Rozdział 10

Witam wszystkich ponownie. Jak zawsze dziękuję za komentarze i gwiazdki. ^^ Miłego czytania.

Rozdział 10

Po powrocie do domu nie byli do końca pewni co myśleć. Magia pokazała im obrazy dotyczące Hogwartu, ale nie mieli pojęcia, co to może oznaczać. Jedyne czego byli pewni na sto procent to, że nadal powinni podążać tropem Slytherina. W kolejnych dniach po pracy Harry siadał na tarasie z dziennikiem w rękach, mapą i notatnikiem. Starał się zrozumieć, o co mogło chodzić. Uparcie tłumaczył kolejne zapiski, starając się odcyfrować kolejne kierunki wypraw.

Inną sprawą, był kupiony na arabskim bazarze medalion. Harry w końcu przełamał się i wyjął go z szuflady. Przyglądał mu się dość długo, obracając go w dłoniach i przyglądając się napisom.

– To wężomowa, prawda? – spytał Severus. siadając obok niego na ławce. Dłuższą chwilę obserwował małżonka, zanim nie podszedł do niego.

Harry skinął głową.

– Rozumiesz, co tam pisze?

– Potrafię to przeczytać, ale nie rozumiem znaczenia – przyznał Złoty Chłopiec.

– To częste wśród Gryfonów. – Udało mu się tym stwierdzeniem sprawić, że Harry uśmiechnął się lekko.

– Zapominasz o Hermionie – zauważył.

– Problemem panny Granger jest to, że wszystko, co przeczyta, bierze zbyt dosłownie. Nie myśli nad tym, co przeczytała. Wszystko, co zostało przelane na papier, bierze za pewnik.

– Luna Lovegood powiedziała jej kiedyś, że ma bardzo ciasny umysł – przypomniał sobie Harry. – Ale wiadomo, jaka jest Luna. Mało kto bierze na poważnie, to co ona mówi. Większość uczniów w Hogwarcie wołała na nią Pomyluna.

– Panna Lovegood może i zachowuje się specyficznie, ale dzięki temu bierze pod uwagę, że należy poddawać w wątpliwość każdą informację.

Harry popatrzył na niego uważnie.

– Zabrzmiało strasznie naukowo – przyznał. – Jakbyś znowu stał w klasie i wygłaszał jedną ze swoich lekcji.

– To żadna tajemnica, że gdy pojawia się informacja, należy ją rozważyć. Robisz to samo z dziennikiem, tylko nie dostrzegasz tego.

Harry uniósł w górę brwi zaskoczony i przeniósł wzrok na trzymane w rękach zapiski sprzed tysiąca lat i medalion. Próbował połączyć jedno z drugim.

– Wiem, że masz rację, ale myślenie nigdy nie było moją mocną stroną.

– Myślenie naukowe faktycznie nie. Ale co innego myślenie podświadome – powiedział Severus, uśmiechając się lekko pod nosem. – Widzę, że muszę wyjaśnić. Weźmy taką pannę Granger i jej związek z panem Weasleyem. Ona nie bierze pod uwagę, że mogłaby być z kimś innym.

– A niby skąd to wiesz? – spytał Harry sceptycznie. Dla niego od szóstej klasy było jasne, że Hermiona i Ron kiedyś wezmą ślub.

– Błagam cię, Harry. Tworzą tak klasyczną parę, że to aż nudne. I nie będę tego tłumaczył na trzeźwo. Do rozmów o gryfońskich związkach potrzebuję procentów – wyjaśnił. Jak na zawołanie Mrużna zjawiła się ze szklankami i butelką nalewki, którą dostali kiedyś od Vaii. – Dziękuję Mrużko. – Rozlał trunek i podał jedną ze szklanek Harry'emu. – Panna Granger...

– Hermiona. Mógłbyś nazywać ją po imieniu – zauważył młodszy czarodziej. Upił nieco trunku i mruknął z zadowoleniem, czując jej smak na języku.

– Po moim trupie, nie wcześniej – prychnął.

Harry zaśmiał się tylko.

– To, co mówiłeś?

– Jak mówiłem, zanim mi bezczelnie przerwano, panna Granger bierze za pewnik bycie z panem Weasleyem.

– Z Ronem – powiedział Harry, a Severus spiorunował go wzrokiem.

– Z panem Weasleyem. Posiada on cechy, które ją pociągają. Dlatego nie rozgląda się za innymi i nie dociera do niej, że inni mężczyźni także mogą mieć takie cechy.

– To źle, że chcą być razem i dobrze im tak jak jest? – spytał Harry.

– Nic takiego nie powiedziałem. Po prostu wziąłem ich za przykład. Nie przekładaj tego na osobiste spostrzeżenia, bo nawet ja wiem, że nie potrzeba wiele czasu, żeby na tym świecie pojawiło się kolejne i zapewne rudowłose pokolenie.

Harry zachichotał, słysząc to. Uwielbiał sposób, w jaki jego małżonek się wypowiadał. Gdy pozbyć się z jego słów wszystkiego, co złośliwe, jego słowa były naprawdę interesujące.

– Czyli sugerujesz, że powinienem popatrzeć na problem z szerszej perspektywy? – spytał.

– Sugeruję, żebyś powiedział mi, co tam pisze i razem możemy zrobić burzę mózgów.

– A to nie mogłeś tak od razu? – spytał Harry.

– A od kiedy to Ślizgoni od razy wszystko zdradzają? Więc? Co tam pisze?

Harry sięgnął po kartkę, na której zanotował przetłumaczone słowa z medalionu i podał ją mężowi. Severus wziął ją do ręki i przeczytał.

"Jestem zmienny jak wąż. Czekam w uśpieniu."

– Salazar był mistrzem zagadek – mruknął Harry.

Severus przez dłuższą chwilę wpatrywał się w kartkę.

– Czy medalion się otwiera? – spytał nagle.

Harry pokręcił głową.

– Nie ma w nim żadnej rysy. Jest spójny.

– Zmienny jak wąż... – mruknął Severus. – W uśpieniu... Poczekaj chwilę – powiedział, wstając nagle ze swojego miejsca. Harry popatrzył za nim zaskoczony.

Starszy czarodziej wszedł do salonu i stanął przed półką, na której stały książki, które ściągnął ze swojego starego domu w Anglii. Księgozbiór był naprawdę dość okazały, dlatego wszystkie pozycje dotyczące eliksirów trzymał odpowiednio zabezpieczone w swojej pracowni. Tutaj natomiast znajdowała się reszta jego zbioru i teraz szukał na półce jednego z tytułów.

Kilka minut później wrócił na taras z Historią Hogwartu w rękach.

– Nie wiem, co dokładnie sugerujesz, ale czytałem historię – powiedział Harry.

– Wiem. Ale nie o to chodzi – zapewnił go Severus, kartkując opasły tom. – O to mi chodzi – powiedział, podając go po chwili małżonkowi.

Harry wziął od niego książkę i zaczął czytać. Wskazany fragment dotyczył nietypowych różdżek. Nie powiedziano o tym wprost, ale ponoć różdżka Slytherina posiadała specyficzną cechę.

– Mamy szukać różdżki Slytherina? – spytał Harry z niedowierzaniem. – To chcesz mi powiedzieć? Że jego różdżka może „obudzić" medalion.

– Może nie tyle obudzić, ile dać nam wskazówkę, czego dotyczy.

– Cudownie. To będzie jak szukanie igły w stogu siana – westchnął wybawca czarodziejskiego świata i znowu upił ze swojej szklanki. Odłożył książkę na stolik.

– Niekoniecznie. Nie jest to ogólnie znany fakt, ale podobno to potomkowie Slytherina założyli amerykańską szkołę magii. Myślę, że najlepiej byłoby ją odwiedzić. Możliwe, że tamtejsi nauczyciele wiedzą, co się z nią stało.

– W sumie fajny pomysł. Jestem ciekawy, jak wyglądają inne szkoły magii. A gdzie ona jest? – spytał.

– Żadna szkoła nie zdradzi ci wprost, gdzie się znajduje. Znane są tylko przybliżone miejsca ich wybudowania.

– Super. To jak się tam dostaniemy?

– Wygląda na to, że musimy najpierw wpaść do Nowego Jorku i odwiedzić siedzibę MACUSA. Zanim zadasz to pytanie, chodzi o Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonym Ameryki. To odpowiednik naszego Ministerstwa Magii. O ile ktoś tam będzie chciał z nami rozmawiać. Amerykanie to nie Brytyjczycy – prychnął Severus. – Niektórzy tak zadzierają nosa, że nawet Draco mógłby się schować.

Harry zaśmiał się, słysząc, jak jego małżonek nieświadomie przyznaje, że Draco Malfoy się puszy.

– A nie znasz kogoś z sympozjum? – spytał po chwili.

– Nie na tyle, żeby go wtajemniczać w nasze plany.

– W ostateczności wykorzystam swoją kartę przetargową, czyli bycie Chłopcem, Który Przeżył – przyznał Harry.

– Chłopcem to ty już nie jesteś od dawna – zauważył Severus, wywołując tym kolejny wybuch wesołości Harry'ego.

,,,

Harry musiał przyznać, że amerykański odpowiedni ministerstwa magii robił wrażenie. Woolworth Building znajdowało się w centrum Nowego Jorku, mijane ciągle przez tłumy nieświadomych niczego mugoli.

Kiedy weszli do środka, okazało się, że znajdują się tu setki pięter. Poprzedniego wieczora zastanawiali się, o jaki departament pytać. Severus doszedł do wniosku, że najlepszym wyborem będzie dział edukacji i o to spytał w informacji.

– Panowie w jakiej sprawie? – spytała amerykańska czarownica w okienku.

– Naukowej – powiedział krótko Mistrz Eliksirów.

– Naukowej – mruknęła, a samopiszące pióro za jej plecami uzupełniło wpis w księdze. – Nazwisko?

– W jakim celu, pani pyta?

– Każdy, kto nie pracuje tutaj lub nie ma stałej przepustki, musi otrzymać tymczasową. Taką mamy procedurę – powiedziała.

Mistrz Eliksirów wywrócił oczami.

– Severus Snape – powiedział, a pracownica zrobiła wielkie oczy.

– Na Merlina! Mój brat ciągle o panu opowiada. Też jest warzycielem i podziwia pana od lat. Po ostatnim sympozjum eksperymentuje coraz więcej. Stwierdził, że jest pan dla niego inspiracją i czyta wszystkie pana artykuły.

– Ach tak? – mruknął i dyskretnie kopnął, chichoczącego Harry'ego w kostkę.

Czarownica trajkotała jeszcze przez chwilę zachwycona, że spotkała idola swojego brata i nawet nie zwróciła większej uwagi na młodego mężczyznę obok. Wydała obie przepustki i poinstruowała, gdzie mają się udać.

Kiedy wsiedli do windy, Harry już jawnie parsknął śmiechem.

– Co cię tak śmieszy, głupi bachorze? – syknął Severus.

– Chociaż raz, to nie ja jestem w centrum uwagi – rechotał w najlepsze.

Starszy czarodziej tylko westchnął. Po kilku chwilach wysiedli na odpowiednim piętrze. Nad ich głowami krążyło kilka papierowych samolotów, zawierających przesyłki wewnętrzne.

Dział edukacji zdecydowanie nie był ani duży, ani też chyba specjalnie często odwiedzany. Kilka biurek, z których tylko przy jednym siedział starszy czarodziej i mruczał coś pod nosem o powiększeniu szkolnej biblioteki o nowe pozycje.

– I skąd my na to mamy brać pieniądze? – burczał. Dopiero po chwili zauważył, że nie jest sam. – Panowie do mnie? – spytał.

– A widzi pan tu jeszcze kogoś? – spytał Severus.

– Nie, nie. Oczywiście, że nie. Panowie wybaczą. Rzadko miewam tu gości. Zazwyczaj, jak ktoś tu przychodzi to ponarzekać na przepisy szkolne. Jakbym to ja je tworzył. David Brown. W czym mogę pomóc?

– Severus Snape.

– Harry Evans.

– Pan Snape? No, no. Oczywiście znam pańskie nazwisko. Ale nie myślałem, że kiedyś spotkam pana osobiście. Nauczyciel z Ilvermorny był pod wrażeniem pańskiego wystąpienia na sympozjum. Chce się pan ubiegać o pracę w szkole?

– Merlinie Broń! Ale ponieważ wspomniał pan o szkole, pozwolę sobie przejść od razu do sedna sprawy. Chcielibyśmy odwiedzić tutejszą placówkę.

– Wie pan, ale takich próśb otrzymujemy od obcokrajowców – spytał Brown. – Zapewniał pana, że sporo.

– Zdaję sobie sprawę, że położenie każdej ze szkół to tajemnica. Jednak mamy dobry powód, aby prosić o możliwość udania się tam – zapewnił.

– Panie Snape. Każdy tak mówi. I naprawdę nieliczni mają faktycznie dobry powód, żeby odwiedzić Ilvermorny. Jeśli mam panów tam zabrać, to muszę mieć pewność, że robię słusznie. Znam się z dyrektorem i wolałbym pozostać z nim w dobrych stosunkach.

– Potrafi pan dochować tajemnicy? – spytał nagle Harry.

– Jeśli uznam, że sprawa nie powinna ujrzeć światła dziennego – przyznał po chwili namysłu. – Dlaczego pan pyta?

Harry zerknął na Severusa, który skinął głową.

– Ponieważ nasz powód dotyczy samego Salazara Slytherina.

Pracownik departamentu edukacji uniósł brwi i spojrzał zaciekawiony.

– Macie panowie moją uwagę. W końcu niejako to dzięki niemu nasza szkoła zaistniała.

– Muszę na pana rzucić zaklęcie milczącej obietnicy ­– powiedział Severus. Była to delikatniejsza wersja przysięgi wieczystej. Zaklęcie nie powodowało śmierci, ale uniemożliwiało podzielenie się wiedzą, którą zaklęcie obejmowało.

– Dobrze – zgodził się.

Severus wyjął swoją różdżkę i wymruczał zaklęcie. Jasny promień oplótł szyję starszego czarodzieja. Potem Severus dość mocno cedząc informację, opowiedział mu o znalezionym medalionie.

– Na starym kontynencie nie ma już nikogo, kto mógłby nam podsunąć jakiś trop. Uznaliśmy, że Ilvermony może być dobrym miejscem – dodał Harry, kiedy jego małżonek skończył opowiadać.

David Brown chyba jeszcze nigdy w całym swoim życiu, nie był aż tak zaskoczony. Praca w departamencie edukacji może i nie była spełnieniem marzeń, ale dzięki temu mógł odwiedzać amerykańską szkołę czarodziejów, jeśli był ku temu powód. A ten powód właśnie się pojawił.

– Rozumiem. Zabiorę tam panów. To faktycznie jest dobry powód do odwiedzin – zgodził się. – Zapraszam. Mam tu zabezpieczony kominek. Skorzystamy z niego.

– Ilvermorny – powiedział, rzucając garść proszku Fiuu. ­– Agilbercie, masz może chwilę?

– Mogę mieć. O co chodzi? – spytał.

– Odblokuj, proszę kominek. Chcę ci przyprowadzić wyjątkowych gości.

– Muszą być faktycznie wyjątkowi, skoro uznałeś, że możesz ich do mnie przyprowadzić. Zapraszam w takim razie.

Chwilę później stali już w gabinecie obecnego dyrektora Ilvermorny. Harry'emu przypominał nieco Dumbledore'a. Również miał brodę i okulary.

– Panowie, Agilbert Fontaine, dyrektor Ilvermorny – przedstawił go Brown.

– Miło nam poznać. Severus Snape. To mój małżonek, Harry Evans – przedstawił ich Mistrz Eliksirów.

– A byłem pewien, że to pan Potter. – Dyrektor uśmiechnął się.

– Czemu pan tak myślał? – spytał Harry.

– Pana twarz jest dość znana. Był przecież czas, kiedy w gazetach ciągle publikowano pana zdjęcia. Bliznę może i zakrywają włosy, ale mimo wszystko można rozpoznać, że to pan. Pana zdjęcie jest nawet w Nowej Historii Magii.

– Fakt – skrzywił się nieznacznie. – Więc te formalności mamy za sobą.

– Panie Potter, czy jak pan teraz woli Evans. Jestem dyskretnym człowiekiem. Lubię sekrety, ale lubię też zachowywać je dla siebie. Nie dzielę się nimi. Nie wydam pana gazetom, jeśli tego się pan obawia.

– I bez mojej wiedzy wypisywali o mnie masę bzdur.

Dyrektor Ilvermony zaśmiał się, a potem wezwał skrzata domowego i poprosił o herbatę.

– A więc z czym panowie do mnie przychodzą? – spytał.

Severus za zgodą dyrektora rzucił na niego to samo zaklęcie, co na pracownika kongresu i powtórzył opowieść.

– Medalion ma prawdopodobnie tę samą cechę, którą miała różdżka Slytherina – przyznał Agilbert. – Nie wiem, na ile znacie historię naszej szkoły.

– Wiemy o niej bardzo niewiele – powiedział zgodnie z prawdą Severus. – Magiczne szkoły nie dzielą się swoimi sekretami.

– To akurat nie jest sekret, ale w też nie jest to rozpowiadany poza naszą placówką fakt. Wbrew pozorom Ilvermorny jest trochę podobna do Hogwartu. Też mamy cztery domy, ale w przeciwieństwie do szkoły brytyjskiej, nie są to dosłownie domy założycieli. Nas reprezentują magiczne zwierzęta. Rogaty Wąż, Pukwudgie, Gromoptak i Wampus. Szkołę założyli w XVII wieku przybyli z Wielkiej Brytanii Izolda Sayre i jej mąż James Steward. Ciekawe jest to, że chociaż James był niemagiem, to właśnie on wybrał Pukwudgie na patrona jednego z domów.

– Przepraszam, że zapytam, ale co to jest Pukwudgie? Nie przypominam sobie takiego stworzenia z lekcji – przyznał Harry.

– Proszę wyjrzeć za okno, panie Evans. – Dyrektor uśmiechnął się.

Harry nieco zaskoczony zerknął za okno i aż otworzył usta z zaskoczenia.

Pukwudgie okazali się człowieczkami o nieco większym nosie i uszach. Mieli gładką, szarą skórę, która wydawała się świecić. Każdy z nich miał przy sobie łuk i strzały.

– Wyglądają nieco strasznie – przyznał Harry.

– Pukwudgie to istoty, w które od zawsze wierzyły tubylcze ludy Ameryki Północnej – powiedział dyrektor. – Mają zdolność transformacji w jeżozwierza, pumę, a także stworzenie ognia. Mogą też znikać i pojawiać się. Mówi się, że są sercem tej szkoły. Ciągle narzekają, że nie mają ochoty tu być, ale jednak nigdy nie odeszli. Wśród nich jest jeden wiekowy stwór. Nazywamy go William. O dziwo jego imiennik ocalił kiedyś życie założycielom szkoły. Dzieciaki ciągle go pytają, czy jest on właśnie tym Williamem.

– A jest? – spytał Harry.

– Nie wiemy. Nigdy tego nie potwierdził, ale nikomu nie pozwala polerować posągu Izoldy, a rocznicę jej śmierci zawsze kładzie kwiaty na jej grobie. Ale wracając do różdżki. Salazar nauczył swoją różdżkę „zasypiania" na rozkaz. Wiedzieli o tym tylko kolejni potomkowie i przekazywali sobie tę wiedzę z pokolenia na pokolenie. Jej ostatnią prawowitą właścicielką była ciotka Izoldy, Gormlaith Gaunt.

– Gaunt? Rodzina Gauntów żyła w Anglii i byli ostatnimi potomkami Slytherina – zauważył Harry.

Dyrektor pokiwał głową.

– Izolda nie wiedziała o tym. To, co wam mówię, opisała w swoim pamiętniku, aby pamięć o powstaniu szkoły się nie zatarła. Zanim przybyła do Ameryki ukradła różdżkę ciotce. Używała jej, zakładając szkołę. Jednak ciotka wytropiła ją i uśpiła różdżkę. Ponieważ była jej prawowitą właścicielką, po jej śmierci różdżka pozostała nieaktywna. Zakopano ją poza błoniami szkoły. W tym miejscu wyrosło niezwykłe drzewo acacia xiphophylla. Jego liście mają silne właściwości lecznicze.

– Chętnie przyjrzałbym się im z bliska – przyznał Severus.

– Nie wątpię. Normalnie nie zgodziłbym się na to, ale być może tam właśnie znajduje się rozwiązanie, którego szukacie. Chodźmy – powiedział.

Brytyjscy czarodzieje bardzo chętnie poszli za nim. Severus nigdy by się do tego nie przyznał na głos, ale sam też był bardzo ciekaw Ilvermorny. Ponieważ była sobota większość uczniów miała na sobie codzienne stroje. Ze zdjęć, na korytarzach jednak wiedział, że szaty tutejszych uczniów miały kolor niebieski i żurawinowy, a zapinane były złotym węzłem gordyjskim. Agilbert wyjaśnił im, że to na pamiątkę broszki Izoldy.

Z zewnątrz widać było, że szkoła, podobnie jak Hogwart była zamkiem. Może nie aż tak imponującym, ale miała swój urok i robiła wrażenie. Zbudowano ją na górze, wokół której unosiły się chmury. Było to zabezpieczenie przed ciekawskimi mugolami.

Mijający ich uczniowie, przyglądali im się z ciekawością.

– Och, trening quidditcha. – Harry uśmiechnął się, kiedy mijali boisko.

– Nie tyle trening, co wybory do drużyn – przyznał dyrektor. – Chyba właśnie wybierają szukającego dla domu Gromoptaka.

Harry zerknął na Severusa. Chyba jednak tęsknił za quidditchem nieco bardziej, niż początkowo twierdził.

– Możemy zerknąć? – spytał Mistrz Eliksirów.

– Czemu nie. Bywa ciekawie – zgodził się Agilbert, prowadząc ich w stronę stadionu. Im bliżej byli, tym większy hałas dało się słyszeć. Wybory musiały być naprawdę burzliwe.

Stanęli w cieniu jednej z trybun. Harry uśmiechnął się szeroko, patrząc, jak kandydaci na szukającego usiłując wypatrzyć złoty znicz. Po dwóch minutach zmarszczył brwi. Dzieciaki były chyba albo ślepe, albo zbyt zdenerwowane, żeby dostrzec małą, złotą piłeczkę ze skrzydłami. On sam wypatrzył ją niemalże od razu.

– To chwilę potrwa – odezwał się Złoty Chłopiec.

– Ach tak? – spytał dyrektor z uśmiechem.

– Tam jest – powiedział, wskazując na złoty błysk przy jednej z pętli.

Fontaine skinął głową z uznaniem.

– Niezłe ma pan oko – przyznał.

– Mimo że noszę okulary? – zaśmiał się.

– To nie ma nic do rzeczy. Nawet ja wiem, że był pan najmłodszym szukającym w tym stuleciu. A to coś przecież znaczy. A może poprowadziłby pan jeden z treningów? – zaproponował.

– Czy ja wiem...? – Harry nie był specjalnie przekonany do tego pomysłu. Z drugiej jednak strony chętnie by trochę polatał. – Niby mam swoją miotłę...

– Jak masz ochotę to jazda – odezwał się nagle Severus. – Nie patrz tak na mnie. Widzę, że masz ochotę polatać, skoro już ci się trafiła okazja. Wyciągaj miotłę i pokaż smarkaczom, jak się szuka znicza.

– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim mężem? – spytał Harry, już sięgając do swojego plecaka, żeby wyjąć swoją Błyskawicę.

Dyrektor zaśmiał się tylko. Rzucił na siebie zaklęcie wzmacniające głos i poprosił wszystkich o wylądowanie.

– Mamy wybory szukającego, panie dyrektorze – powiedział chłopak z plakietką kapitana na szacie.

– Wiem, panie Rodricson, ale mamy wyjątkowych gości. Czy mogę mówić wprost? – mruknął do Harry'ego. Najmłodszy szukający stulecia skinął głową. W końcu to były tylko dzieciaki, które pasjonował quidditch tak bardzo, jak kiedyś jego. – Pozwólcie, że przedstawię wam Harry'ego Pottera. Chyba nie muszę mówić więcej? – spytał, wskazując na młodego czarodzieja.

– Cześć wam – wyszczerzył się Harry. Z całych sił starał się nie skrzywić, kiedy około pięćdziesięciu par oczu jednocześnie spoczęło na nim. – Pozwolicie mi się przyłączyć na chwilę?

– Eeee... Jasne! Pewnie! – Po pierwszym szoku dzieciaki zaczęły się przekrzykiwać, że jak najbardziej chcą.

– Wracam niedługo – mruknął do męża, wsiadając na miotłę. Na Hawajach rzadko miał okazję do latania. Jeśli już go to kusiło, to szedł na boisko lokalnej drużyny, gdzie nie musiał się martwić nagłym wiatrem znad oceanu. A teraz śmiał się z dzieciakami, pokazując im różne sztuczki. Do tego wywołał falę zachwytu, kiedy po kilku minutach wypatrzył znicz i sprawnie go złapał.

Wszystkie dzieciaki na miotłach natychmiast go otoczyły, pytając, jak to zrobił, że tak szybko dostrzegł złotą piłeczkę. Harry starał się im wyjaśnić, na co zwracać uwagę, a potem bardzo chętnie pomógł kapitanowi znaleźć mu szukającego. Została nim Silvia Harper, uczennica trzeciego roku. Była drobna, zwinna i piekielnie szybka. Ledwo jej stopy dotknęły ziemi, a już pognała do koleżanek pochwalić się, że sam Harry Potter pochwalił ją za umiejętności szukającej.

Harry zachichotał tylko pod nosem.

– Dzieciaki – powiedział. Pożegnał się z nową drużyną domu Gromoptaka i wrócił do męża. – No, no – mruknął, widząc, że jego małżonka obskoczyli tutejsi pasjonaci eliksirów. Nastolatki zadawały mu pytania, a jego odpowiedzi notowały szybko.

– Wystarczy moi drodzy. – Dyrektor Fontaine zlitował się w końcu nad Severusem i rozgonił towarzystwo. – Zmykajcie. No już, już. Będą teraz opowiadać o tym kilka dni.

– Przynajmniej zadają inteligentne pytania. Nie to, co te wszystkie nieuki, które przyszło mi... edukować – mruknął Severus, na co Harry tylko wywrócił oczami. Doskonale wiedział, że starszy czarodziej wcale tak do końca nie myśli. Po prostu uwielbiał narzekać na byłych uczniów. Najwyraźniej sprawiało mu to, jakąś dziką satysfakcję.

Jakieś dziesięć minut później stali już pod drzewem, które wyrosło z różdżki samego Slytherina. Harry nie znał się zupełnie kompletnie na drzewach, roślinach i zielarstwie, ale nawet on czuł, że z tego miejsca bije moc.

– Spróbuję położyć medalion przy drzewie. Może zareaguje – powiedział Harry, wyjmując go z kieszeni. Umieścił medalion na jednym z wystających korzeni. Z początku nic się nie dało i Złoty Chłopiec już miał po niego sięgnąć, kiedy coś zauważył. Oczy węża zaczęły się poruszać. Jakby budził się ze snu

Severus stanął obok niego, patrząc na to niepewnie. On także czuł moc bijącą z tego miejsca.

– Ale ja jestem głupi – mruknął nagle Harry, jakby go olśniło. – Obudź się! – syknął w wężomowie.

Dyrektor i pracownik kongresu popatrzyli zaskoczeni. Nigdy nie słyszeli, jak ktoś używa mowy węży. Było to naprawdę fascynujące.

Nagle na oczach ich wszystkich wąż otworzył oczy i spojrzał na Harry'ego.

Obudziłeś się. Zmień swój kształt – polecił. Kilka chwil później patrzył z zaskoczeniem na kształt, który przybrał wąż. – To klucz – powiedział zaskoczony, biorąc go do ręki.

– Sprytne – przyznał dyrektor. – I niesamowite. Poza tym dziękuję. Nigdy nie miałem okazji usłyszeć mowy węży. Nie wiedziałem, że ktoś poza rodem Slytherina posiadł taką zdolność.

– Jak widać, zdarzyło się – powiedział Harry, chowając klucz do kieszeni. Nie mógł przestać się zastanawiać, co takiego otwiera.

,,,

Do domu wrócili kilka godzin później. Oczywiście Severusowi udało się wynegocjować mały zapas liści. Dzięki temu miał tak doskonały humor, że po kolacji zgodził się na spacer po plaży.

– Uczniowie Hogwartu byliby przerażeni, widząc cię w dobrym humorze – powiedział Harry. – Zaraz zastanawialiby się, ile punktów odebrałeś i ile szlabanów rozdałeś.

– To dowód na to, że wcale mnie nie znają. Mistrz Eliksirów czuje ekscytację, gdy w jego ręce trafia coś rzadkiego. A niestety większość nie docenia wartości mikstur.

– Jeśli mówisz o uczniach Hogwartu, to jest w tym trochę twojej winy. Nie zachęcałeś do przedmiotu.

– Uczyłem, bo musiałem – przypomniał mu Severus. – I bardzo mnie cieszy, że już nie muszę. W końcu mogę się skupić na tym, co zawsze chciałem robić.

– Cieszę się. Jest nas w takim razie dwóch – powiedział, całując go nagle. – Wiesz... – zamruczał. – Nie wiem jak ty, ale wróciłbym do domu, zamknął się w sypialni i wykorzystał fakt, że możemy pozbyć się ubrań.

– Cóż za obszerne zaproszenie do seksu, panie Evans – zamruczał w usta chłopaka. – Być może się skuszę.

– Być może?

Pół godziny później zdejmowali z siebie ubrania, całując się namiętnie. Harry jęknął głośno, kiedy poczuł usta Severusa na swojej szyi. Odchylił nieco głowę, żeby dać mu lepszy dostęp do siebie.

Harry bynajmniej nie był już tym nieśmiałym nastolatkiem, który rumienił się, słysząc sprośne żarny kolegów ze szkoły. Przy swoim kochanku rozkwitał i nie wstydził się bardziej wyuzdanego zachowania. Jak choćby wtedy, kiedy został przywiązany za ręce do wezgłowia, a jego oczy przysłoniła przepaska. Wtedy jego pozostałe zmysły się wyostrzyły do tego stopnia, że niemalże doszedł, kiedy został dotknięty.

I uwielbiał to uczucie, kiedy mąż potem wsuwał dłoń w jego włosy, a on opierał głowę o jego tors i słuchał bicia serca.

Dokładnie tak samo, jak teraz. Obaj byli zmęczeni, mokrzy od potu, ale niesłychanie zadowoleni.

– Wiesz... Myślałem trochę o tym, co mówiłeś o rzadkich składnikach. I chciałem zapytać, dlaczego niektóre z nich uważane są za trudno dostępne? Nie mam tu na myśli łez syreny czy kryształów wulkanicznych. Ale na przykład kryształki soli? Albo glony czy wodorosty. Teoretycznie nie są trudno dostępne. A wychodzi na to, że prościej dostać smocze łuski. Gdzie tu logika? – dziwił się Harry.

– To wszystko zależy od miejsca. Zauważ, że w Anglii nie ma tych gatunków, które są tutaj. Niektóre rośliny nigdy by tam nie wyrosły. Bo niby jak wyhodować roślinność wulkaniczną, nie mają wulkanu?

– I dlatego dostawcy życzą sobie tak bajońskie sumy?

– W dużej mierze tak – przyznał, nadal głaszcząc Harry'ego po włosach. – Każde miejsce na świecie ma coś, na czym mogłoby w tej dziedzinie zarobić. Inna sprawa, że nie każdego stać na składniki najlepszej jakości. I nie każdy ci je sprzeda. Spotkałem się już z sytuacją, gdzie ktoś zaopatrywał w pewne zioła tylko certyfikowanych mistrzów. Nie miał zamiaru marnować swojej ciężkiej pracy na partaczy.

– Nie chciał zarobić?

– Oczywiście, że chciał. Ale czasem ktoś ma renomę i nie pozwoli jej sobie odebrać. Potem mówiono by, że ktoś zmarnotrawił rzadki składnik, zakupiony od tego czy tamtego. Mogliby się zacząć zastanawiać, czy składnik faktycznie był dobry, skoro został sprzedany komuś, kto nie umie się nim odpowiednio posłużyć.

– Nigdy nie zrozumiem logiki, jaka rządzi umysłami Mistrzów Eliksirów – przyznał Harry.

– Nie musisz – zapewnił go małżonek. – Ale jest w tym drugie dno. Zaczynasz temat składników tylko, gdy wyczytasz coś w dzienniku Slytherina.

Harry westchnął.

– Zbyt szybko mnie rozgryzasz.

– Po tylu latach powoli się tego uczę – zapewnił go. – To, co ciekawego wyczytałeś?

– Słyszałeś kiedyś o różowym jeziorze? – spytał Harry. Podniósł się nieco i sięgnął po dziennik.

Severus zastanowił się. Wydawało mu się, że dawno temu mistrz Domnall coś wspominał na ten temat.

– Coś mi się obiło o uszy, ale to było tak dawno temu.

– Posłuchaj tego: "Ma niesamowicie różowy kolor. Nie dowiedziałem się jeszcze, jaka jest tego przyczyna, jednak już sam ten fakt jest niesamowity. Wyspę widać ze stałego lądu. Nie jest daleko. Można się na nią spokojnie aportować." I dalej: „Woda wykazuje szereg niezwykłych właściwości. Nawet po przelaniu jej, nie zmienia barwy."

– Interesujące. To, co to za wyspa?

– Middle u wybrzeży Australii. Nasz cel to jezioro Hillier.

,,,

Harry zamówił świstoklik na kolejny weekend. Z tego, co wyczytał, wyspa nie była zamieszkana, więc nie musieli się martwić, że ktoś ich zobaczy. W Internecie znalazł kilka podstawowych informacji o jeziorze.

Było jeziorem typu solankowego o szerokości około 600 metrów, a od oceanu oddzielał je jedynie wąski pas ziemi. Posiadało kształt przypominający odcisk stopy i Harry śmiał się, że może kiedyś jakiś olbrzym zostawił tam swój ślad. Od lasu i brzegu oddzielone było pasem piasku wymieszanego z solą. Położone było wśród eukaliptusów.

– Eukaliptus też się przydaje do produkcji leków – przyznał Severus. Zanotował sobie, że będzie okazja uzupełnić zapas o dodatkowe składniki.

Jak się okazało, woda w jeziorze miała ten specyficzny kolor przez czerwony barwnik, jaki wydzielały rosnące tam glony. Harry wydrukował kilka informacji o nich i podał kartkę mężowi.

Severus zerknął ciekawie na informacje.

Winowajcą różowego koloru jeziora okazała się Dunaliella salina. Harry nawet nie próbował powiedzieć tej nazwy na głos. Był to rodzaj zielonych mikroalg występujących zwłaszcza w solnych polach morskich. Znane były ze zdolności do tworzenia dużych ilości karotenoidów, które stosowano w kosmetykach i mugolskich suplementach. A ponieważ niewiele organizmów może przetrwać w tak silnie zasolonych warunkach, czyniło to z nich interesujący składnik.

Mistrz eliksirów zanotował sobie wszystko, co mógł tam zebrać i przygotował sobie odpowiednią ilość fiolek i pojemników na składniki. Ustalili, że wystarczy im jednodniowy świstoklik. Kilka godzin na bezludnej wyspie nie wymagał w końcu myślenia o noclegu. Dlatego mieli wyruszyć po śniadaniu i wrócić przed kolacją.

Jednak jak to czasem bywa, plany ulegają nagłym zmianom.

,,,

Harry mruknął pod nosem niezadowolony, kiedy rano usłyszał dzwonek do drzwi. Sięgnął po budzik stojący na szafce nocnej. Była ledwo szósta rano i to w dodatku sobota. W ten dzień nie miewał pacjentów. Zarówno oni, jak i skrzaty domowe w weekend wstawali nieco później. Mrużka zaczynała się krzątać po kuchni koło siódmej rano i kiedy obaj z Severusem wstawali, śniadanie było już gotowe. Tak samo, jak lista cotygodniowych zakupów.

Jednak ze względu na kolejną wyprawę zakupy zostały zrobione poprzedniego dnia. Harry więc nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje. Miał tylko nadzieję, że nikomu z sąsiadów nic się nie stało i to nie była nagła prośba o pomoc.

Zaspany niemalże spadł z łóżka i wciągnął na siebie spodnie. Severus z kolei przewrócił się tylko na drugi bok, śpiąc spokojnie dalej.

– I to niby on jest zawsze czujny – mruknął Harry, wychodząc z sypialni. Ziewnął potężnie, schodząc powoli po schodach. – Tak? – spytał, otwierając drzwi. Uszkodzi, jeśli to nie było naprawdę coś poważnego.

Jego organizm pozbył się zapotrzebowania na sen w ciągu kilku sekund, kiedy dotarło do niego, kogo widzi na progu swojego domu. Jasna skóra, blond włosy, szare oczy. Był niezaprzeczalnie starszy, ale Harry wszędzie poznałby, że to był...

– MALFOY! Co ty tu robisz?! – warknął z niedowierzaniem.

– Ciebie też miło widzieć, Potter – odparł Draco.

– Kiedy ja niby powiedziałem, że jest mi miło, Malfoy? – spytał. – Pominę już fakt, że jest chrzaniona szósta rano! Sobota! Normalni ludzie o tej porze śpią.

– Od kiedy ty jesteś normalny, Potter?

– Evans – poprawił go Harry.

– Co proszę?

– Zmieniłem nazwisko. Nie widać było przy bramce? – spytał. – Co ty tu w ogóle robisz?

– Wpadłem porozmawiać z Severusem – powiedział blondyn jakby nigdy nic.

Harry już miał warknąć, żeby spadał, kiedy Severus zszedł na dół. Krzyki Harry'ego skutecznie go obudziły.

– Draco? – spytał zaskoczony.

– Cześć Severusie – powiedział blondyn. – Mogę wejść czy będziemy tak stać w progu?

– Nie zatłukę go tutaj, nie zatłukę go tutaj, nie zatłukę go tutaj... – burczał pod nosem Harry ze złością.

Severus wiedział, że jego mąż i chrześniak nie trawią się, ale jeśli Draco zadał sobie trud, żeby wyśledzić ich miejsce zamieszkania, to musiał mieć dobry powód, żeby się tu zjawić.

– Harry, proszę – mruknął cicho do chłopaka. – Na pewno wszystko nam wyjaśni.

– Co najwyżej tobie, bo ja nie chcę go widzieć na oczy.

– Potter! Moja matka uratowała cię w Zakazanym Lesie – zauważył Draco. – Jestem tu z jej powodu. Myślisz, że inaczej chciałbym cię oglądać?

– Draco! – upomniał go Severus.

– Wejdź. Ale jeśli usłyszę chociaż jedną zniewagę pod moim adresem albo kogoś, kto jest dla mnie ważny, to możesz być pewien, że osobiście cię stąd wykopię – zapewnił go.

– Grozisz mi, Potter? – spytał blondyn, sięgając po różdżkę. – Znam kilka fajnych zaklęć. Pokazać ci? – spytał.

– Draco! Nie! – krzyknął Severus, ale było za późno.

Potomek Malfoyów nie zdążył nawet wypowiedzieć do końca zaklęcia, kiedy żyła hawajskiej magii poraziła go i padł w progu jak długi.

– Jakoś mi go nie żal – powiedział Harry, idąc do kuchni, żeby zrobić sobie mocną kawę. Najlepiej z dodatkiem czegoś mocniejszego.

Godzinę później Draco zaczął dochodzić do siebie. Harry z pewnym zadowoleniem stwierdził, że wypielęgnowane blond włoski księcia Slyterinu wyglądają teraz, jakby strzelił w nie piorun.

– Co to było? – spytał. – Co ty mi zrobiłeś, Potter? – Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej.

– Nic. Tutejsza magia nie lubi, takiego zachowania. Poraziła cię w ramach kary – wyjaśnił spokojnie. Po mocnej kawie złość ulotniła się nieco, ale irytacja z powodu pojawienia się blond kanalii pozostała. – A teraz gadaj, jak nas znalazłeś. Nikomu nie podałem adresu.

– Mam swoje sposoby, Potter. W przeciwieństwie do ciebie umiem pociągnąć za kilka sznurków.

– Uważaj, Malfoy. Nie mam dobrego humoru i to jest twoja zasługa.

– Draco, zacznij się zachowywać odpowiednio – powiedział Severus. – Obudziłeś nas wcześnie rano i zapewniam cię, że ja także nie mam ochoty wysłuchiwać twoich uwag. O co chodzi? – spytał.

– O matkę – powiedział. – Zachorowała. Magomedycy nie są w stanie jej pomóc. Niby wiedzą, co jej dolega, ale eliksiry nie pomagają. Ojciec sprowadził nawet uzdrowicieli z innych krajów, ale to też na nic. Nie byłoby mnie tutaj, gdybym naprawdę nie potrzebował pomocy. Mówię to z wielkim żalem, ale przełknąłem nawet fakt, że poślubiłeś Pottera, Severusie. Dla matki zacisnąłem zęby i znalazłem was.

Harry uniósł brwi w górę. Malfoy mógł być kanalią i ostatnią świnią, ale niezaprzeczalnie kochał swoją matkę. Sam nie miał pojęcia, jakie to uczucie. Zawsze myślał, że czuł coś podobnego w przypadku mamy Rona. Ale to zapewne nie oddawało nawet ułamka tego, co czułby do swojej mamy, gdyby ta żyła.

– No dobra, Malfoy – odezwał się, odkładając kubek po kawie na stolik. – Nie trawię cię. I wiem, że ty też mnie nie trawisz. Ale nie mam ochoty na kłótnie. Karę za swoje zachowanie już dostałeś. I radzę ci szczerze, nie wyciągaj tu więcej różdżki. A teraz czas na śniadanie – dodał, wstając z fotela i skierował się do kuchni. – Czuj się zaproszony.

Severus pomógł chrześniakowi podnieść się i przejść do kuchni. Rozumiał, że Harry był wściekły. Sam nie był też zadowolony. Draco mógł przecież najpierw wysłać list z prośbą o spotkanie, a nie zjawiać się niezapowiedziany. Sytuacja musiała być jednak poważna, skoro zdecydował się na tak desperacki krok.

Śniadanie minęło w grobowej ciszy. Dopiero potem blondyn wyjaśnił dopiero, na czym polegała choroba Narcyzy. Miał ze sobą kopię opisu choroby, którą podał ojcu chrzestnemu.

– I standardowe leki nie działają? – spytał Severus, czytając zapiski.

– Nie. Coś tam jest nie tak. Magomedycy twierdzą, że mama jest odporna, na któryś ze składników.

– W takim razie lek należy zmodyfikować.

– Nie mam zaufania do nikogo poza tobą, Severusie – przyznał Draco. – Nie prosiłbym cię o pomoc, gdyby nie było innego wyjścia.

– Zajmie mi to około dwóch dni, ale myślę, że dam radę.

– Dziękuję.

– Nie zapomniałeś o czymś? – spytał Harry.

No tak. Wyprawa. Severus przeprosił na chwilę chrześniaka i pociągnął małżonka do kuchni.

– Wiem, że się bardziej niż nie lubicie – zapewnił go. – Ale to mój chrześniak, a poza tym nie byłoby go tutaj, gdyby z Narcyzą nie było naprawdę źle.

– Nie mam nic przeciwko, żebyś warzył dla niej eliksir. Jestem jej wdzięczny, że wtedy okłamała Voldemorta. Ale jej syn to zupełnie inna sprawa. Zawsze był dla mnie wredny i podły. Nigdy mnie nawet nie przeprosił. I ja mam zapomnieć teraz o wszystkim?

– Nie każe ci zapominać. Sam mam problem z tym, co robił twój ojciec.

– Wiem...

– Zrób to dla Narcyzy. Proszę – powiedział Severus. – W ramach osobistego podziękowania.

– No tak... Nie wystarczyło, że pokonałem Voldemorta – syknął młodszy czarodziej. – Dobra... Niech zostanie, dopóki nie uwarzysz tego eliksiru. Ale potem nie chcę go nigdy więcej widzieć. Nie wnikam w to czy będziesz się z nim spotykał czy nie. I rozumiem, że zabieramy go ze sobą? Nie pozwolę mu zostać w naszym domu samemu. Nie ufam mu.

Severus westchnął. Niechęć Harry'ego do Draco była dla niego czymś oczywistym. Nie mógł wymagać od męża, żeby nagle stał się miły i wyrozumiały dla blondyna, który dokuczał mu w szkole latami. Harry mógł wybaczyć wiele, ale nigdy nie wybaczył, że Draco naśmiewał się, że był sierotą, a ciotka i wuj nie chcieli go w domu.

– Rusz tyłek Malfoy. Pokażę ci, gdzie będziesz spał – powiedział Harry. – I szykuj się na małą wycieczkę.

,,,

– Jeszcze raz coś skrytykujesz, a spetryfikuję cię i zostawię – syknął Harry. Siedzieli właśnie w poczekalni, czekając na świstoklik na wyspę Middle.

Kiedy Malfoy doszedł całkiem do siebie, zaczął marudzić. A to, że łóżko za mało wygodne, że łazienka mała, że szum morza i krzyk mew mu przeszkadza, że musiał założyć mugolskie ubranie. Jego narzekaniom nie było końca. Nawet Severus w końcu nie wytrzymał. Kazał mu się zamknąć i zapewnił, że skoro warunki mu nie odpowiadają, to tam są drzwi.

Harry był na tyle uprzejmy, że pozwolił mu przenocować, a on jeszcze miał czelność marudzić. Najwyraźniej głośne wyrażanie swojego niezadowolenia, było wrodzoną cechą Draco. Pod tym kątem przypominał Harry'emu nieco Dudleya. Doskonale pamiętał jego jedenaste urodziny i niezadowolenie z ilości prezentów.

Jednak Dudley w przeciwieństwie do Draco zaczął się zmieniać. Podczas ostatniej rozmowy telefonicznej przyznał, że na studiach radzi sobie całkiem nieźle. Poznał nowych ludzi i nawet znalazł sobie dziewczynę, która pomaga mu zrzucić wagę.

– Nie ma jakiegoś zaklęcia, żeby sprawdzić, czy to ta jedyna? – spytał wtedy Harry'ego, który roześmiał się.

– Dudley, wszelkie czary miłosne są mniej lub bardziej nielegalne. Poza tym nie słyszałem o zaklęciu, które sprawdza coś takiego. Od tego są jasnowidze.

– Szkoda. Ale coś czuję, że to może być to – przyznał.

– No to powodzenia – powiedział szczerze Harry.

– Ej Dudley! Z kim rozmawiasz? – dało się nagle słyszeć w tle.

– Z kuzynem.

– To ty masz kuzyna? – zdziwił się ktoś.

Harry wiedział, że Dursleyowie nie byli zbyt wylewni, jeśli chodziło o jego osobę. Jednak po wyjaśnieniu sobie animozji utrzymywali z Harrym dość chłodne, ale poprawne stosunki. Oczywiście czarodziej nie miał zamiaru ich informować, że ma męża. Nie, żeby się wstydził, ale uznał, że oszczędzi ciotce informacji, kim jest jego małżonek. Niektóre sprawy lepiej było pozostawić bez echa.

– Naprawdę nie wiem, jak można żyć bez magii – mruknął Draco. –Żyjecie niemalże jak mugole.

– Nam to nie przeszkadza – przyznał Harry.

– Takie życie ma swoje plusy, Draco – zapewnił go Severus. – Uczysz się, że nie musisz zawsze polegać na magii. Widzisz, co jesteś w stanie osiągnąć bez niej.

Draco prychnął tylko. Dla niego brak magii oznaczał jedynie koniec świata.

Harry westchnął. Wiedział, że Malfoy pewnie nigdy się nie zmieni.

Kilka minut później pracownik dworca wręczył im świstoklik i życzył miłej podróży. Wszyscy poczuli znajome szarpnięcie i chwilę później, wylądowali na brzegu jeziora Hillier.

– No to do roboty – powiedział Severus, wyjmując ze swojego plecaka zestaw fiolek, pojemników i narzędzi do zbierania składników. Harry szybko poszedł w jego ślady, pomagając mężowi.

Draco z kolei nie bardzo wiedział jak zareagować.

– Jak się nudzić, to nazbieraj do pojemnika liści z tego drzewa obok ciebie. Tylko ich nie połam – polecił Severus, napełniając ostrożnie fiolki różową wodą. Harry w tym czasie zdołał wyłowić z jeziora kilka rosnących w nich alg.

Malfoy nie widząc innego wyjścia, zajął się zbieraniem liści. Do drugiego pojemnika wrzucał coś, co wyglądało mu na nasiona.

– Dziwny zapach – przyznał.

– To eukaliptus – wyjaśnił mu Severus. – Ma specyficzny zapach.

Draco skinął głową, słysząc to. Harry położył algi obok fiolek, a potem ruszył na wąską plażę, żeby nazbierać nieco piasku wymieszanego z solą i zobaczyć co wyrzucił ocean w tej części świata. Kiedy Severus i Draco zostali sami, blondyn zapytał:

– Ty serio chcesz z nim być? To Potter! Nienawidziłeś go.

– Nigdy tak naprawdę go nie nienawidziłem. Nienawidziłem jego fałszywego wizerunku. Miałem go za łaknącego sławy smarkacza – powiedział starszy czarodziej. – W rzeczywistości jest zupełnie inny. Możesz mi nie wierzyć, ale nigdy nie chciał swojej sławy.

– Akurat. W szkole jechał na niej cały czas – prychnął blondyn.

– Z przymusu. Tak naprawdę nienawidzi być w centrum uwagi. Dlatego wyniósł się na drugi koniec świata.

– I zabrał cię ze sobą.

– Pisałem ci o tym. Przez trzy lata byłem śpiączce. Zajął się mną. To dzięki niemu mam teraz spokojne życie.

– Ale chyba nie musiałeś go poślubiać z tego powodu? – dociekał Draco.

– Połączyła nas magia. Nie zrobiłaby tego, gdyby któryś z nas tego nie chciał. Kiedy się obudziłem, zastanawiałem się, po co przeżyłem. W końcu jednak dotarło do mnie, że jestem wolny. Wolny od Czarnego Pana, wolny od Dumbledore'a. W końcu mogę żyć, tak jak zawsze marzyłem. W spokojnym miejscu, oddając się warzeniu eliksirów i pisaniu artykułów. Dla ciebie to, co mnie teraz otacza, może być mugolskie, niewygodne czy jakie tam jeszcze określenie przyjdzie ci do głowy. Nie musisz mi wierzyć, ale bardzo lubię swoje nowe życie.

Draco milczał dłuższą chwilę.

– Więc... Jesteś szczęśliwy? Z nim...?

Mistrz Eliskirów pokiwał głową.

– Tak. Może ci się to nie podobać, ale tak. I wiem, że nie lubicie się z Harrym, ale to głównie twoja wina, że tak jest.

Blondyn oburzył się natychmiast.

– A co ja takiego niby zrobiłem?

– Zniechęciłeś go do siebie, obrażając innych. Jest bardzo wyczulony na uwagi pod adresem ludzi, na których mu zależy.

– Jakoś nie słyszałem, żeby zaprosił tu Granger albo Weasleya – zauważył.

– Bo nie zaprasza tu nikogo. Ty się po prostu wprosiłeś bez pytania. I choćby z tego powodu, powinieneś go przeprosić. I spróbować żyć z nim, chociaż na tolerującej się stopie.

– Oferowałem mu przyjaźń.

– Mając jedenaście lat i zachowując się, jakby wszyscy byli gorsi od ciebie. Nie tędy droga, Draco. Przemyśl sobie to, co powiedziałem. Możliwe, że jeszcze nie jest za późno, żebyście się zaprzyjaźnili. Spróbuj go poznać. Ja dałem sobie szanse i nie żałuję.

Dziedzic Malfoyów skrzywił się. Jakoś nie wyobrażał sobie przyjaźni z Potterem. Za dużo narosło między nimi niechęci. Z drugiej jednak strony, coś musiało w tym być, skoro Severus sam tak twierdził.

Wieczorem, kiedy leżał już w łóżku, szum morza za oknem jakoś przestał mu przeszkadzać. Ze zdziwieniem stwierdził, że nawet go to uspokajało. Ostatnie kilka lat spędził z rodzicami we Francji, ukrywając się przed niedobitkami Śmierciożerców. Jego ojciec był pewien, że uznano ich za zdrajców Czarnego Pana, kiedy uciekli z Hogwartu. Oczywiście usłyszał potem, że Potter zniknął i nikt nie ma pojęcia, gdzie jest. Ale wtedy bardziej martwiło go, że nie wiedział, co się stało z jego ojcem chrzestnym. Z ulgą przyjął wiadomość, że ma się dobrze i żyje. A potem dostał od niego list.

List, w którym Severus wyjaśnił mu wszystko i przyznał się do poślubienia Złotego Chłopca. Z początku Draco myślał, że to jakiś chory żart. Ale potem dostał w swoje ręce numer Proroka Codziennego, z artykułem Rity Skeeter. Miał spore problemy, żeby uwierzyć w to, co napisała. Ale zdjęcia nie mogła podrobić. Widniał na nim Severus Snape, cały i zdrowy, a obok niego Zbawca Czarodziejskiego świata. Obaj przyznali, że są małżeństwem. A ponieważ związała ich magia, nikt nie mógł ich rozdzielić.

Niemalże było mu żal, zakochanej w Złotym Chłopcu Ginny Weasley. Prawie, bo Potter nigdy nie przejawiał zainteresowania nią, jako potencjalną dziewczyną. Oczywiście słyszał o krótkim związku Gryfona z Cho Chang, ale już dawno domyślał się, że Potter preferuje własną płeć. Inaczej zmieniałby dziewczyny jak rękawiczki.

Życie jednak było dziwne. Z tą myślą ułożył się wygodniej uznając, że spróbuje spełnić prośbę Severusa. Postara się być milszy dla Pottera.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top