Rozdział 18


Przed wami ostatni rozdział historii o niezwykłych podróżach. Bawcie się dobrze^^

Rozdział 18

– To naprawdę ciekawe miejsce. Ale nargle tu raczej nie mieszkają.

Severus popatrzył pytająco na swojego małżonka. Luna Lovegood zdecydowanie wierzyła w istnienie dość osobliwych stworzeń. Harry wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi. Krukonka już po prostu taka była. Stanowiła zupełne przeciwieństwo rzeczowej aż do bólu Hermiony. Ojciec Luny stwierdził kiedyś, że inteligentna Gryfonka ma zbyt ciasny umysł i nie dopuszcza do siebie myśli, że coś, o czym nie słyszała, może jednak istnieć. Mistrz Eliksirów zgadzał się z tym. Jeśli wymagała tego sytuacja, należało kwestionować każdy pewnik.

Luna stanowiła dość ciekawe towarzystwo na kolejnej wyprawie. Znajdowali się aktualnie w miejscu, w którym według jej snu miał stanąć kolejny filar.

Kościół Cminda Sameba znajdował się w Gruzji. Położony był na wzgórzu, na wysokości 2170 metrów, na lewym brzegu rzeki Terek, jakieś dwa kilometry na zachód od miasta Stepancminda, które dawniej znane było jako Kazbegi. Został wybudowany w XIV wieku i pierwotnie otoczony był murem, z którego przetrwały tylko nieliczne fragmenty.

Z przewodnika dowiedzieli się, że górują nad budowlą szczyt o wysokości ponad pięciu tysięcy metrów, nazywał się Kazbek, a z Tbilisi do Stepancmindy prowadzi bardzo malownicza, ale jednocześnie niebezpieczna trasa zwana Gruzińską Drogą Wojenną.

– Musi tam być sporo duchów – przyznała Luna swoim marzycielskim głosem. – Piszą coś ciekawego o tej drodze?

Harry skinął głową. Okazało się, że szlak był dobrze znany już w starożytności. Od początku wykorzystywały go armie na przykład rzymskie, perskie, czy mongolskie. Spotykało się na niej także kupców, a nawet całe ludy wędrujące między Azją i Europą. W czasach gruzińskiej monarchii szlak ten był mocno ufortyfikowany i najczęściej podlegał bezpośrednio królom. Na początku XIX wieku po przyłączeniu Gruzji do Rosji potrzebne było utrzymanie stałej komunikacji z nowymi terenami. Postanowiono zatem przebudować istniejącą Drogę Darialską, której nazwa pochodziła od nazwy jednego z wąwozów. Prace nadzorowali inżynierowie Korpusu Kaspijskiego i pomimo dość wolnego tempa zostały one ukończone w 1814 roku.

Droga była przejezdna cały rok i kursowała po niej tak zwana ekstrapoczta, łącząca Petersburg z Tbilisi. W 1834 roku uruchomiono również komunikację pocztową pomiędzy fortem we Władykaukazie a Tbilisi. Na trasie powstały stacje pocztowe, w których można było wymienić konie i zanocować. Kryte bryki pocztowe zabierały oprócz poczty 20 pasażerów i robiły ponad sto kilometrów dziennie. Na tamte czasy był to spory wyczyn, biorąc pod uwagę rzeźbę terenu.

Na początku drugiej połowy XIX wieku rozpoczęto przebudowę, a wykonanie projektu i nadzór nad pracami, powierzono Polakowi Bolesławowi Statkowskiemu. Prace prowadzono w bardzo trudnych warunkach, ale w 1861 roku droga została otwarta. Od tego momentu szlak zaczęto nazywać Gruzińską Drogą Wojenną. Władze rosyjskie poszerzyły i wzmocniły istniejącą drogę, co pozwoliło na szybki przerzut dużych oddziałów w czasie wojny z północnokaukaskimi góralami w Czeczenii i Dagestanie.

– Tak. Tam zdecydowanie musi być dużo duchów. Na pewno znają niesamowite historie – powiedziała Luna z przekonaniem w głosie. – Może kiedyś z nimi porozmawiam.

– Nie wątpię – odparł Harry. – Nie wiem tylko, czy będą mieć ochotę na rozmowę.

– Każdy może ją mieć, jeśli się wie, jak go zachęcić do rozmowy – zapewniła, żwawo maszerując w kierunku zabudowań.

Kościół był popularnym celem turystycznym dla wędrowców. Cel można było osiągnąć przez stromą około dwu godzinną wspinaczkę pieszą na górę lub około trzydziestominutową przejażdżkę Jeepem po szorstkim górskim szlaku. Harry i Severus przywykli do dłuższych wędrówek, ale martwili się o Lunę. Szybko jednak okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Blondwłosa Krukonka wytrwale dotrzymywała im kroku, podziwiając okoliczny krajobraz.

– Na pewno spotkamy tam jakiegoś dawnego mnicha – powiedziała.

– Niekoniecznie – odparł Severus. – Ostatnio zwiedzaliśmy klasztory Meteora i nie natknęliśmy się na żadnego.

– Widocznie każdy z nich poszedł dalej.

Przed wejściem do głównego budynku kościoła Luna zgodnie z wymogiem, narzuciła na ramiona chustę. Czarodzieje już nie raz przekonali się, że gdy chodziło sprawy religijne, mugole bywali bardzo restrykcyjni. Nie raz zauważali, że aby gdzieś wejść, kobiety musiały mieć zasłonięte ramiona i nogi. Od mężczyzn z kolei wymagano spodni z długimi nogawkami. Dopiero wtedy zezwalano na wejście do świątyni.

Kiedy weszli do środka, od razu poczuli tę specyficzną atmosferę. Panowała tu cisza idealna do modlitwy, z której korzystało sporo turystów. Niektórzy podziwiały ozdobione płaskorzeźbami ściany. Ale to nie było miejsce, w którym miał stanąć filar.

Harry poczuł szarpnięcie magii i wyszedł na zewnątrz. Jego wzrok padł na dzwonnicę i podszedł do niej. Od razu poczuł pod sobą silną żyłę magii.

– To tutaj – powiedział do Severusa i Luny.

– Tak – zgodziła się rozmarzonym głosem Luna. – Ja też to czuję. To idealne miejsce.

U jednego z mnichów kupili kilka pamiątek i spędzili kolejną godzinę, słuchając jego opowieści. Kościół był miejscem świętym dla Gruzinów. W czasach zagrożeń przechowywano tutaj narodowe relikwie, aby nie zostało skradzione.

Gruzja była krajem górzystym i resztę dnia spacerowali po okolicznych wzgórzach. Noc mieli spędzić w pobliskim miasteczku i Harry z ulgą padł wieczorem na łóżko.

– Masz dość? – spytał go Severus, zdejmując z siebie bluzę.

– Jestem trochę zmęczony, ale to ten rodzaj zmęczenia po satysfakcjonującym dniu. Pewnie czujesz coś podobnego, gdy uwarzysz nowy eliksir i stwierdzisz, że działa.

– Możliwe. – Było coś w tym, co mówił Harry. Faktycznie czuł satysfakcję, kiedy doprowadzi eksperyment do końca, a efekty okażą się więcej niż zadowalające.

– Ale wiesz co? – Złoty Chłopiec popatrzył na niego, uśmiechając się sugestywnie. – Są rzeczy, na które nie jestem zmęczony.

– Doprawdy? – Mistrz Eliksirów pochylił się na nim i pocałował. – Myślę, że mógłbym się skusić.

,,,

Przy śniadaniu Luna poinformowała ich o kolejnym śnie.

– Wygląda na to, że to miejsce pobudziło twoją magię – przyznał Harry. – Pod kościołem jest żyła magii.

– Też mi się tak wydaje – zgodziła się. – Moje sny stały się wyraźniejsze. Ostatni tak wyraźny miałam, kiedy kończyłam Hogwart.

– Tam też jest żyła, ale nie wiemy dokładnie w którym miejscu.

– Myślę, że dziedziniec będzie odpowiednim miejscem – odparła Krukonka. – Tak. Myślę, że to powinno być właśnie tak.

– To, co ci się śniło?

– Miasto z kamienia – powiedziała. – Zbudowane pod wielkim nawisem skalnym. W tle latały wielkie orły, a po mieście chodzili Indianie. Tak mi się wydaje, bo mieli ciemniejszą skórę i orle pióra we włosach.

– Interesujące – skomentował Severus. – Chyba wiem, o jakie miejsce może chodzić.

Harry i Luna popatrzyli na niego z zainteresowaniem. Severus wyjaśnił im, że według niego chodzi o Pałac Klifowy. Były to rozległe ruiny położone na terenie jednego z parków narodowych w Stanach Zjednoczonych.

– Damy radę się tam przenieść od razu? – spytał Harry.

– Z drobną manipulacją świstoklika, tak.

Godzinę później trójka czarodziejów znalazła się w na pierwszy rzut oka opuszczonym, indiańskim mieście pod wielkim nawisem skalnym. Wiedzieli jednak, że to mogła być iluzja.

– To tutaj – powiedziała Luna. – Dokładnie to miejsce mi się śniło.

– Miejsce wygląda na opuszczone – zauważył Harry, rozglądając się dookoła.

– Wygląda, ale takie nie jest – odparła. – Dzień dobry. Czy możemy porozmawiać z waszym wodzem? – spytała głośno. Harry i Severus nie byli specjalnie zaskoczeni, kiedy spomiędzy ruin wyłoniło się nagle kilku Indian. Domyślili się, że musieli to być miejscowy szamani. Nazwanie ich czarodziejami, jakoś do nich nie pasowało. Nie mieli na sobie długich szat ani różdżek w rękach. Przypominali nieco Indian, z którymi spotkali się poprzednim razem.

– Czekaliśmy na was – odezwał się jeden z mężczyzn. – Nasz szaman przepowiedział waszą wizytę. Witajcie Wybrańcy Magii i Śniąca – powitał ich.

Kiedy minęli magiczną barierę iluzji, że miasto w istocie nie jest opuszczone. Tutejsi Indianie patrzyli na nich z szacunkiem, kiedy byli prowadzeni do wodza. Ten czekał na nich przed swoim domem. Skinęli mu uprzejmie głową, kiedy wskazał, żeby usiedli.

– Nasz szaman widział wasze przybycie w snach. Nie potrafił jednak określić dokładnie jego powodu. Czuł jednak ogromny niepokój i mówił, że tylko wy możecie zapobiec niebezpieczeństwu.

Harry pozostawił rozmowę swojego małżonkowi. Nie potrafił tak dobrze dobierać słów, jak on. Severus wyjaśnił więc wodzowi i starszyźnie plemienia, o co dokładnie chodziło.

– Więc ta młoda Śniąca twierdzi, że właśnie tutaj ma stanąć jeden z filarów. To dla nas ogromny zaszczyt – przyznał wódz. – Nasze plemię zawsze czuło, że to miejsce jest wyjątkowe. Nie spodziewaliśmy się jednak, że aż tak.

– Musimy określić dokładne miejsce położenia filaru – odezwał się Harry. – Czy możemy prosić o oprowadzenie? Czuję wewnętrzne szarpnięcia, ale nie chciałbym naruszyć niechcący czyjejś prywatności.

Wódz skinął głową i wszyscy wstali. Opowiedział, że indiańskie osiedle zostało wbudowane w ścianę kanionu przez ich przodków, Indian Anasazi, którzy zamieszkiwali to miejsce w latach 1073–1273. Oficjalne ruiny mają ponad 80 metrów długości i składały się z około 150-200 wielopoziomowych pomieszczeń o różnym przeznaczeniu. Część z nich miała paleniska, inne służyły jako spiżarnie i kiva.

– Co to jest kiva? – spytał Harry.

– Pokażę wam – odparł wódz, prowadząc ich między budynkami.

Kiva było to prostokątne lub okrągłe pomieszczenie, wykonane z cegły i kamienia. To które im pokazało było zagłębione częściowo w ziemi i służące północnoamerykańskim Indianom do celów obrzędowych.

Wejście do kivy stanowił otwór w dachu i drabina prowadząca do wnętrza, w którym znajdowały się kamienne ławki pod ścianami, filary podpierające dach, centralne palenisko, otwór wentylacyjny oraz mający charakter symboliczny otwór w podłodze.

–To sipapu. – wyjaśnił wódz. – Stanowi połączenie zgromadzonych w kiva z Matką Ziemią i miejscem w podziemnym świecie, z którego wyłonili się nasi przodkowie.

W tym miejscu obaj czarodzieje czuli najmocniejsze szarpnięcia magii.

– To tutaj – powiedział Harry. – Dokładnie w tym miejscu.

– W naszym świętym miejscu – powiedział wódz. – Tutaj filar będzie bezpieczny i wszyscy będą świadomi powracającego niebezpieczeństwa. Taka wiedza nie powinna być nigdy zapomniana.

Czarodzieje skorzystali z okazji i dowiedzieli się jeszcze trochę więcej o kulturze tutejszych Indian. Tutejsze budynki naprawdę robiły niemałe wrażenie. Pomieszczenia wewnątrz zdobiły geometryczne malowidła ścienne, od frontu znajdował się taras, na którym wspólnota wyrabiała ceramikę i mełła zboża. Oficjalnie około 1300 roku z nieznanych przyczyn miejsce zostało opuszczone przez mieszkańców.

– Dlaczego tak się stało? – spytał Severus.

– Nasi niemagiczni przodkowie mieli problemy. Miejsce było bezpieczne, ale były tutaj okresowe problemy z wodą i zwierzyną, na którą polowali. Dlatego odeszli. Została tylko nieliczna grupa. Szamani ukryli więc wszystko za magiczną zasłoną iluzji, aby miejsce pozostało ukryte. Okazało się to właściwym krokiem, kiedy do Ameryki zaczęli napływać emigranci z Europy – wyjaśnił.

Okazało się, że Pałac Klifowy został odkryty przypadkowo w 1888 roku przez dwóch kowbojów, którzy przypadkowo dotarli na skraj kanionu. W latach dziewięćdziesiątych XIX wieku miejsce stało się popularne wśród ówczesnych turystów i zostało w znacznym stopniu zniszczone i ograbione. Dopiero utworzenie parku narodowego w 1906 roku zapewniło prawną ochronę obiektu.

– Mugole bywają czasem tacy zachłanni – powiedziała swoim rozmarzonym głosem Luna. – To takie smutne, że nie dostrzegają czegoś więcej poza materialnym światem.

– Tak. To smutne – zgodził się z nią szaman. – Ale nawet wśród magicznych są takie osoby. Niektórzy pragną rzeczy materialnych, inni władzy. Zapominają, że to wszystko będzie nieważne, gdy opuszczą ten świat.

Harry słysząc to, skinął głową i wziął Severusa za rękę. Dla niego nigdy nie liczyły się pieniądze czy sława. Jedyne czego od zawsze chciał, to żyć własnym życiem. Nie potrzebował niczego więcej.

,,,

Kolejne tygodnie wyglądały jak wszystkie inne. Severus zajmował się pracą w swoim laboratorium, a Harry swoimi pacjentami. Wieczorami siadał na kanapie w salonie i próbował zrozumieć, gdzie Salazar ukrył zapiski o rytuale.

Olśniło go w pewien wieczór, kiedy razem z mężem oglądali jakiś mugolski film przyrodniczy w telewizji. Dosłownie znieruchomiał, kiedy słowa Slytherina nagle zaczęły nabierać dla niego sensu.

– To tam! – powiedział nagle głośno. Siedzący obok niego Severus, niemalże podskoczył, słysząc nagły okrzyk.

– Co tam? – spytał Severus.

– Nie rozumiesz? To tam Salazar ukrył zapiski! To idealne miejsce! Setki mogących zrozumieć tylko jego strażników i fakt, że tylko szaleniec zapuściłby się tam z własnej woli. Mogę się założyć, że to miejsce jest otoczone bariera antyaportacyjną. Dlatego potrzebujemy pomocy załogi Morskiego Upiora, żeby tam się dostać!

– Harry! Uspokój się, weź głęboki oddech i zacznij mówić spokojniej – polecił mu małżonek.

– Jak mam się uspokoić?! – spytał. – Wszystko nagle wskoczyło na swoje miejsce. Muszę skontaktować się z Cadmonem. Może Crystal zaniesie mu wiadomość. Musimy się tam dostać – powiedział, wskazując na telewizor.

Severus odwrócił znowu wzrok na ekran. To zdecydowanie będzie najniebezpieczniejsza z ich wypraw. Jeśli Slytherin naprawdę ukrył swoje zapiski w tamtym miejscu, to miał rację. Nikt przy zdrowych zmysłach nie miałby odwagi się tam zapuścić. Wychodziło więc na to, że byli nienormalni i zaczął myśleć nad wszelkimi możliwymi środkami bezpieczeństwa. Zdecydowanie będą ich potrzebować.

,,,

– Jesteś pewien, że to tam? – spytał Cadmon. Skłamałby, gdyby powiedział, że cel ich rejsu go zachwycał. Znał to miejsce i wystrzegał się go jak ognia. Mówiło się, że załogi statków, które zatonęły w tamtych okolicach, wolały utonąć niż znaleźć się tam.

Ilha da Queimada Grande była szerzej znana jako Wyspa Węży. Była to niewielka wyspa u wybrzeży Brazylii, znana głównie z powodu olbrzymiej liczby zamieszkujących ją gadów. Jedyną oznaką, że na wyspie kiedykolwiek rezydowali ludzie, była wybudowana przez nich latarnia morska.

Położona u wschodnich wybrzeży Brazylii wyspa Queimada Grande od dawna nie ma już mieszkańców. Na tym liczącym niewielkim skrawku lądu wizyty są zabronione, a śmiałków karze grzywnami policja morska. Wyspa, która oddzieliła się od głównego lądu około 100 000 lat temu, zajmowała powierzchnię zaledwie pół kilometra kwadratowego i była położona na południe od São Paulo.

Wstęp na nią był jednak całkowicie zakazany.

Surowe restrykcje wynikały z faktu, że Queimada Grande była jednym z najniebezpieczniejszych zakątków świata, a eksperci porównywali ryzyko towarzyszące życiu na niej z mieszkaniem w pobliżu reaktora atomowego w Czarnobylu. Czarodzieje słyszeli historie na temat tego wielkiego wybuchu na mugolskiej Ukrainie. Podobno tamtejsi czarodzieje próbowali oczyścić teren, ale skażenie było tak wielkie, że nawet oni zaczęli odczuwać jego skutki.

Głównym zagrożeniem dla potencjalnego przybysza były węże. Szczególnie rozpowszechniony był tam endemiczny gatunek Żararaki Wyspowej. Ukąszenie tego węża było dla człowieka śmiertelne.

Władze Brazylii wysłały na wyspę kilka ekspedycji przyrodniczych w celu dokładnego policzenia populacji węży, która oszacowana została pomiędzy 2000 a 5000 sztuk. Oznaczało to, że na jeden metr kwadratowy wyspy przypadał średnio co najmniej jeden wąż.

Ostatni ludzie na stałe mieszkali na Queimada Grande jakieś sto lat wcześniej, ale nie udało im się długo wytrzymać w sąsiedztwie licznych węży. Podobnie było z rolnikami, którzy planowali tam założyć plantacje bananów. Próba wypłoszenia gadów ogniem także się nie powiodła, ponieważ te schowały się w skalnych rozpadlinach.

Węże z Queimada Grande przysposobiły się do życia na gałęziach i skutecznie odstraszały też przybywające tam ptaki. Wprawdzie polowania na nie były trudne, a potencjalnej ofierze udawało się zazwyczaj uciec, ale Żararaka była przyzwyczajona do długich okresów głodu. Wąż mógł przetrwać bez pożywienia nawet przez okres sześciu miesięcy.

Poza niedostatkiem żywności problemem dla węży z wyspy byli kłusownicy. Coraz więcej z nich docierało nielegalnie na ten mały skrawek lądy, aby schwytać gady, które następnie trafiały do sprzedaży na międzynarodowy rynek kolekcjonerów zwierząt. Severus był pewny, że gdyby rozpytał w odpowiednich miejscach, znalazłby je też w czarodziejskich sklepach. Nokturn wydawał mu się oczywistym miejscem, gdyby miał szukać gada, obdarzonego tak mocnym jadem.

– Fantastyczne miejsce. Nie ma co – mruknął Harry, kiedy poczytał nieco więcej na temat tajemniczej wyspy.

– Chyba już wiemy, dlaczego wąż morski twierdził, że twój dar może okazać się kluczowy, żeby ukończyć misję – powiedział Severus. – Jesteś jedyną osobą, która może rozmawiać z tymi gadami.

– To takie pocieszające. – Harry wyjął z kieszeni klucz w kształcie węża. – Mam naprawdę nadzieję, że się nie mylę. Jednak całym sobą czuję, że tam właśnie mamy szukać.

– Jeśli tak czujesz, to na pewno tak właśnie jest.

– Już widać wyspę – odezwał się Cadmon. Obaj czarodzieje podeszli na dziób statku.

Z daleka wyspa wyglądała normalnie. Górzysta, porośnięta drzewami, a nad nią latały nieliczne ptaki. Nic nie wskazywało na to, że mogła się okazać zabójcza. Kiedy byli dość blisko Beatrice skrzywiła się, patrząc za burtę. W wodzie widać było węże.

– Zaczynam rozumieć, czemu niemagiczni nie mają tu wstępu – przyznała. – Sąsiedztwo jest dość... śliskie.

– Różdżki w pogotowiu – powiedział Cadmon, kiedy zbliżyli się do wyspy i rzucili kotwicę. Spuścili jedną z szalup. Cadmon, Beatrice i Devon zgłosili się, że będą im towarzyszyć. Reszta załogi miała czekać na statku na ich powrót.

– Powodzenia – powiedział Belinus.

Im bliżej lądu byli, tym więcej słyszących głosów docierało do Harry'ego.

– Obcy.

– Nowy zapach.

– Ludzie, ale zarazem nie ludzie.

– Już nas zwierzyły – mruknął Harry. Kiedy zeszli na ląd, od razu zauważył kilka dużych węży o brązowo-żółtawej barwie. Wysuwały języki, badając powietrze.

– To nie jest miejsce dla ludzi. Odejdźcie.

– Nie możemy. – Harry odruchowo odezwał się w wężomowie.

– Mówca? Człowiek, który nas rozumie? – Kilka węży podpełzło w ich stronę.

– Posiadam dar rozumienia węży. Nie przybyliśmy was skrzywdzić. Potrzebujemy waszej pomocy – powiedział.

Jego słowa musiały zrobić wrażenie, bo spomiędzy skał i gałęzi pobliskich drzew wychynęły kolejne węże. Wszystkie patrzyły na nich z zainteresowaniem.

– Ludzie przybywają tu, żeby nas łapać – zasyczał największy wąż.

– Słyszeliśmy o tym. Nie jesteśmy tu jednak w ty celu. Musimy coś znaleźć. Mam tylko prośbę, żebyście nas nie gryźli. Nie stanowimy zagrożenia.

– Mów.

– Około tysiąc lat temu, przybył tu czarodziej, który także potrafił z wami rozmawiać. Ukrył na waszej wyspie coś, co musimy odzyskać dla dobra nas wszystkich. Prosimy was o pomoc.

Węże syczały między sobą niepewnie. Nie miały zaufania do ludzi. Jeśli przybywali na ich wyspę to albo chcieli je łapać, albo przepędzić. Podobnie było z czarodziejami. Widziały, jak ich bracia trafiają do niewoli. Najpierw unieruchomieni za pomocą czarów, a potem zamykani w specjalnych klatkach.

– Pomożemy wam. Chcemy jednak, żebyście pomogli też nam – zasyczał wąż.

– W jaki sposób.

– Nie chcemy, żeby wyłapywano nas i zabierano nie wiadomo gdzie. To nasz dom i chcemy tu zostać.

Harry przetłumaczył słowa węża swoim towarzyszom.

– Będzie to zapewne wymagało wizyty w odpowiednim ministerstwie, ale spróbujemy coś zdziałać – przyznał Severus.

Harry powiedział, że postarają się im pomóc. Wąż w odpowiedzi skinął głową.

– Więc znacie historię czarodzieja, który coś tutaj ukrył? – spytał.

– Tak. W głębi wyspy znajduje się jaskinia. Nie wchodzimy tam. Nałożono na nią jakieś zaklęcie, ale wiemy, gdzie jest. Chodźcie.

Po chwili ruszyli powoli za kilkoma wężami, które prowadziły ich w głąb wyspy.

– Fascynujące – mruknął Severus. Nigdy nie przypuszczał, że znajdzie się w takim miejscu. Gdzie nie spojrzał, wiedział jakiegoś węża. Wprawdzie wąż był godłem domu Slytherina, ale wątpił, żeby jakikolwiek Ślizgon, chciał przybyć w to miejsce. Jednak jako Mistrz Eliksirów odruchowo zastanawiał się, do jakiego eliksiru mógłby wykorzystać jad tutejszych gadów.

Harry skinął głową, zgadzając się z nim. Wątpił jednak, że byliby w stanie chodzić po tym miejscu, gdyby nie znał wężomowy. Morski wąż miał rację. Jego dar okazał się kluczowy. Bez niego już pewnie dawno zostaliby pokąsani.

Wyspa może i nie była duża, ale szli około godziny, zanim nie dotarli w odpowiednie miejsce. Od razu wyczuli działanie potężnych czarów. Salazar wiedział, jak zabezpieczyć wejście.

– To tutaj – zasyczał wąż, pozostając w pewnej odległości.

Harry skinął głową i podziękował. Severus rzucił kilka zaklęć, które powinny zakończyć czar zabezpieczający. Wszystkie okazały się jednak bezskuteczne.

– Zaczekaj – powiedział nagle Harry. Wyjął z kieszeni klucz. – Skoro jest klucz. To powinien być też i zamek.

– Myślisz, że ten klucz jest wstępem do tego miejsca? – spytał Mistrz Eliksirów.

– Co nam szkodzi spróbować? Coś musi otwierać – zauważył. Zaczął przeszukiwać skałę przed wejściem w poszukiwaniu jakiegoś zamka. Reszta szybko poszła w jego ślady.

– Chyba coś mam! – powiedziała Beatrice po jakichś dziesięciu minutach. Klęczała na ziemi, skąd odgarnęła mech i liście. Znajdowała się tam ledwo widoczna płyta z otworem, który wyglądał jak dziurka od klucza. Severus oczyścił ją szybki zaklęciem, usuwając resztki ziemi. Harry uklęknął obok czarownicy, wsunął klucz w otwór i przekręcił go.

Dosłownie kilka sekund później dało się słyszeć trzask i błysk, gdy czar zabezpieczający jaskinię opadł.

– Może i był z niego kawał drania, ale wiedział, jak się zabezpieczyć – mruknął Devon. Nikt nie mógł zaprzeczyć. Jeśli swój dziennik prowadził w mowie węży, to należało spodziewać się czarów na odpowiednim poziomie.

– Ale paranoikiem to chyba też trochę był – zauważył Beatrice.

– Nie chyba tylko na pewno – powiedział Harry, podnosząc się z klęczek. Powoli podszedł do wejścia. – Lumos – mruknął i koniec jego różdżki rozświetlił wnętrze. Inni szybko poszli w jego ślady, rozglądając się.

– Nawet jednego pajączka na ścianie – mruknęła czarownica. – Chciałabym poznać to zaklęcie. Ile sprzątania by to nam oszczędziło – westchnęła.

– Beatrice – mruknął tylko Cadmon.

– Co? Taka prawda.

Jaskinia okazała się głębsza, niż się z początku wydawało. Przez tysiąc lat była zabezpieczona czarami i zabezpieczyło ją to przez ewentualnym zawalaniem się, wilgocią czy robactwem. W świetle różdżek zauważyli pojedynczy blok skalny, ustawiony na środku. Na nim leżała rzeźbiona, drewniana skrzynka. Severus rzucił na nią zaklęcie pozwalające zobaczyć, czy została zabezpieczona czarami. Jednak poza zaklęciem konserwującym nie znalazł niczego. Harry schował różdżkę do kieszeni i powoli otworzył wieko. W środku znajdowało się kilka papirusów.

– Są – powiedział, uśmiechając się. Zamknął wieko i podniósł skrzyneczkę. Bezpieczniej było przejrzeć jej zawartość na pokładzie Morskiego Upiora, przy dziennym świetle. Cieszył się, że ten niebezpieczny etap mieli już za sobą. Czas uciekał i wszyscy o tym wiedzieli.

,,,

Severus dokładnie przejrzał znalezione papirusy i przepisał wszystko, co się w nich znajdowało do swojego notatnika. Kruche zwoje wróciły potem do zabezpieczonej skrzyneczki. Mieli zwrócić je do Komnaty Wiedzy, gdy postawią nowe filary. Nadal czekali, aż Luna pozna ostatnie miejsce. Nie mieli pojęcia, kiedy to nastąpi i Severus wolał być przygotowany.

Dokładnie przestudiował proces warzenia eliksiru stabilizującego i stwierdził, że to najbardziej skomplikowany wywar, z jakim miał kiedykolwiek styczność. Nawet Felix Felicis, Veritaserum czy Eliksir Wielosokowy nie były tak skomplikowane w porównaniu z tym. Wymagał nie lada precyzji. Należało odpowiednio przygotować składniki i dodawać je w odpowiednim odstępach czasu. Całość zajmowała Dwa miesiące, a przez kolejny tydzień eliksir musiał się studzić.

– I jak? – spytał Harry, siadając obok niego. – Dasz radę?

– Nie będę ukrywał, że to najbardziej skomplikowana receptura, jaką widziałem w życiu. Muszę dokładnie sobie wszystko rozpisać i przygotować. Musi wyjść za pierwszy razem, bo nie mamy czasu na ponowną próbę.

– Wiem. Wierzę w ciebie – zapewnił go, obejmując. – Kto ma tego dokonać jak nie ty?

– Jest jeszcze rytuał – powiedział, podsuwając mu przepisane notatki.

Każde z miejsc, w którym miał stanąć filar ,należało odpowiednio przygotować. Eliksir potrzebny był, aby związać kryształy magicznie z miejscem ich przeznaczenia. Po ustawieniu należało aktywować je odpowiednim zaklęciem. W ten sposób nowy filar pochłaniał całą niestabilność magii, wywołaną bliskością komety i zatrzymywał ją w sobie. Dzięki temu czarodzieje byli w stanie utrzymać chroniące ich przed niemagicznym światem bariery.

– Będzie nam potrzebna pomoc, jeśli mamy je ustawić i aktywować w tym samym czasie – przyznał Harry. – Tutaj pisze, że wtedy filary będą działać w synchronicznej harmonii.

Severus skinął głową. Rytuał nie wydawał się wprawdzie skomplikowany, ale nie był też jakoś szczególnie prosty. Wymagał odpowiednich przygotowań i precyzji. Dlatego też od razu zabrał się za przygotowania składników do eliksiru.

Zaczął od spisania wszystkich i zauważył, że będzie potrzebował kilku ogólnie dostępnych składników. Nie było to jednak dla niego większym problemem. Problemem było precyzyjne określenie wykonywana kolejnych czynności. Na przykład Halit potrzebował aż pięciu dni, aby się rozpuścić w różowej wodzie z jeziora Hillier. Należało go następnie gotować nad błękitnym ogniem przez dwie godziny, dodać jedną łzę syreny, zamieszać dziesięć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, dodać sproszkowany smoczy pazur i dopiero wtedy otrzymywało się wywar, na którym należało pracować dalej.

Severus rzucił odpowiednie zaklęcie, które miało go informować, gdy będzie zbliżał się czas mieszania lub dodania kolejnego składnika.

W międzyczasie odwiedzili też znajomych astronomów z Polski. Chcieli zobaczyć Krzywy Las, w którym miał stanąć filar. Od razu poczuli magię tego miejsca. Było jedyne w swoim rodzaju. Kamil zapewnił ich, że tutejsi czarodzieje będą pilnować tego miejsca.

– W końcu to bardzo ważne dla nas wszystkich – przyznał i zapewnił ich, że mogą liczyć na jego pomoc.

,,,

– To się porobiło – powiedziała Vaia. Spotkali się wszyscy na kolacji w ogrodzie jej domu. Jej wnuk otrzymał w szkole jakąś nagrodę i świętowali.

– Co masz na myśli? – spytał Severus.

– Tę całą sytuację. Gdybyście przypadkiem na dowiedzieli się, co naprawdę skrywa ten dziennik, cała magiczna społeczność miałaby, delikatnie mówiąc niemałe kłopoty. Niemagiczni zaczynają dostrzegać coraz więcej rzeczy, których nie powinni.

– I mówi to ktoś, kto sprzedaje prawdziwe laleczki voodoo?

Vaia machnęła ręką.

– Są niemagiczni, którzy wierzą w magię. Jednak pewne sprawy, to dla nich za dużo.

– Kiedy rozmawialiśmy ze Slytherinem, mówił coś podobnego. Według niego mugole nie powinni mieć kontaktu ze światem magicznym. Jest dla nich zbyt niezrozumiały. A to, czego mugole nie rozumieją, często traktują jako zagrożenie.

Szamanka pokiwała głową.

– Ma rację – przyznała szczerze. – Ludzi nie lubią nieznanego. A magia jest dla nich czymś nieznanym. Powiedzmy sobie szczerze, przyjacielu. Czarodzieje stanowią mniejszość populacji. Gdyby przyszło nam walczyć z niemagicznymi, zostalibyśmy szybko zniszczeni.

– Niemniej jednak, co jakiś czas pojawia się jakiś wariat opętany wizją dominacji nad światem.

– Tak było, jest i będzie. To nieuniknione. To prastara zasada tego świata. Gdzie jest światło, tam też jest i mrok. Jedno bez drugiego nie może istnieć. Jak dzień i noc dla Ziemi. Gdyby istniało tylko światło, nie było Ziemi.

– Tak. Jeden astronom tłumaczył mi to ostatnio. Nie jest to moja mocna strona, ale nawet ja rozumiem, że gdyby na Ziemi nie istniała noc, Słońce spaliłoby wszelkie życie na niej.

– Sam zatem widzisz. Wszystko ma swoje plusy i minusy. A teraz musimy wszyscy zadbać o bezpieczeństwo. Niestabilna magia jest zagrożeniem nie tylko dla czarodziejskiego świata. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby nagle wybuchły wszystkie wulkany?

– A jest to możliwe? – spytał Severus.

– Oczywiście, że tak. Wyobraź sobie, jakie szkody może zrobić jeden wulkan, a co dopiero wszystkie. Sam wiesz, że tutejsza żyła magii jest dzika. Wulkany często powstawały w takich właśnie miejscach. Jeśli jakiś wulkan wygasł, oznacza to, że żyła magii pod nim przesunęła się. Ta pod nami jest jedną z największych i najbardziej dzikich.

Severus popatrzył na nią i zamyślił się na chwilę.

– Właściwie to zastanawiałem się kiedyś, od czego to zależy? – spytał.

– Dzikość żyły?

– Tak.

Vaia zamilkła na kilka sekund.

– Ciężko to wyjaśnił w prostych słowach. Spróbuję jednak – przyznała. – Wśród niektórych czarodziejów jest pewna legend o magii. To, że na Ziemi jest magia, to czysty przypadek. Najpierw powstało Słońce, potem planety. Nie będę się tu zagłębiać w zbędne szczegóły, ale każdy czarodziejski astronom ci to powie. Na początku nie było tutaj magii. Nasza planeta była piekłem. Dopiero później, gdy ochłodziła się i znalazła w sferze życia, zaczęła się budzić. I tak jak każde nowo narodzone dziecko, przeżyła szok. Rzeczywistość wokół niej była martwa. Było Słońce, które ją ogrzewało, ale inne planety były ciche. Krzyczała. Pragnęła, żeby ktoś ją usłyszał. Wtedy z wnętrza Ziemi zaczęły gwałtownie wydostawać się ku powierzchni jej żyły. Oplatały skorupę ziemską i wybuchały w postaci wulkanów. Potem coś się stało. Jej energia pobudziła do życia pierwsze stworzenia. Czekała bardzo długo na odpowiednie, które będzie jej towarzyszem. W końcu pojawili się ludzie i to właśnie im podarowała swoją cząstkę. Ale z początku nie wiedziała, ile może jej oddać. Często więc dar był zbyt potężny lub zbyt mały. Jej żyły z czasem stawały się coraz liczniejsze, aby sięgnąć większej liczby ludzi. Jednak im więcej ich było, tym słabsze się stawały. Pod Hawajami biegnie tylko jedna i właśnie dlatego jest taka dzika. Bo jest silna. Pod Wielką Brytanią biegnie kilka żył. Są mniejsze, ale przez to stabilniejsze.

– To prawda – przyznał Severus. – Tam nie ma wulkanów.

Vaia zaśmiała się.

– Ale są inne miejsca. Ale nawet na stabilnej żyle, może narodzić się potężny lub szalony czarodziej. Przykład widzisz na co dzień – przyznała, wskazując na Harry'ego. Wybawca czarodziejskiego świata rozmawiał właśnie z synem szamanki.

– Harry jest potężny, ale nie szalony – przyznał.

– Ona ma świadomość tego, jak wiele magii w sobie posiada. Wie jednak, że nie może na niej polegać przez cały czas. Uzależniłby się.

– Kiedyś powiedział mi, że czarodzieje są zbyt uzależnieni od magii.

– Bo to prawda. I spójrz, co się dzieje, gdy ktoś pogłębia to uzależnienie. Pamiętasz tego waszego Czarnego Pana.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie o nim zapomnieć – mruknął Mistrz Eliksirów. Ciężko było zapomnieć o tak okropnych czasach. Gdyby nie Harry i jego Gryfońska odwaga, czarodziejska Wielka Brytania mogła się znaleźć pod rządzami Voldemorta.

– Zmierzam do tego, że Harry mógł celowo zostać obdarzony tak wielką magią – wyjaśniła Vaia. – Obdarzyła magią Czarnego Pana, który okazał się niestabilny i wykorzystał jej dar do złych celów. Harry narodził się jako jego przeciwieństwo. Jako równowaga dla świata.

Severus nie bardzo wiedział, co powinien na to odpowiedzieć. Nigdy nie zastanawiał się nad faktem, że niektórzy czarodzieje byli silniejsi, a inni słabsi. Zawsze myślał, że wszystko zależało od pochodzenia czarodzieja, ale z drugiej strony wtedy nie byłoby czarodziejów mugolskiego pochodzenia ani charłaków. Magiczny świat skrywał nadal tak wiele tajemnic. I wątpił, żeby kiedykolwiek wszystkie zostały odkryte.

– Magiczny świat jest naprawdę tajemniczy – mruknął.

– Świat byłby nudnym miejscem bez swoich tajemnic – odparła Vaia i sięgnęła po kieliszek trunku. – Wypijmy za to.

Severus zaśmiał się cicho, spełniając z nią toast.

,,,

Miesiąc później Severus posuwał się do przodu z przygotowaniem eliksiru. Harry wiedział, że w momentach, gdy jego małżonek schodził do laboratorium, musiał mieć idealny spokój. Nigdy więc nie schodził wtedy do niego. Nawet Mrużka i Stworek rozumieli powagę sytuacji i nie przeszkadzali mu w pracy.

– Pan robi coś ważnego – piszczała Mrużka. – Mrużka wie, że nie wolno mu teraz przeszkadzać.

Harry był wdzięczny skrzatom, że tak poważnie podchodziły do całej sytuacji. Były w końcu jej świadkami od samego początku.

– Poczta proszę pana – powiedział Stworek, podając mu kilka listów.

– Dziękuję. – Harry wziął je od niego i od razu zauważył list od Luny. Szybko go otworzył i zaczął czytać, a potem z niecierpliwością czekał, aż Severus wyjdzie ze swojej pracowni.

Dwie godziny później jego małżonek wszedł w końcu do domu. Harry od razu podbiegł do niego, machając mu listem przed oczami.

– Luna wyśniła miejsce ostatniego filara – powiedział z entuzjazmem w głosie. Podał mu wiadomość od Krukonki i Severus przeczytał ją szybko.

– Śnił jej się latający tygrys? – spytał, siadając w fotelu.

– Dokładnie tak. To musi coś znaczyć.

– Oczywiście, że znaczy – zapewnił go. – Gdzie ja słyszałem o czymś podobnym. Daj mi chwilkę. A tak! Na ostatnim sypozjum. Poszliśmy z kilkoma mistrzami wieczorem na zapoznawczego drinka.

– Chodzisz na drinki? Myślałem, że jesteś aspołeczny – przyznał Harry, szczerząc się. Severus trzepnął go lekko w ramię.

– Bachor. Nie przerywaj mi. Poszli na drinka i okazało się, że jeden z mistrzów pochodzi z kraju, w którym istnieje legenda o latającym tygrysie.

– Czyli skąd pochodził?

– Z Bhutanu.

,,,

Paro Taktsang znany był także jako Tygrysie Gniazdo. Ten buddyjski kompleks świątynny położony był w Himalajach na klifie doliny Paro w Bhutanie. Było to najświętsze miejsce i zarazem najsłynniejsza budowla Bhutanu.

Klasztor usytuowano w niesamowitej scenerii. Leżał mianowicie na wysokim urwisku 900 metrów nad doliną.

Kompleks został zbudowany w roku 1692, w miejscu jaskini, w której w VIII wieku Guru Rinpocze, założyciel buddyzmu tybetańskiego, medytował przez trzy lata, trzy miesiące, trzy tygodnie, trzy dni i trzy godziny. Według legendy Guru przyleciał w to miejsce na grzbiecie tygrysicy, aby pokonać lokalnego demona. W miejscu, w którym wylądował powstała świątynia. Pierwszy budynek powstał z inicjatywy ówczesnego przywódcy i według legendy miał być przymocowany do klifu za pomocą włosów dakini. W buddyzmie tybetańskim była to istota utożsamiająca żeńskie aspekty oświecenia.

Obaj czarodzieje rozglądali się dookoła z zachwytem w oczach, podziwiając misterne zabudowania. Paro Taktsang składało się z czterech głównych świątyń i grupy domków mieszkalnych. Każdy budynek posiadał balkon z widokiem na dolinę. Przyklejone do ścian budynki połączone były albo schodami, albo kilkoma drewnianymi mostami. Na środku dziedzińca głównego sanktuarium znajdowało się koło modlitewne, które było codziennie rano obracane przez mnichów, oznajmiając tym samym początek nowego dnia.

Droga do kompleksu była długa i skomplikowana, ale ani Harry, ani Severus nie żałowali jej przebycia. Prowadziły do niego cztery ścieżki, z których pokonanie tej najpopularniejszej, przez las sosnowy zajmowało ponad 2 godziny wspinaczki. Pomimo trudów pokonania trasy i oddalenia od głównych szlaków turystycznych to miejsce było warte odwiedzenia.

W kompleksie klasztornym od razu rzucały się w oczy powiewające nad głowami sznury flag modlitewnych. Sznury te z doczepionymi flagami, na których były wypisane nauki Buddy, były rozwieszone nad doliną dzięki łucznikom, wystrzeliwującym je z jednej strony przepaści na drugą. Robiło to naprawdę spore wrażenie na odwiedzających to miejsce.

Po wejściu na teren klasztoru obaj poczuli jednak, że nie do końca są we właściwym miejscu. Ciągnęło ich jakby do wnętrza góry. Dość szybko udało im się zlokalizować wejście do jednej z jaskiń.

– Nikogo nie ma – powiedział Severus, wyjmując różdżkę. – Lumos.

Przejście w głąb było dość wąskie, ale wystarczające, żeby w nim nie utknąć. Posuwali się powoli w głąb jaskini. Severus wątpił, żeby znajdowały się tutaj jakieś pułapki. To nie był Egipt i korytarz chroniący wejścia do Komnaty Wiedzy. W pewnym momencie Harry zatrzymał się.

– O co chodzi? – spytał Severus, patrząc na niego.

– Słyszysz to?

Mistrz Eliksirów wytężył słuch i po chwili zaczęło do niego docierać coś, co brzmiało jak ciche mruczenie. Im dalej szli, tym stawało się ono głośniejsze. W końcu znaleźli się w dość przestronnej części jaskini. Obaj niemalże cofnęli się, widząc, że na jej środku leży spokojnie wielki tygrys. Zwierzę popatrzyło na nich, kiedy wyczuło, że ktoś zakłócił jego spokój.

– Czarodzieje – mruknął tygrys.

– No świetnie. Tygrys gada – powiedział Harry, a mąż nagle kopnął go w kostkę. – Tak, tak. Nie mam instynktu samozachowawczego i nie wiem, kiedy się zamknąć.

– Fakt. W tym wypadku nie wiesz – zgodził się z nim starszy czarodziej, po czym zwrócił się do tygrysa: – Wybacz, że zakłóciliśmy twój spokój.

Wielkie zwierzę podniosło się i podeszło do nich powoli.

– Czarodzieje nie szukają tego miejsca bez powodu. Zazwyczaj zjawiają się tutaj, żeby medytować w odosobnieniu – przyznał.

– Jesteśmy tu, ponieważ magiczny świat jest zagrożony – wyjaśnił Harry.

– Czułem, że coś się dzieje. Okoliczne stworzenia są niespokojne – mruknął tygrys.

– Jesteś tym tygrysem z legendy?

– Nie. Ale jestem z nim spokrewniony – przyznał.

– Mówiłeś, że okoliczne stworzenia są niespokojne – podjął przerwany wątek Severus.

Tygrys skinął łbem. Wyjaśnił, że wiele z nich nocą wpatruje się bardzo długo w niebo, jakby czekały, aż coś się na nim pojawi. Niepokoiło go to dziwne zachowanie. Tutejsze lasy były pełne różnych, magicznych mieszkańców, ale jeśli zachowywały się one wszystkie naraz nerwowo, to nie wróżyło niczego dobrego.

Czarodziejom zajęło chwilę, aby wyjaśnić całą sytuację. Tygrys o dziwo przyjął ich wyjaśnienia ze spokojem.

– Miło, że nas wysłuchałeś, zamiast pożreć – powiedział Harry. Severus popatrzył na niego karcąco, ale tygrys zaśmiał się jedynie.

– Nie jestem krwiożerczy. Jestem stworzeniem duchowym i opiekunem tego kompleksu. Mam pomagać, a nie szkodzić.

– Przepraszam – powiedział Harry.

Tygrys skinął mu łbem i poprowadził ich na środek. Od razu poczuli znajome już szarpnięcie.

– Będę strzegł filaru – zapewnił ich wielki kot. – Magia powinna pozostać tajemnicą jeszcze na długo. Dopóki świat nie osiągnie równowagi.

Obaj skinęli głowami. Wiele osób twierdziło to samo. Najwyraźniej świat magiczny i mugolski nie były gotowe na integrację, i jeszcze nie będą na nią gotowe przez bardzo długi czas. Severus wątpił, żeby sytuacja zmieniła się w najbliższym czasie. Nieważne jak długo miałoby to trwać, ale dopóki sytuacja się nie zmieni, świat czarodziejów należało odgrodzić od niemagicznego. Mistrz Eliksirów potrafił to zrozumieć. Przykładu nie musiał szukać daleko. Jego ojciec był mugolem, który nie tolerował magii i wyżywał się na żonie i synu. Severus nie potrafił wybaczyć swojej matce, że zamiast odejść, skazała ich oboje na lata życia z agresorem.

Nigdy więcej nie chciał przeżywać czegoś podobnego ani być świadkiem takiej sytuacji. Jako opiekun Ślizgonów nie raz miał do czynienia z dziećmi, które miały traumę. Doskonale wiedział, jak się czuły i robił wszystko, żeby im pomóc. Wolał sobie nie wyobrażać, co by się stało, gdyby nagle wszyscy mugole zorientowali się, że magia jednak istnieje.

Niektóre sprawy lepiej było zostawić na zdecydowanie dalszą przyszłość.

,,,

Severus mógł być z siebie dumny. Udało mu się dodać wszystkie składniki i wykonać każdy krok z wymaganą dokładnością. Patrzył na eliksir, który ukończył kilka dni wcześniej. Miał mieniącą się, srebrzystą barwę, mocny zapach i kończył się studzić. Za jakieś dwie godziny będzie mógł rozlać go do fiolek.

Upewnił się, że wszystko jest zabezpieczone, kiedy dom nagle zaczął drżeć pod wpływem silnych wstrząsów. Z trudem dotarł do wyjścia z pracowni. Zerknął w bok na ocean. Fale były niepokojąco wysokie. Od kiedy tu mieszkał, nigdy takich nie widział. Te docierały niemalże do połowy plaży. Pomimo kolejnych wstrząsów udało mu się wejść do domu. Harry siedział na podłodze obok kanapy.

– Harry! – Severus natychmiast znalazł się obok niego. – Wszystko dobrze? Nic ci się nie stało?

– Nie. Wszystko dobrze. Ale jest źle – powiedział, wskazując na telewizor. Trwały właśnie wiadomości. Obraz był nieco zakłócony, ale Mistrz Eliksirów zrozumiał, co Harry próbował mu powiedzieć. Spiker mówił właśnie o komecie, która będzie tej nocy mijać Ziemię. Co więcej, będzie widoczna gołym okiem.

– To za wcześnie – powiedział Severus, blednąc.

– Kamil mówił, że jeśli coś zaburzy jej ruch, może być tu wcześniej – przypomniał mu Harry. – Stare filary pękają. Nie mamy już czasu!

– Spokojnie. Eliksir będzie gotowy za dwie godziny – uspokajał go. – Spróbuj wstać. Musimy być gotowi.

– Nie mamy świstoklików!

– Damy radę. Crystal! – krzyknął na feniksa. Ten usiadł szybko na jego ramieniu. – Musisz nam pomóc. Inaczej będzie źle. Rozumiesz?

Kryształowy feniks zaświergotał. Severus podał mu po chwili kilka szybko napisanych wiadomości i kazał je niezwłocznie dostarczyć, a potem tu wrócić.

– Spiesz się. Czas się kończy – polecił. Feniks wziął od niego zapisane kartki, a potem zniknął w połyskliwym ogniu. – A my musimy być gotowi do drogi – powiedział, pomagając Harry'emu wstać. Spakowali zabezpieczone filary i nerwowo czekali, aż eliksir wystygnie. Młodszy czarodziej powtarzał w myślach inkantację do rytuału. Znał ją już na pamięć.

Crystal wrócił, kiedy Severus kończył przelewać eliksir stabilizujący do fiolek. Zabezpieczył je wszystkie dokładnie i schował do plecaka.

– Zabierz nas do Hogwartu – polecił. Obaj poczuli dziwne ciepło i zamknęli oczy. Kiedy je otworzyli stali przed bramą. – Świetna robota – pochwalił feniksa. Ten usiadł na ramieniu Złotego Chłopca i obaj wbiegli na dziedziniec. Czekali tam już na nich wszyscy, których zawiadomili.

– Harry! Co się dzieje? – spytała Hermiona. – Zasłony nas Hogwartem opadają.

– Mamy mało czasu, więc będzie wielki skrót – powiedział. W kilku zdaniach streścił wszystkim, co się dzieje i co muszą zrobić. Severus w tym czasie wyjmował zabezpieczone kryształy i fiolki z eliksirem.

Kiedy wszystko było gotowe, podzielili się. Draco i bliźniaki mieli udać się do Portugalii, Ron i Hermiona do Grecji, Luna w towarzystwie swojego byłego opiekuna domu do Gruzji. Kamil i Robert mieli zając się filarem w Polsce, Fudu i Tau tym w Smoczym Gnieździe, a Cadmon, Beatrice i Belinus udawali się do Pałacu Klifowego. Severus i Harry zostawali w Hogwarcie.

Mistrz Eliksirów wyjaśnił im dokładnie, jak mieli przygotować miejsce, a następnie zaklęciem ustawić filar i czekać na sygnał. Po nim wszyscy mieli zacząć wypowiadać formułę, która miała aktywować kryształy.

– Crystal was przeniesie po kolei – powiedział Severus, kiedy ziemia zaczęła się trząść. – Musimy się spieszyć.

– Stare filary zaraz runą – powiedział Harry. Czuł to całą swoją magią.

– Powodzenia – dodał jeszcze Mistrz Eliksirów, patrząc, jak kryształowy feniks zatacza koło wokół całej grupy i wszyscy znikają w migoczących płomieniach. – Nasz kolej. Musisz nam pomóc Minerwo.

Dyrektorka Hogwartu skinęła głową. Uczniom kazała natychmiast udać się do Wielkiej Sali i tam czekać pod opieką reszty profesorów.

– Proszę ze mną nie dyskutować! Kto znajdzie się tam ostatni, straci sto punktów! – zapewnił ich. Wszyscy od razu rzucili się do środka.

Pozostała na zewnątrz trójka przeszła na środek dziedzińca i Harry zaczął rysować na nim mały okrąg. Ułożył na jego obwodzie siedem kamieni z wyrytymi w nich głęboko symbolami. Na środku miał stanąć kryształowy filar.
– Szybciej – mruknął, kiedy kolejny wstrząs niemal powalił ich na ziemię. – Co z wami?

– Daj im kilka minut. My mieliśmy więcej czasu na przygotowania – przyznał Severus.

W końcu poczuł lekkie szturchnięcie w swoim umyśle. Najpierw jedno, potem kolejne i jeszcze następne.

– Są gotowi – powiedział.

– To dobrze, bo nie możemy dłużej czekać – powiedział Severus, spoglądając na ciemniejące niebo. Kometa, jak i jej warkocz były doskonale widoczne, a grunt pod nimi trząsł się coraz bardziej. Harry skinął głową i pozwolił, aby jego magia zawiadomiła innych.

Nagle odniósł wrażenie, jakby wszyscy byli wokół niego i recytowali razem z nim i Severusem inkantację.

– Magio, która płyniesz pod naszymi stopami i obdarzasz nas swoim darem, przyjmij pomoc, jaką ci ofiarowujemy – wyrecytowali, a Severus zaczął wypełniać żłobienia w kamieniach eliksirem. Kiedy wszystkie były pełne, rozbłysły jasnym światłem, a kryształ uniósł się pośrodku. – Poczuj nasz spokój i zapanuj nad wzburzeniem. W imię czterech żywiołów i czterech stron świata ponownie poczuj jedność, z tymi których wybrałaś na swoich towarzyszy. Pozwól nam się ochraniać, aby nic nie zmąciło twego przepływu. CONSTANTIAM!

Filar rozbłysnął jasnym światłem, a Harry poczuł w swoim umyśle, jak stare filary rozpadają się i zostają wchłonięte przez ziemię. Rozbłysk był tak silny, że zamknął oczy. Kiedy je otworzył, zauważył, że ziemia przestała się trząść, osłony Hogwartu są silne jak zawsze, a filar stoi pewnie w swoim kręgu.

– Udało się – powiedział cicho, a w następnej chwili objął mocno swojego męża za szyję. – Udało nam się!

– Tak, tak. Udało. I przestań krzyczeć mi do ucha!

– Dobra robota – odezwał się ktoś nagle. Za nimi stał Salazar Slytherin w swojej duchowej formie.

– Omal się nie spóźniliśmy – przyznał Harry.

– Liczy się efekt. Dzięki wam czarodziejski świat jest bezpieczny na kolejne tysiąclecie.

Harry uniósł wzrok w górę. Kometa nadal była widoczna i kiedy nie stanowiła zagrożenia, była naprawdę ciekawym widokiem.

– Czy ona wróci? – spytał cicho.

– To jedna z tych zagadek, których zapewne jeszcze długo nie rozwiążemy – odparł Salazar. – Może tak, a może nie. Żywot komet jest zmienny. Ale jedno jest pewne. Jeśli wróci, będziemy gotowi. Dzięki wam ta wiedza nie zaginie.

,,,

Kiedy wszyscy wrócili i zapewnili, że filary stoją mocno, Minerwa zagoniła ich do Wielkiej Sali na kolację. Poprosiła także, żeby Harry i Severus wyjaśnili uczniom i reszcie profesorów co zaszło. Przez kolejną godzinę obaj czarodzieje opowiadali zatem swoje przygody i odpowiadali na masę pytań, które padały. Z prawdziwą ulgą wyszli w końcu z zamku i zamierzali wrócić do swojego cichego domu na Hawajach.

– Nie będzie nam nudno? – spytał nagle Harry.

– Nudno? Żartujesz sobie? – Severus popatrzył na niego z niedowierzaniem.

– Oj no weź. Nie powiesz mi, że poszukiwania rzadkich składników nie podobały ci się.

– Tego nie powiedziałem.

– Tak myślałem – zaśmiał się Harry. Wyjął coś ze swojego plecaka i podał mężowi.

– Co to jest? – spytał, biorąc przedmiot do ręki. Okazało się, że jest to czysty notatnik.

– Pomyślałem sobie, że przecież nie musimy rezygnować z podróży. Ale tym razem możemy wybierać miejsca i dokumentować je w nowy dzienniki. Co ty na to? – spytał.

– Głupi bachor – odparł Severus. Objął go ramieniem i pocałował. Życie było jednak jedną, wielką przygodą, która zdawała się nie mieć końca.

THE END

I to już koniec „Dziennika" moi drodzy. Dziękuję wam za wszystkie komentarze i mam nadzieję, że zakończenie was nie rozczarowało. Do następnej historii :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top