Rozdział 23 Gdy ból wymiesza się... ze szczęściem

Domek pogrążony był w mroku wieczoru, a jedynym źródłem światła była ledwie tląca się świeca stojąca na stole w kuchni. Powietrze było napięte, przesiąknięte niepokojem. Jean i Norbert, pełniący wartę na zewnątrz, stali w cieniu drzwi, nasłuchując każdego szmeru z lasu. Wiedzieli, że po ostatnich wydarzeniach nie mogli pozwolić sobie na najmniejszy błąd – byli ścigani, a każdy nieznany dźwięk mógł oznaczać zbliżające się zagrożenie.

Jean, z dłonią opartą na rękojeści miecza, uniósł głowę, gdy do jego uszu dobiegł cichy szelest liści. Norbert natychmiast odwrócił się w kierunku źródła dźwięku, jego oczy mrużyły się w mroku, próbując wyłapać jakikolwiek ruch. Po chwili między drzewami wyłoniły się dwie sylwetki – znajome, choć zmęczone i ociekające deszczem. Hanji i Moblit.

– To oni – powiedział Jean, odetchnąwszy z ulgą. – Myślałem już, że będziemy mieli niezapowiedzianych gości.
Norbert uśmiechnął się blado, choć na jego twarzy wciąż widniało napięcie.
– A gości akurat najmniej nam teraz trzeba.
Obaj zwiadowcy wyprostowali się i zrelaksowali, gdy Hanji i Moblit dotarli bliżej. Hanji, jak zwykle pełna energii mimo zmęczenia, uniosła rękę w geście powitania, choć jej entuzjazm nieco kontrastował z ponurą atmosferą wokół domku.

– Mamy dobre wieści – rzuciła krótko, zanim Jean zdążył zadać pytanie. – Wszyscy do środka, to wam wszystko opowiem.
Jean i Norbert skinęli głowami, a chwilę później cała grupa zwiadowców zebrała się w ciasnej kuchni, gdzie ogień w kominku leniwie tańczył, rozświetlając zmęczone twarze. Hanji zrzuciła mokry płaszcz na oparcie krzesła i rozejrzała się po zgromadzonych.

 
– Udało się – oznajmiła w końcu, a w jej głosie słychać było dumę. – Przewrót zakończony sukcesem. Fritz został odsunięty od władzy, a my możemy ruszać do ziemi Reissów, by oddać władzę należytej królowej. Póki co wojsko pilnuje bezpieczeństwa, a my nie jesteśmy już kryminalistami!

Atmosfera, choć na chwilę, złagodniała. Hanji spojrzała na Moblita, który skinął głową, dodając jej otuchy.
Jednak coś w rogu pomieszczenia przyciągnęło jej uwagę. W cieniu, na krześle przy ścianie, siedziała Nana. W jej oczach błyszczało coś, co Hanji natychmiast rozpoznała – gniew. Młoda kobieta piorunowała ją wzrokiem, jakby próbowała przekłuć niewidzialną ścianę, którą Hanji zdawała się otaczać.

Hanji westchnęła w duchu, czując, jak w jej sercu zaciska się coś ciężkiego. Wiedziała, że dawne spotkanie kochanków – Levia i Nany – nie przeszło bez echa. Zresztą, spodziewała się tego. W końcu wpuściła ich na prawdziwą bombę.

Oberwie za to, tego była pewna. I to od obojga. Ale nie miała innej możliwości – musiała działać, wiedząc, że każde inne rozwiązanie mogłoby zakończyć się tragedią.
Jej spojrzenie na moment skrzyżowało się z oczami Nany, która nie odwróciła wzroku. Hanji miała wrażenie, że młoda kobieta próbuje przekazać jej wszystko, czego nie powiedziała na głos.
"Najpierw Nana, potem Levi," pomyślała z rezygnacją, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Przed nią była jeszcze długa noc.

.........................................

Rozmowa z Naną to była istna huśtawka emocji – od rozpaczy po złość, wymówki i gniew, ale Hanji przyjęła spokojnie każdy cios swojej podopiecznej i przyjaciółki, wiedząc, że w pewnym sensie na nie zasłużyła.

Kiedy Nana w końcu opadła z sił, jej łzy zastąpił cichy, urywany oddech. Hanji delikatnie przykryła ją cienkim kocem, patrząc, jak młoda kobieta wtula twarz w ramię krzesła, walcząc z resztkami przytomności. Było coś bolesnego w tej chwili – widzieć ją w takim stanie, rozdartą pomiędzy złością, żalem i bezsilnością. Hanji westchnęła ciężko, podnosząc się z krzesła, czując, jak własne ramiona zdają się ważyć więcej niż zwykle.

Chwilę później, w kuchni zostali już tylko Hanji, Moblit i Norbert. Ciepłe światło kominka rozpraszało ciemności, choć w powietrzu wciąż unosiła się napięta atmosfera. Gdzieś w oddali słychać było ciche śmiechy dzieciaków – Sasha, Connie, Jean i reszta drużyny delektowali się kolacją w przybudówce, korzystając z chwili radości i wytchnienia. Dla nich sukces planu Erwina oznaczał coś więcej niż tylko nadzieję – dawał im moment, by poczuć się jak zwykli młodzi ludzie, choćby przez krótką chwilę.
Moblit pochylił się nad kominkiem, dolewając wrzątku do glinianego kubka. Podał go Hanji z lekkim uśmiechem.

– Gorąca herbata. Przyda się pani.
Hanji spojrzała na kubek, po czym pokręciła głową.

– Jeszcze nie mogę sobie na nią pozwolić. – Oparła dłonie na biodrach, przysuwając się bliżej ognia. – Muszę znaleźć naszego niskiego gburka w lesie.
Norbert, który dotąd siedział cicho, oparł się wygodnie na krześle, patrząc na nią z lekkim uśmiechem.

– Pewnie znowu próbuje ukarać wszystkich za własne uczucia. Typowe. Nana cierpi, a on dodatkowo chce ją dobić.
Hanji zerknęła na niego kątem oka, mrużąc oczy w lekkim rozbawieniu, które jednak kryły obawę, w jakim stanie znajdzie przyjaciela. Levi był twardy, ale to byłą tylko fasada, o której Hanji doskonale wiedziała.

 
– Nie ma go trzy dni? – dopytała, rozmyślając nad czymś.
– Tak – odpowiedział sucho, wzruszając ramionami – Trzasnął drzwiami i się już nie pokazał. Szukałem go na własną rękę, ale nie chciałem zostawiać na dłużej Nany, bo przy dzieciakach udaje, że jest ok, a tak naprawdę się rozpadła. Levi to Levi, wiadomo, ale... czasem ma się ochotę go kopnąć w ten uparty tyłek – podsumował mężczyzna.
Moblit, który dotąd przysłuchiwał się rozmowie w ciszy, spojrzał zdezorientowany na Hanji, jakby właśnie coś mu umknęło.

– O czym wy właściwie mówicie? Coś mnie ominęło?
Hanji uśmiechnęła się pod nosem, wyraźnie zadowolona z zamieszania w jego głowie.
– Nie martw się, Moblit. Norbert ci wszystko wyjaśni, zanim wrócę.
Moblit uniósł brew, patrząc na Norberta, który tylko westchnął ciężko.
– Świetnie. A ja myślałem, że w końcu dostanę trochę spokoju.
Hanji wyprostowała się, zawiązując szczelniej płaszcz.
– To na mnie pora. Nie mogę pozwolić, żeby siedział tam kolejną całą noc i gniótł się w swojej złości. – Jej głos, choć spokojny, zdradzał pewną nutę determinacji.

Norbert spojrzał na nią z lekkim zmartwieniem.
– Hanji... Nie wiem, czy to dobry pomysł. On jest jak bomba, nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchnie.
Hanji obróciła się do niego z charakterystycznym uśmiechem, który zwiastował, że nie zamierza się wycofać.
– Nie martw się o mnie, Norbert. – Jej oczy błyszczały w świetle ognia. – To nie pierwszy raz, kiedy muszę rozbroić Levia. Chociaż fakt, tym razem misja obalenia rządu to przy tym pikuś...

Nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi na zewnątrz, wpuszczając do kuchni chłodne nocne powietrze. Zapięła płaszcz pod szyję i zniknęła w mroku lasu.
Idąc ścieżką między drzewami, wsłuchiwała się w dźwięki nocy – szum wiatru, cichy trzask gałęzi pod stopami. Wiedziała, gdzie go znajdzie. Levi miał swoje miejsca, swoje schronienia, w których uciekał od świata, gdy emocje brały nad nim górę. Znała je wszystkie – odruchowo wybierał miejsca, które zapewniały mu najlepszy widok na otoczenie, ukryte, a jednocześnie idealne do obrony. Skoro nie pokazał się trzy dni, to wiedział, że jeszcze nie wróciła i że póki co nic się złego nie dzieje.

..........................................

Gdy w końcu dostrzegła go w oddali, siedzącego na powalonym pniu, nie zdziwiła się ani trochę. Levi był dokładnie tam, gdzie się go spodziewała – sam, z jedną nogą opartą o pień, a drugą zwieszoną w dół. Jego miecze leżały obok, a spojrzenie, którym wpatrywał się w ciemność, było jak ostrze: ostre, chłodne, ale i pełne czegoś, czego Hanji nie potrafiła nazwać.

Levi uniósł głowę, a jego wzrok przeszył ją chłodem.
– Czego chcesz, Hanji? – rzucił, nie odrywając spojrzenia od ciemności. W jego głosie słychać było zmęczenie, ukryte pod warstwą gniewu.

Hanji zatrzymała się w odległości kilku kroków, patrząc na niego uważnie.
– Mam dla ciebie wieści.

Levi westchnął ciężko, jakby sama jej obecność wytrącała go z równowagi.
– Jeśli to kolejna wiadomość, która przewróci mój świat do góry nogami, lepiej trzymaj ją dla siebie – wycedził.

Hanji zmarszczyła brwi, ale w jej spojrzeniu pojawiła się nuta współczucia.
– Przewrót się udał – oznajmiła spokojnie. – Erwin żyje. Musimy działać szybko, żeby odbić Historię i Erena. Potrzebujemy ciebie, Levi.

Levi prychnął.
– I co? Mam udawać, że nic się nie stało? Że przez cały ten czas kłamaliście mi w żywe oczy? Ty i Erwin...

Hanji spuściła wzrok, ale tylko na chwilę. Potem podniosła głowę i podeszła bliżej. Teraz dzieliło ich zaledwie kilka kroków.

– Wiedzieliśmy – przyznała cicho. Jej głos był pełen emocji, ale nie szukała wymówek. Levi milczał. Jego palce zacisnęły się na kolanie, jakby próbował stłumić emocje, które walczyły o ujście. Hanji poczuła ukłucie winy. Wiedziała, że to, co zrobili – ona, Erwin, nawet Nana – było dla niego ciosem. Ale też wiedziała, że czasem trzeba było ranić tych, których się kochało, by ich chronić. Problem w tym, że Levi nie był typem, który przyjmuje to ze zrozumieniem.

– Wiedzieliśmy o ciąży Nany i zaplanowaliśmy całą jej ucieczkę, lipną misję i ukryliśmy. Ale posłuchaj mnie, Levi. Nie zrobiliśmy tego, żeby cię zranić.

Levi odwrócił się gwałtownie, w jego oczach błysnęła złość.

– Jesteś gównianą przyjaciółką Hanji... Masz czelność mówić mi teraz, że nie zrobiliście tego, żeby mnie zranić? Nie? A co to niby jest, Hanji?! Ukryliście przede mną, że mam... że Nana... – Zaciął się, jakby samo wypowiedzenie tych słów było dla niego czymś trudnym. Hanji wzięła głęboki oddech, próbując zachować spokój.

– Myśleliśmy o bezpieczeństwie – powiedziała stanowczo. – Twoim, jej i dziecka. Erwin obawiał się, że to dziecko mogłoby stać się kartą przetargową w rękach naszych wrogów. Nie mogliśmy na to pozwolić, Levi. Poza tym to Nana nie chciała cię niczym obarczać... uszanowaliśmy jej decyzję.

– Decyzję?! – wybuchnął Levi, zaciskając pięści. – Nie pozwoliliście mi nawet wiedzieć, że mogłem... że mogłem być tam, kiedy... – Głos mu się załamał. Odwrócił się od niej z powrotem, jakby chciał ukryć emocje. – Gdzie była wtedy ta wasza troska?

Hanji podeszła jeszcze bliżej, teraz stając zaledwie krok od niego. Położyła mu rękę na ramieniu, choć wiedziała, że może ją odtrącić. Ale nie zrobił tego.

– Nie mów, że nam nie zależało – powiedziała cicho, niemal szeptem. – Erwin mocno się nagłowił, by zmienić jej personalia i umieścić ją za centralnym murem, gdzie panuje dostatek i względny spokój. Przewidział, że tytani mogą znów zaatakować, dlatego nie chciał jej narażać na kolejne niebezpieczeństwo i wysłał ją z Norbertem. A poza tym Nanie też nie było łatwo. Nie masz pojęcia, przez co przeszła – tu głos jej lekko zadrżał – Nana o mało co nie umarła podczas porodu. Jej ciało było w strasznym stanie, Levi. Przez trzy miesiące nie mogła chodzić. Każdego dnia walczyła, żeby przetrwać. I robiła to, bo chciała stworzyć przyszłość – dla ciebie, dla dziecka. Dla nas wszystkich.

Levi milczał, a jego ramiona opadły lekko, jakby ciężar tych słów przytłoczył go.

Hanji kontynuowała, widząc, że jej słowa zaczynają do niego docierać.

– Wiem, że jesteś wściekły – powiedziała miękko. – Masz do tego pełne prawo. Ale nie możesz pozwolić, żeby ta złość cię zniszczyła. Nie teraz. Każdego dnia możemy zginąć, Levi. A ty jesteś teraz zaledwie kilka kroków od nich. Nie zmarnuj tej szansy.

Levi zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Przez dłuższą chwilę milczał, aż w końcu jego głos, cichszy i bardziej zmęczony, przerwał ciszę.
– A jeśli się nie nadaję? Jeśli nie potrafię być... ojcem?

Hanji uśmiechnęła się blado, a w jej oczach wciąż widniała troska.
– Levi, jesteś lepszy, niż myślisz. To, że zadajesz sobie to pytanie, już o tym świadczy. Poza tym – dodała z delikatnym ciepłem – to dziecko ma twoją krew. Jeśli ma w sobie choć odrobinę twojej siły, nic mu nie grozi.

Levi spojrzał na nią w końcu. Jego wzrok był mniej ostry, wciąż pełen niepewności, ale i czegoś więcej. Może nadziei.
– Nie jestem pewien, czy potrafię wybaczyć. Patrzę na ciebie i ledwo powstrzymuję się, żeby nie potraktować cię jak tytana.

Hanji zaśmiała się cicho, choć w jej głosie pobrzmiewało zmęczenie.
– Może nie musisz wybaczać. Ale przynajmniej spróbuj. Dla niej. 

Levi nie odpowiedział, ale skinął lekko głową. W jego oczach widać było walkę – między gniewem a odpowiedzialnością, przeszłością a przyszłością. Hanji nie naciskała. Została obok, pozwalając mu unieść ten ciężar samodzielnie. W ciszy, która tym razem była spokojniejsza, niemal kojąca.

........................................

Wszyscy już spali. Oddechy zwiadowców, którzy rozłożyli się na prowizorycznych legowiskach w przybudówce, były spokojne i miarowe. Hanji leżała na boku z ręką zwisającą z pryczy, a Moblit gdzieś w kącie cicho pochrapywał. W głównym domu panowała kompletna cisza – taka, którą Levi zawsze lubił, choć dzisiejsza noc wydawała mu się inna. Po dniach nieobecności i spania pod gołym niebem, wreszcie przełamał się, by powrócić do tych ścian, które były świadkiem jego rozpaczy.

Znalazł się w głównym budynku i skierował kroki w stronę sypialni Nany. Drzwi były lekko uchylone, wpuszczając do środka blady blask księżyca. Zatrzymał się na chwilę, wpatrując się w ciemność pokoju. Zawsze uważał, że ma zimną krew i nic nie jest w stanie wytrącić go z równowagi. Ale teraz? Nie był tego taki pewien.

Wszedł do środka, cicho jak cień. Nana spała głęboko, zwinięta w kłębek pod grubym kocem. Zawsze miała mocny sen – coś, co nie raz jej wypominał, nazywając to „brakiem czujności". Ale teraz... teraz był wdzięczny za tę jej cechę. To dawało mu chwilę sam na sam, bez konieczności wyjaśnień czy rozmów.

Jego wzrok powędrował na małą, drewnianą kołyskę w kącie pokoju. Podszedł do niej, nieśpiesznie, z niemal nabożną ostrożnością. Kiedy stanął nad dzieckiem, poczuł, jak coś ściska go w gardle. Mała istotka spała spokojnie, wtulona w miękki kocyk, z delikatnymi, niemal przezroczystymi rączkami złożonymi wzdłuż tułowia. Jej oddech był tak lekki, że Levi niemal musiał się upewnić, że naprawdę oddycha.

To było jego dziecko. Jego. Wciąż trudno było mu w to uwierzyć. Jego życie nigdy nie miało w sobie miejsca na takie rzeczy. Miłość, rodzina, dzieci – to były pojęcia z innego świata, świata, którego nigdy nie rozumiał i którego nigdy nie spodziewał się doświadczyć. A teraz patrzył na nią, tę maleńką istotę, która pewnie miała mniej niż rok i czuł coś, co było jednocześnie przerażające i rozdzierająco piękne.

Chciał coś powiedzieć, ale w gardle miał tylko ciszę.

– Ma na imię Kuchel.

Levi zamarł, słysząc jej głos. Odwrócił się powoli i spojrzał na Nanę, która usiadła na łóżku, ocierając dłonią zaspane oczy. Jej słowa odbiły się w jego głowie echem, które wywołało nieoczekiwany ból.

– To pechowe imię – powiedział w końcu, a jego głos był cichy, jakby sam nie chciał wypowiadać tych słów na głos. – Zapomniałaś, jak skończyła moja matka?

Ledwie wspomniał o niej, a poczuł, jak stara, dobrze znana rana rozrywa się na nowo. Kuchel Ackerman – kobieta, która pomimo życia w nędzy i poniżeniu, zawsze znajdowała siłę, by kochać swojego syna. Levi wciąż pamiętał jej delikatne dłonie, jak czesały jego włosy i ciepły głos, który uspokajał go podczas długich, zimnych nocy. Myśl o niej zawsze była bolesna, a teraz, patrząc na swoją córkę, czuł, jak przeszłość i teraźniejszość zderzają się w nim, powodując burzę emocji.

Nana wstała i podeszła do niego. Jej krok był pewny, choć w oczach miała coś miękkiego, coś ciepłego. Stanęła tuż przed nim, kładąc dłoń na jego ramieniu, bojąc się, czy aby na pewno jej na to pozwoli.

– Dałam jej tak na imię, by uczcić pamięć najsilniejszej z matek – powiedziała, a jej głos był cichy, ale stanowczy. – Kobiety, która pomimo wszystkiego, co ją spotkało, obdarzyła swojego syna miłością.

Levi spojrzał na nią, a w jego oczach wciąż była mieszanka złości, bólu i czegoś, co przypominało wdzięczność, choć nie umiał tego nazwać.

– Chcesz ją potrzymać? – zapytała Nana po chwili, a jej ton był niemal czuły.

Levi w pierwszym odruchu chciał odmówić. Bał się. Bał się, że zrobi coś nie tak, że mimo swojej idealnej precyzji ją upuści, że okaże się, iż naprawdę nie potrafi być ojcem. Ale Nana patrzyła na niego z takim zaufaniem, że nie mógł odmówić.

Wyciągnął ręce, a Nana delikatnie podała mu dziewczynkę. Była tak lekka, że Levi poczuł, jak serce mu przyspiesza. Trzymał ją, jakby była najcenniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miał w dłoniach. Mała Kuchel poruszyła się lekko, a jej drobna rączka zacisnęła się na jego palcu. To było jak uderzenie pioruna – czuł, jakby w tej chwili cały świat przestał istnieć, a został tylko on i ona.

Nie wiedział, ile czasu tak stał. W jego piersi rosło coś, co trudno było opisać – mieszanina miłości, strachu i niepewności. Ale jedno było pewne: zrobi wszystko, by chronić tę małą istotkę. Nawet jeśli miałoby to kosztować go życie.

..................................................

Levi siedział na skraju łóżka, ze splecionymi dłońmi opartymi na kolanach. Cienie nocy powoli ustępowały miejsca blademu światłu poranka, które zaczynało wpełzać przez zasłony, rysując na ścianach subtelne wzory. Milczenie było ciężkie, niemal namacalne – takie, które nie wymagało słów, ale jednocześnie krzyczało wszystkim, czego oboje bali się powiedzieć.

Nana siedziała obok niego, ale czuła, jakby dzieliła ich przepaść. Przez całą noc czuła napięcie jego ciała, tę wyraźną barierę, którą wokół siebie postawił. Był blisko, a jednocześnie tak daleko. Nie śmiała na niego spojrzeć, bojąc się zobaczyć w jego oczach tę samą surowość, którą ukrywał za swoim stoickim wyrazem twarzy.

Levi wpatrywał się w podłogę, jego myśli szarpane były na wszystkie strony. Miał ochotę wyrzucić z siebie wszystko – złość, ból, tęsknotę – ale jednocześnie coś go powstrzymywało. Był wściekły na nią za to, że uciekła, za to, że zostawiła go w niewiedzy. Ale... gdy spojrzał na śpiącą Kuchel, poczuł coś, co nigdy wcześniej go nie dotknęło. To małe życie... ich dziecko. Nigdy nie sądził, że będzie miał rodzinę, a teraz...

Jego myśli przerwał cichy głos Nany.

– Wiem, że cię zraniłam – zaczęła, ledwo słyszalnie, jej głos drżał, a dłonie zacisnęły się na krawędzi kołdry. – I wiem, że nie zasługuję na twoje wybaczenie.

Levi nie spojrzał na nią, ale wyraźnie poczuł, jak każde jej słowo wbijało się w niego jak nóż.

– Ale ona... – kontynuowała, a w jej głosie zabrzmiała mieszanka desperacji i bólu. – Ona nie jest niczemu winna Levi. Nie odtrącaj jej tylko dlatego, że ja zniszczyłam to, co było między nami.

Słowa zawisły w powietrzu, ciężkie i niewygodne. Levi zacisnął szczękę. Wiedział, że Nana ma rację, ale te emocje, które dusiły go od miesięcy, wciąż tliły się gdzieś głęboko.

– Myślisz, że to takie proste? – w końcu się odezwał, a jego głos był niski i szorstki. – Po tym wszystkim, co zrobiłaś? Po tym, jak mnie zostawiłaś?

Levi odwrócił wzrok, nie chcąc dać jej satysfakcji z tego, że cokolwiek w nim drgnęło. Słowa Nany bolały, ale nie dawał po sobie tego poznać.

– Przepraszam... – przyznała szeptem, a łzy ponownie napłynęły jej do niebieskich oczu – nigdy nie odpokutuję za to i nie oddam ci tych straconych chwil.

Levi milczał przez chwilę, wciąż wpatrując się w podłogę, jakby chciał coś wypalić, ale jego usta pozostały zamknięte. Kiedy w końcu podniósł wzrok, jego spojrzenie było lodowate, a ton głosu stanowczy.

– To nie wystarczy, żeby to naprawić. – Jego słowa były twarde, ale nie bez pewnej dozy ulgi, której nie był w stanie dostrzec. – Zrobiłaś, co zrobiłaś. A teraz musimy to skończyć.

Zamilkł, jakby każdy dźwięk miał go rozproszyć od tej jedynej myśli, którą tkwił w sobie przez te kilka dni – rozczarowanie, żal, zemsta, odpowiedzialność, ale i niechęć do przyznania się do słabości.

Levi wstał, ale zanim opuścił pokój, odwrócił się w jej stronę, wzrokiem szukając czegoś, czego nie mógł znaleźć.

– Jeśli ogarniemy ten bałagan i zniszczymy wroga... wrócę. – Jego głos był twardy, ale w oczach, chociaż niechętne, lśniła drobna iskra nadziei.

Nana nie odpowiedziała. Czuła, jak coś w niej rośnie, ale nie wiedziała, czy to będzie wystarczające, by odbudować zniszczoną przeszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top