Eloisa - pierwsze starcie

Witajcie,
Jak się ma mój dziwny umysł?
Zastanawiam się, czy wszyscy w około mają nie zrozumiałe dla siebie myśli. Czy każdy jest dziwny?

Ten monolog wewnętrzny przerwał mi mój jasnowłosy, jedenastoletni, opryskliwy brat. Stał w dzwiach mojego bunkra z miną, jakbym ja była ostatnią osobą, z którą chciałby rozmawiać.
Miał na sobie zieloną bluzkę ze Star Wars i granatowe, letnie dżinsy.

Postanowił przerwać mi moje myśli samozwańcze, co za zuy człowiek.

Zastanawiam się, czy jest całkowite zło, lub całkowite dobro.

- Mama twierdzi, że załatwiłem jej białe spodnie, swoją krwistoczerwoną skarpetką. Pewnie zapomniała, że w życiu takiej skarpetki w szufladzie nie miałem, a to ty uwielbiasz ten kolor.

Ciekawe, skąd nagle zna on pojęcie: "krwistoczerwony", bo raczej graniem w strzelanki na komputerze tego nie zyskał. Dobrze, że nie powiedział "karmazynowe", bo miał by racje co do koloru, a to już by mnie martwiło...

- Sugerujesz mi coś?
- Przecież to ty nosisz takie skarpetki!-powiedział to tak głośno, jakby chciał, żeby rodzicielka to usłyszała.
- A-HAAAAA - postanowiłam potwierdzić jego ton głosu - oczywiście tak, żeby mama słyszała.

Po co się tak przedrzeźniasz? Nie widzisz co się zaraz stanie? Już czujemy tą aferę w powietrzu.

Nie rozumiem, dlaczego mówię o sobie, jakby było tu wiele wersji potocznej mnie. Chyba nie umiem po prostu innaczej postrzegać świata.

Mój brat postanowił mnie przekrzykiwać, ale ja tym razem nie dałam się sprowokować - chociaż już to zrobiłam, wydzierając moje "aha" tak samo jak on swoje poprzednie zdanie.
Kłótnia była tak beznadziejna, że wolę jej nie wspominać - od karmazynowych skarpetek po "niszczenie mu całego życia".

Nie mówię, że to jest jakaś bardzo poważna kłótnia, czasami słowa po prostu nie mają już znaczenia, a wszystko inne staje się codziennością.

Zastanawiam się teraz, czy na pewno wiem, dlaczego między nienawiścią a miłością jest taka cieńka nić.

Z kuchni dobiegł przygnębiający huk talerza o podłogę.

- Róbcie se sami tą kolację! - stwierdziła mama po zapoznaniu kolejnego talerza z kafelkami w kuchni.
- "Tę kolację". - poprawił ją tata.

"Super duper, kaszaneczka,
Znowu będzie zła żoneczka."

Jestem pewna, że tata właśnie pomyślał podobny wiersz. Zawsze wymyślał nam wiersze, żeby ukoić nasze wiecznie nieszczęśliwe dzieciństwo.

Jutro jej przejdzie.

*

Wieczorem, przed snem postanowiłam odprawić swój co-wieczorny rytułał, czyli zatopić się w jedynej - na dziś dzień - przyjemnej rzeczy w tym domu - skoczyłam do łóżka, wepchnęłam nos w książkę, a po paru rozdziałach zasnęłam.

Jutro jest ten dzień, którego większość ludzi na świecie - tak myślę - uważa za najgorszy dzień tygodnia.

Poniedziałek

Teraz na pewno nie przyśni mi się żaden nie przytłaczający sen.

...

Budzik zadzwonił a ja żałowałam, że pod poduszką nie trzymam już młotka na brata - przydał by się w tej chwili.
Niechętnie wstałam i wykonałam te wszystkie męczące czynności, które są między porankiem a wyjściem do szkoły.
Dzisiaj mama nas dla odmiany nie podwoziła - jednak jej nie przeszło. Tata wysadził nas przy przystanku gimbusowym i pojechał do pracy jak zwykle z wymowną miną "sens życia, praca, rachunki" i inne tego typu przytłaczające rzeczy dotyczące poranka.

Mój brat się na mnie nie spojrzał, nawet z "pod byka" - czy jak to się mówi.

Eh...

Mamy wrażenie, jakby ten dzień nie zaczął się na tyle idealnie, żebyśmy czuły sie dobrze.
Ale czy wy wszystkie będziecie całkowicie złe, czy zostanie jakaś jedna, która będzie miała choć trochę mniej gniewu od innych?

Nie wiem kiedy zaczęłam mówić na wewnętrzną mnie w liczbie mnogiej.
Być moze dzieliłam siebie na doświadczenia i poglądy.

Gimbus przyjechał, a mnie od razu dopadł smród poniedziałku.
Starałam się znaleźć jakieś normalne miejsce - puste dwa miejsca obok siebie, albo kogoś, kogo znam.

Czy pojęcie "normalny" ma jakiś sens? Przecież "normalny" może być każdy na swój sposób. To pojęcie używają raczej ludzie, prymitywnie sądząc, że w większości sytuacji mają rację.
A może to ja nie mam racji w tej chwili?

*

Moja filozofia może się nigdy nie kończyć, teraz rozmyślam, że w tym momencie myślę, że myślę i właśnie myślę, że zdaje sobie z tego sprawę, ale podświadomie to już nie - co za kociokwik, nie?

- Eloisa?

Matematyk stał przy tablicy, oczekując podpowiedzi od kogoś w klasie, w rozwiązaniu zadania. Padło na mnie, widocznie mógł zauważyć, że nie uważam.

- I co dalej? Eloisa, może ty nam podpowiesz.

Kalkulując wzrokiem tablice, próbowałam nadrobić straty, zanim nauczyciel się zorientuje. Niestety nic nie zrozumiałam. Próbowałam szukać pomocy od kolegi z ławki, ale on tylko siedział ze swoim telefonem na kolanach.

Pan jest ślepy, padło na mnie, życie jest nie fair. Pogódź się z tym. Sama przyznałaś, że jeżeli są rzeczy, z którymi mozna walczyć, to walcz, a jeżeli już zrozumiałaś, że sie nic nie da zrobić - zaakceptuj to.

- Nie wiem, proszę pana.
- Na pewno nie wiesz, czy nie uważałaś?
- Nie wiem, czy robi to różnice, bo tego nie rozumiem.

Za szybko, Esi, za szybko!

- To jeżeli tego nie rozumiesz, to chodź do tablicy. - rozkazał nauczyciel.

Mówiłam, za szybko! Nie ta reakcja. W domu przemyślisz sobie wszystkie dostępne reakcje, i ubezpieczysz się na przyszłość.

Jedna ja mam racje.

Jeszcze przez jakiś czas miałam myśli prymitywne i przewidziane, typu: niech dzwonek zadzwoni, proszę.

Chyba nadużywanm słowa "prymitywny".

*

- Esi, idziemy do pani Otis? - zapytała Ruth.
- Ah tak, oczywiście.

Nadużywam też języka szlachetnego, jak to ujęłam. Czasami mam wrażenie, że wszystkie słowa krążące w otoczeniu, to język dzisiejszych czasów. Ja tym jednym wole się wyróżniać. A może nie wyróżniać... Może nie chcę dostosować się do takiego otoczenia i po prostu chcę zostać sobą.

W szkole na przerwach często wykorzystujemy czas na rozmowy z panią pedagog - ni zawodowo, ni prywatnie.

Oczywiście nie jestem jakimś wyrzutkiem szkolnym, ani wyróżniającą się dziewczyną. Nikomu nie przeszkadzam, i to chyba najlepsze co może mnie spotkać w kontaktach szkolnych. No, może niektórzy nauczyciele zwracają uwagę na moją nie uwagę, ale nie przejmuję się tym.

Mam kolegów i koleżanki, tym z którym siedziałam teraz na matematyce to Peter. To chyba jedyny przedstawiciel płci męskiej, który mi nie przeszkadza - tak jakby.
Ruth to jedna z trójki moich ulubionych koleżanek.

Nie ma czegoś takiego jak "ulubiony ktoś", to po prostu nie ładnie. Tak jak "najlepsza przyjaciółka", nie ma NAJLEPSZEJ przyjaciółki, to nie jest w pewien sposób egocentryczne?
Popraw się na przyszłość, Esi.

Ruth jest miła, ale czasem za szczera, nawet szczera do bólu. Ale uważam, że to zaleta, szczególnie w przyjaźni.
Ann (Anastasia) ma - jako jedyna w klasie - chłopaka i jest na swój sposób bystra, ale pyskata.
Suzi to dziewczyna z kompleksami, ale nie fizycznymi - nie ma nic do swojego ciała (a przynajmniej nic nam o tym nie mówiła), czuje się natomiast ciągle samotna i nie potrafi sobie radzić z większością czynności.
Ja natomiast - Esi (Eloisa - nie lubie tego imienia) - nie wiem kim jestem, nie wiem jakie mam zalety ani wady. Nie wiem nawet czy nazywać siebie dziwną.

A może ja mam kompleksy, skoro teraz tak o tym mówię.
Nie, chyba po prostu nie wiem kim jestem, i już.
Człowiek dowiaduje się tego przez całe życie.

*

Bratu się chyba poprawiło, bo jak jechałam z nim z powrotem, nie czułam od niego żadnej urazy... no może jak mu się przypomniało, ale była mniejsza.

- Wróciłam, mamo? Żyjesz?
- Jak test? - spytała z zakątków kuchni.
- Nie było go dzisiaj, będzie za tydzień, bo klasa ubłagała panią...
- A jak chłopaki? Masz już jakiegoś?

Zabić.

- Nie. - odpowiedziałam sucho.

Idziemy do pokoju, spokojnie Esi.

Zdążyłam uciec do mojego bunkra, zanim posypały się kolejne pytania.
Czasami dobrze jest mieć rodzeństwo, bo teraz pytania mamy padły na niego.

Ciekawe, co będzie mi się śniło tym razem.

Może karmazynowa skarpetka?

———————

Opowiadanie nie ma na celu nikogo urazić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: