Rozdział 7 Należy nauczyć się... odpoczywać!
Powrót z miasta głównej kwatery zwiadowców był marzeniem Nany. Każde stąpnięcie czy podskok wozu, na którym siedziała przyprawiał ją o niesamowity ból. Ta kontuzja była szczególnie niefortunna, ale cieszyła się, że wkrótce odpocznie i się zregeneruje, dzięki tajemniczym miksturom Hanji, o których opowiadała. Obecnie pracowała nad jakąś maścią, która pomaga na ból, więc Nana zgodziła się być jej królikiem doświadczalnym, co Hanji przyjęła z rozczuleniem i niebagatelnym szczęściem.
Pozostali rekruci jechali konno od czasu do czasu zagadując do dziewczyny, która z entuzjazmem słuchała ich przekomarzania się i docinek. Nie mogła jednak nie zauważyć, że Levi trzyma się dość blisko i co jakiś czas zerka w jej kierunku. W końcu podjechał swoim wierzchowcem bliżej wozu i zapytał, nie odwracając głowy:
– Jak się trzymasz? – jego głos był rzeczowy, ale Nana przez chwilę poczuła, jakby w pytaniu ukryta była nuta czegoś więcej. Troski? Zainteresowania? Natychmiast jednak to odrzuciła biorąc taki scenariusz za irracjonalny.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała, próbując zabrzmieć lekko, choć jej głos zdradzał zmęczenie.
Levi odwrócił się naglę w jej stronę i spojrzał na nią zimnym, przenikliwym wzrokiem.
– Hanji twierdzi, że przez dwa miesiące jesteś wyłączona z akcji. Żadnych treningów. Żadnych misji za mur – zakomunikował.
– Co? – Nana wybuchnęła, zapominając o bólu – Mowy nie ma! Dam sobie radę.
– Nie chodzi o to, czy dasz sobie radę – przerwał jej spokojnie, choć w jego głosie wyczuwało się stalową nutę – Chodzi o to, czy możesz na siebie liczyć, gdy będzie trzeba ratować czyjeś życie. Dopóki nie masz tej pewności, nie wracasz.
Te słowa uderzyły Nanę mocniej niż ból obojczyka. To oznaczało, że reszta jej towarzystwa ruszy dalej zostawiając ją w tyle, a ona będzie miała więcej braków do wyrównania. Musiała jednak przyznać sama przed sobą, że faktycznie ręka bolała jak cholera, a niesprawna ręka to bezużyteczny żołnierz. Przez resztę drogi nie odzywała się już do nikogo próbując powstrzymać złość, którą mieszała się z poczuciem bezsilności.
...................................................................
Minął tydzień odkąd Nana wróciła do kwatery. Pierwsze dni były dla niej katorgą – Hanji niemal zmusiła ją do całkowitego odpoczynku, twierdząc, że „badania nad regeneracją wymagają pełnej współpracy pacjenta." Nana nie miała wyboru i spędziła większość czasu w łóżku, przyjmując mikstury o podejrzanym zapachu i wytrzymując regularne wizyty Hanji, która z ekscytacją notowała każdą reakcję na swoje eksperymentalne maści.
W końcu Hanji ogłosiła, że Nana może wrócić do lekkich obowiązków. Oczywiście wykluczało to wszystko, co miało związek z treningami czy walką, ale oznaczało, że mogła przynajmniej ruszyć się z pokoju. Właśnie dlatego tego ranka znalazła się w kuchni, z nożem w ręku i stertą nieobranych ziemniaków przed sobą.
– No, proszę! Nasza "dziesiątka" została zdegradowana do kucharki! – w progu stanęła Inez, z uśmiechem szerokim jak księżyc w pełni. Nana spojrzała na nią spode łba.
– Inez, jeśli powiesz jeszcze jedno słowo, przysięgam, że spróbujesz jak smakuje surowy ziemniak wbrew swojej woli...
– Oj, no co ty, Nana. Tylko podziwiam twoją nową ścieżkę kariery – ciągnęła Inez, siadając na pobliskiej skrzyni – Zawsze mówiłam, że masz talent do krojenia. Szkoda, że tylko warzyw – dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie dalej dokuczając przyjaciółce.
Zanim Nana zdążyła odpowiedzieć, do kuchni wszedł Norbert, opierając się nonszalancko o framugę drzwi.
– Nie za dużo gadania, dziewczyny? Ta zupa sama się nie zrobi. Inez nie przeszkadzaj Nanie, bo przez ciebie nie awansuje na głównego obieracza – zawtórował, na co Nana rzuciła w niego obierką. Norbert zręcznie uchylił się, parskając śmiechem:
– Uważaj, bo jeszcze cię zgłoszę do Levia za atak na kolegę i lidera drużyny.
– Akurat w tym wypadku będzie mi wdzięczny – odparła Nana odwzajemniając uśmiech – w końcu ty go irytujesz bardziej niż ja!
Mimo całej sytuacji Nana wreszcie się rozluźniła, a w towarzystwie przyjaciół poczuła, że nawet obierając ziemniaki, może się przyczynić do wsparcia drużyny, a oto w końcu jej chodziło: by być potrzebną i użyteczną.
Pod koniec dnia Hanji pojawiła się w kuchni z szerokim uśmiechem i notesem w ręku.
– No, no, Nana! Widzę, że świetnie się sprawdzasz. Może powinnam częściej dawać ci takie zadania? – okularnica zamyśliła się teatralnie.
– Jeśli jeszcze raz każesz mi obierać ziemniaki, to przysięgam, że zacznę kroić coś innego – odpowiedziała Nana konkretnie, choć w jej głosie była nuta żartobliwego sarkazmu. Hanji roześmiała się i klepnęła ją po zdrowym ramieniu:
– Nie martw się, moja droga, to tylko tymczasowe. A poza tym, spójrz jak wszyscy cię uwielbiają! Dzięki tobie mieli co jeść na kolację! Nana spojrzała na Hanji z niedowierzaniem.
– Uwielbiają? Norbert powiedział, że moja zupa smakuje jak żwir – dziewczyna podniosła brew, cytując swojego przyszywanego brata.
– Och, no cóż, żwir to doskonałe źródło minerałów – odparła Hanji z błyskiem w oku, po czym zamyśliła się i pilnie zaczęła coś pisać w swoim notesie, szepcząc do siebie: „Może powinnam to zbadać?"
...........................................
Minęły kolejne dni, a Nana powoli wracała do sił. Choć jej ręka wciąż bolała, drobne obowiązki w kwaterze pozwalały jej zachować poczucie przydatności. Tego dnia, uzbrojona w miotłę, zamiatała plac treningowy po porannych ćwiczeniach. Było to zadanie proste, ale satysfakcjonujące – czuła, że chociaż trochę odciąża resztę oddziału.
– Jeśli zamierzasz walczyć z tą miotłą, to upewnij się, że wiesz, jak ją trzymać – rozległ się znajomy, surowy głos.
Nana uniosła wzrok i zobaczyła Levia, stojącego kilka metrów dalej z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego wyraz twarzy jak zwykle pozostawał trudny do odczytania, choć w oczach błysnęła odrobina ironii.
– Ćwiczę nową technikę bojową – odparła z przekąsem, opierając miotłę o biodro. – Nigdy nie wiadomo, kiedy taki oręż może się przydać.
Levi przeszedł kilka kroków bliżej, lustrując wzrokiem porządek, jaki już zdążyła zrobić.
– Dobra robota. Nawet jeśli to tylko miotła, przyzwyczajasz ciało do ruchu – Jego ton był neutralny, niemal rzeczowy. – Po kontuzji najgorsze, co możesz zrobić, to całkowicie się rozleniwić.
– Miło to usłyszeć – powiedziała Nana, wracając do pracy. Po chwili jednak rzuciła przez ramię
– Czy to oznacza, że teraz będziesz mnie chwalił za każdą obraną ziemniaczaną skórkę?
Levi uniósł brew, jakby zastanawiał się, czy w ogóle odpowiadać na tę zaczepkę. W końcu odparł:
– Jeśli ziemniaki obierzesz równie dokładnie, co zamiatasz, może dostaniesz awans na kucharza.
Nana parsknęła śmiechem, zaskoczona tym rzadkim przejawem poczucia humoru. Levi jednak już wrócił do swojego zwykłego, rzeczowego tonu.
– Odpoczynek nie oznacza bezczynności. Nawet takie drobne zadania pomagają ci wrócić do formy. Ale nie przesadzaj. Jeśli zauważę, że nadwyrężasz rękę, wrócisz do łóżka szybciej, niż się spodziewasz.
– Przyjęłam do wiadomości – odparła, prostując się i zerkając na niego kątem oka.
Levi przez chwilę obserwował ją w milczeniu, jakby rozważał, czy nie dodać czegoś jeszcze. W końcu jednak skinął głową i odszedł, zostawiając Nanę samą z miotłą.
Choć ich rozmowa była krótka i oszczędna w słowa, Nana poczuła się nieco bardziej zmotywowana. Jeśli nawet Levi dostrzegał sens w takich zadaniach, to znaczy, że nie są one tak błahe, jak jej się wydawało.
To jednak nie był jedyny raz, gdy Levi dostrzegł jej zaangażowanie i „przypadkowo" znajdował się w jej pobliżu. Kiedy Nana zajmowała się czyszczeniem swojego sprzętu 3D, myła okna, czy kompletowała zapasy czuła na sobie jego ciężkie i uważne spojrzenie, jakby byłą próbką pod mikroskopem. Pewnego dnia, gdy Nana odpoczywała w stajni i szeptała do ucha jednego ze swoich kopytnych podopiecznych, w drzwiach pojawił się Kapral, opierając się o jeden z boksów.
– Jeśli zaczynasz rozmawiać z koniem, to chyba czas na konsultację lekarską – stwierdził – Objawy stresu pourazowego, zaburzenia psychiczne, wszystko to masz w pakiecie.
Nana zaśmiała się krótko, nie czując najmniejszej potrzeby, by wstydzić się swojego zachowania.
– Nie wiesz, Kapralu, że nie wolno podsłuchiwać tajnych narad zespołu? – odpowiedziała.
– Słabo się kryliście jak na naradę konspiracyjną – stwierdził Levi, ale Nana miała wrażenie, że kąciki jego ust lekko drgnęły.
– Może po prostu nie lubisz być pominięty Kapralu? – odpowiedziała, a jej ton był lekko rozbawiony.
Levi uniósł jedną brew i odparł zwięzle:
– W takim razie zostawię was sam na sam, skoro wolisz rozmowę z kobyłą niż przełożonym.
– Przepraszam, Kapralu, ale rozmowa z tobą to jakby rozmawiać z betonem. Tylko bez echa – Jej uśmiech był teraz bardziej figlarny, ale wciąż pełen wyzwań.
– Beton mówisz... cóż. Z tego co widzę, koń po prostu nie ma innej opcji jak ciebie słuchać. Ja mam możliwość ucieczki – Levi odbił piłeczkę, po czym dalej obserwował jak Nana wyczesuje konia. Łagodny uśmiech zastygł na jej twarzy, a jego uwaga wcale jej nie dotknęła. Przyzwyczaiła się do jego nietypowej osobowości i dziwnych zaczepek, które zawsze niosły za sobą różne niespodzianki: reprymendę, pochwałę lub... troskę?
W pewnym jednak momencie Levi zadał pytanie, którego zupełnie się nie spodziewała.
– Dreyer... – jego głos był lekko zachrypnięty, jakby zaschło mu w gardle, ale po chwili jego barwa wróciła do normalności – dlaczego wstąpiłaś do zwiadowców? Kira z ambicji, Norbert od zawsze chciał zgrywać bohatera, a Inez znalazła permanentny powód do narzekań. Co jednak kierowało tobą? Z takimi brakami idealnie pasowałabyś do żandarmerii.
Nana spojrzała na niego, ale mężczyzna nie odwrócił głowę w jej stronę, jakby samo zadanie pytania było zbyt dużą i głęboką interakcją. Wzięła głęboki wdech i odpowiedziała zgodnie z prawdą:
– Pragnęłam stworzyć świat, w którym moje dzieci i wnuki nie musiałaby bać się tytanów i żyć uwięzione za murami.
Levi ewidentnie był zaskoczony taką odpowiedzią:
– Dzieci i wnuki? – powtórzył, a Nana przytaknęła.
– Tak... Wiem, że może to brzmi groteskowo, ale będąc sierotą zawsze pragnęłam mieć rodzinę. Ty o tym nie myślałeś Kapralu? – spytała odważnie, zdając sobie sprawę, że wkracza w jego mocno skrytą przestrzeń osobistą. Postanowiła jednak zaryzykować i bacznie obserwowała jego reakcję. Levi zamyślił się jakby przez chwilę i odparł krótko:
– Rodzina to zbędny balast i opcja dla żołnierza.
– Przykry tok myślenia – stwierdziła Nana, a Levi rozwinął swoją tezę:
– Żołnierz martwiący się o rodzinę najczęściej dezerteruje i przestaje wykonywać polecenia chcąc bronić bliskich, będąc przy nich. Jaka wtedy ma wartość?
– Jesteśmy tylko ludźmi, którzy urodzili sie w piekle. Co w tym złego, że chcemy tu stworzyć odrobinę nieba i o nie dbać?
Najwidoczniej jej słowa zrobiły na nim wrażenie, bo wreszcie na nią spojrzał jakby próbował zrozumieć jej naiwną postawę, która była tak bardzo nierealna, a jednocześnie logiczna i prosta.
– Jeśli chcesz mieć odrobinę nieba, to wybrałaś zły przydział. Zwiadowcy są najdalej od niego – Levi wyprostował się, odwracając ku wyjściu, ale Nana zauważyła, że jego krok był nieco wolniejszy niż zwykle. To, co powiedział, wydawało się tak ostateczne, że nawet ona miała wrażenie, że nie ma już odwrotu od tej ścieżki, którą oboje wybrali. W końcu, nim zniknął za drzwiami stajni, Nana złapała oddech i rzuciła:
– Może i tak Kapralu, ale to nie znaczy, że nie warto o nie walczyć.
Levi zatrzymał się na chwilę, jego sylwetka stała się nieruchoma, jakby te słowa wstrzymały czas. Jednak po chwili tylko odwrócił głowę, nie patrząc na nią bezpośrednio.
– W takim razie życzę powodzenia, Dreyer – odpowiedział, a jego ton był nieco bardziej... ludzki niż zwykle, jakby choć na moment zapomniał o dystansie, który zawsze starał się utrzymać.
Nana patrzyła jak jego sylwetka znika, ale w jej sercu pozostała dziwna nuta. Może była to nadzieja, a może po prostu przekonanie, że oboje jeszcze nie skończyli tej rozmowy – czuła, jakby tym razem zostało między nimi coś więcej niż tylko wyzwania i złośliwe uwagi.
...............................................
Nana siedziała na trawie, obserwując z boku trening swoich towarzyszy. Zazdrość skradała się w jej sercu, kiedy widziała, jak swobodnie posługują się sprzętem do trójwymiarowego manewru, błyskawicznie wykonując skomplikowane akrobacje. To musiało być fantastyczne uczucie – czuć powietrze wokół siebie, mieć pełną kontrolę nad każdym ruchem ciała.
– Nie byłabym w stanie teraz tego zrobić... – wymamrotała do siebie zrezygnowana, zerkając na swój sprzęt, który leżał obok, skrupulatnie oczyszczony z kurzu.
Wtem obok niej jak spod ziemi wyrosła Hanji, w typowym dla siebie, lekko chaotycznym stylu, z promiennym uśmiechem na twarzy.
– Nana! Przestań patrzeć tęskno na te nieboraki i wstawaj! Czas na coś naprawdę ekscytującego!
Nana spojrzała na nią zaskoczona, nie mogąc ukryć lekkiego uśmiechu. Hanji była nieprzewidywalna, zawsze pełna energii i entuzjazmu, a mimo to trzymała wszystko w ryzach jako ich przełożona. Tylko ona potrafiła połączyć profesjonalizm z nietypową, maniakalną radosną osobowością.
– Bardziej niż trening? – spytała dziewczyna, otrzepując się i wstając zgodnie z poleceniem.
– Zdecydowanie! Co powiesz na to, żebyś dołączyła do mnie i moich eksperymentów? – zapytała nagle, po czym zaczęła przemieszczać się wokół Nany, jakby chodziło o najważniejszą rzecz na świecie – Potrzebuję asystenta, a Moblit najwyraźniej nie potrafi przestać się lenić!
Nana zmarszczyła brwi, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem.
– Moblit leniem? – zatrzymała wzrok na przechodzącym Moblicie, który niósł stertę dokumentów, z wyrazem twarzy mówiącym „Zaraz umrę z tego wszystkiego". Nana nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.
– Wybacz Hanji, ale ty po prostu wykończyłaś swojego asystenta i szukasz drugiego, by się nad nim pastwić – odparła dziewczyna, widząc jak kilka kartek dokumentacji porwał podmuch wiatru, a Moblit niezdarnie próbuje je pochwycić.
Hanji, nic sobie z tego nie robiąc, odwróciła się do Nany z uśmiechem na twarzy
– Czyli jak, zgadzasz się?
– Pod warunkiem że to nie ja będę obiektem badań. Dobrze wiemy jak one wszystkie kończą – tu Nana ściszyła głos, przywołując na myśl ostatniego pochwyconego żywcem tytana, którego niechcący zabili tnąc jego ciało za blisko karku.
Hanji pokręciła głową z powagą, choć jej oczy nadal błyszczały od ekscytacji.
– Spokojnie, spokojnie! Nie będziesz eksperymentem, obiecuję! – zapewniła ją, uśmiechając się szeroko, po czym zrobiła dramatyczną pauzę – Przynajmniej nie w tej chwili! A co do ostatnich badań... To była pomyłka. Ale takie rzeczy zdarzają podążając za rozwojem, a ja nie zamierzam już używać ostrych narzędzi w pobliżu ciebie. Okej?
Nana roześmiała się, widząc Hanji, która równie poważnie, co entuzjastycznie, przyjmowała takie deklaracje.
– To brzmi obiecująco... – odpowiedziała wciąż rozbawiona, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem. – Ale tak szczerze, co za eksperymenty planujesz? Będę musiała na przykład przywiązać się do jakiejś maszyny, albo znów przyjmować jakieś nowe leki – tu troszkę się wzdrygnęła, na wspomnienie wysypki, której dostałą po jednym ze „wzmacniających wywarów" Hanji.
– Hm, to nie najgorszy pomysł... Ale teraz mam coś o wiele bardziej ekscytującego! Chcę, żebyś pomogła mi w konstruowaniu maszyn, ułatwiających zabijanie tytanów. Rozrysowałam już plany i... – Hanji opowiadała jej rozemocjonowana o nowym prototypie, gdy podszedł do nich Kapral.
– Wasze krzyki płoszą mi rekrutów – stwierdził sucho.
– Levi – zaczęła Hanji z uśmiechem widząc swojego przyjaciela – Mam zamiar zająć się Naną i wykorzystać ją do moich projektów badawczych. Zdecydowanie będzie nieocenioną pomocą.
Levi spojrzał na nią krótko, jego twarz pozostała chłodna, ale w oczach błysnęła jakaś nutka zrozumienia.
– Okej – odpowiedział krótko, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. – Ale nie zapomnij, żeby została w jednym kawałku. Jak się ogarnie, wraca do mnie. Mamy jeszcze wiele do zrobienia – powiedział, po czym wrócił gnębić swoich podopiecznych.
– Chytrus – mruknęła okularnica, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy. Nana natomiast wiedziała, że teraz czeka ją coś o wiele ciekawszego niż sprzątanie i cieszyła się, że będzie mogła nie tylko szlifować swoje ciało, ale i umysł. Hanji myślała analitycznie, a jej logika dorównywała logice i przewidywaniu Erwinowi. Z równym do Hanji entuzjazmem, podążyła za swoją nową mistrzynią, zerkając po raz ostatni na Leviego, który stał w oddali odwrócony do niej plecami.
Mijały dni i tygodnie, a Nana coraz bardziej angażowała się nowy przydział i zadania. Musiała przyznać, że praca Hanji była ekscytująca, ale i żmudna. Okazało się przy okazji, że pani pułkownik, jest równie wymagająca jak Kapral. Nic dziwnego, że Moblit często chodził wystraszony i znerwicowany. Cenił jednak swoją przełożoną i zawsze chciał sprostać jej wysokim oczekiwaniom.
Tego popołudnia, Zacharius wszedł do głównego „laboratorium" charakterystycznym dla siebie, twardym krokiem, jakby nie zważając na subtelność sytuacji. Jego obecność natychmiast przyciągnęła uwagę Nany, która siedziała nad obliczeniami rozrysowanymi na stole, starając się zebrać myśli po ostatnich godzinach pełnych analizy danych. Hanji, zanurzona w badaniach pod mikroskopem, nawet nie uniosła wzroku.
– Hanji – zaczął Zacharius, zwracając się do kapitan – jesteś wzywana do Erwina. Zgodnie z planem, kiedy reszta wyruszy za mur, macie stawić się u głównodowodzących. Chcą raportów i szczegółów dotyczących planów nowych dział, nad którymi ostatnio pracowałaś.
Nana natychmiast poczuła, jak jej serce przyspiesza. Zdecydowanie nie była przyzwyczajona do tego typu wiadomości, a fakt, że wyprawa wkrótce ruszy, przypomniał jej o jej własnym pragnieniu, by dołączyć do drużyny. Hanji podniosła wzrok z mikroskopu, jej oczy zabłysły błyskawicznie, a usta ułożyły się w krzywy uśmiech, choć wyraźnie była zajęta swoimi myślami.
– Dobra, dobra już idę. Powiem Moblitowi, by wszystko przygotował – powiedziała, a jej ton sugerował, że ma już wszystko pod kontrolą, jak zawsze. Tymczasem Moblit westchnął cierpiętniczo, słysząc, że Hanji znów zwala na niego całą robotę.
Zacharius kiwnął głową i nie tracąc czasu, wyszedł, zostawiając po sobie chwilową ciszę, która natychmiast została wypełniona przez myśli Nany, które Hanji rozszyfrowała w mgnieniu oka.
– Nie pal się tak Nana i wracaj do liczenia. Jeszcze nie wydobrzałaś – powiedziała wiedząc, co dziewczynie chodzi po głowie.
– Hanji, proszę! Moja ręka już jest sprawna i widzisz, że radzę sobie z bólem. Mogę jechać nawet jako opiekun zapasów i zaopatrzenia – przekonywała przełożoną, która westchnęła.
– Nie kupuję tej autoreklamy. Jestem na nie, widząc jak faktycznie się czujesz. Ale i tak ostateczne zdanie należy do Levia, bo jesteś pod jego dowództwem.
Dziewczynie pojaśniały oczy wiedząc, że Hanji dała jej drobną furtkę, którą mogła wykorzystać.
– Dzięki Hanji! Jesteś wielka! – powiedziała, po czym zerwała się na równe nogi i wybiegła z laboratorium, pędząc w stronę gabinetu naburmuszonego kaprala.
Nana biegła korytarzem, a jej serce biło szybciej z każdą sekundą. Chciała to zrobić, chciała pokazać, że potrafi i że nie jest już tylko biernym obserwatorem. Kiedy dotarła pod drzwi gabinetu Leviego, na chwilę przystanęła chcąc uspokoić przyspieszony oddech. Po chwili zdecydowanym ruchem zapukała.
Usłyszała ciche „wejdź" i otworzyła drzwi. Levi siedział przy biurku, z piórem w ręku, w skupieniu pisząc coś na kartce. Nie podniósł wzroku, nawet kiedy weszła do środka.
– Mam sprawę – powiedziała zdecydowanym tonem, starając się nie zdradzić, jak bardzo jej zależało.
Levi jednak doskonale wiedział, po co przyszła i nie przestając pisać powiedział:
– Nie jedziesz – jego głos brzmiał chłodno, jak zwykle. Nana zacisnęła zęby, ale nie dała się sprowokować. Zbliżyła się do jego biurka, nie chcąc odpuścić
– Chcę dołączyć, jestem gotowa. Jeśli nie chcesz dać mnie w kluczowych miejscach, będę pomagać, nawet przy zapasach.
Levi uniósł wzrok, ale nie zareagował od razu. Jego twarz była jak zwykle nieprzenikniona, ale coś w jego spojrzeniu zdradzało, że dokładnie analizuje sytuację.
– Jeszcze nie – Jego odpowiedź była stanowcza, zimna jak lód. – Twoje ręce nie są jeszcze w pełni sprawne, a to tylko ucieszy tytanów. Zresztą widzę jak regularnie krzywisz się z bólu.
Nana poczuła, jak coś w jej wnętrzu wybucha. Jej ręka zadrżała, ale nie odwróciła wzroku.
– Jestem w stanie znieść ból, to nie jest problem! – odpowiedziała z napięciem w głosie.
Levi patrzył na nią przez chwilę, jego postawa pozostała niewzruszona, ale w jego spojrzeniu było coś, co Nana odebrała jako irytację.
– Uparta jak zwykle... Nie chodzi o to, że nie potrafisz wytrzymać bólu – powiedział, powoli odkładając pióro na biurko – Chodzi o to, że twoje ciało jeszcze nie jest gotowe do takiej wyprawy. A wiesz, co się stanie, jeśli przez twoje niedyspozycje inni będą musieli ryzykować swoje życie? Przypomnieć ci jak wyglądała twoja ostatnia przygoda za murem?
Nana zmarszczyła brwi, walcząc z przypływem złości, który ją zalewał. To była odpowiedź, której się spodziewała. Chłodna, wyważona, a jednak z nutą wyrzutów za poprzedni raz. Po chwili milczenia, wzięła głęboki oddech.
– Wystarczająco długo stałam z boku, kapralu – Jej głos był stanowczy, ale pełen napięcia – Teraz nie nawalę i nie będę „zgrywać bohaterki" – zaakcentowała jego standardowe hasło. Levi nie odpowiedział od razu, tylko patrzył na nią, jakby szukając w jej oczach czegoś, co mogłoby zmienić jego decyzję. Czuła jego ciężki wzrok na sobie, prawie jakby ważył każdą jej reakcję. W końcu wstał powoli, podchodząc do niej, nie spuszczając wzroku.
– Czego nie rozumiesz w słowie "nie"? – zapytał, a jego głos zabrzmiał jak lód. Nana poczuła, jak ciśnienie w jej ciele wzrasta, ale starała się nie dać ponieść emocjom, pokazując, że jest twarda. Levi patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a następnie, zupełnie nieoczekiwanie, podszedł bliżej.
Nana poczuła, jak serce bije jej mocniej, a w jej ciele pojawiła się ekscytacja, której nie potrafiła odsunąć na bok. Oddech Levia, choć cichy, wydawał się teraz nienaturalnie bliski, a jego obecność była przytłaczająca. Czuła się jakby cała przestrzeń między nimi skurczyła się do minimum. Jego wzrok nie odrywał się od niej, a ona także nie odwróciła wzroku, mimo że czuła, jak rośnie napięcie. Po kilku długich sekundach, które wydawały się nie mieć końca, jego dłoń powoli spoczęła na jej ramieniu. Nana poczuła ciepło jego ręki, a jednocześnie wzrost intensywności emocji, które zaczęły krążyć w jej ciele. Ekscytacja mieszała się z niepokojem, a jednocześnie jej ciało nieświadomie napięło się pod jego dotykiem. To było jak nieoczekiwany gest, który ewidentnie ją speszył, ale i... ucieszył?
Nana nie mogła zebrać myśli, a tym bardziej słów, kiedy nagle poczuła, jak Levi gwałtownie ściska jej ramię. Ból, który wybuchł w jej ciele, sprawił, że natychmiast zgięła się lekko w pół, nie mogąc powstrzymać się od cichego jęku. Czuła, jak wszystko wokół niej zawiązuje się w jednym punkcie – oddech Levia, jego dotyk, nagła fala bólu.
Levi patrzył na nią przez chwilę, zupełnie niewzruszony, jakby wszystko to było dla niego jedynie testem. W końcu jego głos zabrzmiał twardo, suchym tonem.
– Czyli jednak dalej jesteś kontuzjowana – stwierdził, jakby nie zauważając jej cierpienia.
Nana uniosła wzrok, a w jej oczach kryła się chęć oddania kapralowi. Levi natomiast, wyraźnie zadowolony z tej reakcji, odsunął rękę, ale nie patrzył na nią z łagodnością. Jego wyraz twarzy wciąż pozostawał surowy, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
– Powiedz Hanji, że nie musi się spieszyć i może dalej cię angażować do swoich spraw. Póki co nie jesteś zdatna do służby.
To zdanie brzęczało jej w uszach, gdy zirytowana zasypiała w swoim łóżku. Mimo że jej duch walki rwał się do wyjazdu, a wspomnienie rozmowy z kapralem wywoływało fale złości, nie mogła zapomnieć o jego długim spojrzeniu i chwilowym dotyku, który wywołał przyjemny dreszcz, który pojawiał się w jego obecności.
.............................................
Nana wpatrywała się nieruchomo w dziedziniec kwatery zwiadowców, a jej oczy śledziły każdy ruch w oddali. Zbliżał się wieczór, a cisza w powietrzu była niemal namacalna. Zaledwie kilka osób krzątało się w okolicznych budynkach – Erwin i Hanji wyruszyli na spotkanie z głównodowodzącymi, a w kwaterze została tylko ona i kilku medyków. Mimo to Nana nie mogła oderwać wzroku od horyzontu, czekając, by w końcu zobaczyć swoich towarzyszy wracających zza muru.
Serce biło jej szybciej z każdą upływającą minutą, a każdy dzwięki i szelest które słyszała w oddali, powodowały, że podchodziła bliżej do bramy. Drżącymi rękoma zacisnęła dłoń na poręczy, a z jej ust wymknął się cichy westchnienie. Tęsknota za nimi była nie do zniesienia, a jej umysł wciąż kłębił się wątpliwościami.
W końcu usłyszała dźwięk dzwonu. Wibracja dźwięku dotknęła jej wnętrza, wywołując jednocześnie ulgę i lęk. Wzięła głęboki wdech, wdychając chłodniejsze powietrze zmierzchu, które otuliło ją niczym tkanina.
Kiedy dostrzegła ich – grupę zwiadowców wracających z misji – nie potrafiła powstrzymać się od emocji i poczucia, że ta wyprawa, była tak samo trudna jak poprzednia. Widząc ich zmęczone, zabrudzone twarze, poczuła, jak coś w jej wnętrzu pęka. Levi jechał na czele, ale jego postura była bardziej ponura niż zwykle. Z tyłu, tuż za nim, jechał Norbert, który miał spuszczoną głowę. Wjeżdzając jednak za bramę, dostrzegł jej wyczekującą posturę i natychmiast ruszył w jej stronę. Nana poczuła, jak serce bije jej jeszcze szybciej, jakby zbliżający się moment miał wszystko zmienić.
– Norbert... – zaczęła drżącym głosem, ale w połowie słowa nie mogła już mówić. Norbert zatrzymał się tuż przed nią, po czym, zupełnie nieoczekiwanie, mocno ją przytulił. Jego ramiona zacisnęły się wokół niej, a ona poczuła, jak jej serce zaczyna tłuc się w jej piersi.
– Gdzie Inez? Gdzie Kira? – zapytała, będąc dalej w uścisku brata, który nie puścił jej nawet na sekundę.
Norbert milczał przez chwilę, starając się przełknąć rozgoryczenie.
– Zostaliśmy tylko my, Nana – powiedział cicho, jakby każdy z tych słów był dla niego ciężarem.
W tym momencie Nana poczuła, jak wszystko w niej pęka. Świat zawirował, a wokół niej zrobiło się ciemniej, jakby nagle całe światło zniknęło z tego miejsca. Łzy zaczęły napływać do jej oczu, a wargi drżały z tłumionym szlochem, który próbowała powstrzymać. Ale nie potrafiła. Łzy spływały po jej policzkach, chociaż starała się je powstrzymać. Czuła się, jakby jej wnętrze rozrywało się na kawałki.
– Przepraszam, Nana – Norbert szepnął, trzymając ją dalej w objęciach, płacząc razem z nią, targany poczuciem winy, że nie ochronił ich i nie sprowadził do domu. Levi, dając medykom ostatnie rozporządzenia, patrzył na nich, a jego wzrok mimo że wydawał się pełen chłodnej rezerwy, tak naprawdę był pełen rozczarowania i żalu, że stracił kolejnych ludzi, którzy poświęcili się dla czegoś, co dostrzegał tylko Erwin.
Gwiadeczki!
Rozdział baaaardzo długi, bo to dwa rozdziały w jednym :D Ponieważ obiecałam, że wczoraj dodam nexta, a niestety się to nie udało, dziś pokutuję :D Mam jednak nadzieję, że nie zmęczyliście sie czytaniem i będziecie czekać na dalszy rozwój wydarzeń!
Dziękuje Wam takze za komentarze i gwiazdeczki - jak to zauważyła
to bardzo motywuje i daje "pałera" do działania. Liczę, że poniedziałek będzie dla Was łaskawy i was nie zapypie jak w Łodzi :D
Buziaki!
Wasza/Twoja
Juri/Deki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top