Rzeczywisty sen.

Rico

Nie lubię sekretów, niespodzianek, a przede wszystkim nie lubię nie widzieć, gdzie lecę. Przyprawia mnie o dreszcze każde najmniejsze szarpnięcie. Nie czuję się bezpieczny, gdy ona jest za sterami. Nie ufam jej, a powierzyliśmy jej życie. Czy to odpowiedzialne? Ani trochę. Nie znamy jej, a teraz w jej rękach leży nasze przeżycie. Mam wrażenie, że Vic podjęła zbyt pochopnie tę decyzję. Wszyscy możemy się na tym przejechać. W każdym razie muszę chronić ją. Jest dla mnie wszystkim. Poza tym obiecałem rodzicom. Nie mogę ich zawieść.

Obietnica. 

Nie wolno jej łamać. 

Jest mocno związana z moim honorem.

Człowiek bez honoru  jest nikim. 

Honor to zbroja. Moja zbroja, którą sam zbudowałem.

W życiu gram fair, według własnych zasad. Trzymam się ich mocno.

Obietnica jest dla mnie tak samo ważna jak moje życie.

Cały czas mam przed oczami cierpienie Vic podczas wypadku. Jest strasznie podobna do mamy. Mama jednak nie cierpiała tak bardzo jak ona. Mama miała radość w oczach, mimo że ją zamordowali. Patrzyła wtedy wprost w moje oczy albo mi się to wydawało. W każdym razie patrzyła w naszym kierunku. Widziałem w niej, że pozostawia we mnie nadzieję, by chronić Vic. Obiecałem jej wtedy na własne życie, że Victoria będzie żyła. 

Jednak mnie jedno wciąż zastanawia. Mówili o naznaczeniu i o Victorii. Potrzebowali jej natychmiast. Nadal nie wiem, o co im wtedy chodziło. To dla mnie kolejna zagadka. Ona pewnie też nad tym myśli. Wielokrotnie podczas snu powtarzała "naznaczona". Jestem przekonany, że jej też to nie daje spokoju. Muszę z nią porozmawiać.

Lena

Widzę ciemność. Pustkę. Nicość. Moje inne zmysły są bardziej wyczulone. Słyszę najmniejszy szmer, najcichszy oddech, delikatne poruszanie się na siedzeniu. Wszystko wydaje się tak blisko. Wzrok jest bardzo ważny. Dopiero teraz to sobie uświadamiam.

Wzdrygam się, gdy czuję czyjąś dłoń na swojej. Łączy nasze palce, a ja już wtedy jestem pewna, że to on. Błękitnooki chłopak. Sprawia wrażenie ułożonego, spokojnego i niemającego problemów z prawem mężczyzny. A tu jednak można się bardzo pomylić. Jest wulkanem energii, który nieraz chytrze uciekł przed policją. Potrafi być kochającym, pełnym miłości i dobra facetem, ale i również chłodnym, rządnym zemsty i zła potworem. Za to go kocham. Za jego bycie sobą, za nieprzewidywalność. Wiem, że również darzy mnie tym samym uczuciem. Jako jedyna potrafię go ujarzmić. Z groźnego lwa staje się słodkim kotem. Jest dla mnie wszystkim.

Czuję się bezpieczna, gdy jest przy mnie. Jestem pozbawiona wszelkich trosk i obaw. Chociaż teraz nawet świadomość, że jest blisko, nie pomaga mi. Po ostatniej nocy w hotelu mam pełno wątpliwości. Czuję jakąś zmianę w sobie. Moje ciało do czegoś się przygotowuje. Pamiętam, że się wtedy nie zabezpieczyliśmy. Teraz czuję, że będę ponosić tego konsekwencje. Ogromną zmianą, którą czuję, jest ciąża. Chociaż może mi się wydaje. Nic nie wiadomo. Nie ma jeszcze żadnych oznak. Może to moje urojenia. Jednak jest to mało prawdopodobne. Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej się boję. Mam wrażenie, że Luke nie będzie chciał tego dziecka, że mnie zostawi samą na lodzie. Obym się myliła.

Muszę porozmawiać z Vic, powiedzieć jej to, co się wtedy wydarzyło. Poczekam na jakiś słaby sygnał, wtedy zrobię test. Lepiej będzie, jak nikomu nie powiem o tym. Na razie nic nie jest pewne. Zachowam to jeszcze dla siebie, a w odpowiednim czasie im powiem. 

Mamo, jak ja żałuję, że tu ciebie nie ma. Mam nadzieję, że sprawujesz opiekę nade mną tam z góry. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię potrzebuję. Szczególnie teraz. Wiedziałabyś, co mam zrobić i jak się zachować. Pomogłabyś mi. Tęsknie za tobą. Kocham cię bardzo. 

Czuję, jak łza spływa mi po policzku. Jakimś cudem przedarła się przez opaskę. Szybkim ruchem ręki ocieram ją. Luke musiał to poczuć. Otula mnie ramieniem i całuje we włosy. Pociągam delikatnie nosem. Wiem, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji. Oby tak zostało. Do końca lotu siedzimy tak samo. Jest mi bardzo dobrze. Myślę, że nawet usnęłam, bo podróż szybko minęła.

Alessia

Zbliżamy się do lądowania. Lot minął spokojnie, chociaż inaczej było w głowach załogi. Każdy miał jakieś wątpliwości do mnie, dom lotu, do decyzji Vic. Jednak ona była zupełnie gdzie indziej myślami. Rozmawiała z rodzicami, zastanawiała się, o co chodziło z naznaczeniem. Pomogę się jej tego dowiedzieć. Nawet nie wie, jaka jest wyjątkowa. Jednak będzie musiała uważać. Czekają ją ciężkie czasy. Bardzo ciężkie.

- Podchodzimy do lądowania. -mówię przez mikrofon. Słyszę, jak teraz boją się o siebie. Niech się nie martwią, wylądują bezpiecznie. Są pod moją opieką i nic im się nie stanie. 

Zniżyłam kurs lotu i już coraz lepiej jest widać pas lądowania. Za 10 minut będziemy na ziemi. Myślę, że wytrzymają. Na miejscu będą zadawać mnóstwo pytań, na które będę pewnie musiała odpowiedzieć. Chociaż może i nie ja. Pomogą mi osoby, które chciały ich w tym miejscu. Niech nie myślą, że cała robota przypadnie mi. Nie dam się wykorzystać. Nie tylko ja tam żyję.

Zaraz będziemy na miejscu. Już jesteśmy na ziemi. Zwalniam pomału. Jeszcze chwila. Małą chwila.. I już jesteśmy. Na placu znajduje się już tłum gapiów, mogę ich tak nazwać, mimo że są mieszkańcami tego miejsca. Wśród ludzi wyszukuję naczelnika, dowódcę i paru innych "głów z góry".  Wszyscy są na miejscu. Teraz nie tylko w moich rękach jest los tych ludzi.

-Możecie zdjąć opaski - mówię przez mikrofon. Odpięłam pasy i wyszłam z kabiny pilota wprost do nich. Widzę ich ciekawość, niepewność, strach. Uśmiecham się lekko. Nie mają się czego tak naprawdę bać. - Jesteście gotowi? -pytam.

-Tak. -mówi Vic. 

- Wsiadajcie do aut. Wyjedziecie z samolotu na ziemię. - uśmiecham się. Przechodzę między autami na tyły. Po chwili otwieram tył samolotu. Gdy tylko klapa znajduje się na ziemi, schodzę po niej, a zaraz za mną jadą auta. Musi to ciekawie wyglądać, gdyż wszyscy patrzą zdumieni. Sześć wyścigowych aut w różnych kolorach znalazło się na płycie lotniska. Zatrzymali się w półkole i po chwili wysiedli z nich. Podeszli do mnie i razem poszliśmy do tłumu. Naprzód wyszło ośmiu ludzi w mundurach. Jeden stanął dwa kroki przed nimi. 

-Nazywam się Anthony Samell. Jestem dowódcą i założycielem. -przedstawia się czarnoskóry mężczyzna. Patrzą na niego spod przymrużonych powiek, gdyż słońce ich oślepia. Jeszcze 5 godzin i będzie się chylić ku zachodowi. Dowódca mówi dalej. - Jesteście w Acredolu. W tajnym miejscu, którego nikt żyjący na świecie nie zna. Kto raz tu trafi, wyjdzie dopiero, gdy będzie pora. Wypowiadając słowa przysięgi, staliście się zobowiązani do przestrzegania zasad tu panujących oraz do posłuszeństwa wobec "osób z góry". Mam nadzieję, że jesteście tego świadomi. Teraz waszym nowym domem staje się Acredol. Wiem, że macie mnóstwo pytań, ale i na nie przyjdzie czas. Teraz Alessia zaprowadzi was do waszych pokoi. Witajcie. - kończąc, schyla głowę i w towarzystwie siedmiu ludzi odchodzi. 

Patrzę na moich "podopiecznych". Teraz będę ich tak nazywać? Nie wiem. Może potem będziemy przyjaciółmi. Nic nie wiadomo. Może kiedyś.

- Trafił wam się budynek z widokiem na sad. Uspokaja nieco myśli. Chodźcie, zaprowadzę was tam. - uśmiecham się lekko i idę w kierunku budynku. Przechodzimy obok różnych maszyn w strefie zbrojeniowej i wojskowej. Po 10 minutach znajdujemy się przed budynkiem z białego marmuru. Podchodzę do szklanych drzwi i je otwieram, przykładając dłoń do czytnika. Ruchem dłoni zapraszam ich do środka, co uczynili od razu. Wchodzę za nimi. Drzwi się same zamykają. Wszyscy się rozglądają. Warunki, w których będą żyć, przechodzą najmniejsze oczekiwania. Jestem pewna, że żadne nie wyobrażało sobie takiego mieszkania. - Cały budynek jest do waszej dyspozycji. Jeśli będziecie potrzebować mojej pomocy albo czyjejkolwiek, wystarczy powiedzieć na głos. System przekaże wasze słowa osobie, którą chcecie widzieć. U góry są pokoje, piętro wyżej łazienka, siłownia, biblioteka. Natomiast w części podziemnej basen i warsztat. Jeszcze niżej jest przestronny garaż, w którym już są wasze auta. Rozgośćcie się, a ja wpadnę do was wieczorem. - mówię z uśmiechem i lekko chylę głowę, po czym wychodzę. W końcu jestem w domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top