Rozdział 4


­­­Mam nadzieję, że ten rozdział także przypadnie wam do gustu. Dajcie mi znać, jeśli macie jakieś sugestie odnośnie miejsc, które mogliby jeszcze odwiedzić. Miłego czytania.

Rozdział 4

Severus przyjął z ulgą fakt, że Harry nie nalegał na kolejną wyprawę. Najwyraźniej na tę chwilę obaj mieli dość przygód, chociaż miał pełną świadomość, że w pewnym momencie gryfońska strona Harry'ego znowu zapragnie zaspokojenia. To było więcej niż pewne, że prędzej czy później dziennik wyznaczy im kolejny cel. Gryfońska odwaga i upór nie pozwoli młodszemu czarodziejowi pozostawić zagadek bez rozwiązania.

Po odespaniu wyprawy na wyspę syren wrócili do swojej codzienności. Harry miał swoich pacjentów, a Severus przygotowywał się do sympozjum Warzycieli w Salem. Eksperymentował nieco zarówno ze łzami feniksa, jak i łzami syreny. Ponieważ nie dysponował dużą ilością tych składników, musiał być bardzo ostrożny. Więcej więc eksperymentował z nasyconymi magią kamieniami, które znaleźli w kominie wulkanicznym. Jeden z nich skruszył na proszek, który poddawał działaniu różnych czynników. Z niemałym zaskoczeniem zauważył, że proszek najlepiej reaguje z czynnikami związanymi z ogniem. Kiedy spróbował podpalić szczyptę, proszek zajął się, ale nie spalał.

– Intrygujące – mruknął sam do siebie, widząc to. Normalnie proszek nie mieszał się z innymi składnikami. Oddzielał się od nich. Ale spaleniu nabierał nowy właściwości i bez problemu łączył się z nimi.

– Zaraz będzie lunch, proszę pana – zapiszczała nagle Mrużka, pojawiając się w jego laboratorium.

– Dziękuję, Mrużko – podziękował skrzatce. – Powiedz Harry'emu, że zaraz przyjdę.

Był pewien, że to Harry ją przysłał. Zawsze tak robił, gdy Severus tracił poczucie czasu przy eliksirach. Czarodziej uśmiechnął się lekko, zabezpieczając wszystko zaklęciami, na które tutejsza żyła magia mu pozwalała. Sam się dziwił, jak łatwo przywykł do faktu, że nie używał magii na co dzień. Nadal niesamowicie go to dziwiło. Kiedy pracował w Hogwarcie, magia była czymś na porządku dziennym, wykorzystywana do wszelkich prozaicznych czynności. Harry miał rację, twierdząc że brytyjscy czarodzieje byli uzależnieni od jej używania. Swego czasu Severus próbował sobie wyobrazić takiego Lucjusza Malfoya pozbawionego różdżki na choćby kilka dni. Arystokrata zapewne czułby się, jakby nagle przyszło mu paradować nago przed tłumem. Chichocząc cicho pod nosem, wszedł do kuchni.

– Jakiś eksperyment się powiódł, że aż chichoczesz? – spytał Harry, spoglądając na niego.

– Po prostu przypomniałem sobie pewną zabawną myśl – wyjaśnił Severus. – Ale eksperymenty też idą w dobrą stronę. Będę miał co zaprezentować na sympozjum.

– A jednak chcesz coś pokazać?

– Tak myślę. Nawet jeśli mam odpowiednią księgę, to eksperymenty ze łzami będą wymagać jeszcze sporo czasu, zanim znajdę dla nich najlepsze zastosowanie. W końcu nie można marnować tak cennych składników na byle co.

– Więc co zamierzasz pokazać?

– Nowy eliksir leczniczy. Powstały na podstawie dla eliksiru pieprzowego i proszku z kamieni z komina wulkanicznego, w którym znaleźliśmy tego błyszczącego kurczaka. Jak się okazało, idealnie leczy wszelkie poparzenia. Zarówno zewnętrzne, ale i jak się okazało także wewnętrzne. Nawet czarodziej może cierpieć z powodu poparzonych płuc.

– Brzmi imponująco – przyznał Harry. – Jestem pewny, że inni też tak pomyślą.

– Taką mam nadzieję.

– Och daj spokój. Obaj dobrze wiemy, że tak będzie – zauważył Harry. – Jesteś jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów na świecie. To coś znaczy.

– Nie zapominaj, że od kilku lat nie zaprezentowałem niczego. Nie napisałem nawet jednego artykułu.

– Nie z własnej winy. Ale teraz możesz wrócić z przytupem – zauważył Harry. Nachylił się do Severusa i musnął jego usta. – Znam cię na tyle już, że mogę być o to spokojny. Ale nie będę cię pytał o szczegóły. Sam doskonale wiem, że eliksiry to nie jest moja mocna strona. A tak z ciekawości... ten eliksir podziała również na oparzenia słoneczne? Pytam w kwestii udoskonalenia maści, którą robisz dla aptek.

– Owszem, ale ma bardzo gwałtowne działania i lepiej go nie wykorzystywać w takich przypadkach i pozostać przy maści. Polecałbym go do naprawdę ciężkich oparzeń.

Harry skinął głową, po chwili siadając przy stole. Był pewien, że Severus zabłyśnie ponownie w środowisku sobie podobnych.

– Może nie padną z wrażenia, kiedy zobaczą, że już nie jesteś taki blady jak kiedyś – zaśmiał się.

– I to niby ja jestem złośliwy?

,,,

– Mrużka spakowała ci wszystko, o co prosiłeś. I pewnie dorzuciła jeszcze kilka rzeczy od siebie – powiedział Harry, kiedy Severus wkładał do walizki zabezpieczony kuferek ze składnikami i próbkami eliksirów.

– Zdziwiłbym się, gdyby tak nie było – przyznał szczerze starszy czarodziej.

Ponieważ nie mógł liczyć na nową czarodziejską szatę w tym samym typie, którą nosił przez wiele lat w Hogwarcie, postanowił pojawić się na sympozjum w mugolskim garniturze i pięknie skrojonym, lekkim płaszczu. Harry stwierdził, że ten strój pasuje mu dużo lepiej niż ta obszerna, czarna szata, w której straszył uczniów.

– Mów sobie co chcesz, ale była bardzo praktyczna – zauważył Severus.

– Może i tak, ale serio znowu biegałbyś w czymś takim tutaj?

– Nie. Tutaj z kolei nie zdałaby egzaminu. Już zauważyłem, że czarodziejskie szaty niespecjalnie nadają się na hawajski strój. Jest tutaj na nie za ciepło.

– Jasne, jasne – prychnął Harry. – Mógłbyś się już dawno przyznać, że polubiłeś noszenie jeansów.

– Po moim trupie.

Młodszy z mężczyzn wywrócił tylko oczami, ale wiedział swoje. Jego kochanek może i nigdy się do tego nie przyzna wprost, ale Harry wiedział, że polubił wygodę i praktyczność mugolskich ubrań. Zwłaszcza że nie krępowały mu ruchów tak jak obszerne, czarodziejskie szaty. Harry nie raz już mruczał pod nosem nad brakiem ich praktyczności i uważał, że z jednej takiej szaty można by było uszyć ubrania dla trójki czarodziejów.

– To zwykłe marnotrawstwo materiału. Najwyraźniej czarodzieje jednak kochają przepych – komentował.

– Jak ty coś powiesz... Mam wrażenie, że od kiedy zamieszkałeś na Hawajach, zrobiłeś się coś uprzedzony do brytyjskich czarodziejów – zauważył Severus.

Harry nadął policzki w wyrazie oburzenia.

– Nic z tych rzeczy. Po prostu zrozumiałem kilka rzeczy.

– Mianowicie?

Harry westchnął, przymykając oczy.

– Nie mam nic przeciwko szatom czarodziejów. W końcu sam nosiłem szkolne szaty i miałem szatę wyjściową i rozumiem, że to część tradycji, ale to też jest nieco, wiesz... krzywdzące dla niektórych?

– Krzywdzące? Mówimy o zwykłych ubraniach. – Severus popatrzył na Harry'ego niepewnie.

– Chodzi mi o to, że niektórych nie stać na takie szaty. A skoro ich nie stać to często stoją na marginesie i są obiektem żartów. Pamiętam, jak w czwartej klasie Ron musiał iść na bal w wyjściowej szacie z lumpeksu.

Starszy czarodziej milczał przez chwilę.

– Rozumiem, co chcesz powiedzieć, ale nie zmienisz tradycyjnej mody czarodziejów. To, że ja dałem się przekonać do mugolskich ubrań, nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu doceniłem ich wygodę w tym miejscu. I przy okazji tych wszystkich kłopotów, w które się wpakowaliśmy i jeszcze pewnie się wpakujemy.

Z tych kilku powodów Severus zrezygnował z czarodziejskich szat. Co oczywiście nie oznaczało, że za jakiś czas nie postara się o jakąś, nawet jeśli Harry uważał, że mugolski garnitur lepiej do niego pasuje. Zamknął walizkę i był gotowy do drogi. Syn Vaii jechał do sąsiedniego miasta i obiecał podrzucić go do punktu aportacyjnego po drodze.

Tutejszy punkt został całkiem sprytnie zakamuflowany przed mugolami. Mieścił się na dworcu autobusowym i z początku Severus nie wiedział, czy to głupie, czy genialne. Vaia wyjaśniła mu wszystko, kiedy musiał zamówić świstoklik. Wbrew pozorom wszystko było naprawdę bardzo proste. Podchodziło się do informacji i mówiło wprost, o co chodzi. Zawsze siedział tam ktoś, kto orientował się zarówno w mugolskim, jak i magicznym transporcie. Vaia miała z niego niezły ubaw na widok jego miny, kiedy po prostu podeszła do okienka i powiedziała, że Severus chciałby zamówić świstoklik do Salem.
– Pana pokwitowanie – powiedziała dziewczyna z okienka, podając mu kwitek z wypisaną datą i celem podróży. Z tym świstkiem miał się zgłosić ponownie na pół godziny przed planowaną podróżą ponownie do okienka.

– Udanego wyjazdu – powiedział Harry, całując go na pożegnanie. – Będę tęsknił.

– To tylko trzy dni.

– Nie psuj chwili! – oburzył się, a Severus zaśmiał się tylko cicho, oddając pocałunek. – Gdyby coś masz numer telefonu do domu.

– Tak, tak.

Takim oto sposobem niedługo później Severus czekał już w odpowiednim pomieszczeniu na świstoklik do Salem. W zasadzie nigdy by tego nie powiedział na głos, ale cieszył się, że znowu będzie mógł pobyć w towarzystwie czarodziejów używających różdżek i porozmawiać o eliksirach. Harry był cudownym partnerem do rozmów, ale eliksiry nie były w kręgu jego zainteresowań, co w zasadzie było winą Severusa. Zraził chłopaka do tej dziedziny w szkole.

Z ulgą przyjął fakt, że zabrał płaszcz, bo Salem przywitało go dość pochmurną i wietrzną pogodą. Postawił wyżej kołnierzyk i zatęsknił do ciepłej, wulkanicznej wyspy, która stała się jego domem. To było cudowne uczucie mieć świadomość, że ma gdzie wrócić, że jest miejsce, które mógł nazywać prawdziwym domem. Oczywiście, że miał dom po rodzicach, ale nie miał z niego zbyt miłych wspomnień. Jego ojciec nie był kimś, kogo warto było wspominać i nie zamierzał tego robić. Sprowadził tylko na Hawaje w końcu swój księgozbiór i wszystko, co miało jakąś wartość.

Z punktu, do którego przeniósł go świstoklik, skierował się najpierw do jednego z czarodziejskich hoteli, w którym zarezerwował sobie pokój. Już po wejściu do środka zauważył, że większość gości była jego kolegami po fachu. Wszędzie mógł dostrzec kociołki, fiolki, a do nozdrzy docierał mu charakterystyczny zapach eliksirów i niektórych składników. Odetchnął głęboko, uśmiechając się w duchu. O tak! Właśnie tego mu brakowało. Harry miał rację, twierdząc że chciał się tu pokazać.
– Głupi bachor – mruknął pod nosem z lekką czułością w głosie i podszedł zameldować swój przyjazd. Kątem oka zauważył, że kilka osób odwrócił się za nim. Raczej żaden Mistrz Eliksirów nie przyjeżdżał na sympozjum ubrany w mugolski garnitur i płaszcz.

– Pański klucz. Pokój 309. Życzymy miłego pobytu – powiedział recepcjonista, podając mu klucz.

– Dziękuję – odparł, idąc zostawić swoje rzeczy.

Ledwo wszedł na odpowiedni korytarz, a już zderzył się z jakimś młodym chłopakiem niosącym kociołek wypełniony fiolkami i pudełeczkami. Domyślił się, że były wypełnione składnikami.

– Przepraszam – jęknął chłopak. – Nie zauważyłem pana.

– Zgadza się. Nie zauważyłeś – przyznał, pozwalając sobie wrócić do swojego wrednego „ja". W sumie, dlaczego nie miałby postraszyć kilku osób dla zasady? Takie młodziki przypominały mu zawsze bojących się go uczniów.

– Ja... – zaczął chłopak rumieniąc się mocno z zażenowania.

– Snape? – spytał ktoś nagle. – Severus Snape? To naprawdę ty, chłopcze? – Severus popatrzył w kierunku, z którego nadeszło pytanie.

– Mistrz Domnall! Nie spodziewałem się zobaczyć mistrza – przyznał.

Callahan Domnall był mentorem Severusa. To on nauczył go wszystkiego, co potrafił i tylko dzięki niemu w tak młodym wieku osiągnął stopień mistrzowski. Starszy, łysiejący już mężczyzna z imponującą brodą i barami jak szafa, był znany w społeczności warzycieli i cieszył się ogromnym szacunkiem kolegów po fachu. Jako Irlandczyk nie brał udziału w wojnie, ale był z nią na bieżąco.

– Nie widziałem cię od lat, Severusie – przyznał. – Bałem się, że coś ci się stało. Ta wojna to było coś potwornego. Czytałem w gazetach, co się działo. Nigdy nie mogłem zrozumieć Albusa Dumbledore'a, który zrzucił wszystko na barki jednego chłopca. Ale było minęło na szczęście. Dobrze wyglądasz. I chyba jesteś opalony. Ledwo cię poznałem bez tych twoich czarnych szat.

Severus uśmiechnął się kącikiem ust. Mistrz Domnall zawsze mówił, co myślał i prowokował także masę dyskusji. Niekoniecznie tych naukowych. Poczuł się, jakby znów miał osiemnaście lat, był świeżo po ukończeniu Hogwartu i rozpoczął praktyki. Wtedy też został zabrany na pierwsze sympozjum, które zapadło mu w pamięć na całe życie. Głównie dlatego, że jego mentor pomimo wieku i pozycji wdał się w bójkę i nie bacząc na posiadanie różdżki, pokonał przeciwnika porządnym ciosem w nos. Pamiętał też swoje zaskoczenie i oburzenie, kiedy patrzył na starszego mężczyznę.

– Życie lubi zaskakiwać, Severusie – usłyszał wtedy. – Nigdy nie możesz być pewien, kiedy i skąd spadnie cios.

To była jedna z tych nietypowych, ale cennych lekcji mistrz Domnalla.

– Tam, gdzie teraz mieszkam, czarodziejskie szaty nie są zbyt praktyczne – przyznał szczerze. – Jest na nie zdecydowanie za ciepło. Zdecydowanie nie spędzam całego czasu w murach. W końcu składniki same się nie zbiorą.

– No tak, no tak – pokiwał głową, ze zrozumiem Domnall. – Świeże składniki są zawsze najlepsze. Zwłaszcza zebrane samodzielnie. Wtedy ma się gwarancję, że są takie, jakie mają być. A no tak. Pozwól, że ci przedstawię moich praktykantów. To jest Liam – powiedział, wskazując na chłopca, który wpadł na Severusa. – A to Rafael. – Wskazał na drugiego z nich. Obaj wyglądali, jakby dopiero co rozpoczęli praktyki.

– Rozumiem, że są obiecujący, skoro mistrz ich przyjął?

– Mów mi Callahan, Severusie. Znamy się przecież tyle lat – nalegał.

– Nie śmiałbym, mistrzu!

– Z wami młodymi, to tak zawsze. No, ale nie będziemy przecież dyskutować na korytarzu. Spotkajmy się na kolacji – zaproponował.

– Bardzo chętnie – zapewnił Severus szczerze. Jego mistrz był jedną z tych nielicznych osób, których towarzystwo sobie cenił i lubił.

– Wspaniale! Zatem do zobaczenia później, chłopcze. – Z tymi słowami skinął na swoich praktykantów i odszedł razem z nimi, a Severus znalazł swój pokój.

Nie przypuszczał, że spotka w Salem swojego dawnego mentora. Uśmiechnął się pod nosem, czując że sympozjum może okazać się teraz jeszcze ciekawsze, niż się spodziewał. Mistrz Domnall nie byłby sobą, gdyby nie wszczął jakiejś dyskusji na forum publicznym. Temat był już mniej ważny, bo liczyły się emocje. Severus często miał wrażenie, że to był sposób jego mistrza na pobudzenie emocjonalne.

Wieczorem zszedł na dół do hotelowej restauracji na spotkanie ze swoim dawnym nauczycielem i jego uczniami. Musieli być mimo wszystko zdolni, skoro przyjął ich na praktyki. Mógł mieć specyficzny charakter, ale potrafił zauważyć, gdy ktoś miał rękę do eliksirów. Nie przyjąłby na ucznia patałacha.

– Tutaj, Severusie – usłyszał głos mężczyzny, kiedy wszedł do sali.

Przez kolejną godzinę rozmawiali o tym, co się działo na arenie warzycieli. Domnall nie ukrywał ani swojego zachwytu, jeśli był pod wrażeniem czyjejś pracy, ani też nie powstrzymywał się od krytyki, jeśli uznał, że ktoś zmarnował daną mu szansę.

– Wiem, że zobaczymy kilka ciekawych wystąpień. Bo reszta nie będzie wymagała aż takiej uwagi ze strony widowni – przyznał z lekkim niesmakiem. – A ty coś zamierzasz zaprezentować, Severusie?

– Owszem. Udoskonaliłem eliksir na oparzenia. Działa świetnie na osoby, które doznały poparzeń narządów wewnętrznych.

– Brzmi ciekawie. Ma natychmiastowe działanie? – Domnall nachylił się w jego kierunku. Severusowi nie umknęło, że jego uczniowie także nadstawili uszu.

– W zasadzie tak. Oczywiście w zależności od stopnia poparzenia wymagane jest podanie kolejnych dawek. Ale na tę chwilę najciężej poparzony pacjent wymagał ich maksymalnie trzech.

Przeprowadził kilka prób na Hawajczykach, którzy poparzyli swoje drogi oddechowe w wyniku wyziewów z wulkanów lub spotkania z jadowitą meduzą. Okazało się, że eliksir znakomicie podziałał na wszystkich, więc efekt był więcej niż zadowalający dla niego. Przez kolejne dwadzieścia minut musiał wyjaśniać ze szczegółami proces udoskonalenia mikstury. Severus robił to bez zająknięcia. Jego mentor nie należał do osób, które przypisałyby sobie czyjeś zasługi.

– Kryształy wulkaniczne? Fascynujące! – przyznał szczerze. – Nigdy bym na to nie wpadł. To zupełnie nowe spojrzenie na temat. Gdzie znalazłeś tak niezwykłe kamienie? Na Hawajach, jak się domyślam? – spytał z uśmiechem, a Severus uniósł brwi w zaskoczeniu, że domyślono jego nowego miejsca zamieszkania. – Drogi chłopcze... Jak się widzi coś takiego, to można się domyślić – wyjaśnił rozbawiony, wskazując na przedramię Severusa.

– Och... No tak – mruknął. Od czasu, kiedy nie miał już Mrocznego Znaku, czuł się swobodnie z okrytymi przedramionami i często odruchowo podwijał rękawy koszuli. Tak jak teraz. – Mój tatuaż.

– Bardzo ciekawy, szczerze mówiąc. Podobne hawajskie tatuaże są magiczne.

– To akurat prawda.

– Ale słyszałem też plotki, że hawajska żyła magiczna jest bardzo niestabilna. Jak i cały archipelag. Chociaż dzięki temu można tam znaleźć mnóstwo fantastycznych składników do eliksirów, niespotykanych w żadnym innym miejscu.

– Ta magia nie jest niestabilna. Jest dzika, ale nie niestabilna – wyjaśnił Severus. – Trzeba się z nią oswoić, żeby ją zrozumieć. Przyznaję, że zajęło mi to jakiś czas.

– A mówiąc o czasie... Śledziłem artykuły w Proroku Codziennym. Pisali o tobie czasem strasznie dziwne rzeczy. Takie na dwie strony monety. Z jednej strony robili z ciebie potwora, a z drugiej bohatera. Nigdy nie widziałem żadnego komentarza z twojej strony na te bzdurne zarzuty w tym szmatławcu. Ani nie znalazłem też nekrologu. – Severus popatrzył na niego z niedowierzaniem. – Więc uznałem, że miałeś dość tego całego zamieszania i wyjechałeś gdzieś daleko, ale martwiłem się, kiedy nie widziałem cię przez kilka lat na żadnym spotkaniu ani sympozjum.

– Sprawa była nieco bardziej skomplikowana, jeśli mam być szczery.

Nie wdawał się w żadne zbędne szczegóły, ale opowiedział, co się mu przytrafiło. Oczywiście pilnował się, żeby w rozmowie nie padło imię Harry'ego. Wątpił, żeby jego kochanek życzył sobie, aby o nim wspominać osobom, których nie zna. Od czasów wojny Harry ufał niewielkiej liczbie osób. Musiał najpierw kogoś bardzo dobrze poznać.

– Czyli ciebie też bardzo dużo spotkało. Na szczęście teraz możesz cieszyć się spokojem – zauważył Domnall. – Czy te kryształy, o których wspomniałeś, są łatwo dostępne? – spytał nagle.

– Nie. Zdecydowanie nie. Znalazłem je tylko dlatego, że mój... partner namówił mnie na dość szaloną wyprawę.

– Och, a więc już nie jesteś singlem? To dobrze, to bardzo dobrze. Z kimś u boku człowiek staje się zdecydowanie spokojniejszy.

– Poniekąd. Bo z niego zawsze był typ osoby, który najpierw działa, a potem myśli.

– Czyli znaliście się już wcześniej?

– Dużo wcześniej – przyznał Severus. W końcu uczył Harry'ego przez kilka lat i mógł obserwować, jak chłopak dorasta.

Do swoich pokoi wrócili dużo później. Sympozjum rozpoczynało się o dziesiątej rano, więc mieli jeszcze dość czasu, żeby odpocząć. Kładąc się do łóżka, Severus uzmysłowił sobie, że tęskni za obecnością Harry'ego obok siebie. Od tak dawna spali w jednym łóżku, że teraz leżenie samotnie wydawało mu się dziwne. Rozumiał jednak czemu chłopak, nie chciał z nim jechać. Zanudziłby się tutaj doszczętnie. Starszy czarodziej uśmiechnął się tylko pod nosem. Ułożył się jak mógł najwygodniej i w końcu zasnął.

,,,

Było dokładnie tak jak Severus to pamiętał z innych lat. Ogromna, półokrągła sala z mnóstwem miejsc skierowanych w stronę podwyższenia na środku przywodziła na myśl starożytne, greckie amfiteatry. Z rozbawieniem pomyślał, że uczestnikom sympozjum brakuje tylko greckiej togi i maski wyrażającej jakąś minę. Co jakiś czas zauważał kogoś znajomego w tłumie albo witał się z kimś. Wiele osób patrzyło z zaskoczeniem na jego mugolski garnitur, ale nie zwracał na to uwagi. Znalazł wolne miejsce po prawej stronie sali i usiadł z niewielkim kuferkiem na kolanach. Skoro Domnall twierdził, że czeka ich kilka ciekawych wystąpień, to oznaczało, że reszta będzie albo kompletną głupotą, która wywoła ożywioną dyskusję, albo też prezentacją jakichś młodych adeptów sztuki, którzy widowiskowo wysadzą swoje kociołki w otoczeniu publiczności.

Niemal zaczął chichotać i pokręcił głową, gdy dotarło do niego, że chętnie zobaczy znowu jakich spektakularny wybuch. Nie widział nic takiego chyba od czasów, gdy Neville Longbottom niszczył kociołki na niemalże każdych jego lekcjach.

– Witam wszystkich na dorocznym sympozjum ważycieli.

Kiedy prowadzący zjazd wyszedł na podwyższenie i zabrał głos, Severus skupił całą swoją uwagę na nim.

– Z radością widzę znajome twarze, a także te zupełnie nowe, które mam nadzieję widzieć w przyszłości jeszcze wielokrotnie. W tym roku mamy również bardzo ciekawy plan. Zgłoszono kilka nowych mikstur do zaprezentowania, a także kilku młodych adeptów tej sztuki chciałoby się podzielić swoimi pomysłami z gronem starszych kolegów.

– Jak nic coś wybuchnie – mruknął jakiś czarodziej siedzący za Severusem do swojego sąsiada. – Pamiętasz, co było rok temu? Ta dwójka gówniarzy omal nie wysadziła nas wszystkich. Udoskonalać eliksir wybuchowy... Że też ktoś im na to pozwolił.

Severus poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Gdyby tak Longbottom warzył eliksir wybuchowy, to Hogwart byłby teraz już tylko wspomnieniem. On swoje wystąpienie miał dopiero następnego dnia, więc skupił się na wyłapywaniu tego, co mogło mu się w jakiś sposób przydać. Czasem była to choćby wzmianka o jakimś rzadkim składniku albo jego nowym sposobie przygotowania. Docenił eliksir usuwający toksyny z trujących roślin, ale poza tym nie usłyszał pierwszego dnia niczego ciekawego. W końcu nowe eliksiry nie powstawały z dnia na dzień. Stworzenie czegoś nowego wymagało cierpliwości i precyzji. Wielu godzin skupienia, zdobywania najlepszych składników oraz samozaparcia. No i eksperymentów. Miał świadomość, że niektóre fascynujące mieszanki powstawały w wyniku wybuchów, ale to nie znaczyło, że należało od razu wysadzić sobie pracownię. Polubił tą w nowym domu i nie zamierzał się jej pozbywać. Poza tym Harry oskalpowałby go, gdyby wysadził ich lokum.

Wieczorem znowu kładł się do łóżka, myśląc o Harrym. Dzień był w zasadzie ciekawy i cieszył się z możliwości dyskutowania z innymi po fachu, ale jednak cieszył się, że niedługo wraca do domu. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mu, że będzie czerpał satysfakcje z mieszkania z kimś i zwykłych, spokojnych dni wyśmiałby go. Lubił budzić się rano obok Harry'ego, spędzać z nim czas. Polubił nawet te niedorzeczne mugolskiego sporty, które chłopak tak uwielbiał, i na które ciągle go namawiał. Jak się okazało słusznie, bo Severus bardzo poprawił swoją kondycję, a poza tym przydawały się do zbierania składników. Zwłaszcza gdy musiał nurkować na rafie. A tam mógł znaleźć składniki, o których czasem mu się nawet nie śniło.

Pewnego dnia szukał kilku rzeczy, kiedy jego wzrok dostrzegł niedaleko małą ośmiorniczkę o kolorowym ubarwieniu. Nie udało mu się jej jednak złapać, bo stworzonko okazało się bardzo zwinne. Opowiedział o niej potem Harry'emu i opisał ją dokładnie.

– Mam nadzieję, że jej nie dotykałeś? Ani, że cię nie ugryzła? – spytał Harry blednąć.

– Nie. Widziałem ją w odległości około pięciu metrów ode mnie. To tylko ośmiornica.

Wtedy Harry zdjął z półki jedną z książek, znalazł w niej to, czego szukał i pokazał mu. Kolorowa ośmiorniczka okazała się diabelnie niebezpieczna. Hapalochlaena, jak brzmiała jej fachowa nazwa, posiadała jad, który spokojnie mógłby zabić dwadzieścia osób. Jej jad działał paraliżująco na układ oddechowy.

– Już widzę, o czym myślisz – odezwał się Harry, a Severus podniósł na niego wzrok znad książki. – Chcesz ją złapać i poeksperymentować.

Starszy czarodziej nawet nie zaprzeczył, bo taki właśnie miał plan. Harry westchnął tylko i zgodził się mu pomóc. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi Severus i tak pójdzie szukać stworzenia. Wolał więc go mieć na oku. Złapanie ośmiorniczki wcale nie należało do prostych zadań. Chowała się sprawnie i była bardzo sprytna. Zajęło im dobre kilka dni, zanim udało się ją złapać. Mieszkała sobie teraz w akwarium, w laboratorium Severusa. Zamierzał wypuścić ją za jakiś czas, kiedy przeprowadzi wszystkie badania. W normalnych warunkach zapewne nie zrobiłby tego, ale już wiedział, że stworzenia z Hawajów nie lubią żyć w zamknięciu. Dlatego więc dbał o swoją małą lokatorkę odpowiednio. Co innego, że klął na nią za każdym razem, gdy próbowała go ugryźć. Jako czarodziej miał większą odporność na jad, ale to wcale nie znaczyło, że jad o takim stężeniu nie mógłby go zabić.

– I nadal twierdzisz, że to ja lubię ryzyko? – spytał Harry. – Mnie przynajmniej nie próbuje zabić potencjalny składnik eliksirów.

– Złośliwy bachor.

Następnego dnia po kilku innych wystąpieniach nadeszła kolej Severusa. Kiedy tylko wyszedł na środek, od razu podniosły się głosy na sali. Wszyscy jednak natychmiast ucichli, kiedy zaczął mówić. Szczegółów przedstawił proces udoskonalenia eliksiru, który zaprezentował oraz udział kryształów pochodzenia wulkanicznego w jego działaniu.

– Jak się okazuje poniekąd ogień, można zwalczyć ogniem – powiedział z zadowoleniem w głosie. Rozległy się brawa, a kiedy ucichły publiczność dostała chwilę czasu na pytania. Oczywiście wszystkich ciekawiły nasycone magią kamienie. Severus zabrał kilka ze sobą do zaprezentowania. Zaraz posypały się pytania, czy można je łatwo zdobyć.

– Nie wydaje mi się – przyznał szczerze. – Możliwe, że w innych, nasyconych magią miejscach tak, ale nie miałem jeszcze okazji, żeby to sprawdzić. Na tę chwilę to jedyne jakie znalazłem. Niestety komin, z którego pochodzą, został zalany przez lawę.

– Wielka szkoda – powiedział ktoś. – Ale szukanie alternatywy może być ciekawym wyzwaniem.

Od razu podniosły się głosy aprobujące pomysł. Po jego wystąpieniu ludzie gratulowali mu innowacyjnego pomysłu, a wieczorem znowu spotkał się ze swoim dawnym mentorem.

– Doprawdy szkoda, że jutro już koniec – przyznał Domnall. – Musimy się jeszcze kiedyś spotkać i może razem przeprowadzić jakieś eksperymenty. Jak za dawnych czasów.

– Na mnie czeka dość pracy – zapewnił go Severus. – Mam kilka rzadkich składników, których właściwości nadal badam i raczej nie osiągnę zakładanych rezultatów w najbliższym czasie. Nadal czegoś brakuje w całości.

– A z czym pan eksperymentuje? – spytał jeden z uczniów ten, który miał na imię Rafael. – Przepraszam, mistrzu. Nie powinienem się odzywać.

– Wbrew pozorom bez pytań nie uzyska się odpowiedzi – odezwał się Severus. – Aktualnie badan jad najbardziej trującej ośmiornicy świata. Do tego dochodzą jeszcze łzy syren oraz pióra feniksa. Czekam też, aż zakwitnie Lilia Księżycowa. Nie narzekam więc na nudę.

– Czy ty właśnie powiedziałeś, że badasz łzy syren, chłopcze? – spytał Domnall, a Severus zaklął w myślach. Nie miał zamiaru jednak się tego wypierać, skoro już powiedział aż tyle i dość oględnie opowiedział o tym. – Musiały kosztować fortunę.

– W zasadzie tylko mnóstwo nerwów – mruknął w odpowiedzi.

– Czyżbyś zdobył je sam? Niemożliwe! To można przypłacić życiem.

– Niewiele brakowało. Tu znowu ukłon w kierunku mojego partnera.

Mistrz Domnall pokręcił głową z niedowierzeniem.

– Fascynujące! Naprawdę musimy się kiedyś spotkać i przeprowadzić razem kilka eksperymentów. Może mógłbym cię odwiedzić po zakończeniu sympozjum?

Severus zmieszał się nieco. Osobiście nie miałby nic przeciwko i chętnie znowu popracowałby ze swoim dawnym mentorem, ale nie miał pojęcia, jak Harry przyjąłby gości na swojej przestrzeni osobistej.

– Cóż... Ja nie mam nic przeciwko, ale... Nie wiem co na to mój partner. Musiałbym najpierw porozmawiać z nim. Niespecjalnie lubi niezapowiedzianych gości.
– Oczywiście, oczywiście – powiedział Domnall.

– Ale mogę go zapytać – przyznał Severus. – Może akurat nie miałby nic przeciwko, jeśli mu wszystko wyjaśnię. Dam odpowiedź jutro rano.

– Wspaniale. Będę czekał niecierpliwie – uśmiechnął się brodaty czarodziej.

Po kolacji Severus, zamiast udać się do swojego pokoju wyszedł z hotelu i skierował się do mugolskiej części miasta w poszukiwaniu budki telefonicznej. Harry już dawno wyjaśnił mu, jak działają mugolskie telefony i bardzo rzadko wprawdzie, ale korzystał z nich, gdy musiał zadzwonić do którejś z aptek potwierdzić zamówienie. Po jakichś dziesięciu minutach znalazł budkę zaraz obok mugolskiej poczty. Wyjął z kieszeni karteczkę z numerem do domu, wrzucił kilka monet, wybrał numer i czekał na połączenie. Harry odebrał po trzech sygnałach.

– Halo?

– Cześć, Harry.

– Severus?! Wszystko w porządku? Nic się nie stało? Skoro dzwonisz, to pewnie coś się jednak wydarzyło?

Starszy czarodziej zaśmiał się.

– Nie, nie. Nic się nie stało. Dzwonię, żeby cię o coś zapytać. W końcu nie mamy kominka i nie mogę zafiukać, a sowia poczta zajęłaby zbyt dużo czasu.

– Okej... Ulżyło mi. Więc o co chodzi? Stęskniłeś się już za mną?

– W twoich snach, bachorze – fuknął, ale Harry dobrze wiedział, że to znaczy mniej więcej tyle, co tak. Potem słuchał zwięzłej opowieści Severusa o spotkaniu z dawnym mentorem. – I tak to wygląda właśnie. Co ty na to?

– Hmmmm... Wiesz, co myślę na ten temat – powiedział Harry niepewnie.

– Właśnie dlatego do ciebie dzwonię.

– Jesteś pewien, że można mu zaufać? Nie zdradzi nikomu, gdzie mieszkamy? Ani, że mieszkasz właśnie ze mną?

– Mogę ci za to ręczyć głową. Callahan Domnall to człowiek, któremu ufam w stu procentach. Nawet Albusowi tak nie ufałem, jak jemu. Nigdy nie zdradza cudzych sekretów.

– Okej... Niech będzie. Zgadzam się, bo słyszę, że bardzo ci na tym zależy.

– Naprawdę się zgadzasz? Tak po prostu? – zdziwił się Severus. Nie spodziewał się usłyszeć takiej odpowiedzi.

– Owszem. Wiesz, że ja też planuję zaprosić kilka osób za jakiś czas. Więc dlaczego ty też miałbyś nie zaprosić kogoś, za kogo ręczysz. Jak rozumiem, ci jego uczniowie przyjadą razem z wami?

– Tego nie wiem.

– Na wszelki wypadek dla nich też przygotuję pokój. Mrużka i Stworek mi pomogą.

– Dziękuję – powiedział Severus. – W takim razie do zobaczenia jutro wieczorem.

– Do zobaczenia.

,,,

– Nigdy nie miałem na sobie mugolskiego garnituru – przyznał Domnall. Czekali właśnie w odpowiednim pomieszczeniu na świstoklik na Hawaje. – Może nie do końca tak wygodny, jak czarodziejska szata, ale na pewno ma swoje zalety. Na przykład przypadkiem nie zamoczy się rękawów w kociołku.

Severus uśmiechnął się tylko pobłażliwie. Dwójka towarzyszącym im chłopców również po raz pierwszy miała na sobie czysto mugolskie ubrania. Obaj pochodzili z czarodziejskich rodzin, które z mugolami miały tyle wspólnego co żyrafa z mięsnym posiłkiem. Chłopcy jednak stwierdzili, że jeansy i koszulki są całkiem wygodne i dają swobodę ruchów.

– Chodzi o to, żeby nie było wam gorąco. Hawaje o tej porze roku może i nie są aż tak ciepłe, ale i tak w porównaniu do Irlandii panują tam upały – wyjaśnił im Severus.

– Będę miał okazję wygrzać swoje stare kości – uśmiechnął się Domnall.

Pół godziny później Severus z ulgą powitał ciepłe powietrze i powoli zachodzące słońce Hawajów. Ponieważ nie umawiał się z synem Vaii, musieli pojechać autobusem. Chłopcy z trudem ukrywali swoje podniecenie, że będą mieć okazję skorzystać z mugolskiego środka transportu. Dla nich możliwość wkroczenia do świata bez magii była przygodą samą w sobie.

– Czy to daleko? – spytali. – Naprawdę nie można się tu aportować? Nawet mając licencję?

– To nie aż tak daleko. I nie, nie można się tu aportować. Magia Hawajów jest dzika, więc radzę wam nie używać różdżek za wiele.

– Ale to naprawdę dziwne – przyznał Liam.

– Dziwne i bardzo ciekawe – powiedział Donmall. – Chętnie przeprowadziłbym badania, dlaczego tak jest.

– Odradzam. Miejscowi niezbyt lubią, gdy ktoś za bardzo wtyka nos w takie sprawy. Oni akceptują rzeczy takimi jakimi są. Nie domniemają spraw, które są dla nich od zawsze oczywiste.

– Ale mam nadzieję, że nie będą mieć nic przeciwko rozmowie?

– Nie. Przeciwko temu nie. Nawet chętnie pokażą kilka ciekawych miejsc. Po prostu nie lubią natarczywości. Zwłaszcza jak kogoś nie znają. Co innego, jak zaczną kogoś traktować jak swojego.

– Czyli pan tu już jest swój? – spytał Rafael.

– Myślę, że można tak powiedzieć – zgodził się, dotykając swojego tatuażu przez materiał koszuli.

Kiedy wysiadali na przystanku koło domu Vaii, słońce znikało już powoli na horyzoncie, a niebo zmieniało kolory na wieczorne. Przeszli ten niewielki kawałek i Severus uśmiechnął się lekko, kiedy weszli na posesję.

– Jesteśmy! – powiedział głośno, otwierając drzwi wejściowe.

– Pan wrócił – usłyszał piszczenie Mrużki kiedy tylko przekroczył próg. – Mrużka zabierze bagaż. Pan przyprowadził gości.

– Dziękuję Mrużko. Tak, mamy gości na kilka dni.

– Mrużka zabierze bagaże panów do pokoi – zapiszczała elfka.

– Cóż za dobrze wychowana skrzatka – powiedział Domnall, a Mrużka pokraśniała od komplementu i szybko zabrała się do swoich obowiązków. – Nie wiedziałem, że masz skrzata domowego, Severusie.

– Mieszkają tu dwa skrzaty. I są związane z moim partnerem – wyjaśnił. – Ale nie mają problemów z tym, żeby wykonywać też moje polecenia.

Dosłownie sekundę później na Severusie uwiesił się Harry.

– Jak dobrze, że wróciłeś – powiedział z szerokim uśmiechem. Zielone oczy błyszczały radością. – Przedstawisz mnie?

– Oczywiście. To mój dawny mistrz, Callahan Domnall i jego praktykanci, Liam i Rafael. Mistrzu, to jest...

– Harry Potter – powiedział zaskoczony Domnall. Jego uczniowie patrzyli na Harry'ego wielkimi oczami.

– Nie używam już nazwiska Potter tylko Evans. I proszę mi mówić Harry – poprosił.

– Oczywiście, wybacz. Ale to takie zaskoczenie...

Harry uśmiechnął się cierpko.

– Na to wygląda – przyznał.

Godzinę później wszyscy siedzieli już na tarasie przy kolacji. Harry z początku niechętny i nieco sztywny rozluźnił się na tyle, żeby prowadzić luźniejszą rozmowę.

– Rozumiem cię, chłopcze – powiedział Domnall po trzecim kieliszku wina. – Nie każdy lubi być w centrum uwagi. Na twoim miejscu pewnie też rzuciłbym to wszystko i wyjechał. Czytałem te wszystkie wyssane z palca bzdury, które pisał Prorok. Co za odrażający szmatławiec. A ta cała Rita Skeeter... Koszmarna baba. Raczej wątpię, żeby kiedykolwiek wyszła za mąż. Z takim charakterkiem...

Harry zachichotał. Uznał, że skoro mistrz Severusa nie cierpiał reporterki Proroka, to chyba będzie w stanie go polubić.

– Oczywiście nie muszę mówić, żeby nikomu nie zdradzać mojego miejsca pobytu? – spytał. – Bardzo cenię sobie spokój i prywatność, jak sam pan zauważył.

– Mów mi Callahan, Harry – powiedział. – Eliksiry raczej nie są twoją mocną stroną, jak mniemam?

– Zdecydowanie nie, ale pomagam Severusowi w poszukiwaniach rzadkich składników.

– A tak. Wspominał coś, ale wtedy nie wiedziałem jeszcze, że chodzi o ciebie. Muszę przyznać, że jesteś bardzo miłym, młodym człowiekiem. Zawsze myślałem, że Złoty Chłopiec będzie bardziej... otwarty.

Harry skrzywił się wyraźnie.

– Wiele osób tak myśli. Ale ja tak naprawdę jestem dość nieśmiały i nie lubię tłumów. Takie życie, jak teraz bardzo mi odpowiada.

Rozmawiali, dopóki wszyscy nie zaczęli odczuwać zmęczenia po kilku intensywnych dniach i rozeszli się do pokoi. Severus z ulgą położył się do znajomego łóżka obok Harry'ego.

– Nie gniewasz się? – spytał.

– Za co?

– Że przyprowadziłem gości. Wiem, że się zgodziłeś, ale...

– Byłem przygotowany na taką reakcję. W końcu moja twarz nadal jest dobrze rozpoznawalna przez czarodziejów na całym świecie. Gdybyś nie poręczył za nich, nigdy bym się nie zgodził na odwiedziny. Ale twój dawny mentor wydaje się człowiekiem godnym zaufania. Jest strasznie szczery. Lubię takich ludzi.

– Dziękuję – powiedział Severus i nachylił się, całując młodszego mężczyznę.

– Tylko postarajcie się nie wysadzić domu.

– Bachor...

,,,

Dom nie wyleciał w powietrze. A przynajmniej nie dosłownie.

W ciągu kolejnych trzech dni z laboratorium Severusa docierały różne huki albo wydobywał się dym w różnych kolorach, ale ku uldze Harry'ego dom nadal stał mocno. Jedyne, o co Harry zrobił aferę, to o straszenie jego pacjentów. Stworek otoczył wtedy laboratorium odpowiednią barierą wygłuszającą, za co młodszy czarodziej był mu bardzo wdzięczny. Poza tym Severus z gośćmi nie spędzali całego dnia w murach. Do południa szli na plażę przeszukiwać to, co fale wyrzuciły na brzeg.

– Kto by przypuszczał, że niektóre składniki, za które w aptekach liczą sobie krocie, można znaleźć tak zwyczajnie pod własnymi stopami – przyznał Rafael, podnosząc z piasku okazałego jeża morskiego. Od razu włożył go do koszyka, gdzie miał już kilka innych rzeczy.

– To właśnie uwielbiam w tym miejscu – przyznał Severus. – Wychodzę z domu i zwyczajnie zbieram to, co dla większości ludzi nie ma żadnej wartości. – Uważaj, żebyś nie nadepnął – powiedział do chłopca, który omal nie nadepnął bosą stopą na wyrzuconą na brzeg meduzę. – Cholerstwo nawet martwe jeszcze przez jakiś czas parzy jak wściekłe.

Chłopiec szybko cofnął się, a potem podszedł ostrożnie i przyglądał się galaretowatemu stworzeniu. Zapewne oceniał, do czego mógłby ją wykorzystać. Koniec końców i tak zabrał ją ze sobą.

– Zawsze myślałem, że mugole to dzikusy – odezwał się któregoś wieczoru Liam. Harry popatrzył na niego.

– Doprawdy?

Chłopak pokiwał głową.

– Mój wuj zawsze powtarzał, że mugole nie potrafią wymyślić nic pożytecznego. Teraz rozumiem, że nie miał racji. Wydaje mi się, że on się ich zwyczajnie boi, bo ich nie zna.

– Ludzie często boją tego, czego nie znają – zauważył Harry. – To się tyczy tak samo mugoli, jak i czarodziejów. I tak samo przekłada się na pożyteczność albo barbarzyństwo. Często mam wrażenie, że niektórzy powinni wrócić na drzewa i z nich nigdy nie schodzić.

– Że co...? – spytali zaskoczeni zupełnie nie rozumiejąc, o czym mówi Harry.

– No tak... – zachichotał wybawca czarodziejskiego świata. – Mała lekcja mugolskiej historii. Karol Darwin był pochodzącym z Wielkiej Brytanii przyrodnikiem i geologiem, a także twórcą teorii ewolucji, która głosiła, że człowiek pochodzi od małpy. To tak w dużym skrócie, jeśli o to chodzi.

– Od... małpy...? – spytał z niedowierzeniem Rafael.

– Jakby się tak przypatrzeć niektórym, to skłaniałbym się ku tej teorii – powiedział nagle Domnall. – Niektórzy naprawdę zachowują się czasem jak małpa na widok banana. Jeszcze tylko brakuje, żeby się po tyłkach drapali.

– W zasadzie niektórzy się drapią – przyznał Liam, a Harry parsknął w swój kieliszek z winem. Od razu przypomniał sobie goryli Malfoy'a. Crabbe i Goyle nigdy nie grzeszyli nadmiernym rozumem. – Czyli mugol stworzył taką teorię?

Przez kolejną godzinę Harry starał się im jak najdokładniej wyjaśnić, kim był Darwin i jaką kontrowersyjną rolę odegrały w historii mugoli jego poglądy. Oczywiście zaraz rozgorzała ożywiona dyskusja, w której porównywano teorie czarodziejów i niemagicznych ludzi. Harry z ulgą przyjął fakt, że ich goście mieli bardzo otwarte umysły. Pod tym kątem przypominali mu Lunę Lovegood. Był pewien, że Hermiona z kolei broniłaby swojej racji i przekonań rękami i nogami. Zdecydowanie doceniał możliwość dyskusji z ludźmi, którzy rozważali różne możliwości. Najwyraźniej była to jedna z cech warzycieli. W końcu nie mogli się zawsze trzymać utartych schematów. Gdyby tak było, nie wynaleziono by niczego nowego. Czarodzieje z wielkim zainteresowań słuchali o mugolskich wynalazkach. W domu największe wrażenie zrobiła na nich o dziwo pralka, co Harry podsumował wybuchem wesołości.

– Tak... Mrużka miała podobną reakcję, a teraz mówi, że to bardzo oszczędza jej czas – przyznał, obserwując gości, którym Mrużka pokazywała, jak się wstawia pranie i zapewniała ich, że to bardzo wygodne mieć taką maszynę w domu.

– Mistrz mówi, że zostaną do końca tygodnia. Potem muszą wracać do siebie – przyznał Severus, kiedy w czwartkowy wieczór leżeli już w łóżku. Harry skinął głową. W jego rękach znowu znalazł się dziennik Salazara. – Nie mów, że planujesz kolejną wyprawę?

– Nie byliśmy na żadnej od dwóch miesięcy. Wydaje mi się, że warto znowu się gdzieś wybrać.

– Mamy gości, a w takim razie nigdzie się w najbliższym czasie nie wybierzemy.

– A gdyby chcieli wybrać się z nami?

Severus popatrzył na niego zaskoczony.

– Poczekaj... Chcesz zabrać kogoś jeszcze na wyprawę? Zdajesz sobie sprawę, że będziesz im wtedy musiał powiedzieć o dzienniku? – spytał.

– Wcale nie będę musiał. Mało to jest tajemniczych ksiąg? Możemy powiedzieć, że słyszeliśmy plotki od miejscowych i postanowiliśmy sprawdzić ich prawdziwość –zauważył Harry, wzruszając ramionami.

– Wiedziałem... No po prostu wiedziałem, że w końcu będziesz chciał sprawdzić kolejny punkt na mapie.

– Mówisz, jakbyś sam też tego nie chciał.

– Okej, masz mnie. Fakt... Kusi mnie sprawdzić co jeszcze znalazł Slytherin. Nie zaprzeczę. Składniki, na które natrafiliśmy do tej pory, są bezcenne. Nigdy nawet mi się nie śniło, że będę w posiadaniu czegoś tak unikatowego. Wiesz, że za pojedynczą łzę syreny liczą sobie tysiące galeonów?

– Teraz już wiem. A ty masz w swoim posiadaniu całą fiolkę. Czyli w razie problemów finansowych jesteśmy ustawieni.

Severus zamrugał kilka razy niedowierzająco, a potem zaczął się śmiać. Tak po prostu.
– Dobrze, zrozumiałem... Zapytam, czy będą chcieli nam towarzyszyć. To, gdzie wybieramy się tym razem?
– Na Rapa Nui – uśmiechnął się Harry.

,,,

– Słona woda nadająca się do picia? – spytał Domnall. – Niemożliwe. Nie ma czegoś takiego. Każdy mistrz eliksirów wie, że słoną wodę należy poddać destylacji, żeby nadawała się do spożycia.

– Destylacja kojarzy mi się nieco z inną nadającą się do picia cieczą – mruknął Harry, za co Severus trzepnął go w ramię.

Po raz kolejny siedzieli w poczekalni, czekając na świstoklik. Mieli szczęście, że w tej chwili nie było dużo chętnych na dalekie podróże, dzięki czemu po telefonie Harry'ego dostali bez problemu świstoklik do Hanga Roa. Harry wyjaśnił następnego dnia przy śniadaniu cel wyprawy i spytał gości, czy mieliby ochotę wybrać się z nimi.

­– Tylko szaleniec, nie skorzystałby z takiej okazji – przyznał brodaty czarodziej. Popołudnie spędzili zatem na przygotowaniach do wyprawy. Przejrzeli wszystko, co mieli w domu na temat Wyspy Wielkanocnej.

Rapa Nui było drugą najbardziej oddaloną od innych ludzkich siedzib wyspą świata. Najbliższa znajdowała się 2078 kilometrów. Turyści odwiedzali ją ze względu na tajemnicze posągi, które przyciągały rzesze naukowców. Od lat próbowano ustalić kto i po co je zbudował. Co bardziej szaleni głosili teorię kosmitów. W to akurat żaden czarodziej nigdy by nie uwierzył.

Harry stoczył małą batalię z gośćmi odnośnie turystycznego ubioru dla nich. Domnall był przekonany, że czarodziejska szata nie powinna stanowić problemu.

– Tam jest zawsze pełno mugolskich turystów – argumentował Harry. – Nie ma opcji, żeby się nie gapili na kogoś tak... specyficznie ubranego. Wolałbym nie być w centrum uwagi i spokojnie szukać tego, co chcemy znaleźć.

W taki oto sposób wszyscy siedzieli ubrani w mugolskie spodnie turystyczne i koszulki, a Harry wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Liam i Rafael dyskutowali między sobą czy daliby radę zaczarować kieszenie spodni tak, żeby były bez dna. Albo, żeby nic z nich nie wypadało. W tej chwili przypominali trochę Freda i George'a. Oni też zawsze kombinowali w takim kierunku.

– Ja nic nie chcę zbędnie komentować, Severusie – odezwał się do byłego ucznia Domnall. – ale już widzę, kto u was w domu rządzi. Często stawia na swoim?

– W zasadzie cały czas.

To akurat była szczera prawda. Harry w jakiś taki pokrętny sposób potrafił postawić na swoim. Severus uświadomił sobie, że jakoś nie ma nic przeciwko temu. Oczywiście, że czasem się kłócili, ale też bardzo szybko dochodzili do porozumienia. I to Harry był najczęściej tym, który pierwszy przepraszał, a Severus nie potrafił się na niego dłużej wtedy złościć. Czyli Harry na swój sposób manipulował nim żeby osiągnąć swój cel.

– Bachor... – mruknął pod nosem.

– Mówiłeś coś? – spytał Domnall i Severus zrozumiał, że powiedział to na głos.

– Nie, nie. Zamyśliłem się.

– Zapraszam. Wasza kolej – powiedział im pracownik zajmujący się zatwierdzaniem świstoklików. Podał im dętkę rowerową. – Aktywuje się za dwie minuty i przeniesie was do Hanga Roa. Ponownie aktywuje się jutro o siedemnastej trzydzieści i przeniesie was z powrotem tutaj. Jakieś pytania? Skoro wszystko jasne, to życzę miłej wycieczki – powiedział, patrząc na zegarek. Wszyscy złapali za dętkę. – Trzy... dwa... jeden...

Harry poczuł znajome już uczucie szarpnięcia w okolicy pępka i chwilę później jego stopy uderzyły o trawiaste zbocze.

– Nienawidzę tego... – mruknął, prostując się. – O wow...

Severus popatrzył na niego. Tuż przed nimi znajdował się jeden ze słynnych moai – tajemniczych posągów z Wyspy Wielkanocnej.

– Przyznaję, robi wrażenie. Chociaż serio przypomina kosmitę – zauważył Harry. – Nie, żebym kiedykolwiek jakiegoś widział.

– Interesujące. I naprawdę wykonali je mugole? – spytał Domnall.

– Na to wygląda. Tak zresztą pisze we wszystkich książkach, w których znalazłem coś o tym miejscu. Za to w czarodziejskich zapiskach nie było absolutnie nic. Najwyraźniej czarodzieje nie zapuszczali się w takie miejsca. Tylko mugole byli na tyle szaleni. Mówi się, że te posągi wyrzeźbili Polinezyjczycy, którzy tu trafili około roku tysięcznego.

– To by się zgadzało – przyznał Severus.

– Ta nasza gadzina napisała tak: „Mugole zamieszkujący tę niewielką wyspę okazali się bardzo zdolnymi w kwestii obróbki kamienia. Możliwe, że dawno temu wśród nich byli czarodzieje i to na ich cześć stawiają te niezwykłe rzeźby. Ja jednak zauważyłem coś jeszcze. Posągi układane są w taki sposób, aby magazynowały energię magiczną. Możliwe, że zrobili to nieświadomie, ale dzięki temu wyspa pomimo wystawienia na działanie fal, wiatrów i słońca nadal istnieje. Co więcej, oferuje coś niezwykłego..." Myślisz, że to dzięki tej barierze, jaką nieświadomie postawili, część słonej wody nadaje się do picia?

– Istnieje taka możliwość.

– Ruszajmy – powiedział Harry, kierując się w stronę południa wyspy. Według mapki, którą narysował Salazar słona woda nadająca się do picia była właśnie w tym kierunku. Musieli dotrzeć do wybrzeża przy wulkanie Rano Kau.

Rano Kau było kraterem wulkanicznym o średnicy około półtora kilometra, na którego dnie obecnie znajdowało się zarastające kraterowe jezioro wulkaniczne. W sąsiedztwie krateru znajdowały się pozostałości historycznej osady Orongo, gdzie mogli znaleźć liczne petroglify. Mieli zamiar później ją odwiedzić z czystej ciekawości. Jako dawne centrum obrzędowe mogło skrywać wiele tajemnic. Severus był pewien, że nawet statystycznie raz na jakiś czas musiał się tutaj urodzić jakiś czarodziej, który potem pełnił funkcję szamana.

Dotarcie do celu z miejsca, w którym wylądowali, zajęło im około trzy godziny. Harry przypuszczał, że poszłoby szybciej, gdyby nie podpięli się cichaczem pod jedną z wycieczek i nie zwiedzieli sobie po drodze kilku miejsc. Domnall uznał opowieści przewodnika za bardzo intrygujące i koniecznie chciał wiedzieć więcej o petroglifach znajdujących się na ruinach domostw i samych posągach. Obstawiał, że część z nich może być starymi zaklęciami.

Kiedy dotarli na miejsce, zrobili sobie krótką przerwę żeby coś zjeść.
– Tam chyba jest jakaś wysepka – powiedział Rafael, wskazując kierunek.

– To Motu Nui – wyjaśnił Harry. Opowiedział im, jak do 1888 roku odbywały się tutaj specyficzne zawody. Każdy klan zamieszkujący wyspę wystawiał zawodników, których zadaniem było w okresie lęgowym rybitwy popłynąć na wyspę wpław, zabrać jajo, wrócić z nim, wspiąć się na klif i w Orongo wręczyć prowadzącemu zawody jajo. Kto zrobił to pierwszy, nabywał prawa do zabierania raj i polowania na ptaki przez cały sezon.

– Szaleństwo – powiedział chłopak. Przyznał jednak, że mugolska historia jest ciekawsza, niż się spodziewał. – Jeśli trafimy na jakiś sklep, bardzo chętnie kupię sobie książkę na pamiątkę. To miejsce jest fascynujące.

Harry popatrzył z rozbawieniem na Severusa. Najwyraźniej chłopcy złapali podróżniczego bakcyla.

Po odpoczynku zeszli nieco do krateru, żeby zbadać jezioro. Severus zanurzył palce, a potem powąchał je. Jego wyczulony nos wychwycił znajomy zapach. Woda pachniała, a to znaczyło, że zawiera w sobie minerały. W tym wypadku pochodzenia wulkanicznego.
– Jest lekko słona... – powiedział zaskoczony, kiedy polizał palec.

– Słona? – spytał zaskoczony Domnall, który właśnie chował do swojej torby próbki roślin.

– Najwyraźniej znaleźliśmy to, czego szukaliśmy.

– Ale jakim cudem taki stan wody się utrzymuje? – zachodził w głowę. – Słony posmak już dawno powinien się wchłonąć w glebę i wyjałowić ją. A tymczasem niektóre rośliny mają się świetnie.

– Obstawiałbym aktywność wulkaniczną – odezwał się Harry.

– Ten wulkan jest wygasły – przypomniał mu Severus. – Czytaliśmy o tym ledwie wczoraj.

– Wydaje mi się, że nie do końca tak jest. To mi przypomina podwodny komin hydrotermalny. Pamiętasz te, które są niedaleko naszej wyspy?

– Jak mógłbym zapomnieć. Omal się tam porządnie nie oparzyłem. Zauważ jednak, że nie jesteśmy pod wodą.

– Nie... Ale część tego wulkanu nadal jest. Coś mi mówi, że aktywność jest głęboko, ale jednocześnie na tyle blisko powierzchni, żeby mineralizować wodę.

Wszyscy popatrzyli po sobie.

– To by miało sens... Dobra. Na razie bierzemy próbki. Naturalna woda z minerałami pochodzenia wulkanicznego może stanowić świetna podstawę do stworzenia nowych eliksirów – powiedział. – A to co? – spytał, podnosząc nagle z wody jakiś czarny kamień. – Obsydian! Tutaj są czarne obsydiany!

Czarny obsydian był niesamowicie wartościowym kamieniem zarówno pod kątem magicznym, jak i leczniczym. Severus szybko wyjął z plecaka mały, płócienny woreczek i zaczął wrzucać do niego wyjęte z wody małe kamienie. Reszta szybko poszła w jego ślady. Severus posiadał oczywiście obsydiany w swoich składnikach do eliksirów, ale nigdy jeszcze nie widział tak idealnie czystych kamieni. Mówiło się, że im czystszy kamień, tym ma większe właściwości magiczne. Już rozumiał, o czym mówił Salazar w swoim dzienniku.

– Cóż za nieoczekiwany zwrot akcji. Dwa ciekawe składniki – zachwycał się Domnall. Jego uczniowie podzielali jego pogląd. Harry oczywiście nie miał zamiaru niczego ważyć, ale chętnie pomagał.

Noc postanowili spędzić w Orongo. Był tu mały dom noclegowy, w którym głównie nocowały ekipy naukowców. Turyści woleli nocleg w miasteczku.

– Chociaż raz nic nas nie chce ani utopić, ani spalić – przyznał Severus, kiedy leżeli w łóżku.

– Znowu marudzisz. Robisz to chyba dla podtrzymania tradycji – ziewnął Harry, owijając się bardziej kocem. – Dobrze widziałem, jak ci oczy błyszczały na widok tych kamieni. I już niemalże słyszę twoje myśli planujące, do czego wykorzystać i kamienie i wodę.

– Od kiedy ty mi czytasz w myślach? Byłeś w tej dziedzinie beznadziejny.

– No i wracamy do przeszłości... Nie czytam ci w myślach. Po prostu poznałem cię już na tyle, że wiem, kiedy się nakręcasz na pewne rzeczy.

– Nie nakręcam się!

– Oczywiście – zachichotał tylko młodszy czarodziej. – Zresztą wszyscy czterej zachowywaliście się dziś tak samo. Jakbyście co najmniej znaleźli złoto.

– Wbrew pozorom złoto jest dość łatwo znaleźć.

– To dlaczego wszyscy czarodzieje nie są bogaci? – spytał Harry. Przypomniał sobie Norę. Weasleyowie w końcu nie grzeszyli bogactwem. Skoro złoto wcale nie było trudne do zdobycia, to czemu czegoś z tym nie zrobili.

– Naiwny jesteś. Powód jest całkiem prosty. Nie znają się na jego wydobyciu. A poza tym przywykli, że robią to za nich gobliny. Po co się mają wysilać?

– Odnoszę wrażenie, że czarodzieje naprawdę nie lubią wysiłku. Jakiegokolwiek...

Następnego dnia wynajęli sobie lokalnego przewodnika, który opowiedział im historię Orongo, a potem historię samej wyspy. Na koniec zostawili sobie petroglify. Harry słuchał z zainteresowaniem ciekawych historii. Podziękowali starszemu mężczyźnie za opowieści i spacerowali jeszcze pomiędzy skałami. Mieli jeszcze chwilę do aktywowania się świstoklika.

– Nie wydaje ci się, że ten rysunek wygląda znajomo? – spytał nagle Harry, kiedy zatrzymał się przed jedną ze skał. Severus podszedł do niego i zerknął. Rysunek do złudzenia przypominał symbol Slytherina. – Przepraszam! – zawołał do przewodnika, który był jeszcze nieco bombardowany przez Domnalla pytaniami i nie miał szans na odejście.

– Tak?

– Czy ten symbol coś oznacza? – spytał, wskazując na węża. – Na wyspie chyba nie ma węży?

– To prawda, nie ma – przyznał przewodnik. – To ma związek ze starą legendą, o której już mało kto pamięta. Mówi się, że gdy pierwsi ludzie przybyli na tę wyspę wokół niej krążył potwór do złudzenia przypominający wielkiego węża morskiego. Oczywiście to tylko legenda. Jedyne co tu może człowieka dziabnąć w okolicy to rekiny. Wygląda jednak na to, że opowiadali dzieciom tę historię, żeby je zwyczajnie postraszyć przed pochopnym wskakiwaniem do wody. Mówiło się, że wąż składał jaja w grocie pod tym wulkanem, aby ciepło otaczało je i chroniło.

Harry popatrzył na Severusa. Obaj myśleli w tej chwili dokładnie to samo. Najwyraźniej znaleźli miejsce, z którego pochodził ich spotkany na wyspie syren ogromny wąż. Salazar naprawdę potrafił namieszać w życiu niektórych istot i ludzi. Pytanie brzmiało jednak jaki miał w tym tak naprawdę cel.

Godzinę później świstoklik aktywował się i pozostawili Rapa Nui i jej tajemnicze posągi za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top