telewizor? Mógł udawać, że to zbędny sprzęt, ale Harry przyłapał go kilka razy na oglądaniu jakiegoś serialu detektywistycznego i medycznego. Zrobił więc ulubioną kawę mężczyzny, a potem zaniósł mu ją do pracowni. Stary budynek nadal wymagał konkretnego remontu, ale stopniowo nabierał takiego wyrazu, jak powinien.

– Przepraszam, jeśli faktycznie cię czymś zdenerwowałem, ale nie rozumiem, czemu się wściekasz o telewizor – powiedział młodszy czarodziej, stawiając kubek z kawą na stole. – Możesz mi to wytłumaczyć? Mimo wszystko mieszkamy razem i jak już mamy się kłócić, to chociaż o jakieś poważniejsze rzeczy.

Severus zerknął na Gryfona, a potem na kubek z kawą. Harry widział, że wywołał jakąś reakcję, ale nie miał pewności, czy będzie ona miała taki skutek, jakiego oczekiwał.

– To urządzenie źle mi się kojarzy – powiedział w końcu.

– Poważnie? Ale w czym dokładnie rzecz?

– W moim rodzinnym domu był telewizor, ale nie mogłem się do niego nawet zbliżyć. Raz go włączyłem z ciekawości. Mój ojciec tak się wściekł, że do dziś mam blizny na plecach od jego pasa.

– Rozumiem – powiedział Harry po chwili milczenia. – Możesz mi nie wierzyć, ale u Dursleyów bywało podobnie. Też nie mogłem dotknąć telewizora. Dudley miał nawet swój własny w pokoju, chociaż częściej przesiadywał przed tym w salonie, bo był większy. Ja coś tam zerkałem na ekran tylko wtedy, gdy na przykład myłem okna albo podłogę w salonie. – Popatrzył na Mistrza Eliksirów. – Chyba też jeszcze nie zostawiłeś wszystkiego za sobą, co?

– Nie – przyznał. – Są rzeczy, których nigdy nie zrozumiałem i pewne one mnie trzymają. Może, gdyby je zrozumiał, byłoby mi łatwiej odpuścić.

– To jest nas dwóch. Słuchaj... Nie chcę się z tobą żreć ciągle. Nadal uważam, że jesteś wredny do bólu i chętnie bym ci czasem po mugolsku dał w mordę, ale doceniam, co dla mnie zrobiłeś. Więc mam propozycję.

– Sesja terapeutyczna przeszła w biznesową? – sarknął. – Zaczyna się robić ciekawie. No słucham, panie Potter.

– Miałeś mi mówić po imieniu.

Mężczyzna uśmiechnął się tylko kpiąco i podniósł kubek z kawą do ust. Czekał cierpliwie, co Złoty Chłopiec wymyślił.

– Ok. Proponuję zacząć z czystą kartą. Nie wracamy do tego, co było złe między nami, tylko skupmy się na tym, co będzie. No i możemy popracować na wzajemną relacją na tyle, żebyśmy się nie pozabijali. Co ty na to?

– Zabrzmiało jak propozycja matrymonialna – powiedział Severus.

– Bardzo śmieszne – oburzył się Harry, ale nie umknęło uwadze starszego czarodzieja, że lekko się zarumienił.

Severus doszedł do wniosku, że może i nie byli już w Hogwarcie, ale nadal mógł drażnić tego chłopaka. Szlabanu mu nie wlepi, ale zawsze mógł go wrobić w pomoc przy paskudniejszych składnikach. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Gryfon uciekł z jego pracowni.

Wieczorem po kolacji mężczyzna przeglądał jakieś dokumenty, mrucząc pod nosem ciche przekleństwa.

– Wszystko w porządku? – zapytał Harry, podchodząc do niego. – Może ci pomóc?

– W tym mi akurat nie pomożesz.

– A skąd wiesz?

– A znasz się na eliksirach?

– Ok. Nie było pytania, ale może mi powiesz jednak, o co chodzi?

– Kwestia finansowa. Moja pracownia nadal wymaga ogromnego wkładu. Mam przez to za mało możliwości warzenia tych bardziej skomplikowanych eliksirów. Muszę sprowadzać składniki, a to nie jest ani tania, ani łatwa sprawa, jeśli szukam czegoś rzadkiego.

Harry wziął do ręki jeden z pergaminów.

– To twoje marzenie, prawda?

– Zawsze chciałem mieć własną pracownię i eksperymentować, a nie uczyć niewdzięczne bachory, które i tak niewiele zapamiętają z moich lekcji. Nigdy nie byłem materiałem na nauczyciela, ale zgodziłem się na plan Albusa i nie miałem wyjścia, jak zostać w Hogwarcie. Przyznaję, że dzięki szkole miałem dostęp do składników, ale paradoksalnie miałem bardzo mało czasu na warzenie czegoś innego niż eliksiry dla skrzydła szpitalnego.

– Pewnie wkurzy cię strasznie to, co teraz powiem, ale może pozwoliłbyś mi zainwestować w swoją pracownię?

Mistrz Eliksirów popatrzył na niego, jakby wyrosła mu właśnie druga głowa i zmrużył oczy.

– Nie potrzebuję jałmużny, Potter.

– Powiedziałem zainwestować, a nie dać. Tak samo, jak zainwestowałem w sklep bliźniaków Weasley. Oczywiście tamte pieniądze to pierwotnie miał być prezent, ale ja swoje, a oni swoje, więc wyszło na to, że zostałem ich inwestorem i mam z tego zyski.

– Nieświadomie zrobiłeś dobry biznes? Masz więcej szczęścia niż rozumu.

– Może i tak. To, jak będzie? Zgodzisz się na moją inwestycję?

– Zastanowię się – mruknął Severus.

Harry uśmiechnął się tylko, idąc do swojego pokoju. Nie powiedział nie, a zatem zamierzał naprawdę rozważyć jego propozycję. Nie ukrywał, że chciał się jakoś odwdzięczyć za wieloletnią pomoc. Może i nie był jej świadom aż do niedawna, ale to nie znaczyło, że jej nie doceniał. Snape narażał swoje życie przez wiele lat, żeby doprowadzić do upadku Voldemorta. Szpiegował i zdobywał informacje, zdradzając swoich dawnych towarzyszy, z którymi kiedyś dzielił ideały.

Naprawdę domyślał się, co pchnęło mężczyznę w stronę Śmierciożerców. Kto wie, czy gdyby nie poznał Rona i Hermiony, to jego los nie wyglądałby podobnie. Nie mając wsparcia od nikogo, mógłby znienawidzić ludzi, może miałby ogromny żal do swoich rodziców, że zamiast uciekać, poświęcili się dla niego. Zawsze patrzył z zazdrością na te wszystkie dzieci, które spędzały czas ze swoimi rodzicami, a on miał tylko krewnych, którzy nigdy nie ukrywali, że jest dla nich zbędnym ciężarem. W podstawówce zawsze obiecywał sobie, że gdy tylko skoczy osiemnaście lat, to wyjdzie z domu wujostwa, zamknie za sobą drzwi i nigdy nie patrzy za siebie. Poniekąd tak się właśnie stało.

Z krewnymi nie rozmawiał z od roku. Nie miał pojęcia, co się u nich działo i szczerze mówiąc, niespecjalnie go to interesowało. Zajęli się nim z przymusu, nigdy nie dbając o jego potrzeby, więc nie czuł się zobowiązany do tego, żeby nawiązywać z nimi ponownie kontakt. Najwyraźniej tak miało być, że każde z nich w końcu poszło w swoją stronę.

Snape miał rację. Na razie musiał stanąć na nogi. Nie mógł przecież ciągle siedzieć mężczyźnie na głowie, ale dokąd miałby pójść? Nie skończył nawet szkoły, więc może powinien chociaż pouczyć się na tyle, żeby zdać egzaminy? Niby bardzo dobrze zdał SUMy, ale dla własnej satysfakcji chciałby pokazać, że potrafi.

Sięgnął do swojego kufra, który wraz z osobistymi rzeczami dostarczył mu Stworek. Dopiero po tygodniu przypomniał sobie o istnieniu skrzata i przeprosił go, gdy ten skompletował cały jego skromny dobytek, którego część zostały w Norze, na Grimmauld Place i jeszcze kilku innych miejscach.

– Stworek znalazł też to – powiedział skrzat, podając mu Kamień Wskrzeszenia, który Harry zgubił w Zakazanym Lesie. – Wyczuł go, gdy szukał rzeczy pana w Hogwarcie.

– Dziękuję – powiedział, biorąc go od niego. Schował go ponownie w zniczu, który dostał w spadku po dyrektorze. Uznał, że zmarłych nie powinno było się niepokoić. Był wdzięczny, że ten jeden raz mógł porozmawiać z rodzicami, ale gdzieś w sercu czuł, że nie było to właściwe. Przez krótką chwilę kusiło go, żeby wezwać Dumbledore'a i porządnie go ochrzanić za wszystko, ale czy to by coś zmieniło?

Położył znicz na półce. Mała złota piłeczka miała od tej pory ponownie skrywać w sobie tajemnicę, którą może kiedyś komuś zdradzi. Na razie jednak miał zamiar o niej myśleć, tylko jak o pamiątce ze szkoły.

Kilka dni później Snape oznajmił mu, że zgadza się na jego propozycję inwestycji.

– I nie można było tak od razu? – zapytał chłopak z lekkim uśmiechem.

W celu załatwienia wszystkich formalności musieli odwiedzić bank Gringotta, w którym Harry'emu było trochę wstyd się pokazać. Narobili tam strasznego bałaganu. No i chciał zachować dyskrecję, dlatego udali się tam późnym wieczorem, mając pewność, że nie zastaną tam już nikogo, kto zwróciłby na nich uwagę i Harry poprosił o prywatną rozmowę z Gryfkiem. Nadal miał ochotę udusić goblina za ten numer ze smokiem, ale biorąc pod uwagę zniszczenia na najniższych poziomach banku, uznał, że są kwita. Gryfek najwyraźniej myślał podobnie, bo niczego nie skomentował, tylko przywitał się z nim, jak z wysoko postawionym klientem.

– Miło pana widzieć żywego, panie Potter – powiedział, szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu. – Panie Snape.

– Ciebie również, Gryfku – odpowiedział Harry i powiedział, z jaką sprawą przyszli.

– Oczywiście. Wszystko załatwimy – zapewnił goblin. – W zasadzie dobrze, że się pan zjawił, panie Potter. Jest pan pełnoletni, więc może pan również uzyskać dostęp do rodowych skrytek i wszystkiego, co zostawili panu rodzice i ojciec chrzestny – powiedział, wyjmując jakiś pergamin. – Proszę upuścić na niego trzy krople krwi w celu potwierdzenia pańskiej tożsamości.

Harry zerknął na swojego byłego profesora, a ten skinął tylko głową. Wyglądało na to, że to była jakaś standardowa procedura, gdy dziedziczyło się po kimś. Naprawdę nadal bardzo mało wiedział o świecie czarodziejów, do którego wrzucono go na głęboką wodę. Kiedy niby miał się wszystkiego dowiedzieć, skoro co roku Voldemort próbował go zabić? Z technicznego punktu widzenia to mu się udało. Nadal nie był pewien, czy rozmowa z Dumbledorem była tylko snem, czy naprawdę znalazł się na rozdrożu. Tak czy inaczej, postanowił wrócić do świata żywych, dokończyć swoje zadanie, a teraz chciał po prostu mieć spokój.

– Świetnie – powiedział Gryfek, gdy magia potwierdziła tożsamość Harry'ego. – To spis wszystkiego, co pan dziedziczy i klucze do skrytek – powiedział, wkładając wszystko do dużej koperty, którą następnie podał zaskoczonemu młodzieńcowi. – Gdyby chciał pan też kiedyś wyznaczyć dziedzica, bardzo proszę nas odwiedzić.

– Dziedzica? Nie planuję na razie dzieci – przyznał. – Mam tylko chrześniaka. O kurczę... Oczywiście. Skontaktuję się z bankiem, kiedy tylko będę wszystkiego pewien.

– Nie wiedziałem, że masz chrześniaka – powiedział Severus, gdy wrócili do domu.

Harry opadł na kanapę.

– To syn Remusa i Tonks – wyjaśnił. – Remus poprosił mnie o to przed bitwą. Jak mógłbym się nie zgodzić? Muszę go odwiedzić. Widziałem go tylko na zdjęciu, które pokazał mi Remus. Biedny dzieciak. Też będzie się wychowywał bez rodziców, ale przynajmniej ma babcię. Znasz Andromedę Tonks?

– Kojarzę ją, ale jest starsza ode mnie i zanim ja zacząłem szkołę, ona już ją skończyła. Wiem, że jest siostrą Bellatrix i Narcyzy.

– Syriusz mówił, że była jego ulubioną kuzynką. To przykre, kiedy rodzina jednak nie jest rodziną, prawda? Nie chcę, żeby Teddy miał takie dzieciństwo jak ja.

– W przeciwieństwie do tego kundla, ty nie wylądowałeś w Azkabanie, więc możesz dzieciaka odwiedzać.

– O ile dogadam się z jego babcią – przyznał. – Myślę, że przydałoby się jej wsparcie. Straciła w krótkim czasie męża, a potem córkę i zięcia. Nie masz sowy, prawda?

– Mam, ale lata z zamówieniami.

– W takim razie będę musiał jakąś kupić.

Kilka dni później Harry wrócił do domu z ładną sową z gatunku puszczyka.

– Nazwałem go Arrow. Myślę, że podoba mu się to imię – powiedział, wypuszczając samczyka z klatki. Ten od razu usadowił się na żerdzi, a następnego dnia został wysłany z listem do Andromedy.

Harry nie mógł znaleźć sobie miejsca, czekając na odpowiedź. Snuł się po domu i w końcu tak zdenerwował tym swojego współlokatora, że ten zaciągnął go do pracowni i kazał się zająć segregowaniem składników.

– Przynajmniej zrobisz coś pożytecznego – fuknął na niego, sięgając po nóż.

– Dzięki.

Mówił szczerze. Był wdzięczny za jakieś zajęcie, przy którym ktoś go pilnował, bo naprawdę się denerwował. Przez głowę przelatywały mu czarne myśli. Co zrobi, jeśli Andromeda nie zgodzi się, żeby widywał się z Teddym? Nie zrobił na niej dobrego wrażenie przy pierwszym spotkaniu. Była tak podobna do Bellatrix, że prawie ją zaatakował. Oczywiście były okoliczności łagodzące, ale to nie zmieniało faktu, że chyba nigdy nie przeprosił za tamten incydent. Jeśli zgodzi się na odwiedziny, na pewno ją przeprosi i wyjaśni kilka spraw. Naprawdę nie chciał, żeby jego chrześniak przeżywał to, co on.

Swojego ojca chrzestnego tak naprawdę znał niewiele ponad dwa lata i kiedy już myślał, że jego życie zacznie się układać, wszystko poszło nie tak. Jedna głupia decyzja zadecydowała o losie wielu osób, a Syriusza wysłała na tamten świat. Uzmysłowił sobie nagle, że nawet nie miał nagrobka. Miał sporo pieniędzy, więc może zamówiłby chociaż pamiątkową tablicę i postawił ją obok grobu swoich rodziców? Raczej nie mieliby nic przeciwko temu.

Arrow wrócił dopiero następnego dnia i od razu wystawił nóżkę, żeby Gryfon mógł odwiązać wiadomość. Zrobił to, czując, jak jego serce głośno bije.

– I co? – zapytał Severus, kiedy młodszy czarodziej czytał liścik.

– Zaprasza mnie jutro. Ulżyło mi – powiedział szczerze. – Strasznie się bałem, że uzna mnie za jakiegoś wariata, za którym poszła jej córka i zięć. Mogłaby mnie przecież obwiniać o ich śmierć.

– Nie bądź idiotą.

– Wiesz dobrze, że są tacy, którzy chętnie by na mnie dalej psy wieszali.

Mistrz Eliksirów prychnął. Oczywiście, że wśród czarodziejów byli i tacy niewdzięcznicy, którym zawsze będzie coś nie pasowało. Na to nie było żadnego lekarstwa. No! Może z wyjątkiem kilku kropli czegoś, co było ciężko wyczuć.

---

Zaintrygowani jeszcze bardziej?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top