Rozdział 12


Bardzo wam dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze. Możecie wyobrazić sobie moje zaskoczenie, kiedy zorientowałam się, ile osób czyta dziennik. Nie miałam pojęcia, że ten fanfik zostanie tak ciepło przyjęty^^ Miłego czytania.

Rozdział 12

W kolejnych dniach Harry wysłał wiadomość do kapitana Morskiego Upiora. W liście opisał, czego dowiedzieli się od spotkanego w Chinach smoka. Poprosił, żeby cała załoga spróbowała sobie przypomnieć, jak najwięcej szczegółów ze spotkania ze Slytherinem. Nie chciał ich prosić o wspomnienia, w które mógłby zajrzeć. Uznał, że mogłoby się to okazać zbyt inwazyjne. Nie miał pojęcia, czy piraci w ogóle wiedzieli czym była myślodsiewnia.

Wieczorami obaj z Severusem analizowali trasę, którą podróżował czarodziej sprzed tysiąca lat. Nie mieli teraz wątpliwości, że miejsca, które odwiedzał, nie były przypadkowe. Ustalili z Severusem, że odwiedzą ponownie szkołę na Islandii. Mieli nadzieję, że tamtejsi czarodzieje, albo duch poznany przy źródle magii będą mieli jakieś informacje.

– Odwiedzał miejsca, które tysiąc lat temu były dzikie i czyste – odezwał się Severus. Nanosił właśnie na mapę drobne notatki.

– Biorąc pod uwagę, że wtedy liczba ludzi nie była jakaś zatrważająca, nie ma się co dziwić – zauważył Harry.

Mistrz Eliksirów prychnął.

– Niektórzy ludzie mnożą się bez opamiętania. Jak króliki.

– Mam nadzieję, że nie pijesz do Weasleyów? – Harry popatrzył na niego uważnie. Jego wzrok wyraźnie mówił, że może i się z niektórymi pokłócił, ale obrażać ich nie pozwoli.

– Nie. Molly i Artur chcieli mieć dużo dzieci. Więc nie mam powodu do komentowania ich liczebności.

Harry pokiwał głową. Tysiąc lat temu liczba ludności na świecie wynosiła jakieś 350 milionów i w niektórych miejscach łatwiej było upolować wielkiego zwierza, niż spotkać drugiego człowieka.

Cadmon opowiadał im, że jego wioska nie była liczna. Jakieś pięćdziesiąt osób. On sam był potomkiem czarodziejów, którzy aportowali się na teren Ameryki przypadkowo. To były czasy, kiedy czarodzieje stanowili bardzo nieliczną grupę w porównaniu do obecnych czasów.

Mimo odmiennego wyglądu jego przodkowie znaleźli dom u Indian z plemienia Yurok. Ci rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej zamieszkiwali kiedyś obszar wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Aktualnie w tej części mieścił się stan Kalifornia. Żyli wzdłuż rzeki Klamath, która jest jedną z największych rzek Kaliforni. Zajmowali się głównie rybołówstwem ryb, ale nierzadko zapuszczali się też na ocean.

Cadmon nie miał w sobie wiele z Indianina, mimo że niektórzy z jego przodków zawierali małżeństwa z osobą z plemienia. Ich magiczne zdolności były doceniane. Twierdził, że to jego przodkowie nauczyli szamanów, jak wykonuje się różdżki.

Severus uznał tę informację za wielce fascynującą. Nie miałby nic przeciwko rozmowie z kimś z tamtego plemienia. Na sympozjach czasem zjawiał się ktoś, kto wyglądał jak rdzenny Amerykanin, ale jakoś nie miał okazji zagadać. Będzie musiał to zmienić przy najbliższej okazji. Ich podróże udowodniły mu, jak koszmarnym ignorantem był do tej pory. Skupiał się głównie na osiągnięciach europejskich mistrzów, gdy tymczasem mógł się już dawno tyle dowiedzieć. Jednak lepiej późno niż wcale.

Sięgnął po butelkę z winem i ponownie napełnił kieliszki. Ich piątkowy wieczór przywitał ich biegająca po plaży młodzieżą. Na szczęście ich dom stał na tyle daleko od brzegu, że hałas nie był zbyt dotkliwy.

– Dziękuję – powiedział Harry, kiedy podał mu kieliszek. – Wiesz, mam wrażenie, że w tych wszystkich notatkach jest coś, co przeoczyłem. Ale nie mam pojęcia co.

Severus podniósł wzrok na swojego małżonka.

– Czemu tak uważasz?

– Nazwij to przeczuciem – powiedział. – Cały dziennik zdaje się traktować o podróżach i poszukiwaniach rzadkich składników. Tymczasem okazało się, że coś się zbliża, a magia chce, żebyśmy to odkryli. Mam wrażenie, że mamy całość przed oczami, ale nie możemy jej zobaczyć. To nieco frustrujące.

– Myślałem, że porównasz to do łapania złotego znicza.

Harry wywrócił oczami.

– Wbrew pozorom znicz ma utarty schemat poruszania się. Po prostu nikt tego wcześniej nie zauważył.

– Nie wiedziałem o tym – odparł szczerze starszy czarodziej.

– Chyba nikt tego nie wie. Ale ja to zauważyłem dość szybko.

– To by wyjaśniało, czemu był z ciebie tak świetny szukający.

– Myślę, że sam zorientowałbyś się, gdybyś go dłużej poobserwował. Ja to zauważyłem, kiedy zacząłem analizować punkty, w których znicz zazwyczaj się pojawia. Kiedy zauważyłem pewien schemat, określenie, gdzie pojawi się znicz, było już bardzo proste.

– Wycofuję to, co mówiłem o tobie w szkole. Wcale nie jesteś taki głupi.

– Dzięki – wyszczerzył się Harry. – Ale nie mów o tym nikomu. Mecze przestałyby być taką rozrywką.

Tym razem to Severus wywrócił oczami.

...

Severus stał przed lustrem i przyglądał się sobie.

– Nie wiem, co próbujesz dostrzec – powiedział Harry. Wrócił właśnie z zakupami dla Mrużki. Skrzatka natychmiast porwała wszystko do kuchni.

– Raczej zauważyłem, że coś zniknęło. Moje zmarszczki.

Harry najpierw zrobił wielkie oczy, a potem zaczął się śmiać.

– Nie wytrzymam – rechotał. – Jakbym słyszał jakąś kobietę w salonie kosmetycznym po zabiegu. A tak poważnie mówiąc – mówił, wycierając łzy z oczu. – to nie masz się czemu tak dziwić. Sam kiedyś powiedziałeś, że spokojny tryb życia sprawił, że nieco odmłodniałeś. A jak tak strasznie tęsknisz za zmarszczkami, to wrócą ci na starość.

– Głupi bachor – mruknął Severus. Czuł, jak na policzki wstępuje mu zdradziecki rumieniec. Nie był aż tak opalony, jak Harry, więc było to lepiej widoczne. – W sumie nie podziękowałem ci jeszcze.

– Za co? – spytał ciekawie Harry.

– Że Draco pozbył się Mrocznego Znaku. Może tego nie okazał jakoś szczególnie, ale wiem, że poczuł wielką ulgę.

– Do twojej wiadomości przytulił mnie, jak tylko wysiedliśmy z autobusu. Myślałem, że zejdę z zaskoczenia. Malfoy, który mnie przytulił. Będzie mnie to nawiedzać w snach jeszcze długo.

– Już nie rób z tego takiego dramatu.

– Masz rację. To materiał na pierwszorzędny horror! – stwierdził Harry.

Severus w odpowiedzi westchnął tylko.

,,,

Kilka dni później Severus z lekkim uśmiechem czytał list od swojego dawnego mistrza. Callahan Domnall jak zawsze entuzjastycznie pisał o swoich kolejnych badaniach. Pracował właśnie nad nowym eliksirem. Nie był pewien, czy ukończy go na sympozjum, ale i tak miał zamiar przedstawić wyniki swoich badań. Zapewniał też, że sól, którą przysłał mu Severus, wzbudziła spore zainteresowanie wśród jego kolegów po fachu. Nie zdradził oczywiście, skąd ją ma.

Severus uśmiechnął się pod nosem. Jego mistrz bywał czasem jak dziecko, ale wiedzę miał niesamowitą. Był jedną z nielicznych osób, z którymi chętnie utrzymywał kontakt. Czarodziej zawdzięczał mu wszystko, co potrafił. Bez nauk mistrza Domnalla sam nigdy nie otrzymałby tytułu mistrza w tak młodym wieku. Kiedy zaczynał szkolenie, należał już do grona Śmierciożerców. Wtedy jeszcze nie uważał tego za błąd, ale bał się, że jego mistrz może tego nie zrozumieć. Zanim Voldemort nie zwariował, jego poglądy przyciągały innych. Jednak potem zmieniło się to w czyste szaleństwo i Severus zrozumiał, jak wielki popełnił błąd. A wszystko dlatego, że czuł się osamotniony.

Przez lata patrzył na Mroczny Znak na swoim przedramieniu i przeklinał sam siebie za głupotę. Teraz jednak po pomyłce z przeszłości nie został żaden ślad. Przedramię zdobił nowy tatuaż, symbolizujący jego nowe życie.

Życie, w którym wszystko mu odpowiadało. Nawet ich wyprawy były jego częścią. Dzięki temu odwiedzili miejsca, do których zapewne nigdy by się nie wybrali. Zerknął w bok na ich rozrastającą się biblioteczkę. Były tam książki ze wszystkich miejsc, które odwiedzili. Severus także sięgał po nie z ciekawością. W niektórych znalazł nawet wskazówki do swoich eksperymentów.

Aktualnie pracował nadal nad nowym eliksirem, który chciał zaprezentować na sympozjum. Wymagał on jeszcze dużo pracy, ale był tego wart, jeśli osiągnie zamierzony efekt.

Sezon turystyczny na Hawajach rozpoczął się na dobre. Severus miał więc co robić. Apteki na wyspach zasypały go zamówieniami na maści na oparzenia. Zarówno od słońca, jak i po bliskim spotkaniu z meduzą. Nie było dnia, żeby w aptece nie zjawił się jakiś pechowiec, który nieopatrznie dostał się w zasięg parzydełek. A ponieważ maść wyrobu Severusa była najskuteczniejsza, sprzedawała się jak ciepłe bułeczki.

Harry raz spytał go, czy czuje się spełniony zawodowo.

– Na pewno bardziej, niż kiedy uczyłem w Hogwarcie – zapewnił go. – Lubię warzyć i eksperymentować, ale nie widzę sensu w przekazywaniu wiedzy komuś, kogo ona zupełnie nie interesuje.

– Czasem ktoś zwyczajnie nie ma w danej dziedzinie talentu. Na przykład ja nie mam talentu do eliksirów – przyznał spokojnie Harry.

– Warzysz na przyzwoitym poziomie, ale mistrzem nigdy nie będzie.

– I nie zamierzam być. Dobrze mi z moim mugolskim zawodem – zapewnił go. – W sumie jest troszkę podobny do eliksirów. W obu przypadkach obserwujemy proces i czekamy na wyniki.

Severus zastanowił się przez chwilę. W sumie, jeśli ująć by to w taki sposób, to Harry miał rację. Doceniał zawód swojego małżonka. Z początku może i był nieco sceptycznie nastawiony i zaskoczony jego wyborem. W końcu wszyscy obstawiali, że Złoty Chłopiec zostanie aurorem, jak jego ojciec. Tymczasem wybrał pomaganie mugolom. Wiedział, że Lily byłaby dumna ze swojego syna. Już nie wspominając o tym, że masaże w wykonaniu Harry'ego były po prostu nieziemskie.

Co jakiś czas Severus miał przywilej doświadczyć go po pracowitym dniu. Kładł się wtedy na brzuchu na ich łóżku, Harry siadał mu okrakiem na biodrach i pozwalał swoim dłoniom tańczyć na plecach męża. W takich chwilach starszy czarodziej mógł tylko mruczeć z zadowolenia. Zanim Harry nie zaczął go regularnie masować, nie miał pojęcia, jak bardzo był spięty. Młodszy czarodziej stawał czasem za kanapą i masował mu kark, kiedy Severus zasiedział się z jakąś książką czy notatkami.

Jego życie naprawdę stało się wspaniałe.

,,,

Jakiś tydzień później w skrzynce pocztowej Harry znalazł list od dyrektora islandzkiej szkoły. Zapraszał ich w odwiedziny, żeby mogli spokojnie porozmawiać na temat tego, co się dowiedział.

– Robimy sobie ponownie weekend na Islandii – oznajmił Harry, podsuwając mężowi list pod nos.

– W zasadzie bardzo chętnie. Kończy mi się zapas tamtejszych ziół – przyznał szczerze Severus. Harry zachichotał tylko. – Ale mówiąc szczerze, chciałem o czymś porozmawiać.

– Nie dam ci rozwodu – powiedział natychmiast Harry.

Severusa najpierw zatkało, a potem zaczął się śmiać. Tylko Harry Potter mógł wyskoczyć nagle z czymś takim.

– Jakoś nie mam w planach rozwodu – przyznał i pociągnął go na swoje kolana. – Mój mistrz pyta, czy mógłby nas ponownie odwiedzić ze swoimi uczniami. Chcieliby uzupełnić swój zapas składników hawajskiego pochodzenia.

– W zasadzie to, czemu nie. Polubiłem go. Jest nieco ekscentryczny, ale miło się z nim rozmawia. Mogą wpaść – zapewnił go Harry. – Możemy ich zabrać też na Islandię, jeśli chcesz.

– Chcesz ich wtajemniczać w całą sprawę? – Severus nie krył zdumienia.

Harry pokręcił głową.

– Nie. Przecież nie musimy rozmawiać z Asvaldurem przy nich. Jak znam życie, to i tak skorzystają z okazji i pobiegną po tamtejsze zioła. W końcu taka okazja nie zdarza się zbyt często. Mam rację?

Severus nie mógł nie przyznać mu racji. Sam korzystał z każdej możliwej okazji, która się nadarzała. Żaden szanujący się warzyciel nie potrafił przejść obojętnie obok składnika, którym nie dysponował na co dzień.

W taki oto sposób, w piątkowe popołudnie odebrali gości z dworca. Harry z trudem powstrzymał śmiech, widząc mistrza Domnalla, ubranego w hawajską koszulę.

– Gustowna – chichotał cicho.

– Miło was widzieć ponownie. – Callahan uśmiechnął się radośnie na ich widok. – Jednak nie ma to, jak Hawaje. Człowiek od razu czuje się bardziej zrelaksowany. Pomijając upał, oczywiście.

– Właściwe upały jeszcze się nie zaczęły – przyznał Harry.

Przywitali się też z Liamem i Rafaelem. Uczniowie starszego mistrza eliksirów mieli na sobie mugolskie ubrania, za co Harry był im wdzięczny. Ostatnim razem musieli się przebierać zaraz po przybyciu, żeby nie wzbudzać niezdrowego zainteresowania.

Podczas kolacji obaj przyznali, że od czasu ich ostatniej wizyty co jakiś czas zapuszczali się do świata mugoli. Dzięki samodzielnym wędrówkom do lasów mogli zaoszczędzić sporo pieniędzy, które normalnie wydaliby na składniki.

– Poznaliśmy nawet starą, mugolską zielarkę – przyznał Liam. – Nie miałem pojęcia, że mugolka może tak świetnie znać się na roślinach. O niektórych rzeczach nie miałem pojęcia.

– To tylko dowodzi, że jeszcze sporo nauki przed tobą – odezwał się Callahan. Skinął Mrużce głową, biorąc od niej kieliszek z winem. – Pasja i chęć poznania, to coś, co wyróżnia mistrzów eliksirów.

– A ja zawsze myślałem, że tylko spędzacie czas w laboratoriach, a składniki dostarcza wam ktoś inny – zaśmiał się Harry. Severus dyskretnie kopnął go w kostkę, ale jego dawny mistrz roześmiał się jedynie.

– Spora część warzycieli tak robi. Uważają, że szkoda tracić czasu na szukanie składników, skoro ktoś może je dostarczyć. Nie doceniają radości, kiedy samodzielnie znajdzie się coś rzadkiego. Wtedy nie musisz polegać na innych w kwestii dostaw i masz gwarancję, że składnik jest najwyższej jakości. Jak te kryształki halitu, które dostałem od Severusa.

– Przydały się, jak sądzę – powiedział Severus.

– Ależ oczywiście. – Domnall entuzjastycznie pokiwał głową. – Już nie wspomnę o tym, że stoczyłem małą batalię z moim skrzatem domowym, który widząc sól takiej jakości, chciał ją skonfiskować do kuchni.

– Nie wolno zabierać rzeczy swoich panów – pisnęła Mrużka. – Dobry skrzat o tym wie – dodała. Sprawnie pozbierała talerze i zniknęła w kuchni. Mistrz Domnall odprowadził ją zaskoczonym spojrzeniem.

Harry zaśmiał się, widząc jego minę.

– Mrużka to dobra skrzatka – zapewnił.

– Oczywiście, że tak. Zdziwiłem się tylko, że tak swobodnie wypowiada się przy innych.

– Żaden z nas nie ma nic przeciwko. Poza tym przekonałem się, że rozmowy ze skrzatami owocują czasem bardzo ciekawymi informacjami – zauważył Harry. – Skrzacie legendy o magii są doprawdy fascynujące. Postrzegają ją zupełnie inaczej niż czarodzieje.

– Ciekawe – przyznał starszy czarodziej. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Chyba nikt się nie zastanawiał, mistrzu – odezwał się Rafael. – Czarodzieje przywykli, że skrzaty domowe to tylko służba. Nie zwracamy uwagi na ich zwyczaje.

– Skrzat mojego wujka omal nie padł z wrażenia, kiedy ostatnim razem mu podziękowałem. Rozpłakał się i uciekł, mówiąc że po raz pierwszy ktoś mu podziękował. Trochę głupio mi się zrobiło.

– Stworek i Mrużka mieli z początku ten sam problem – zapewnił ich Harry. – Nie byli przyzwyczajeni, że ktoś docenia ich pracę w jawny sposób.

– Czyli nie pracowali dla was od początku? – spytał Liam ciekawie.

– Nie. Stworek był skrzatem mojego ojca chrzestnego. Stał się moją własnością, gdy odziedziczyłem po nim dom. Mrużka z kolei straciła swój dom. Chciała chronić swojego poprzedniego pana.

– No tak – mruknął Severus. – Wykorzystał własną skrzatkę, żeby ukryć fakt, że łamie prawo.

– Czarodzieje naprawdę nie doceniają tych stworzeń – westchnął Harry.

– Panowie wybaczą. – Wszyscy zerknęli na Stworka. Stary skrzat uśmiechnął się lekko i popatrzył na Severusa. – Epifyllum właśnie rozkwita – powiedział.

– Nareszcie! – powiedział Severus, zrywając się od stołu.

– Masz tu Epifyllum? – spytał zaskoczony Callahan ,biegnąc za nim. Rafael i Liam szybko poszli w ich ślady.

Harry zaśmiał się tylko, dolewając sobie wina do kieliszka.

– Żeby tak się podniecać kwitnącym kaktusem.

,,,

Na wieść o tym, że wybierają się na Islandię, mistrz Domnall potarł ręce zadowolony.

– Słyszałem o tamtejszych roślinach. Mają szczególnie silne właściwości magiczne – przyznał. – Skoro mam możliwość zaopatrzenia się w nie, nie odmówię.

Świstoklik zabrał ich do tego samego miejsca, co ostatnio. Stamtąd mogli się już spokojnie aportować w pobliże Holar. Severus powiedział mistrzowi, że jakiś czas temu byli tutaj z Harrym i mieli okazję poznać islandzkich czarnoksiężników. Okoliczności poznania się przemilczał. W końcu wtedy zostali zaatakowani przez grupę wyrostków. Miał nadzieję, że tym razem obejdzie się bez niepotrzebnej walki.

Koniec roku szkolnego się zbliżał, więc to był jeden z tych ostatnich momentów, kiedy mogli odwiedzić szkołę, zanim nie zostanie zamknięta aż do jesieni.

Domnall i jego uczniowie rozglądali się ciekawie.

– Skandynawskie budownictwo ma swój urok – powiedział szczerze starszy mistrz, kiedy mijali mugolską część Holar.

Harry nie pomylił się, kiedy spodziewał się powitania ze strony tutejszych uczniów. Od razu poznał Fylkira. Chłopak też musiał ich od razu poznać, bo podszedł do nich. Tym razem bez różdżki w dłoni. Ukłonił się grzecznie.

– Dyrektor zaprasza – powiedział, prowadząc ich w stronę budynków szkolnych.

Severus cicho wyjaśnił swojemu dawnemu mistrzowi, że to jeden z tutejszych uczniów. Nie omieszkał dodać, że chłopak miał nieco wybuchowy charakter.

– Skandynawowie zazwyczaj są bardziej opanowani. Tak przynajmniej wnioskuję po pochodzących stamtąd warzycielach – przyznał Domnall. – To prawdziwi specjaliści, jeśli chodzi o tworzenie maści leczniczych. O magii runicznej już nie wspomnę.

– Czyli wychodzi na to, że każdy kraj ma jakby swoją specjalizację? – zainteresował się Harry.

– Ciężko to jednoznacznie określić. – Domnall zastanowił się przez chwilę. – Powiedziałbym, że to często zależy od ukierunkowania przez szkołę. Większość placówek w czymś się specjalizuje.

– Tak. O tym trochę słyszałem.

Kiedy dotarli na miejsce, Asvaldur przywitał się z nimi. Z ciekawością też spoglądał na towarzyszy Harry'ego i Severusa, którzy szybko zniknęli w towarzystwie kilku specjalizujących się w eliksirach uczniów. Tamci zabrali ich do miejsca, w którym zbierali niektóre zioła.

– Udało się panu czegoś dowiedzieć? – spytał Harry, gdy we trójkę usiedli przy jednym ze stołów. Islandczyk położył na nim jakąś starą księgę. Kiedy ją otworzył, okazało się, że została zapisana starymi runami.

– Nie jestem do końca pewien, czy o to właśnie chodzi. Powiem szczerze, że zaniepokoiła mnie treść listu. Od pewnego czasu obserwujemy dość niepokojące zjawiska, ale nie powiązywaliśmy ich z jakimś magicznym problemem. Raczej z jakimiś chwilowymi anomaliami – powiedział, otwierając księgę na odpowiedniej stronie. – Ten zapis pochodzi z roku 1003. Zachował się tylko dlatego, że był przechowywany w prywatnych zbiorach.

– Możemy go posłuchać? – spytał Severus.

Asvaldur skinął głową.

– „31 lipca roku pańskiego 1003. Po raz kolejny obserwuję dziwny ruch planet na niebie. Trwa on już od wielu dni. Ziemia pod stopami staje się dziwnie gorąca. Zwołano Althing, na którym trwają rozmowy. Niedawny wybuch wulkanu zniszczył wiele domów. Nie wiem, co jest przyczyną tak dziwnego zachowania magii. Coś zakłóca jej rytm. To coś jest na niebie, a nie w ziemi. Sprawia, że nawet prosty czar przestał być prosty."

Harry popatrzył na Severusa. Chiński smok mówił coś podobnego. Że to, co wydarzyło się za czasów Slytherina, wydarzy się ponownie.

– Coś na niebie – mruknął Severus. – Jakaś anomalia.

– To wszystko, co udało mi się znaleźć – przyznał Asvaldur. – Dokładnie przejrzałem te zapiski. Niestety nie ma nic więcej.

– To i tak daje nam jakąś wskazówkę – powiedział Harry. – Jesteś o krok do przodu.

– Magia staje się niespokojna, a ziemia pod stopami jest coraz cieplejsza. Niemagiczni nie czują tego, ale my tak. Może wydarzyć się coś złego. – Asvaldur popukał palce w księgę. – Jeśli w tego zebrał się Althing, to sytuacja musiała być naprawdę nieciekawa.

– Althing? – spytał Harry.

– To określenie na zgromadzenie ogólne. Dawniej odbywało się raz do roku. Obecnie jest symboliczne, ale czarnoksiężnicy z Islandii nadal tak określają swoje zebrania. I coś mi mówi, że niedługo się zbiorą ponownie. Nawet król elfów jest zaniepokojony. Myślę, że on coś wie, ale nie chce o tym mówić.

– Elfy także są przecież magicznymi stworzeniami – zauważył Severus. – Jeśli magia jest zagrożona, to siłą rzeczy one także.

Asvaldur pokręcił głową.

– Elfy z Islandii są inne. Żyją w innym wymiarze. Czasem tylko wkraczają do tego. Nie są więc w żaden sposób zagrożone – wyjaśnił. – Spróbuję jednak pomówić z królem. Może przekonam go, żeby podzielił się swoją wiedzą.

Obaj czarodzieje skinęli na znak zgody. Nadal prawie nic nie wiedzieli, ale otrzymywali kolejne wskazówki. Pozostało im dalej szukać rozwiązania. Na tę chwilę jednak Severus skorzystał z okazji i tak jak jego mistrz uzupełnił swój zapas tutejszych ziół. Asvaldur sprzedał mu też po całkiem okazyjnej cenie porosty pochodzące z największego wulkanu na Islandii.

– Siła ognia i lodu – powiedział z uśmiechem na ustach.

Kim był Severus, żeby oprzeć się takiej okazji?

,,,

Mistrz Domnall spędził u nich razem ze swoimi uczniami kilka dni. Cała czwórka zaszyła się tak, jak ostatnio w laboratorium i przeprowadzała eksperymenty, przychodząc tylko na posiłki. Harry kręcił tylko głową. No, ale w końcu każdy miał jakiegoś bzika. On w tym czasie spokojnie zajmował się swoimi pacjentami. W sumie było mu nawet trochę żal, kiedy goście wyjechali.

– I jak wasze eksperymenty? – spytał Harry. Wycierał właśnie włosy ręcznikiem po wieczornym prysznicu. Usiadł na kanapie obok Severusa. – Wymiana doświadczeń była owocna?

– Mistrz podsunął mi kilka pomysłów – przyznał zgodnie z prawdą.

– Pewnie jako wyraz wdzięczności za zabranie go na Islandię. Wiesz co? Tak sobie myślę, że chyba mam słabość do krajów wyspiarskich. Może dlatego. Że Wielka Brytania też jest wyspą? – zastanawiał się.

– Możliwe – zgodził się starszy czarodziej, odkładając notatki na stolik. Objął Harry'ego ramieniem. – A czemu ty kogoś nie zaprosisz?

– Mówisz poważnie? – Harry nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia.

– Jakby nie patrzeć mój mistrz i Draco już się nam zwalili na głowę. Co prawda Draco bez zapowiedzi. Jakoś zniosę towarzystwo Granger i Weasleya.

Harry milczał przez chwilę.

– Jeszcze nie pogodziłem się z nimi na tyle, żeby zdradzić im, gdzie mieszkam. Ale Fred i George to co innego. I ostatnio wydawało mi się, że ich towarzystwo uznałeś za znośne – zauważył Harry.

– Bliźniaki Weasley mimo swoich marnych wyników w nauce, paradoksalnie są bardzo inteligentni – przyznał Severus.

– Więc ich zaproszę. Byli chętni na kolejną wyprawę.

– Mam rozumieć, że masz dla nas kolejny cel? – upewnił się Severus, głaszcząc go po ramieniu.

– Oczywiście, że mam. W końcu smok mówił, że mamy coraz mniej czasu.

– To, jaki jest nasz kolejny cel?

– Kalifornia.

,,,

Fred i George Weasley sami siebie nazwaliby kretynami, gdyby odrzucili zaproszenie od Harry'ego. W końcu jak sami mówili, to z nimi stracił swoje pocałunkowe, gejowskie dziewictwo. Oczywiście nie omieszkali nie poinformować o tym swojego byłego profesora.

– Wiem o tym – powiedział wprost.

Dwa rudowłose potwory z ciekawością rozglądały się wokół siebie. Przyznali, że poza Egiptem i Rumunią nie byli nigdzie więcej.

– Nieźle się urządziliście – przyznał George, kiedy zobaczył ich dom.

– Podoba mi się – dodał Fred. – Nieduży, ale przytulny. Mówiłeś, że to twoja mama go kupiła?

– Tak. Chciała zrobić tacie niespodziankę – powiedział Harry.

Po wejściu do domu bliźniaki przywitali się z Mrużką i Stworkiem.

– Dawno się nie widzieliśmy – przyznał Stworek.

– To prawda – powiedział George. – Dobrze wyglądasz Stworku. Hawaje ci służą.

– Stworkowi służy spokój – wyjaśnił skrzat. – Ale jednocześnie Stworek się nie nudzi. Nie mając takich panów.

– Mrużka za to wygląda wręcz kwitnąco – zauważył Fred. – Do twarzy jej w tej poszewce w hawajskie wzorki. A myślałem, że skrzaty się nie stroją.

– Mrużka ma narzeczonego, więc chce ładnie wyglądać – wyjaśnił Harry.

Bliźniacy popatrzyli po sobie z zaskoczeniem.

– To skrzaty się zaręczają? – spytali jednocześnie.

Severus zakrył usta dłonią, żeby się nie roześmiać.

– A co w tym takiego dziwnego? – spytał Harry. Doskonale pamiętał, jak dwa miesiące wcześniej odwiedził ich czarodziej, u którego pracował Pele. Powiedział wprost, że Pele chciałby ożenić się z Mrużką. Ani Harry, ani tym bardziej Severus nie mieli nic przeciwko. Jeśli skrzatka czuła się szczęśliwa, to żaden z nich nie miał zamiaru jej tego zabraniać. Mrużka radośnie wyściskała ich za nogi, a potem to samo zrobiła z panem Pele, który pogratulował jej spokojnie zaręczyn.

Bliźniacy spokojnie przyjęli ten fakt do wiadomości i też pogratulowali Mrużce.

– A gdzie potem zamieszkają? – spytał ciekawie Fred.

– Tutaj – powiedział Harry. – Pele ma rodzeństwo, które też pracuje dla tamtego czarodzieja. Poza tym Mrużce dobrze się tu mieszka – dodał, prowadząc ich do pokoju gościnnego. Ostatnio nocowali w nim Liam i Rafael.

Kolację zjedli na tarasie. Wieczór był bardzo przyjemny. Zachów słońca, szum oceanu i pokrzykiwanie mew.

– To się nazywa życie – westchnął George, przeciągając się. – Twoja mama miała świetny gust Harry.

Wybawca czarodziejskiego świata roześmiał się.

– Myślę, że sama chętnie zamieszkałaby tutaj. A co tam w domu? – spytał. Mimo wszystko był trochę ciekaw, co u reszty Weasleyów.

– W zasadzie po staremu – przyznał Fred. – Ginny w końcu zaczęła się umawiać z innymi. Chyba w końcu dotarło do niej, że nigdy nie będziecie razem.

– Całe szczęście – odetchnął Harry. – Ta jej obsesja mnie przerażała.

– Tutaj trzeba winić Dumbledore'a. I w pewnym sensie naszą mamę – zauważył George. – Stary Dumbel naobiecywał im, nie wiadomo czego, więc mama podsycała ogień w Ginny. A tu nagle się okazało, że nic z tego i nigdy nie zostanie panią Potter.

Harry pokręcił tylko głową.

– Na szczęście w naszym przypadku nie ma mowy o rozwodzie – zauważył Severus.

– No tak. Magiczne małżeństwo. Ale pasujecie do siebie – przyznał Fred. – Harry taki zwariowany, a ty taki stateczny. – Bliźniacy przywykli już do zwracania się per ty do byłego profesora i uznali jego towarzystwo za całkiem zacne, jak to określili.

– W rzeczy samej. Ktoś musi, trzymać go na wodzy – odparł rozbawiony Severus.

– Bo będziesz spał na kanapie – odezwał się Harry, czym tylko podsycił ogólną wesołość. Z bliźniakami człowiek nigdy się nie nudził.

,,,

– Te tereny to moje rodzinne strony – oznajmił Cadmon.

Kiedy nazajutrz znaleźli się na pokładzie Morskiego Upiora, Harry wyjaśnił kapitanowi całą sytuację. Załoga była poniekąd zamieszana w całą sytuację od tysiąca lat. Uznał zatem, że nie ma sensu zatajać przed nimi prawdziwego celu podróży. W swoim liście Harry wprawdzie starał się opisać dokładnie kilka rzeczy, ale koniec końców streścił całą sprawę. Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie opowiedzieć wszystko kapitanowi bezpośrednio.

– Pamiętam, że coś wspominałeś na ten temat – zauważył Harry. – Szukałeś potomków swoich sióstr. Udało ci się?

Cadmon skinął głową.

– Jeszcze z nimi nie rozmawiałem, ale nadal mieszkają w tamtych okolicach. Najlepiej będzie, jeśli poproszę wodza wioski o pomoc.

– Jesteś po części Indianinem, prawda? – spytał Harry.

– W niewielkim stopniu, ale tak. Myślę, że potomkowie moich sióstr mają w sobie więcej indiańskiej krwi. Ale to nieważne. Chcę się tylko dowiedzieć, czy wszystko z nimi w porządku.

– Na tych terenach jest teraz park narodowy – przyznał Harry. Lokalizację miejsca podsunęła mu różdżka Cadmona. Kiedy tylko przeczytał w dzienniku o sekwojach, od razu skojarzył je z tą należącą do kapitana.

Park Narodowy Redwood położony był w północnej części Kalifornii, a jego nazwa pochodziła właśnie od sekwoi wieczniezielonych, które amerykanie określali właśnie mianem redwood.

Około 3000 lat temu, na terenie gdzie aktualnie znajdował się park, osiedlili się waśnie Indianie z plemienia Yurok, z którymi Cadmon był spokrewniony. Jednak W XIX wieku zostali oni zdziesiątkowani przez przybyłych na te tereny górników, kopaczy i drwali, którzy zniszczyli tereny łowieckie i wioski Indian. Wycinka lasu była niesamowicie intensywna, więc aby chronić pozostałe skrawki lasów sekwojowych, w 1968 roku utworzony został Park Narodowy Redwood.

Severus wcale nie ukrywał, że chętnie przyjrzy się roślinom rosnącym w parku. Sekwoja wieczniezielona, różaneczniki, różne gatunki paproci oraz szczawik z gatunku Oxalis oregana były jednymi z wielu, które mógł zebrać w tym miejscu. Już nie wspominając o bogatej faunie, zamieszkującej te tereny. Liczne gatunki ssaków, ptaków czy gadów również mogły stanowić źródło rzadkich składników. Chociaż powiedział wprost, że wolałby nie natknąć się na pumę czy kojota.

Miał jednak zamiar zaopatrzyć się w zapas szyszek sekwoi. Podejrzewał, że drzewa, które dożywały dwóch tysięcy lat, musiały rosnąć na jakiejś żyle magii, która je wspomagała. A co za tym szło ich nasiona, szyszki, igły czy kora stanowiły bardzo ciekawy materiał do badań. Bardzo zaciekawił go fakt, że żywotność nasion i zdolność kiełkowania zwiększa się wraz z wiekiem drzewa. Pierwszy raz słyszał o czymś takim.

– Słyszałem, że niemagiczni bywają bardzo zachłanni – powiedział Cadmon. – Indianie tacy nie są. Nawet ci niemagiczni żyją w zgodzie z naturą. Tak zawsze robili ich przodkowie i tak będą robić ich potomkowie. To lud, który ponad wszystko ceni swoje tradycje i szanuje wolę ziemi. A przybyli tam inni omal tego nie zniszczyli.

– To przykre – przyznał Harry szczerze.

– Przykre jest to, że niektórzy nie uczą się na własnych błędach. Nawet wśród czarodziejów są i tacy. Ten cały Voldemort nie był wyjątkiem. Pierwsza porażka nie nauczyła go niczego.

– Co masz na myśli?

– W całej tej swojej inteligencji okazał się koszmarnym głupcem. Skupił się na samym przejęciu władzy, zamiast działać strategicznie.

– Byłem pewien, że tak właśnie robił – przyznał Harry. – Zaraz! Skąd o tym wiesz? Nie mówiłem ci, w jaki sposób działał.

Cadmon zaśmiał się.

– Nie było trudno dowiedzieć się tego i owego na jego temat. Brytyjscy czarodzieje bywają bardzo gadatliwi – przyznał, wskazując na Freda i George'a, którzy właśnie prowadzili niegroźny pojedynek z Ollinem i Izel. Dopingowała ich część załogi, a Severus pełnił funkcję sędziego.

– No tak. Dlaczego ja się dziwię w ogóle? – mruknął Harry.

– Na twój temat twoi przyjaciele milczeli. Nie zdradzili żadnego z twoich sekretów. Ale sporo opowiedzieli mi ostatnim razem o przebiegu wojny. Potem wystarczyło tylko uzupełnić informacje. A wracając do tematu – podjął znowu przerwany wątek. – Voldemort, czy jak kto woli Tom Riddle, był uzdolnionym czarodziejem. Temu nie zaprzeczy nikt. Jednak w pewnym momencie swojego życia stracił z oczu ścieżkę, którą podążał. Dlatego przegrał.

– Sugerujesz, że mógł naprawdę przejąć władzę w świecie czarodziejów? – Harry nie krył swojego zaskoczenia.

– Przecież momentem to właśnie zrobił. Ale miałem raczej na myśli to, że źle się do tego zabrał. Twój mąż też odpowiedział mi na kilka pytań. Był jego sługą, więc pewne informacje miał z pierwszej ręki.

– Niczego w życiu chyba tak nie żałował, jak wstąpienia w szeregi Śmierciożerców – mruknął Harry i zerknął na małżonka.

Cadmon uśmiechnął się, widząc to.

– Kochasz go – odezwał się nagle. Twarz Harry'ego przybrała kolor, który mógł spokojnie konkurować z włosami Weasleyów.

– Ja... My... Nie nazywamy wprost tego, co nas łączy – wydukał.

– Dlaczego? Miłość jest czymś pięknym.

– Sam nie wiem. Wydaje mi się, że w naszym przypadku takie słowne deklaracje nie są konieczne. Myślę, że obaj dobrze wiemy, co czujemy do siebie nawzajem. Może kiedyś powiemy sobie o tym. Na razie jest dobrze tak, jak jest.

Cadmon uśmiechnął się tylko pod nosem.

– Każdy ma swoje wyobrażenie idealnego związku.

– Myślę, że nie ma idealnych związków – powiedział Harry. – Nawet nie wiesz, ile razy się pokłóciliśmy. Głównie o głupoty. Ale Severus ma bardzo dominujący charakter. Nie mogę ustąpić, jeśli na czymś mi bardzo zależy. A on zna mnie na tyle, że wiem, że odpuszczanie nie leży w mojej naturze.

– To widać. Inaczej nie byłoby cię tutaj. Ani jego.

Harry uśmiechnął się tylko z zadowoleniem.

Kilka godzin później dotarli do miejscowości Orick na obrzeżach parku Redwood. Za nią wzdłuż rzeki Redwood Creek mieściła się jej czarodziejska część. Większą jej część stanowili Indianie, którzy nie kryli zdziwienia, widząc okręt cumujący w małym porcie. Jeszcze większe zaskoczenie ogarnęło ich, gdy załoga zeszła na ląd.

– Dzień dobry – powiedział kapitan, który zszedł jako pierwszy. – Jestem kapitan Cadmon Sealgriff. Chciałbym rozmawiać z burmistrzem bądź wodzem. To bardzo ważne.

Z tłumu wystąpił po chwili mężczyzna indiańskiego pochodzenia. Po piórach wplecionych we włosach i ozdobach Cadmon poznał, że mężczyzna był wodzem.

– Jestem Aucaman – przedstawił się.

Cadmon pozdrowił go po indiańsku, wyrażając w ten sposób szacunek.

– Wiem, kim jesteś – powiedział wódz. – Wróciłeś do domu. Chodźcie. Porozmawiamy.

Poprowadził ich między tradycyjnymi budynkami, aż dotarli do miejsca, gdzie mieściły się indiańskie tipi. Na środku stał plemienny totem, a przed nim siedziała starszyzna plemienia. Wszyscy spojrzeli na nich, jakby spodziewali się ich przybycia od dawna.

– Wiedzieliście, że się zjawimy – powiedział Cadmon.

– Mamy wśród nas Śniącą. Wiedziała, że wybrańcy magii zjawią się tutaj, gdy pojawi się ponowne zagrożenie – powiedział Aucaman, Usiadł na jednym z miejsc i gestem poprosił ich, aby zrobili to samo.

Brytyjscy czarodzieje z ciekawością rozglądali się po indiańskiej części. Harry miał wrażenie, że tego typu namioty widzieli na mistrzostwach świata w quidditchu, ale nie był pewien. Pole namiotowe było wtedy prawdziwą mieszanką kulturową.

– Isi od dawna śni o zagrożeniu – powiedział wódz, wskazując na siedzącą nieopodal kobietę. Miała łagodniejsze rysy niż reszta Indian. Mogło to świadczyć o jej mieszanym pochodzeniu. – Jednak dopiero rok temu jej sny nabrały pełnego wyrazu. Powiedziała wtedy, że wielki wąż wrócił do domu, a jej krewniak jest w drodze.

Cadmon popatrzył na kobietę, a ta skinęła mu głową z lekkim uśmiechem na ustach. Od razu zrozumiał, że ma przed sobą potomkinię jednej ze swoich sióstr. Poczuł prawdziwą ulgę, jakby naprawdę wrócił w końcu do domu i do rodziny.

– Magia zaczęła wtedy pokazywać mi miejsca, o których nigdy wcześniej nie słyszałam – podjęła Isi. – Widziałam piękne ogrody na tarasach, wysokie jak igły skały, posągi, których tylko głowy wystawały ponad ziemię. Słyszałam w snach śpiew syren, widziałam połyskującą kryształami grotę i jej strażnika. Widziałam jeszcze wiele miejsc. I w każdym z nich pojawiali się dwaj mężczyźni z runami na palcach – dodała, patrząc teraz na Harry'ego i Severusa.

– Czy wiesz może, czego szukamy? – spytał Harry.

– Podążacie ścieżką, którą tysiąc lat temu wytyczył inny czarodziej. Musicie ją ukończyć, aby znaleźć rozwiązanie.

– Czyli nie chodziło o składniki. Dziennik jest jednak mapą – przyznał.

– Dziennik? Jaki dziennik? – spytał George.

– Ostatnim razem nie powiedzieliśmy wam wszystkiego. Ale teraz nabrało to innego wyrazu. – Harry uśmiechnął się przepraszająco do przyjaciół i opowiedział im, jak weszli w posiadanie dziennika, który kiedyś należał do samego Salazara Slytherina. Tak jak się spodziewał, bliźniacy przyjęli wszystko do wiadomości. Zaoferowali też swoją dalszą pomoc w poszukiwaniach.

– Dziennik mógł odczytać tylko ktoś, kto znał mowę węży – podjęła Isi.

– Zawsze myślałem, że tak cenne rzeczy są dziedziczone w rodzie – odezwał się nagle Severus.

– Musiało wydarzyć się coś, co sprawiło, że dziennik znalazł się w waszych rękach. Czy macie go ze sobą? – spytała.

– Tak – przyznał Harry, wyjmując go z plecaka.

– Mogę? – spytała Isi.

– Isi ma dar czytania przedmiotów – wyjaśnił wódz. – Potrafi odczytać ich historię poprzez dotyk.

Harry po chwili wahania podał jej dziennik. Kobieta wzięła go do rąk i zamknęła oczy. Oczywiście jej dar objawiał się nieco inaczej, niż wśród mugoli, którzy także potrafili czytać z przedmiotów.

Aucaman jednym ruchem różdżki rozpalił ogień, a dym zaczął przybierać różne kształty, gdy Isi zaczęła mówić.

– Dziennik przekazywany był z pokolenia na pokolenie. Jednak, kiedy jeden z potomków Slytherina wyruszył w podróż, jego syn zabrał dziennik do szkoły. Tam został skradziony przez zazdrosnego kolegę. Chłopiec był przekonany, że pomoże mu on osiągnąć równie dobre wyniki w eliksirach. Nie mógł go jednak odczytać, więc w złościł go do jakiejś szafki. Kiedy uspokoił się i otworzył ją, dziennika już w niej nie było.

– Szafka zniknięć – mruknął cicho Harry, przypominając ją sobie.

– Potem dziennik został sprzedany do antykwariatu przez niemagicznego, który znalazł go przypadkiem. Wędrował z rąk do rąk, aż nie natrafiliście na niego wy – wyjaśniła Isi i postacie z dymu zniknęły. Po chwili oddawała dziennik Harry'emu.

– Nie jesteśmy tu przypadkiem.

– Nie – potwierdziła. – Magia was prowadzi. Jesteś jednym z nielicznych, którzy znają mowę węży.

– Są inni? – spytał Fred, słysząc to. – Byłem pewien, że Voldi był ostatnim, który to potrafił. Poza Harrym oczywiście.

– Na świecie żyją czarodzieje, którzy nie lubią się chwalić swoimi darami. Powody są różne. Strach, zazdrość – wyjaśniła. – Pytaliście, czy wiem, co stanowi zagrożenie.

– Na Islandii dowiedzieliśmy się, że zagrożenie jest w górze – powiedział Severus.

Isi pokiwała głową.

– To prawda. Wiele rzeczy zdarza się cyklicznie. Słonce ma swój cykl, księżyc także. Nawet Ziemia. A co za tym idzie i inne rzeczy. Wszechświat to jeden wielki mechanizm, a my jesteśmy tylko jego niewielką częścią.

– Wszechświat... Na gacie Merlina – powiedział nagle Severus. W końcu udało mu się dodać dwa do dwóch.

– Wiesz, o co chodzi? – spytał Harry.

– Kometa. Jeśli coś może zakłócić magię, to właśnie kometa. Dawno temu natrafiłem na pewną historię. Byłem pewien, że to tylko bajka dla dzieci. Tak jak baśnie. W tej historii dwóch czarodziejów nagle osłabło. Ich magiczne rdzenie przygasły, a zaklęcia przestały być skuteczne. Mugole zobaczyli wszystko, co było ukryte przed ich wzrokiem.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że w czasach Slytherina wydarzyło się coś takiego, a teraz może wydarzyć się ponownie? – spytał Harry. Widział, że inni czarodzieje pobladli z przerażenia. Mugole nie mogli dowiedzieć się o świecie czarodziejów. Nie w taki sposób. Skończyłoby się to kolejną wojną.

– Nie widzę innego wytłumaczenia. Z początku myślałem, że chodzi o jakiś wybuch na Słońcu, czy deszcz meteorytów. Ale to dzieje się ciągle i nic nie zakłóca magii. W szkole na astronomii obserwowaliście takie zjawiska – zauważył Severus.

– Niemagiczni nie mogą odkryć naszego świata. Nie w taki sposób – powiedziała Isi. – Slytherin zapewne dowiedział się o tym i szukał sposobu, aby ochronić czarodziejski świat.

– Wygląda na to, że mu się udało. Przez tysiąc lat mugole nie odnaleźli naszych wiosek i szkół – zauważył Fred.

– Pozostaje nam nadal podążać za wskazówkami z dziennika – powiedział Harry. – Nie opisywałby chyba tego wszystkiego, gdyby nie było to konieczne.

Severus skinął głową i uścisnął jego dłoń. Harry pokonał Czarnego Pana. Jeśli ktoś miałby ocalić magię, to tylko on. A Mistrz Eliksirów pomoże mu we wszystkich.

Wódz zapewnił ich, że mogą spędzić tu noc. Bliźniacy nie byliby sobą, gdyby nie skorzystali z takiej okazji. Uznali, że najwyższa pora przedstawić kilka z ich produktów mieszkańcom Ameryki.

Isi w tym czasie zabrała Harry'ego i Severusa do Redwood. Majestatyczne drzewa mające tysiące lat robiły wrażenie. Obaj czarodzieje od razu poczuli coś znajomego, kiedy znaleźli się w tym miejscu.

– Przypomina dom – powiedział cicho Harry. – Nie dosłownie, ale...

– Wiem, co chcesz powiedzieć. Czuję to samo – zapewnił go małżonek. Podszedł do jednego z drzew i dotknął pnia. Od razu wyczuł delikatne wibrowanie. – Zupełnie jakby były świadome.

– Bo są – powiedziała Isi. – Kiedyś było ich wiele. To najstarsze drzewa na świecie. Były świadkami zmian, jakie zachodziły. I będą nimi nadal, gdy my wszyscy odejdziemy.

– Każdy kiedyś umrze – zauważył Severus. – To naturalna kolej rzeczy – przyznał, kiedy kilka szyszek spadło mu nagle pod nogi. Schował je szybko do plecaka. – Dziękuję.

– Tu i Harry jesteście wyjątkowi – powiedziała kobieta z uśmiechem. – Odnajdziecie się zawsze.

– Nie mam zamiaru go nigdzie gubić.

– Mówiłam o kolejnym życiu. Magia was połączyła. Wasze dusze będą się nawoływać i zawsze się odnajdą. Magia łączy na zawsze. Nie wiem, ile żyć jest przed wami ani co was czeka. Wiem jednak, że jeśli tylko będziecie razem, to nic was nie pokona.

Severus nie wiedział, co na to odpowiedzieć. To było tak Grygońsko romantyczne. Stwierdził jednak, że nie miałby nic przeciwko, gdyby Harry zawsze był przy nim. Zależało mu na tym zwariowany Gryfonie, który nie byłby sobą, gdyby nie pakował się ciągle w jakieś przygody.

– Kochasz go – powiedziała Isi. – A on kocha ciebie.

– Nie lubię rozmawiać o takich rzeczach. – Mistrz eliksirów poczuł, jak jego policzki robią się cieplejsze. – Uczucia to zawsze był dla mnie trudny temat.

– Nie musisz o tym rozmawiać. On to wie i akceptuje cię takim, jakim jesteś. Uczycie się siebie nawzajem. Na tym właśnie polega związek.

– Tam, gdzie mieszkamy, mamy sąsiadkę. Zwariowana starsza szamanka, ale świetna przyjaciółka. Mówi podobnie jak ty. Tylko ty jesteś od niej dużo młodsza.

– Jesteś tego pewien? – spytała z tajemniczym uśmiechem.

Severus wolał nie odpowiadać.

,,,

Nocą Severus miał sen. Śniło mu się pokryte wodą dziwne oko, z którego unosił się dym. To był tak dziwny sen, że rano nadal o nim pamiętał.

– Coś ci się śniło – powiedziała Isi, kiedy razem ze wszystkimi jedli śniadanie.

Harry spojrzał na swojego męża uważnie.

– Miałeś kolejny dziwny sen? Tak jak wtedy, gdy byliśmy nad jeziorem Titicaca? – spytał.

– Tak, ale ten sen nie był aż taki zakręcony – przyznał, ale opowiedział co się mu śniło. Kiedy skończył, Indianie popatrzyli po sobie.

– Brzmi jak opis Grand Prismatic Springs – powiedział Aucaman. – To największe gorące źródło w parku Yellowstone. Myślę, że powinniście odwiedzić to miejsce. Zabiorę was tam.

– Kolejna wycieczka? – spytał Fred, zacierając ręce. Harry nie mógł się nie roześmiać, słysząc w jego głosie entuzjazm.

Najstarszy park narodowy na świecie przywitał ich sporą liczbą turystów. Był popularny miejscem wycieczek i Severus skrzywił się, widząc grupy mugoli. Aucaman jednak skinął na nich i czarodzieje podążyli za nim, oddalając się od innych. Po drodze opowiedział im nieco na temat źródła.

Temperatura wody wynosiła od 64 do 87 stopni Celsjusza, zatem nie zalecało się brać w niej kąpieli. Źródła tworzyły spore jezioro położone w południowo-zachodniej części parku. Stanowiło jedno z najbardziej znanych i rozpoznawalnych miejsc w Yellowstone. Ze względu na ferie kolorów wody, porównywano ją z rozszczepieniem światła przez pryzmat.

Kiedy stanęli w miejscu, skąd mieli świetny widok, Severus od razu rozpoznał miejsce, o którym śnił.

– To było tutaj – powiedział, patrząc na Harry'ego. Młodszy czarodziej ujął jego dłoń i ścisnął ją lekko.

– Czy możesz nam powiedzieć coś więcej o tym miejscu? – poprosił wodza.

– Oczywiście. Doskonale znam to miejsce. W Ilvermorny moją specjalnością były źródła mocy. Takie jak to. Interesowałem się zarówno ich magicznym aspektem, jak i tym, co wiedzą o nim niemagiczni. Zbierałem informacje, a potem porównywałem je. Musicie wiedzieć, że pod całym obszarem parku jest wielka komora magmowa wypełniona gorącą lawą. Powoduje to podgrzewanie wód, zebranych pod powierzchnią ziemi po opadach deszczu i roztopach śniegu. Potem następuje ich wypchnięcie w postaci pary wodnej lub bardzo gorących źródeł. Wzdłuż brzegów jeziora powstaje rudy pas osadu krzemionki wytrącającej się ze skał kaldery. Osad ten zmienia czasem kolor na brązowy, czerwony lub ciemnożółty na skutek obecności sinic.

– A co to sinice? – spytał Fred.

– Mówiąc w prostym języku to ani zwierzęta, ani rośliny – wyjaśnił Severus.

– To chyba za trudny temat dla mnie. Wolę śmieszne gadżety – przyznał rudzielec. – Naukowe terminy pozostawię wielkim umysłom – dodał, robiąc ukłon w stronę Mistrza Eliksirów. Ten uniósł tylko brwi w górę i dał znal wodzowi, żeby kontynuował.

– Jak widzie po wyschnięciu, krzemionka staje się biała, lekko żółta lub szara – wyjaśnił, wskazując palcem poszczególne miejsca. – Kiedy brzeg jeziora jest przykryty wodą, przybiera różne odcienie zieleni dzięki żyjącym na brzegu ciepłolubnym sinicom. Im bliżej środka jeziora, tym barwa staje się ciemniejsza. Na samym środku ten kolor jest aż granatowy. Kolory te powstają dzięki rozpraszaniu światła przez wodę. Z początku niemagiczni myśleli, że winne są bakterie, które wykorzystują ciepło pochodzące z wody do rozmnażania się. Weźcie oddech. Czujecie?

– Co mamy czuć? – spytał George. – Ja nic nie czuję.

– No właśnie – uśmiechnął się Aucaman. – W pobliżu jeziora nie czuć tego charakterystycznego zapachu siarkowodoru. W innych miejsca jest on odczuwalny.

– Faktycznie. Nic nie czuć – powiedział Severus z niemałym zaskoczeniem. – Skąd ta różnica?

– Przyczyną jest występowanie w wodzie rozpuszczonego gazowego wodoru i braku siarki w źródłach. Woda w Grand Prismatic Spring ma z reguły odczyn obojętny lub lekko zasadowy. Wszystko zależy od ilości bakterii w zbiorniku, temperatury wody oraz ilości wody wypływającej w danym momencie z kanałów pod jeziorem.

– Chętnie pobrałbym kilka próbek wody – przyznał szczerze Severus.

Wódz skinął głową i zaprowadził ich sobie znaną ścieżką nad jeden z brzegów. Severus od razu wyjął z plecaka zestaw czarodziejskich probówek i napełnił je gorącą wodą. Zebrał też kilka próbek z brzegu.

– Jak często wyrzuca wodę? – spytał nagle Harry, kiedy tafla zaczynała pokrywać się parą.

– Mniej więcej co piętnaście godzin. Czasem jest to co osiem godzin, a czasem widzisz parę wodą, kotłującą się wodę, ale erupcja nie następuje. Musi ci dopisać szczęście. Nic więcej. Może będziemy je mieć – przyznał wódz. Widział, że para robi się coraz gęściejsza.

Dosłownie dziesięć minut później w górę wystrzeliła masa gorącej wody. Cofnęli się odruchowo, podziwiając widowisko. Nagle w samym środku gejzeru Harry dostrzegł jakiś mieniący się kształt. Złapał męża za dłoń, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, błyszczący punkt pomknął w ich stronę.

– No nie wierzę – powiedział młodszy czarodziej, kiedy dobrze im znany, kryształowy feniks wylądował przed nimi z radosnym świergotem. – Ty chrzaniony kurczaku! – krzyknął Harry. – Najpierw omal nas nie upiekłeś, a teraz świergolisz sobie w najlepsze?

Feniks przekrzywił łebek, jakby zupełnie nie rozumiał, w czym jest problem.

– O, jaki ładny ptaszek! – zachwycali się bliźniacy.

– Lepszym określeniem byłoby chyba charakterny – zauważył Severus. Feniks niezrażony otarł się radośnie o jego nogi, a potem zamachał skrzydłami i usiadł na ramieniu Mistrza Eliksirów.

– Swój swego rozpozna – zaśmiał się George.

– Wrócił. Tylko po co? – zastanawiał się Harry.

– Macie interesujące przyjaciela – zauważył Aucaman. – Nigdy nie widziałem takiego feniksa.

– Rodzi się z kryształów wulkanicznych – powiedział Harry i streścił szybko ich przygodę na hawajskim wulkanie. – Może chce nam pomóc?

Feniks zaświergotał radośnie, jakby potwierdzał jego słowa. Zadecydowali, że zabierają nietypowego ptaka ze sobą. Skoro chciał im towarzyszyć, to najwyraźniej miał ku temu ważny powód.

Harry uśmiechnął się do męża. Obaj już wiedzieli, czemu mieli się zjawić w Yellowstone. Pozostała jednak jeszcze kwestia zagrożenia, które zaczynało nabierać realnych kształtów.

– Musimy odwiedzić jakieś magiczne obserwatorium – stwierdził Severus, kiedy wracali do domu na pokładzie Morskiego Upiora.

– Hawaje mają jedno z najlepszych obserwatoriów nieba na świecie – powiedział Harry.

– Ale nie jest ono magiczne. Nie będą mieli żadnych wzmianek o komecie sprzed tysiąca lat. Co innego, jeśli chodzi o magiczne obserwatorium.

– A istnieje takie? – spytał Harry.

– Myślę, że najwyższa pora, abym odnowił pewną znajomość – przyznał tajemniczo Severus.

Harry mógł jedynie skinąć głową. Nie miał pojęcia, czego ma się spodziewać, ale jednego był pewien. Ufał swojemu małżonkowi i jego osądom. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top