Rozdział 9
Udało mi się skończyć kolejny rozdział dość szybko. Dziękuję wam za komentarze i gwiazdki^^ Na moim profilu znajdziecie też obiecanego one-shota. Oczywiście z Harrym i Severusem w rolach głównych. Miłego czytania
Rozdział 9
– Przypomnij mi jeszcze raz, jakim cudem dałem ci się na to namówić? – spytał Severus, zerkając na zadowolonego z siebie Harry'ego. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Bo ja wiem? Może masz do mnie jakąś słabość? – odparł.
– Durny bachor. Dałem ci się namówić na to szaleństwo i teraz zrobię z siebie pośmiewisko.
–Nie wygaduj bzdur. Będzie fajnie. Większość bierze w tym udział dla zabawy – zapewnił go małżonek.
Jakiś tydzień wcześniej Harry, kiedy Harry wrócił do domu po cotygodniowych zakupach, miał ze sobą jakąś ulotkę, którą położył na stole. Severus sięgnął po nią ciekawie i uniósł brwi, kiedy zobaczył, czego dotyczyła.
– Konkurs wspinaczkowy? – spytał. Harry, który podawał Mrużce kupione rzeczy, skinął głową. – Chcesz wziąć udział?
– Myślę, że tak. Lubię wspinaczkę i mówiąc szczerze, to trochę brakuje mi współzawodnictwa. Od czasów quidditcha nie miałem okazji na rywalizację.
– Brakuje ci quidditcha? O ile mnie pamięć nie myli, to na Hawajach są drużyny. Mógłbyś się do jakiejś zapisać dla zabawy – zauważył starszy czarodziej, odkładając ulotkę na stół.
Harry pokręcił głową.
– Quidditcha nie brakuje mi aż tak, jak właśnie tego zastrzyku adrenaliny, który czułem podczas gry.
Severus popatrzył na niego zaskoczony.
– Adrenaliny to ty masz pod dostatkiem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę te nasze szalone wyprawy.
– No właśnie to nie to samo. Na wyprawach nie rywalizuję z nikim. Nie chodzi mi nawet o wygraną jak o dobrą zabawę.
– Gdzie się podział Gryfon, który robił wszystko, żeby dokopać Ślizgonom podczas meczu? – spytał Mistrz Eliksirów, próbując powstrzymać wykrzywiający mu usta uśmieszek.
– Możesz mi nie wierzyć, ale ten Gryfon dorósł. A poza tym Malfoy był dupkiem. – Harry uśmiechnął się, chociaż bardziej wyglądało to na grymas. – I nie próbuj zaprzeczać. Wiem, że to twój chrześniak, ale w szkole zachowywał się jak rozpieszczony dupek. To przez niego miałem uprzedzenia do Ślizgonów.
– Przez niego? – Severusowi przemknęło przez myśl, że w zasadzie nie jest aż tak zdziwiony tym faktem. Draco jako dziecko był niesamowicie rozpieszczony, a rodzice wpoili mu, że mając czystą krew, jest się lepszym od innych. Dopiero w czasie wojny zaczął zmieniać zdanie, kiedy zauważył, że sporo czystokrwistych czarodziejów przejawia oznaki szaleństwa.
Harry opowiedział mu więc o zajściu w pociągu do Hogwartu. Draco nie zrobił na nim wtedy dobrego wrażenia.
– Wcześniej Hagrid też opowiadał mi o domach Hogwartu. Może nie wyrażał się jakoś szczególnie pozytywnie o domu Slytherina, ale też nie powiedział, że jest gorszy czy lepszy od innych. Powiedział mi wtedy tylko, że to był dom Voldemorta.
– Jakoś nie jestem specjalnie zaskoczony – mruknął Severus, wyjmując z szafki kubek. – Chcesz kawy? – spytał, a Harry skinął głową. – Nie usprawiedliwiam go, ale Draco też nie miał łatwego życia. Bycie synem Lucjusza było dla niego sporą presją.
– Nadal nie wiem, jakim cudem przyjaźniłeś się z tym „arystokratą" – przyznał Harry, zamykając lodówkę. – Ja spotkałem go ledwie kilka razy, a już nie mogłem go znieść. Samą swoją postawą mówił, że uważa się za lepszego od innych.
– W rodzinach czystej krwi to dość powszechne. Tak ich wychowano, więc ciężko im zmienić swoje nawyki. A Lucjusz zwyczajnie zachowywał się tak, jak tego od niego oczekiwano. Pod koniec wojny robił wszystko, żeby ochronić swoją rodzinę.
Młodszy czarodziej skinął głową.
– Napisałeś do Malfoya? Pamiętam, że miałeś taki zamiar – zauważył Harry, upijając kawy z kubka.
– Do Draco? Jeszcze nie, ale zrobię to na dniach. Jestem pewien, że czytał artykuł Skeeter o naszym pojawieniu się w Hogwarcie.
– Może nie padł z wrażenia na wieść o naszym ślubie – zaśmiał się, siadając na kanapie w salonie. Mąż po chwili dołączył do niego.
Rita Skeeter chociaż raz dotrzymała słowa i jej artykuł zawierał tylko to, co Harry pozwolił jej napisać. Najwyraźniej groźba wysłania klątwy drogą pocztową, zrobiła odpowiednie wrażenie. Mogli się tylko domyślać, jak czarodziejski świat Wielkiej Brytanii zareagował na takie rewelacje. Nagle przecież okazało się, że Harry Potter nie tylko preferuje mężczyzn, ale też ma męża. I to nie jakiegoś nieznanego z imienia czarodzieja, ale osławionego Mistrza Eliksirów w osobie Severusa Snape'a. Harry mógł sobie tylko wyobrazić, w jakim szoku musiała być cała społeczność, ale miał to gdzieś.
Harry był szczęśliwy i to się dla niego liczyło. Przypuszczał, że dla brytyjskich czarodziejów byłby to spory szok, gdyby zobaczyli, jak żył. Na ciepłej wyspie, w miłym domu, z mężem u boku i sympatycznymi sąsiadami. Dla niego to było wszystko, czego zawsze chciał. Mieć swoje miejsce, w którym mógł być sobą.
Za list do Draco Severus zabrał się dopiero po obiedzie. Usiadł na tarasie z przyborami do pisania i zaczął opowiadać chrześniakowi o swoim życiu, nie wdając się w szczegóły. Sam też cenił sobie swoją prywatność i spokój.
Chwilowo wrócił myślami do czasów, gdy uczył w Hogwarcie. Nigdy nie był materiałem na nauczyciela, ale zamek i posada profesora zapewniały mu bezpieczeństwo i swoistą nietykalność. Tylko dzięki Albusowi nie trafił do Azkabanu na resztę życia. Ale z drugiej strony to była transakcja wiązana. Musiał zgodził się na warunki, jakie postawił mu dyrektor i na niemal dwadzieścia lat, stał się w pewien sposób jego niewolnikiem. Może jego aktualne życie było nagrodą za wszystko, co poświęcił do tej pory? Harry powiedział mu kiedyś, że odpokutował już za swoje błędy.
– Jesteśmy tylko ludźmi, Severusie – mówił mu. – Nie ma ludzi nieomylnych. Nawet Dumbledore popełniał błędy.
– Doprawdy?
– Tak. I sam dobrze o tym wiesz. Dla mnie jego największym błędem było, że zostawił mnie u ciotki Petunii – przyznał Harry. – Z jednej strony rozumiem jego decyzję, ale to nie znaczy, że jestem w stanie zapomnie o tym, co zrobił. Zostawił mnie w domu, gdzie tratowano mnie jak zło konieczne. A twoją słabość wykorzystał przeciwko tobie.
Severus pokiwał głową. Nie było sensu zaprzeczać.
– Idę wysłać list – powiedział, kiedy skończył pisać.
– Dobrze – odparł Harry, pisząc coś na komputerze. Do tego ustrojstwa starszy czarodziej nie był w stanie się przyzwyczaić. Telefon i telewizja to jedno, ale komputera i Internetu nie był w stanie ogarnąć. Oczywiście małżonek próbował mu kiedyś wyjaśnić, jak to działało, ale Severus przyznał, że taka technologia nie jest na jego rozum. Wolał przeprowadzać eksperymenty w swoim laboratorium, a pisanie maili pozostawił Harry'emu.
Wyszedł z domu i skierował się w stronę miasteczka. Najbliższa poczta była jakiś kilometr od ich domu, blisko jednego z hoteli. Ponieważ godziny największego upału już minęły, Severus postanowił zrobić sobie spacer.
– Spacerek dla zdrowia? – usłyszał nagle. Z domu wychodziła właśnie Vaia.
– Idę wysłać list – wyjaśnił i poczekał, aż sąsiadka do niego podejdzie.
– Masz coś przeciwko żebym dotrzymała co towarzystwa? – spytała starsza kobieta.
– Ależ skąd – zapewnił. Lubił towarzystwo szamanki. Kobieta może i była nieco zakręcona, ale miała ogromną wiedzę i Severus spędził niejeden wieczór, dyskutując z nią o zwyczajach czarodziejów na Hawajach. Była też jedyną osobą, której powiedzieli o dzienniku.
– Harry mówił, że na ostatniej wyprawie znaleźliście coś, co należało do Slytherina – przyznała Vaia, kiedy ruszyli spokojnie chodnikiem.
Mężczyzna skinął głową.
– Medalion.
– Harry nie odczytał jeszcze napisów na nim?
– Powiedział ci o tym? – spytał, patrząc na przyjaciółkę.
– Ma obawy co do niego.
– Biorąc pod uwagę, co się stało, gdy ostatnim razem miał styczność z medalionem należącym do Slytherina, to wcale nie jestem zaskoczony. Może to dziwne, ale cieszę się, że rozmawia z tobą o swoich wątpliwościach.
– Z tobą tego nie robi? – Kobieta popatrzyła na niego uważnie.
– Robi, ale chyba widzi w tobie babcię, której nigdy nie miał.
Vaia zaśmiała się.
– To miłe. Lubię tego chłopaka i pochlebia mi, że ma do mnie aż takie zaufanie. Kiedy go poznałam, był bardzo nieufny. Zajęło mi dobre kilka tygodni, żeby go przekonać, że nikt nie ma wobec niego złych zamiarów – przyznała z lekkim uśmiechem na ustach. – Dużo przeszedł. Obaj dużo przeszliście. Zasługujecie na spokój.
– Zawsze wszyscy mieli wobec niego jakieś wymagania i narzucali mu swoją wolę. Nikt nigdy nie zapytał, czego on chce.
– Ty też nie pytałeś – powiedziała.
– Nie – przyznał, wzdychając. – Przyznaję, że kiedyś bardzo źle go oceniałem i odnosiłem się do niego paskudnie.
– Wybaczył ci to. Inaczej nie bylibyście razem – zauważyła.
– Czasem nadal dopadając mnie wątpliwości, czy naprawdę tak powinno być.
– To normalne u ludzi. Sama miewam chwile zwątpienia. Każdy je ma. Moja rada? Ciesz się każdym dniem, jaki spędzacie razem. Nawet tymi waszymi szalonymi wyprawami.
– Nie wszystkie są szalone – zauważył Severus.
– Może. Ale na pewno bardzo owocne. Czytałam twoje artykuły. Sporo się z nich dowiedziałam. Eliksiry nigdy nie były moją dziedziną. Nie mam do nich talentu, ale to nie znaczy, że nie doceniam tego kunsztu. Wysyłasz kolejny artykuł?
– Nie – pokręcił głową. – List do mojego chrześniaka. Uznałem, że najwyższy czas odezwać się do niego.
– Może go zaprosisz?
Severus pokręcił głową.
– On i Harry niespecjalnie się lubią – przyznał.
Vaia pokiwał głową.
– To, co z tym medalionem – spytała po chwili.
– Na razie go odłożyliśmy. Nie wiem, kiedy Harry będzie w stanie po niego sięgnąć. Kiedyś nastąpi to na pewno. W końcu to nieodpowiedzialny i narwany Gryfon.
– Naprawdę pasujecie do siebie – powiedziała Vaia. – Nie patrz tak na mnie. Przeciwieństwa się przyciągają. Magia musiała wyczuć, że równoważycie się wzajemnie. To ważne. Takie związki są zazwyczaj najbardziej harmonijne. Ze mną i moim mężem też tak jest. – Vaia uśmiechnęła się. Severus miał okazję poznać jej męża. Ona była nieco szalona, za to jej mąż cichy i spokojny, potrafił odpowiednio uspokoić żonę. – Nigdy nie podejrzewałeś się o związek z nim?
– Nie podejrzewałem się o związek z kimkolwiek. Znasz naszą historię. Nie myślałem, że przeżyję wojnę.
Stara szamanka milczała dłuższą chwilę.
– Kiedy Harry tu zamieszkał i dowiedziałam się, że zajmuje się tobą , pomyślałam, że musisz być dla niego kimś bardzo ważnym. Możliwe, że wtedy nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, ale magia wie, co robi. Dążyła do tego, abyście byli razem. Nie ma nic złego w pragnieniu szczęścia, przyjacielu.
Severus uśmiechnął się lekko. Na poczcie podszedł do odpowiedniego okienka i kupił znaczki. Mógł sobie tylko wyobrażać minę Draco, kiedy ten zobaczy list z mugolskimi znaczkami pocztowymi. Z początku miał obiekcje, że patrząc na nie, ktoś pozna lokalizację ich miejsca pobytu. Jednak pracownica poczty wyjaśniła mu, że znaczki są zaczarowane w taki sposób, żeby nikt nie zwrócił uwagi na to, z jakiego miejsca pochodzą. Zadowolony wrócił do domu, a Harry jeszcze tego samego wieczoru zaczął go urabiać, żeby też wziął udział w zawodach. Dla zabawy, jak twierdził.
Robił to tak skutecznie przez kilka dni, że w taki oto sposób Severus stał teraz razem z nim w sobotnie przedpołudnie i czekał na rozpoczęcie zawodów. Obaj mieli już na sobie swoje stroje do wspinaczki i zerkali w górę, na przygotowane ściany wspinaczkowe.
– Niech ci będzie – powiedział Severus, wzdychając. – Zabawmy się.
Harry uśmiechnął się szeroko. Taki miał właśnie zamiar. Dwadzieścia minut później pierwsi zawodnicy stanęli naprzeciwko ścianek i ruszyli w górę. Udział brali zarówno miejscowi, jak i turyści, dla których było to coś ciekawego w czasie ich wakacyjnego pobytu. Za to obserwatorów było jeszcze więcej.
– Moja kolej – powiedział Harry w końcu.
– Nie szalej – odparł Severus. Jego małżonek zachichotał tylko, po czym ruszył sforsować ścieżkę. I całkiem nieźle sobie radził. Na pewno lepiej niż amatorzy, którzy spadali ze ścianki, zanim nawet dotarli do połowy. Harry miał całkiem dobry czas i przeszedł do kolejnej rundy. O dziwo Severus także.
Starszy czarodziej był zaskoczony faktem, że naprawdę całkiem nieźle się bawił. Zaczynał rozumieć, co miał na myśli Harry, wspominając o współzawodnictwie. Gryfoni i Ślizgoni nie trawili się, zatem ich mecze quidditcha polegały na swoistym upokorzeniu przeciwnika. Tutaj nie było czegoś takiego. Harry nie celował w wygraną. Po prostu dawał z siebie wszystko.
– Ten mały jest całkiem zwinny – usłyszał nagle Severus. Zerknął w bok na zawodników, którzy obserwowali innych, czekając na swoją kolej.
– Który? – spytał jakiś barczysty chłopak.
– Ten drobny z tym rozwichrzonym kucykiem na głowie. Takie to filigranowe, a tak zasuwa.
– A! To rehabilitant z naszego miasteczka. Wspina się hobbystycznie. Jeździłem do niego na masaże nogi, jak mi zdjęli gips. Ma prywatny gabinet na obrzeżach. Sympatyczny koleś.
– Myślisz, że dałby się namówić na randkę?
W tym momencie Severus miał ochotę poinformować młodzika, że Harry ma męża. I pewnie zrobiłby to, gdyby stojący obok niego kolega, sam nie ostudził jego zapałów.
– Zapomnij. Jest zajęty. Sam mi to powiedział.
– Peszek... – mruknął chłopak i poszedł przygotować się na swoją kolej.
Czarodziej sam nie był pewien, czym było to dziwne uczucie, które poczuł nagle. Kiedy chłopak wyraził chęć umówienia się z Harrym, poczuł takie dziwne ukłucie. Dopiero gdy Harry podszedł do niego, uśmiechając się szeroko, zrozumiał, co to było. Severus zwyczajnie poczuł zazdrość, o którą nigdy by się nie podejrzewał. Był zazdrosny o Złotego Chłopca.
– Wszystko w porządku, Severusie? – spytał młodszy czarodziej, patrząc na niego niepewnie.
Severus nie zważając na tłum ludzi wokół nich, przyciągnął małżonka do siebie i przytulił mocno. Harry był tak zaskoczony tym gestem, że nie bardzo wiedział, jak zareagować. Severus nigdy nie był wylewny, jeśli chodziło o publiczne okazywanie sobie uczuć. W zasadzie obaj byli dość powściągliwi w tej kwestii.
– Czy coś się stało? – spytał ponownie.
– Nie. Wszystko jest w porządku – zapewnił go. I czuł, że tak właśnie było. – Moja kolej.
Harry uniósł tylko brwi w górę, patrząc na męża, ale nie skomentował. Czasem chyba lepiej było nie wiedzieć niektórych rzeczy. Patrzył więc z lekkim rozbawieniem, jak Hogwardzki Postrach Lochów wspina się z gracją coraz wyżej i wyżej. A tak się opierał.
Zawody skończyły się kilka godzin później. Severus skończył je gdzieś pośrodku stawki, a Harry na dziewiątym miejscu. On jednak miał więcej doświadczenia niż Severus. Z ciekawością też obserwowali finał pomiędzy dwoma najlepszymi uczestnikami.
– Może spróbujemy wejść na górę? – zaproponował Harry. Patrzył w górę na wielką ścianę, wznoszącą się nad basenem. Jeśli ktoś spadł, lądował w wodzie. Severus zerknął w górę.
– Dlaczego ja się daję na to namawiać? – spytał. Organizatorzy zgodzili się, żeby spróbowali wejść. Zawody się skończyły, więc nie widzieli problemu. Chwilę później obaj stanęli na starcie, tuż przy krawędzi basenu.
– Zakładamy się? – spytał Harry.
– O co? – Severus popatrzył na niego ciekawie.
– Jak wygram, zabierzesz mnie na romantyczną kolację.
– Nie jestem romantykiem – zauważył Mistrz Eliksirów.
– Właśnie dlatego proponuję zakład.
– Zgoda. Ale jeśli ja wygram, to cały dzień będziesz moim asystentem.
Harry skrzywił się, ale zgodził.
– No to... Start! – powiedział, ruszając w górę. Severus szybko ruszył za nim. To nie były skałki, czy ścianki, na jakie zazwyczaj się wspinali. Ta ściana była dużo wyższa. Uparcie jednak parli na przód. Kątem oka Harry zauważył, że mają sporą widownię, która dopinguje ich z dołu.
Do przewidzenia było, że młodszy czarodziej wygra, ale Severus jakoś nie miał nic przeciwko temu.
– No to jesteś mi winny kolację – uśmiechnął się Harry, kiedy obaj byli na platformie u samej góry.
– Możesz mi nie wierzyć, ale chętnie cię na nią zabiorę – przyznał Severus, zdając sobie sprawę, że to prawda. Harry wyszczerzył się jeszcze bardziej i pocałował go. – Ludzie się gapią.
– Niech się gapią. Z dołu i tak niewiele widać. To co? Skaczemy? – spytał. – Innej drogi nie ma.
Severus tylko skinął głową, a chwilę później rozległy się dwa pluski, kiedy wylądowali w basenie.
,,,
Następnego wieczora obaj siedzieli na kolacji, w jednej z restauracyjek w miasteczku. Słowo się rzekło i Severus zabrał małżonka na obiecaną randkę. Oczywiście, kiedy wrócili do domu i zamknęły się za nimi drzwi sypialni, zajęli się sobą w bardziej intymny sposób.
Harry niecierpliwie rozpinał guziki koszuli męża.
– Nie wiem dlaczego, ale guziki na tobie są irytujące – wyznał.
– Irytujące?
– To chyba przez te twoje szkolne szaty. Miałeś na nich tyle guzików, że niektórzy zakładali się, ile czasu zajmuje ci ich rozpięcie.
– Coś takiego... – mruknął, obejmując Harry'ego i powalając go na łóżko.
Dużo później Harry leżał, opierając się o tors męża i patrzył mu w oczy.
– Na co tak patrzysz? – spytał go.
– Na ciebie. – Chłopiec, Który Przeżył uśmiechnął się do niego czule. – Czasem to wszystko wydaje mi się snem i boję się, że się obudzę, a to wszystko zniknie. Nasz dom, nasze wspólne życie. Ale potem budzę się rano i czuję cię obok siebie. Czuję, jak obejmujesz mnie ramieniem. Lubię budzić się obok ciebie. To całkiem romantyczne.
– Gryfoni – mruknął Severus, głaszcząc go po plecach.
– Ślizgoni nie są chyba zbyt wielkimi romantykami, co?
– Ślizgoni nie okazując sobie uczuć publicznie. Robimy to subtelnie. Nie na pokaz jak Gryfoni. Nie patrz tak na mnie. Doskonale pamiętam, jak Ronald Weasley obcałowywał się z panną Brown. Niespecjalnie się z tym kryli. Dostali nawet ode mnie za to kilka szlabanów.
– A tak. Pamiętam – zaśmiał się Harry. – Ron był wtedy tak strasznie oburzony.
– Nie mój problem. Mogli się nie obmacywać na oczach innych.
Harry uśmiechnął się, całując go ponownie.
– Wiesz, że to już prawie rok, jak się obudziłeś? – spytał nagle.
– Jak ten czas szybko mija – zauważył Severus.
– Prawda? – Harry nie był wstanie, przestać się uśmiechać.
– A to znaczy, że za jakieś pół roku kolejne sympozjum. Trzeba się zacząć zastanawiać, co pokazać.
– Masz jakiś pomysł? – Eliksiry nie były w kręgu zainteresowań Harry'ego, ale wspierał męża. Nie raz stał w drzwiach jego pracowni i przyglądał się, jak ten w skupieniu przeprowadza kolejne próby i zapisuje wyniki w grubym notatniku.
– Chętnie zaprezentowałbym jakiś nowy lek. Eksperymentuję z roślinami, które zebraliśmy w Babilonie i z Halitem, ale czegoś tam brakuje. Ma za słabe działanie.
– Może dziennik znowu coś nam podpowie. – Severus prychnął cicho. – Oj, już nie bądź taki. Do tej pory nie narzekałeś na możliwość zebrania rzadkich składników. Poza tym wycieczka do Wieliczki była bardzo fajna.
– O tak! Już nie mówiąc o tym, że wysłałem mistrzowi Domnallowi jeden z woreczków. Przysłał mi potem list głosowy z taką ilością pochwał, że nawet Mrużka patrzyła na mnie ze sporym zdziwieniem.
Harry pokręcił tylko głową i podniósł się. Sięgnął po oprawiony w skórę dziennik, który leżał na szafce nocnej i mapę.
– Jego zapiski czasem trudno odcyfrować – przyznał, kładąc się na brzuchu. Zupełnie nie przejmował się faktem, że jest nago. – Pisze o miejscach, które dziś nazywają się zupełnie inaczej i czasem muszę długo szukać, zanim zorientuję się, czego tekst dotyczy.
– Slytherin był bardzo tajemniczy. O tym wiemy już, zdaje się obaj. No to słucham. Co takiego odczytałeś tym razem.
– Pisze o roślinie wodnej, z której napar łagodzi ból. Rośnie tylko w jednym miejscu na świecie. Może to tego właśnie ci brakuje?
– Warto spróbować. Gdzie znajdziemy tę roślinę?
– Nad jeziorem Titicaca.
,,,
Boliwijska Copacabana przywitała ich zarówno chłodem, jak i ostrym słońcem. Harry przezornie zapakował do plecaka olejek ochronny. Obaj stali teraz w porcie i patrzyli na jezioro.
Titicaca było jeziorem położonym na terenie Peru i Boliwii, w północnej części zagłębienia Altiplano, pomiędzy wschodnimi i zachodnimi pasmami Andów. Było największym jeziorem wysokogórskim na Ziemi i zarazem najwyżej położonym, na którym uprawiano żeglugę statkami handlowymi.
Jezioro Titicaca znajdowało się na wysokości 3812 m n.p.m., jego przeciętna głębokość wynosiła 107 metrów, a maksymalna 281. Osiągało długość 190 kilometrów, a jego największa szerokość wynosiła 80 kilometrów. Całościowa powierzchnia jeziora to 8372 km². Jezioro składało się z dwóch części połączonych cieśniną Tiquina. Poziom wody jeziora zmieniał się okresowo nawet o pięć metrów.
Titicaca było jeziorem tektonicznym, które powstało najprawdopodobniej w miocenie. Ślady dawnej linii brzegowej wskazywało na to, że w przeszłości było większe. Było pozostałością śródlądowego morza nazwanego Lago Ballivian, które niegdyś pokrywało całe Altiplano. Procesy geologiczne i intensywne parowanie doprowadziły do opadnięcia poziomu wód.
Do jeziora wpływało co najmniej 25 rzek, ale wypływała z niego tylko jedna. Niewielki przepływ wód w tych rzekach sprawia, iż jezioro jest w zasadzie bezodpływowe.
Na Titicaca znajdowało się kilka naturalnych wysp: Amantani, Taquile, Suriqui, Wyspa Słońca oraz ponad 40 niewielkich sztucznych wysepek pływających, zwanych Uros, z których część jest zamieszkana przez Indian Uro i chętnie odwiedzana przez turystów. Nie mieliby nic przeciwko, żeby zamienić kilka słów z czarodziejami tamtejszego pochodzenia.
Od miejscowych dowiedzieli się, że turyści najchętniej odwiedzali właśnie słynącą z zabytków z czasów inkaskich Wyspa Słońca. Uznali, że jeśli mają spotkać, jakiegoś miejscowego czarodzieja, to właśnie tam.
Według legend Inków tam też narodził się biały bóg Wirakocza oraz pierwsi Inkowie: Manco Capac, oraz jego siostra, a zarazem żona Mama Ocllo, a także samo Słońce, czyli Inti. Wyspa ta była wciąż miejscem świętym dla zamieszkujących Boliwię oraz Peru Indian Ajmara i Keczua. Wyspa miała 10 km długości i 5 km szerokości. Zamieszkiwało ją około dwóch tysięcy Indian. Na terenie całej wyspy zachowały się pozostałości z okresu inkaskiego, z których najsłynniejsze to Pilko Kaina oraz kompleks Chincana, w skład którego wchodziła święta skała związana z inkaską legendą stworzenia. W Challapampa znajdowało się muzeum przedmiotów znalezionych przez archeologów, z których część wykonana była ze szczerego złota. Nieco mniejsza od Wyspy Słońca była Wyspa Księżyca, gdzie znajdował się klasztor kapłanek słońca.
– Slytherin raczej nie miał nic wspólnego z inkaską kulturą – przyznał Harry. – To nie były jego czasy.
– Zastanowimy się nad tym później. A na razie proponuję znaleźć jakiegoś miejscowego przewodnika – zaproponował Severus.
Dość szybko udało im się znaleźć kogoś, kto za odpowiednią opłatą zgodził się udzielić im potrzebnych informacji i zabrać na Wyspę Słońca. Starszy mężczyzna o imieniu Roca okazał się jednym z tutejszych szamanów. Bez ogródek spytał, czy Harry i Severus są czarodziejami.
– To po nas widać? – spytał Harry.
– A skąd. Ale macie charakterystyczną dla magicznych energię. Potrafię wyczuć coś takiego. Zgaduję, że niemagiczny nie miałby informacji, o które wam chodzi.
– Byliśmy pewnie, że jeśli szukać szamanów to na Wyspie Słońca.
Przewodnik pokiwał głową.
– Tam mieszka ich najwięcej. Ale ogólnie jesteśmy rozsiani wzdłuż linii brzegowej. A teraz szczerze. Czego tu szukacie?
– Pewnej rośliny – powiedział Severus.
– Uzdrowiciel? – spytał Roca.
– Mistrz Eliksirów – odparł zgodnie z prawdą.
– Interesujące. Zazwyczaj w poszukiwaniach roślin do eliksirów zjawiają się tutaj uczniowie z Castelobruxo albo miejscowi warzyciele.
– Castelobruxo? – spytał Harry ,nie potrafiąc powstrzymać ciekawości.
– To szkoła magii w Ameryce Południowej. Sam ją ukończyłem ponad pięćdziesiąt lat temu. Myślę, że jako Mistrz Eliksirów skojarzysz nazwisko Libacjusz Borage. Był absolwentem naszej szkoły.
– Oczywiście, że kojarzę. Jego książka o eliksirach jest podręcznikiem dla szóstej klasy – powiedział Severus. Harry uśmiechnął się tylko. Doskonale pamiętał podręcznik, do którego Severus wprowadził sporo własnych poprawek. – Sam przecież uczyłeś się z niej, jak byłeś w szkole. A poza tym to dość znany fakt, że absolwenci Castelobruxo są utalentowani w dziedzinie zielarstwa i magizoologii. Nic dziwnego, że jak prosić kogoś o pomoc związaną z roślinami Ameryki Południowej, to tylko ich. Zawsze się dziwiłem ich otwartości.
– Pewnie dlatego, że organizujemy wymiany uczniowskie – domyślił się Roca.
– Ron kiedyś mi mówił, że Bill chciał pojechać do Brazylii na wymianę, ale nie było go na to stać. Jego kolega się obraził i przysłał mu kapelusz. Jak Bill go założył, to zwiędły mu uszy – przypomniał sobie Harry.
Szaman zaśmiał się.
– Swego czasu takie zaczarowane kapelusze były bardzo modne – przyznał. – No to przejdźmy do konkretów. O którą roślinę wam chodzi?
– Nie znam nazwy. Wiem tylko, że pomaga w uśmierzaniu bólu – powiedział zgodnie z prawdą Severus.
– A tak. Chodzi zapewne o trzcinę Totora – powiedział Roca. – To chyba najstarszy znany nam sposób na napar, który uśmierza ból. Ale coś za coś panowie – uśmiechnął się.
– To znaczy? – spytał Harry.
– Proponuję wymianę. Pokaże wam, gdzie najlepiej zrywać trzcinę i jak to robić, ale składnik za składnik. Mój wnuk szkoli się na Mistrza Eliksirów, więc na pewno przyda mu się coś, co u was jest łatwo dostępne, a tutaj kosztuje koszmarne sumy.
Harry nie wiedział, czy się oburzyć, czy roześmiać. Starszy szaman był cwany. Przypominał mu nieco z charakteru Severusa. Zachowywał się podobnie, kiedy docierało do niego, że może zdobyć coś rzadkiego. Zostawił więc nagłe negocjacje mężowi. Mistrz Eliksirów dość szybko doszedł do porozumienia z szamanem, oferując mu kilka kryształków soli i czarnych obsydianów.
– To ja rozumiem. Chodźcie – powiedział szaman.
– Cwany jest, co? – mruknął Harry cicho.
– Nie da się ukryć. Ale byłem na to przygotowany.
– Oczywiście, że tak.
Roca zabrał ich swoją łodzią na Wyspę Słońca, gdzie znał idealne miejsce do zbioru trzciny. Po drodze wyjaśnił im, że trzcina Totora jest od wieków znana mieszkającym tu plemionom. Parzyli z niej napar łagodzący bóle. Biała część z kolei była jadalna i zabierała w sobie enzymy pomagające zachować białe zęby. Harry, patrząc na małżonka, niemalże słyszał, jak w głowie obracają mu się trybiki.
Pół godziny później byli na miejscu i wyrywali z wody długie trzciny.
– Faktycznie na końcu są białe – powiedział Harry. – Można je tak jeść?
– Tak. Mają lekko słodki smak – zapewnił szaman.
Harry zdjął więc z białej części wierzchnią warstwę i odgryzł kawałek. Faktycznie biała część miała słodki posmak. Severus również z ciekawością spróbował. Potem rzucił na zebraną trzcinę zaklęcie konserwujące i zapakował do plecaka.
– Szybko nam poszło – powiedział. – A świstoklik do domu mamy dopiero jutro.
– Polecam więc pozwiedzać – odezwał się Roca. – Skoro mi zapłaciliście za oprowadzenie was, to bardzo chętnie to zrobię. Pokażę wam też potem, gdzie rezydują szamani. Interesuje was jeszcze coś konkretnego?
– W sumie tak. Wydarzenia z około roku tysięcznego – przyznał Harry.
Roca zamyślił się na chwilę.
– Czyli czasy, gdy dominowała tutaj kultura Wari i Tiwanaku. To dłuższa historia.
– Chętnie posłuchamy.
Roca opowiedział im, że Tiwanaku było w swoich czasach świetności największym ośrodkiem kultury andyjskiej. Położony był w pobliżu jeziora Titicaca w departamencie La Paz w Boliwii na wysokości 3800 metrów nad poziomem morza.
– Nie do końca jest jasne, jak miasto powstało, a potem upadło – opowiadał szaman. –Ruiny zostały potem odkryte przez konkwistadorów, potem były odwiedzane przez podróżników, a w XIX wieku zostały opisane i zilustrowane. Podobno wtedy kręciła się tu naprawdę spora gromada niemagicznych.
Pierwsze niemagiczne badania archeologiczne zostały prowadzone w 1955 roku przez Ibarrę Grasso. Czas powstania Tiahuanaco określił na VI wiek przed naszą erą., największy rozwój ośrodka miał przypaść na okres III – VIII wieku. Okres ekspansji trwał od VIII do XII wieku. W tym czasie Tiahuanaco swoim wpływem objęło cały obszar Ameryki andyjskiej od północnego Chile i Argentyny do północnych wybrzeży Peru oraz zachodnią Boliwię.
Z najwcześniejszego okresu rozwoju ośrodka zachowały się tylko wyroby ceramiczne przypominające swoim wyglądem znaleziska z Paracas. Część znalezisk ozdobiona była malowaną dekoracją w polach ograniczonych nacinanymi ornamentami, a druga grupa to pozbawione kolorowych ornamentów naczynia ozdobione motywami schodkowymi. Niektóre naczynia miały malowane głowy kotów. Severus słysząc to, wyobraził sobie minę Minerwy McGonagall, gdyby o tym usłyszała i niemal parsknął śmiechem.
Z kolei jedyna informacja o architekturze tego okresu pochodziła z dekoracji naczynia przedstawiającej budynek na planie prostokąta i przykryty dwuspadowym dachem. Drzwi i fryz narysowanego budynku zdobił motyw schodkowy. Ceramika została odnaleziona przede wszystkim w zachowanych okrągłych grobach.
Zachowane ruiny monumentalnych budowli pochodziły z okresu największego rozwoju ośrodka. Zachowane w centrum zabudowania to kompleks dwóch, połączonych ze sobą drogą, zespołów ruin zajmujący powierzchnię ok. 3,0 kilometrów kwadratowych. W skład pierwszego zespołu wchodziły wzgórze Akapana, Kalasasaya, Putuni oraz częściowo zagłębiona w ziemi mała świątynia. Zespół drugi to pozostałości Puma Punku.
Najokazalszą budowlą była zdecydowanie Akapana. Była to piętnastometrowej wysokości platforma o powierzchni 108 na 135 metrów. Boki były pokryte murami, a wnętrze to skupisko budowli wzniesionych wokół dużego zbiornika wody. Ściany zbiornika wyłożone zostały płytami kamienia. Kalasasaya była z kolei platformą w kształcie litery U i wymiarach w planie 135 na 120 metrów. Podobnie jak Akapana, została otoczona murami, z których zachowały się pionowe bloki skalne, połączone dawniej ścianami. Na dziedziniec prowadziły monumentalne schody zbudowane z sześciu stopni. Na wewnętrznym placu, na dwustopniowej platformie stał budynek o wymiarach 68 na 34 metra i najprawdopodobniej była to świątynia. W skład zespołu wchodziła Brama Słońca. Była to kamienna konstrukcja w kształcie wolno stojącej bramy. Zbudowana została z bloków andezytu grubości pół metra, a wysokością sięgała prawie trzech metrów. Bramę zdobił fryz, w którego centrum umieszczona jest podobizna boga Wirakoczy. Bóstwo umieszczone zostało na podwyższeniu, w rękach trzymało symbole władzy, a twarz miało przesłoniętą maską. W trzech poziomych rzędach, po obu stronach centralnej postaci umieszczono 48 „zapłakanych" ptaków. Najprawdopodobniej byli to kapłani-wojownicy w rytualnych maskach kondora, składający hołd swojemu bóstwu. Na wewnętrznym dziedzińcu ustawiony został obelisk tzw. Brodaty.
Akapana i Kalasasaya połączone zostały brukowaną aleją. Podobna droga prowadziła do Putuni i Puma-Punku. Zachowane pozostałości Puma-Punku to trzy platformy, na których wzniesiona była dużych rozmiarów budowla złożona z wielu wąskich pomieszczeń wychodzących na dziedziniec. Był to układ wykazujący spore podobieństwo do pałaców wznoszonych przez Majów. Sporych rozmiarów bloki kamienia, tworzące ściany, posadzki i dach, połączone były ze sobą miedzianymi klamrami. W Tiahuanaco odnaleziono także stele kamienne o kilkumetrowej wysokości. Były to monolity przedstawiające postacie mężczyzn o dość symbolicznie zaznaczonych rękach i nogach. Możliwe, że były to kamienne filary.
– Niestety znaczna część zabytków Tiahuanaco uległa zniszczeniu – westchnął Roca. – Niemagiczni swego czasu uznali, że ruiny posłużą im za "skład materiałów budowlanych". Najgorsze, że myśleli tak nie tylko okoliczni mieszkańcy, ale także budowniczy kolei La Paz.
Ale za to zachowało się sporo ceramiki z tego okresu. To cylindryczne naczynia o płaskiej podstawie i naczynia o kształtach zoomorficznych. Częstym motywem zdobniczym było wyobrażenie głowy kota. Na przykład jaguara.
– Coś dla Minerwy – przyznał Harry.
– Pomyślałem sobie dokładnie to samo. – Severus uśmiechnął się lekko.
– A czy słyszał pan coś może o jakimś europejskim podróżniku, który przybył tutaj około roku tysięcznego właśnie? – spytał Harry.
– Jak rozumiem, musiałby to być czarodziej. Wszyscy wiemy, że niemagiczni ze starego kontynentu, przybyli tutaj kilka wieków później. – Harry skinął głową. – Istnieje dość specyficzna legenda i dotyczy ona bóstwa Wirakocza. Inkowie przejęli jego kult od Ajmarów. Do czasu podboju doliny Rímac czcili go jedynie w myśli, jednak po tym wydarzeniu zaczęli mu stawiać świątynie. Było to spowodowane panującym w Rímac kultem Pacha Kamaqa, czyli boga utożsamianego z Wirakoczą. Wirakocza był teoretycznie jednym z najważniejszych bogów inkaskich, jednak w praktyce nie oddziaływał zbytnio na ludzi. Istnieje hipoteza mówiąca o europejskości Wirakoczy. Według podań miał białą skórę i brodę. Przeciwnicy tej teorii znajdują na to wytłumaczenie, że tak Indianie po prostu wyobrażali sobie boga. A nawet gdyby, mógłby być Indianinem. U niektórych plemion spotyka się brody, a w każdej nacji rodzą się przecież dzieci jaśniejsze lub ciemniejsze. Pod imieniem Quetzalcoatl, czyli Pierzasty Wąż, czcili go także Aztekowie, Toltekowie i Totonakowie, a Majowie wyznawali go jako Kukulkana.
– Biała skóra i broda... – mruknął cicho Severus. – A pan co uważa?
– Ja uważam, że to był jakiś podróżnik czarodziejskiego pochodzenia. Musiał zrobić pewne wrażenie na niemagicznych, którzy wtedy zamieszkiwali te tereny i okrzyknięto go bóstwem. Tysiąc lat temu niemagiczni byli naprawdę prostymi ludźmi.
– A wąż? – spytał Harry.
– Hmmmm... To już nie do końca nasza kultura. Więcej dowiedzielibyście się na ten temat, badając kulturę Azteków i Majów.
– To i tak bardzo ciekawe – przyznał Harry.
Roca oprowadził ich po Wyspie Słońca i uzupełnił nieco historię, a potem zabrał do innych szamanów i zielarzy, z którymi Severus wdał się w dyskusję na temat składników do eliksirów. Harry w tym czasie zdołał ogarnąć dla nich jakiś nocleg. Na hotel nie mieli za bardzo co liczyć, ale udało mu się znaleźć pensjonat, w którym były jeszcze wolne pokoje. Zaczynał się sezon turystyczny, więc gdyby zjawili się w późniejszym terminie, nie mieliby żadnych szans na nocleg.
– Wyglądasz na bardzo zadowolonego z siebie – przyznał Harry, kiedy wieczorem w końcu położyli się, żeby odpocząć. Obaj odczuwali dość mocno różnicę w wysokości. Tak wysoko nad poziomem morza tlenu było zdecydowanie mniej. Człowiek nieprzyzwyczajony do takich warunków, bardzo szybko się męczył.
– Bo jestem zadowolony – przyznał starszy czarodziej. – Myślę, że w końcu znalazłem to, czego mi brakowało. W końcu będę mógł ruszyć do przodu z badaniami.
– Cieszy mnie to. Lubię, gdy jesteś zadowolony.
Severus uśmiechnął się, słysząc to i pocałował go.
– Tak tu cicho i spokojnie. A myślałem, że to u nas jest cicho – zauważył po chwili.
– Bo jest. Po prostu tutaj jest jeszcze ciszej. Wiesz, że bardzo długo nie miałem pojęcia, że istnieją inne szkoły magii? – przyznał nagle Harry.
– Przecież wiedziałeś o Durmstrangu i Beauxbatons.
Harry westchnął cicho.
– Z początku myślałem, że Hogwart to jedyna szkoła magii. Takie typowe myślenie dzieciaka. Kiedy ojciec Rona zabrał nas na mistrzostwa świata w quidditchu, zrozumiałem, że tak naprawdę wiem bardzo niewiele o świecie czarodziejów. Dopiero wtedy przekonałem się, że czarodzieje żyją też poza Wielką Brytanią. – Severus prychnął. – Tak wiem, wiem. Idiota ze mnie. Ale wcześniej nie myślałem o tym. Kiedy zobaczyłem tych wszystkich czarodziejów, z różnych stron świata zacząłem się zastanawiać, ile szkół magii może istnieć na świecie.
– Mogłeś o tym nie wiedzieć, bo żadna ze szkół nie wyjawia swoich sekretów.
– Miałeś okazję odwiedzić inną szkołę niż Hogwart? – spytał ciekawie Harry.
Jego małżonek pokręcił głową.
– Lokalizacja każdej ze szkół to tajemnica. Wiem tylko mniej więcej, gdzie się znajdują. Słyszałem o kilku. Wiedziałem o szkołach w obu Amerykach. Wiem też, że jest jedna w Afryce i jedna z Japonii. Na pewno istnieje ich więcej, ale z jakiegoś powodu nie nawiązują kontaktów z Hogwartem.
– Jaka może być przyczyna?
– Powiedziałbym, że głównym problemem może być mentalność. Sam widziałeś, jak zachowywali się uczniowie w czasie turnieju na twoim czwartym roku. Mieli zupełnie inne podejście do niektórych spraw. Poza tym mogłeś się przekonać, jak różni bywają czarodzieje. Niektórzy są otwarci na innych, a inni bywają wręcz agresywni.
– Tak jak na Islandii.
– Ich awersję do innych jestem jeszcze w stanie zrozumieć – powiedział Severus. – Trudne warunki tworzą twarde charaktery.
– Myślisz, że Ministerstwo Magii o nich wie?
– Nie wiem, jak prosperuje ministerstwo na Islandii, ale jestem pewien, że w jakimś stopniu muszą wiedzieć o działalności szkoły. Myślisz, że do Hogwartu chodzą wszyscy nieletni czarodzieje z Wielkiej Brytanii? A skąd. Wielu z nich uczy się w domach. Powody są różne i szkoda czasu na ich roztrząsanie.
– Dlaczego?
– Harry! Nie zbawisz całego świata. No dobra... Zasadniczo zrobiłeś to kilka lat temu, pozbywając się Czarnego Pana. Ale nic nie zrobisz z faktem, że czasem kogoś zwyczajnie nie stać na edukację w szkole.
– A nie powinno tak być – westchnął.
– Harry...
– No tak, tak. Masz rację. Nic nie poradzę na ten mój kompleks bohatera.
– A więc w końcu się do niego przyznałeś? – spytał Severus. Chcąc nie chcąc uśmiechnął się lekko z rozbawieniem.
Harry odwzajemnił uśmiech.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek mi to przejdzie. Może na starość?
Mistrz Eliksirów wywrócił oczami, słysząc to i ułożył się wygodnie na łóżku.
– Ty i starość? Ty się nigdy nie zestarzejesz. Może cieleśnie, ale na pewno nie duchowo – zapewnił go.
W odpowiedzi Harry pocałował go.
,,,
W nocy Severus miał dziwny sen. Śniła mu się syrena wyłaniająca się z jeziora Titicaca. W tle widział górę, na której były jakieś ruiny. Poczuł lekką irytację, gdy zaczęła śpiewać.
– Wystawiam twoją cierpliwość na próbę,
Stawiam na szali twoje ciało,
Nie wiedziałeś, że był wybór?
To nigdy nie jest twój, ale głos kogoś innego.
Severus obudził się gwałtownie i usiadł na łóżku. Kiedy spojrzał za okno, dostrzegł że dopiero zaczynało świtać. Wziął kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić. Dlaczego przyśniło mu się coś takiego? Położył się i skupił na wspomnieniu o śnie. Te ruiny coś mu przypominały, ale nie mógł tego nigdzie umiejscowić. Wysoka góra. Bardzo wysoka. Góra pokryta ruinami i czymś, co przypominało tarasy.
– Hmmmmm.... Już wstajemy? – spytał sennie Harry. – Co się stało? Severusie?
– Nie. Miałem po prostu bardzo dziwny sen – przyznał i opowiedział małżonkowi, co mu się przyśniło.
–Syrena i ruiny? Dziwne. Szkoda, że nie mogę zobaczyć tych ruin.
– W zasadzie możesz.
Harry popatrzył na niego niepewnie.
– Chcesz mnie wpuścić do swojego umysłu? – spytał. Ciężko było mu w to uwierzyć. W końcu Severus wolał zachowywać swoje myśli dla siebie.
– Pokażę ci tylko ten konkretny obraz – wyjaśnił, patrząc Harry'emu w oczy.
– Interesujące – mruknął Harry, kiedy Severus zerwał połączenie. – Gdzieś już widziałem te ruiny. Moment. Coś mi świta. Gdzie ja o tym czytałem...
– Jeśli tak się uczyłeś i zdawałeś egzaminy, to jestem w wielkim szoku, że je zdałeś – powiedział Severus.
Harry popatrzył na niego zirytowany. Jego wzrok mówił wyraźnie, że albo pozwoli u się skupić, albo będzie spał przez tydzień na kanapie. Severus uniósł dłonie w geście obronnym i pozwolił Harry'emu myśleć.
– Wiem! – powiedział nagle Harry i sięgnął po swój plecak. Wygrzebał z niego mugolski przewodnik turystyczny po Ameryce Południowej i zaczął go kartkować. – Jest! Zobacz! – Podsunął książkę Severusowi niemalże pod sam nos.
– Machu Picchu? – spytał. Nie znał się zupełnie na mugolskich miejscach turystycznych ani tym bardziej na tych, które stanowiły ruiny. W zasadzie na miejscach odwiedzanych przez czarodziejów też nie bardzo się znał. Zaczął się nimi interesować przez ten zwariowany dziennik. Przez ostatni rok zwiedził więcej, niż przez te wszystkie lata, gdy uczył w Hogwarcie. – Skąd mogłem wiedzieć? Nie znam się na mugolskich zabytkach.
– Mam spore wątpliwości co do jego mugolskiego pochodzenia. Pamiętasz naszą rozmowę ze smokiem w Polsce?
– Takich rzeczy się nie zapomina.
– A pamiętasz, jak przewodnik mówił o czakramach?
Severus popatrzył uważnie na swojego młodego małżonka.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że... – zaczął. Harry pokiwał głową. – Cóż... Świstoklik aktywuje się dopiero za kilkanaście godzin. Chyba nic się nie stanie, jak tam wpadniemy.
,,,
Obaj musieli przyznać dwie rzeczy. Jedną, że ruiny robiły niemałe wrażenie i drugą, że oddychało się tutaj jeszcze trudniej niż nad jeziorem Titicaca.
– Te widoki są fantastyczne – westchnął Harry, a Severus nie mógł się nie zgodzić.
Znad jeziora aportowali się do jednego z miasteczek w Andach, skąd wyruszały mugolskie wycieczki na Machu Picchu i podpięli się pod jedną z nich. Obaj już się kilka razy przekonali, że przewodnicy nie rzadko mieli więcej ciekawych wiadomości, niż zamieszczano w informatorach czy książkach. Z zainteresowaniem obaj słuchali więc słów mężczyzny, który opowiadał im historię inkaskiego miasta, zastanawiając się, co mógł oznaczać sen Severusa.
Było to najlepiej zachowane miasto Inków, w odległości 112 km od Cuzco. Położone było na wysokości 2090–2400 metrów nad poiomem morza, na przełęczy między Huayna Picchu a Machu Picchu w peruwiańskich Andach. Poniżej płynęła rzeka Urubamba.
Miasto zbudowano w II połowie XV wieku podczas panowania jednego z najwybitniejszych władców o imieniu Pachacuti Inca Yupanqui. Harry niemal połamał sobie język, próbując je powtórzyć za przewodnikiem. Wywołał tym mały wybuch wesołości u męża.
Machu Picchu pełniło wówczas funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze oraz opiekunowie tamtejszych świątyń. Miasto składało się z dwóch części. W górnej, zwanej hanman, znajdowały się: świątynia słońca, grobowiec królewski, pałac królewski oraz Intihuatana, największa inkaska świętość. W dolnej mieściły się domy mieszkalne kryte strzechą oraz warsztaty produkcyjne. Na stromych zboczach otaczających miasto były tarasy uprawne o szerokości od 2 do 4 metrów, z pionowymi ścianami między nimi wzniesionymi z kamieni.
Miasto opuszczono około 1537 roku. Współczesna nazwa miasta jest połączeniem machu, co w języku keczua oznacza stary i zapożyczonego z hiszpańskiego słowa pico, czyli szczyt. Oryginalnie miasto nazywało się Patallaqta, od keczuańskich słów pata, oznaczającego stopień, schodek i llaqta - miasto.
– No schodków im tu nie brak – zauważył Severus. Rozglądał się ciekawie dookoła, kiedy Harry zwrócił jego uwagę na wątek, który podjął przewodnik.
– Energia tego obszaru jest zauważalna w wielu miejscach Cusco, takich jak Sacsayhuaman, Święta Dolina Inków czy okoliczne góry. Ale energia, którą można poczuć w Machu Picchu, jest czymś więcej. Niektórzy nazywają to zjawiskiem nadprzyrodzonym. Ale czy wiecie, że są takie miejsca, w których tę energię czuć jeszcze mocniej? Miejsce, w którym zbudowano Machu Picchu, zostało wybrane z wielką starannością, a konstrukcje w nim zbudowane zostały zorganizowane i zbudowane z niezwykłą dbałością o szczegóły. Są tu takie miejsca, w których można poczuć tę energię bez żadnego wysiłku, wystarczy tylko zbliżyć dłonie w promieniu kilku centymetrów od źródeł energii, które znamy.
– Skąd pochodzi energia z Machu Picchu? – spytała jedna z turystek. Kiedy Harry na nią spojrzał uznał, że przypomina mu nieco Sybillę Trelawney. Też wyglądała na niego „uduchowioną" w pewien sposób.
– Żeby to wyjaśnić, muszę nieco rozbudować temat – przyznał przewodnik. –Starożytne kultury zbudowały wiele z najważniejszych świętych miejsc, w których można poczuć ogromną ilość energii. Niektóre z nich wyznaczają linie geodezyjne, które przecinają najbardziej imponujące miejsca na naszej planecie. Piramidy w Egipcie, zaginione miasto Angkor Wat w Kambodży czy główne miasta Majów mają własne linie geodezyjne. Ale niesamowite miasto Inków Machu Picchu ma swoją własną, nazywa się szlakiem Wirakocza i przecina miasto oraz niektóre z najważniejszych dzielnic w Świętej Dolinie Inków.
Energia Machu Picchu pochodzi z bardzo potężnego „wiru energetycznego", tak zwanej energii Kundalini, wielkiej matki ziemi. Dla Inków była to „Pachamama". Ta energia była wcześniej w innych częściach świata. Niektórzy wierzą, że była w miejscach mitycznych, takich jak Lemuria czy Atlantyda, ale także Himalajach, świętych miejscach w Indiach i Tybecie. Ale teraz ta energia znajduje się w sercu Andów, w świętym mieście Inków „Machu Picchu". Energia Machu Picchu co roku przyciąga miliony ludzi z całego świata. Jest podobna do tej, która jest obecna w ludzkim ciele, zwanej „czakrami". Wchodząc do miasta Inków, można poczuć duchowy spokój, który jest trudny do opisania.
– A są tu jakieś konkretne miejsca, w których to czuć? – spytał Harry.
– Tak. Nazywane są wyższymi punktami energii w Machu Picchu. Całe miasto jest zbudowane tak, aby być w maksymalnej harmonii z Matką Naturą i można poczuć tą fascynującą, mistyczną atmosferę tylko wtedy, gdy się do niego wejdzie. Kiedy ktoś poczuje tę energię, może pomylić ją z podnieceniem związanym z przebywaniem w Machu Picchu lub z niektórymi objawami choroby wysokościowej. Ale jeśli chcemy się upewnić, że energia Machu Picchu jest tym, co czujemy, istnieją konkretne miejsca, w których ludzie wykryli punkty energetyczne o dużej mocy.
Będzie to na przykład Intihuatana. To zegar słoneczny wyrzeźbiony w jednym bloku kamienia, którego rogi są wyrównane z 4 głównymi punktami i jest jednym z punktów emitujących energię. Znany jest jako kamień emanujący energią, a ludzie odwiedzający miasto, mogli położyć ręce na kamieniu i poczuć niesamowitą energię, która promieniuje. W tej chwili nie można go dotknąć, ponieważ jest odgrodzony i jest to zabronione, ale to nie ma znaczenia, bo mimo to energię można wyczuć. Wystarczy tylko zaciskać ręce na kilka cali od kamienia.
– W przewodniku pisze też coś na temat Świętej skały Machu Picchu – odezwał się ktoś z grupy.
– Inkowie umieścili wielkie skały w środkach swoich placów, których nie można było wyrzeźbić, ale były one reprezentacją natury, matki ziemi w jej najczystszym stanie. Jeden z tych monolitów wciąż można zobaczyć tuż przed wejściem na górę Huayna Picchu. Ten kamień, znany jako Święta Skała, jest kolejnym z najwyższych punktów energetycznych w Machu Picchu – powiedział przewodnik.
Kiedy grupa rozproszyła się nieco Harry i Severus zaczęli szukać miejsca, o którym wspomniał mężczyzna. Kierowali się magiczną energią, którą wyczuwali. W momencie gdy znaleźli się na jednym z placów, poczuli to od razu. Byli w miejscu, do którego mieli trafić.
Podeszli bliżej wielkiej skały i upewniwszy się, że nikogo obok nich nie ma, położyli na niej ręce. Obu zalało od razu znajome uczucie, które pamiętali z Islandii. To było jedno z tych miejsc, w których można było poczuć czystą magię.
– Chyba się z nami wita – powiedział Harry, kiedy nić magii zaczęła głaskać jego dłoń.
– Myślę, że nas poznaje – zgodził się Severus. – Ale nadal nie wiemy, co tu robimy. Raczej nie wydaje mi się, żeby chciała się tylko przywitać.
Chwilę później ich umysły zaczęły zalewać dziwne obrazy. Wysoki mężczyzna w szacie czarodzieja, podróżujący po całej ziemi. Odkrywający jej sekrety. Na szyi miał znany im już medalion, a w rękach grubą księgę, oprawioną w czarną skórę. Widzieli mapę z zaznaczonymi miejscami. Była podobna do tej, którą Harry tworzył na podstawie zapisków Slytherina. Widzieli dziwny rytuał z udziałem czterech osób, które stały po czterech stronach zamku.
Obaj otworzyli gwałtownie oczy. Żaden z nich nawet nie zauważył, kiedy je zamknął.
– To był Hogwart... Prawda? – spytał Harry cicho. – Dlaczego nam go pokazuje?
– Nie wiem. Ale coś mi mówi, że chce, abyśmy odwiedzali nadal miejsca z dziennika.
Jakby na potwierdzenie jego słów, nici magii znowu ich musnęły. Cała ta sprawa robiła się coraz bardziej tajemnicza. Wracając do grupy, obaj czarodzieje czuli, że dziennik z wypraw Salazara skrywa w sobie jakiś szczególny sekret. Obaj poczuli, że magia chce, aby go odkryli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top