[4,0] - Busy mornings

Poranek w Wieży miał kompletnie inny smak niż ten, gdy obudziłem się sam w opuszczonym, naprędce zabarykadowanym mieszkaniu. Po szybkim doprowadzeniu się do stanu względnej używalności, wyszedłem z przydzielonego mi przez Seokjina pokoju, żeby obserwować codzienną rutynę mieszkańców, gdy słońce dopiero wyglądało zza horyzontu. Widziałem kilku chłopaków, prawdopodobnie w wieku Jungkooka, którzy również opuszczali swoje kwatery i kierowali się do wind, aby zmienić wartę przy wejściu do budynku, cicho przy tym ze sobą rozmawiając i przekomarzając się z jednym, najniższym z nich.

Piętro wyżej dało się słyszeć kaszlenie i jęki pacjentów, którzy widocznie dostawali już pierwsze lekarstwa tego dnia, lub zmieniano im opatrunki. Z tego, co zdążyłem zauważyć, w szpitalu Seokjin był głównodowodzącym, mając pod sobą tylko kilka dodatkowych osób do pomocy przy rannych, ale gdy tajemniczych postaci szefa Wieży oraz Spike'a nie było na posterunku, przeróżni ludzie zwalali się do szpitala, widocznie traktując lekarza jak kolejnego z liderów.

Nie dziwiło mnie to. Kim miał ogromną charyzmę, której niejeden przywódca mógłby mu pozazdrościć. Do tego był inteligentny i zwyczajnie piękny, a do pięknych ludzi zawsze lgnęli inni. Wydawał się też bardzo empatyczny i wyrozumiały. Musiał udzielać dobrych rad, ale również rzucać dobrymi dowcipami, bo widziałem go nie tylko rozmawiającego z dorosłymi, gdy odpowiadał na ich najróżniejsze pytania, ale też z dziećmi, które śmiały się do rozpuku, kiedy lekarz z nimi żartował w przerwach od poważnej pracy.

Mimo respektu, jaki już żywiłem do Seokjina, starałem się go jednak unikać jak ognia. Jak już słusznie wywnioskowałem poprzedniego dnia, Jin był okropnie spostrzegawczy, a co za tym szło, na pewno mógłby się domyślić, że miałem kilka ukrytych intencji.

Poza tym podejrzewałem, że jeśli faktycznie trafiłem na dobrą grupę ocaleńców (chociaż nieco w to wątpiłem), to Seokjin był dobrą osobą do powierzenia ważnych dokumentów, które Suleiman w końcu ponoć komuś wepchnął, na wypadek gdyby sam zmarł. Jin widocznie nie wychodził z Wieży, w przeciwieństwie do Sugi, który wciąż do niej nie wrócił. Lekarz nadawał się do roli zwierzchnika niemal idealnie.

Błądząc w kółko po najwyższych piętrach Wieży i rozmyślając nad tym, co powinienem teraz zrobić, żeby jak najszybciej dopiąć swego i wrócić do domu, nie zauważyłem nawet, gdy wybiła siódma, a kilkoro dzieci wybiegło zza rogu, ciesząc się na myśl o wspólnej zabawie w zorganizowanym na tej kondygnacji przedszkolu, gdzie zostawały, gdy ich rodzice starali się jakoś zapewnić przetrwanie sobie i im. Jeden z chłopców był na tyle zajęty uciekaniem przed kolegami udającymi wirali, a przynajmniej na to wyglądało, że nie zauważył przeszkody na swojej drodze, w postaci moich nóg. Wpadł na mnie i odbił się od mojego ciała, upadając tyłkiem na zimną, betonową podłogę. Dopiero kiedy kucnąłem, zaskoczony dzieciak spojrzał na mnie dużymi, ciemnymi oczyma, pełnymi paniki i zrozumiał, co się stało.

- Przepraszam - powiedział szybko po turecku, zbierając się z podłogi i kłaniając mi się nisko, na co uśmiechnąłem się delikatnie. Chyba nie wyglądałem najlepiej, skoro chłopiec aż tak bał się konsekwencji wejścia mi w drogę.

- Nic się nie stało - zapewniłem, kładąc jedną dłoń na jego maleńkim ramieniu. - Wszystko w porządku? Tyłek nie boli?

- Nie, wszystko okej! - odparł z uśmiechem, dopiero teraz odważając się na mnie ponownie spojrzeć. - Mówi pan po turecku? Nie wygląda pan na Turka. Jest pan biegaczem?

- Lubię uczyć się języków, jestem Koreańczykiem - wytłumaczyłem mu cicho, widząc kątem oka zaciekawienie, z jakim przyglądali się nam koledzy chłopca, którzy już dawno zostali wytrąceni z roli zarażonych i zapewne zastanawiali się, jak sami mogliby uciec, gdyby okazało się, że ich przyjaciel miał przechlapane przez niewinną zabawę w berka. - I można powiedzieć, że dopiero zaczynam jako biegacz.

- Ale super! Jak dorosnę, to też chcę być biegaczem! Będę zabijał zombie i chronił ludzi! - przyznał rozentuzjazmowany chłopak.

- Miejmy nadzieję, że kiedy dorośniesz, biegacze nie będą potrzebni. Nawet jeśli na pewno byłbyś dobrym - powiedziałem, klepiąc chłopaka po plecach, w samą porę, bo zaraz w korytarzu rozległ się krzyk jego matki.

- Yusuf! Tyle razy ci mówiłam, że masz nie zaczepiać obcych! Chodź tu w tej chwili! - wrzasnęła kobieta, kiedy tylko wyłoniła się z zakrętu. Chłopiec uśmiechnął się przepraszająco i zaraz ruszył dalej biegiem, a jego koledzy za nim, najpewniej uciekając przed karą, którą chciała wymierzyć mu mama. Kobieta westchnęła ciężko, przyspieszając kroku i zwalniając jedynie na chwilę, kiedy mnie mijała i postanowiła zwrócić się do mnie z szybkimi przeprosinami. - Przepraszam za niego, od kiedy wybuchła epidemia, już kompletnie mnie nie słucha. Mam nadzieję, że nie był bardzo namolny.

- Proszę się o to nie martwić, i tak nie mam nic do roboty w tym momencie - odparłem, czym zasłużyłem sobie na przeciągłe spojrzenie, którym obdarzyła mnie kobieta.

- To pan wczoraj poszedł po Marka - powiedziała w końcu, dodając dwa do dwóch. - Był moim kolegą ze szkoły, przez długi czas siedzieliśmy razem w ławce. Jesteśmy panu naprawdę wdzięczni za to, co pan zrobił.

- Cieszę się, że mogłem pomóc - uśmiechnąłem się serdecznie do kobiety, która chwilę później odwzajemniła mój gest.

- Czyli to jest ten nasz nowy biegacz!

Nieznany mi dotąd głos nieco mnie zaskoczył. Razem z kobietą odwróciliśmy się w stronę dwóch mężczyzn, którzy musieli dopiero wjechać na piętro i usłyszeć naszą rozmowę, bo drzwi windy wciąż stały otworem tuż za nimi.

Jeden z nich był czarnoskóry, drugi natomiast był kolejnym Azjatą, którego przyszło mi spotkać w tym spaczonym mieście. Ten pierwszy, znacznie wyższy, szedł śmiało w naszą stronę z otwartymi ramionami, tylko po to by uderzyć mnie jedną ręką w plecy, kiedy w końcu do nas dotarł. Wtedy również odezwał się ponownie.

- Jin nam o tobie mówił przez radio. Jestem Spike - przedstawił się, wyciągając jedną dłoń w moją stronę, którą serdecznie uścisnąłem, próbując zauważyć jakiekolwiek podobieństwo pomiędzy którymś z mężczyzn a obrazem Sulejmana, który miałem wyryty w pamięci. - Byliśmy naprawić kilka pułapek i planowaliśmy też po drodze zgarnąć jakiś zrzut, ale zastała nas noc. Poznaj naszego szefa, Sugę.

Azjata stanął ramię w ramię z czarnoskórym w momencie, w którym ten wskazał na niego i lekko wypchnął mnie do przodu, żebym mógł przywitać się również z drugim mężczyzną. Suga uśmiechnął się delikatnie, wycierając rękę o brudny, żółty t-shirt, zanim mi ją podał. Był dobrze zbudowany, ale wciąż dość drobny. Miał wyrobione te same partie mięśni co Jungkook, więc obstawiałem, że uprawiał podobny sport, a być może nawet był trenerem Jungkooka. Wtedy bliskość Jeona i Mina miałaby sens - jeśli trenowali razem, na pewno byli ze sobą w jakiś sposób związani.

- Żaden ze mnie szef. Po prostu staram się jednoczyć ocaleńców, żebyśmy jakoś mogli przetrwać. Min Yoongi - wyjaśnił skromnie, co ostatecznie skreśliło go z mojej listy podejrzanych.

Żaden z tych mężczyzn nie był Suleimanem, w tamtym momencie byłem już tego pewien. Wychodziło więc na to, że trafiłem nie do tej grupy ocaleńców co trzeba i najpewniej tylko trudniej będzie mi przez to wykonać moją misję. Co gorsza, zaczynałem podejrzewać, że ludzie, z którymi spotkałem się zaraz po przylocie do Harranu, mogli działać na rozkazy osoby, którą miałem znaleźć, więc wcale niczego sobie nie ułatwiłem, od razu zachodząc im za skórę.

Miałem ochotę westchnąć bardzo ciężko albo uderzyć głową w pobliską ścianę. Jedno i drugie na raz również nie brzmiało jak zły plan. Mimo to jedynym, co zrobiłem, było uściśnięcie dłoni drugiemu mężczyźnie z trochę szerszym uśmiechem niż miałem w zwyczaju, żeby wciąż próbować ciągnąć durne kłamstwo o moim rzekomym niezrównoważeniu.

- Kim Taehyung. Miło poznać - przedstawiłem się, co widocznie zdziwiło Sugę.

- No, proszę, mój rodak - uśmiechnął się nieco, ale zaraz potem mina nieco mu zrzedła, kiedy zobaczył kogoś za moimi plecami.

Zerknąłem przez ramię na kolejne dwie osoby, które się do nas zbliżały. Seokjin szedł przodem, a tuż za nim wlókł się Jungkook, wyglądając jak dziecko idące za karę do kąta. Matka Yusufa, widząc takie zbiorowisko, postanowiła ulotnić się cichaczem, co wykorzystał Yoongi, by stanąć trochę bardziej na widoku. Nie było to szczególnie łatwe, bo był z nas najniższy, ale widocznie i tak poskutkowało, bo Jeon od razu się uśmiechnął, widząc starszego. Zrównał kroku z Jinem, ostatecznie go wyprzedzając i zatrzymał się gwałtownie dopiero tuż przed Minem, jakby na początku chciał się do niego przytulić, ale w ostatnim momencie przypomniał sobie, że nie powinien.

- Hyung, wróciliście - powiedział, nieco zakłopotany, chociaż starał się nie dać tego po sobie poznać. Ten dzieciak skrywał w sobie zdecydowanie za dużo emocji, co raczej nigdy się dobrze nie kończyło, a w środku miasta objętego epidemią zombie już na pewno. - Wszystko się udało?

- Musimy porozmawiać, Yoongi-yah - dodał bez ogródek Seokjin, stając już za Jungkookiem. - I to najlepiej w twoim gabinecie.

Suga skinął głową, zerkając przelotnie na mnie, a później na Seokjina, jakby pytał go, czy powinni mnie wtajemniczyć. Jin również na mnie spojrzał, ale ostatecznie tylko delikatnie wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę drzwi do pokoju, w którym musiał znajdować się wspomniany gabinet, dając tym samym Minowi wolną rękę. Zdziwiło mnie to, jak dobrze rozumieli się bez słów. Musieli być ze sobą blisko albo od dłuższego czasu współpracować, chociaż ciężko było mi połączyć lekarza i mężczyznę, który wyglądał bardziej na trenera personalnego, niż kogoś, kto mógł pracować w branży medycznej, jako kolegów po fachu. Być może to Jungkook był ich łącznikiem. Skoro Yoongi był potencjalnym kandydatem na trenera Jeona, Seokjin mógł być członkiem rodziny młodszego albo jego lekarzem. Jednak taka forma bliskości, jaką dało się wyczuć między dwójką starszych Koreańczyków moim zdaniem była czymś o wiele głębszym niż wspólnym celem, jakim był sukces najmłodszego. Mimo to nie chciałem zbyt długo nad tym spekulować. Podejrzenia były dobre, dopóki pozostawały podejrzeniami, jeśli nie były potwierdzone. Nie można nigdy za długo gdybać, bo po jakimś czasie wszystko wydaje się mieć zbyt dużo sensu.

- Chodź z nami, Taehyung - zagaił w końcu Suga. - Wydajesz się całkiem pomocny. Nasza sytuacja i tak jest bardzo patowa, więc może akurat wszyscy razem coś wymyślimy.

Cicho przytaknąłem, ruszając za mężczyznami do małego mieszkanka z częścią wspólną przerobioną na gabinet. Cała jedna ściana była wyposażona w ogromny regał z przeróżnymi książkami i segregatorami. Być może były to rzeczy, które przydawały się teraz ocaleńcom do szukania sposobów na przetrwanie. Na stole na środku była rozłożona mapa Harranu, co poznałem już na pierwszy rzut oka. Były na niej jednak zaznaczone przeróżne punkty, których nie potrafiłem zidentyfikować. Musiały to być bazy albo miejsca z zapasami - coś, co zostało naniesione na mapę już po wybuchu epidemii zombie, o czym GRE postanowiło milczeć. Drzwi balkonowe były otwarte, wpuszczając do środka gorąc rozpoczynającego się dnia i szum radia stojącego na zewnątrz, by jak najlepiej łapało sygnał, jeśli ktokolwiek postanowiłby się z nim połączyć.

Kiedy samozamykające się drzwi wejściowe trzasnęły za Spike'm, który postanowił przy nich zostać i wpuścić całą resztę do środka, Seokjin odezwał się jako pierwszy.

- Jesteśmy na równi pochyłej, Yoongi-ah. I lecimy w dół. Powoli, ale stabilnie - powiedział pewnie lekarz, zakładając ręce na piersi. - Antyzyny i zapasów mamy coraz mniej. To, co GRE łaskawie nam zrzuca, nie wystarcza, szczególnie biorąc pod uwagę ilości, jakie zagarniają dla siebie ludzie Raisa. Ocaleńcy w wiosce rybackiej i ci z mniejszych bezpiecznych stref nie są w stanie wypłacić się Raisowi za "pomoc i ochronę". Kazał wymordować już dwie rodziny, od których wcześniej zbierał kosmiczny żołd, żeby pokazać innym, że muszą się go bać. Tak jakby już nie bali się wystarczająco. Wieża na razie jest względnie bezpieczna, ale przychodzi do nas coraz więcej osób błagających o pomoc, której nie możemy udzielić. Musimy coś zrobić, bo inaczej wszyscy tu zdechniemy.

Suga westchnął ciężko, patrząc w oczy Seokjinowi.

- Zdaję sobie z tego sprawę, Jin - mruknął bez przekonania mężczyzna. - Wczoraj widzieliśmy ze Spike'm jak ludzie Raisa "przypominali" w warsztacie Jaffara o długu. Zastraszają ludzi, którzy prawie nic nie mają. Robimy co w naszej mocy, żeby pomóc ocalałym, ale to nigdy nie będzie wystarczające, dopóki wciąż tkwimy w tej dziurze.

- Jeśli nie zjedzą nas zarażeni, to wyrżniemy się nawzajem, jeżeli Rais się nie opamięta. Musiałby z nami współpracować, żebyśmy mogli jakoś przeżyć - zauważył Spike, kręcąc głową na boki z uśmiechem. - Tylko że ten psychopata nigdy nie będzie chciał nam szczerze pomóc. Stracił rozum już na początku epidemii.

- Ten świr próbuje znaleźć sposób, by zemścić się na GRE, ale cierpimy na tym wszyscy - westchnął Seokjin, wywracając oczami.

- Zemścić na GRE? - wyłapałem i powtórzyłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.

Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na mnie podejrzliwie, pomijając Jungkooka, któremu w oczach błysnął jakiś dziwny smutek. Może nie potrafił odnaleźć się w sytuacji, w której wszystko się sypało, a może po prostu było mu szkoda mnie, zważając na to, że ciągle myślał, iż dotychczas siedziałem zamknięty sam ze sobą w piwnicy.

- Był jakąś ważną szychą, ponoć pracował dla GRE, ale na początku epidemii nie chcieli ewakuować jego niepełnosprawnego brata. Brat oczywiście nie przeżył - wyjaśnił Min, a ja o niemal nie dałem po sobie poznać, że ta informacja sprawiła mi trochę radości.

Suga wziął głębszy oddech, widocznie próbując wymyślić na poczekaniu jakiś plan, który chociaż trochę uspokoiłby wszystkich wokół.

- Jutro zaczniemy przeszukiwać niższe budynki wokół Wieży w poszukiwaniu jedzenia i leków. Sklepy i apteki są wymiecione, ale może w prywatnych mieszkaniach coś zostało. Trzymamy się z dala od większych, bo tam zarażeni lęgną się jak karaluchy, szczególnie Przemieńcy. - oznajmił beznamiętnie, prawdopodbnie samemu nie wierząc w to, że takie działania na coś się zdadzą.

- Zacznijmy już dzisiaj - wtrącił się Jungkook.

- Zaczniemy od jutra - odparł twardo Yoongi, sugestywnie spoglądając na młodszego. - Musimy zebrać ludzi, podzielić pomiędzy nich teren i czekać na ewentualne informacje o jutrzejszych zrzutach, skoro dzisiaj nic nie przyleci. Jeśli będziemy się spieszyć i się nie zorganizujemy, to będzie tylko gorzej. Nie potrzeba nam więcej rannych.

Jeon głośno wypuścił powietrze nosem, prezentując w ten sposób swoją frustrację, ale nie drążył tematu. Seokjin w tym czasie zaproponował, że zostanie z Yoongim, żeby dobrać odpowiednich biegaczy w zależności od tego, które miejsca wokół Wieży uważają za najbardziej niebezpieczne, a Spike kazał kierować ludzi do siebie po dodatkowy sprzęt, nad którym miał zamiar jeszcze pomajstrować. Była to dość jasna sugestia, że spotkanie się zakończyło, więc wszyscy zgodnie opuścili biuro Sugi.

Mechanicznie podążyłem za Jungkookiem, który prychnął pod nosem, gdy tylko wyszedł na korytarz i ruszył w stronę schodów, by zapewne wyładować swoją frustrację poprzez wysiłek fizyczny. W międzyczasie mentalnie załamałem ręce, ostatecznie godząc się z myślą, że dotarcie do Suleimana wcale nie będzie tak łatwe, jak miałem nadzieję. A do tego miałem nieprzyjemne wrażenie, że już chyba wiedziałem, kim był, co tylko pogarszało mój humor.

Zgodnie z tym, co przypuszczałem, gdy tylko wspiąłem się na sam szczyt Wieży, zastałem tam Jungkooka, który bez rozgrzewki zaczął biegać po swoim torze przeszkód, kończąc już pierwsze okrążenie. Stanąłem z boku i przyglądałem mu się przez kolejne kilka minut, szybko zapamiętując plan toru, a następnie ponownie wszedłem mu w drogę tak jak poprzedniego dnia, żeby go zatrzymać. Tym razem Jeon nie był jednak aż tak zaskoczony moim pojawieniem się, wyglądał za to na bardziej sfrustrowanego i zwyczajnie złego.

- Złaź mi z drogi - burknął pomiędzy szybkimi oddechami, łapiąc mnie za jeden bark i próbując przesunąć mnie manualnie. Nie zamierzałem jednak ruszyć się ani o milimetr, jedynie uśmiechając się do niego szeroko. - Nie żartuję, Kim.

- Wolałbym "hyung", jeśli już - przyznałem beztrosko, w duchu śmiejąc się ze zirytowanej miny chłopaka. - Chyba miałem ci pokazać to i owo, jeśli chodzi o parkour, prawda?

Jungkook przewrócił oczami, ale chwilę później odsunął się na bok i wyciągnął z kieszeni wysłużony stoper, wskazując mi niedbałym ruchem tor przeszkód. Szybko zdał sobie sprawę z tego, że nie ustąpię tak łatwo, dobrze. Z uśmiechem przekręciłem głowę pod kątem raz w lewo, raz w prawo, strzykając przy tym kręgami, na co Jeon skrzywił się i podsumował mnie cichym "na razie się popisuje, zobaczymy", myśląc, że go nie słyszałem. Nie wyprowadzałem go już z błędu i ustawiłem się na umownej linii startu, czekając na szybkie odliczanie do włączenie stopera.

- Trzy... dwa... jeden, start! - burknął, ciągle obrażony, a ja ruszyłem biegiem w stronę pierwszych kilku przeszkód, pokonując niestabilne rusztowania bez mniejszego kłopotu.

Tor wiódł wokół dachu, a chociaż nie przyglądałem mu się wcześniej w całości, co mogło zaowocować chwilową konsternacją tu i ówdzie, to odnajdywałem się w nim bez problemu. Kolejne przeszkody i rusztowania były jako tako oznaczone i ustawione dość intuicyjnie. Starałem się nie wkładać całej siły w pierwsze okrążenie, żeby najpierw dokładnie zapamiętać trasę i dopiero na drugim dać z siebie wszystko.

Najgorsza okazała się ścianka wspinaczkowa, urządzona na chropowatym, ledwo otynkowanym przed wybuchem epidemii kawałku zabudowania, który chyba miał służyć za przedłużenie szybu windy. Raz ręka omsknęła mi się ze śliskiej deski, za którą się złapałem, przez co straciłem parę cennych sekund. Do tego odległości pomiędzy kolejnymi prowizorycznymi półkami były bardzo duże, co nie było szczególnie przyjemne, biorąc pod uwagę, że nie można było im zaufać na tyle, by swobodnie pomiędzy nimi przeskakiwać. Kiedy jednak dotarłem na górę, reszta toru była już dziecinnie prosta, z kilkoma przeskokami pomiędzy wysłużonymi, dziurawymi meblami i dużym skokiem w dół na stertę worków ze śmieciami, która udawała materac gimnastyczny.

Kiedy przebiegałem koło Jungkooka, widząc jego w dalszym ciągu skwaszoną minę, nie dałem mu dojść do słowa i po prostu kazałem mu liczyć czas dla kolejnego okrążenia, nie zatrzymując się ani na chwilę. Tym razem tor pokonałem jak najlepiej umiałem, wybierając nieco inną drogę na ściance, która okazała się bardziej wyrozumiała dla mojego komfortu psychicznego.

Gdy dobiegłem na metę, uśmiechnąłem się do Jeona, który wciąż patrzył na mnie spod byka, co jakiś czas zerkając na stoper. Podejrzewałem więc, że faktycznie udało mi się pobić jego rekord, a to nieco połechtało mi ego, bo dawno nie próbowałem sprawdzić się na faktycznym torze.

- I jak mi poszło? Akceptowalnie? - zagaiłem, szybko uspokając oddech. Nie zmęczyłem się przesadnie, ale na dworze zaczynało się robić duszno i gorąco, przez co czułem strużki potu ściekające po moim czole i karku. Jungkook rzucił mi bez słowa butelkę z wodą, a zaraz potem wyciągnął z kieszeni karteczkę, na której miał zapisane swoje najlepsze czasy, jakby ciągle nie dowierzał temu, co pokazywał mu stoper.

- Za pierwszym razem piętnaście sekund szybciej niż mój najlepszy czas. Za drugim dwadzieścia cztery i pół - mruknął. - Oszukiwałeś gdzieś, na pewno.

- Możemy się pościgać równocześnie, jeśli chcesz - zaproponowałem, ale chłopak pokręcił głową, kapitulując.

- Nie, bo tylko bardziej się wkurwię. Jak ty to zrobiłeś?

- Jest kilka trików, które oszczędzając czas na torze. Zauważyłem też, że robisz szereg błędów, które Cię spowalniają, szczególnie jeśli chodzi o pady. Możemy spróbować omówić wszystko po kolei, jeśli masz ochotę i skoro udało mi się pobić twój rekord - zaoferowałem, na co Jeon westchnął ciężko, ale ostatecznie skinął głową.

- Dobra, to niby co jest nie tak z moimi padami? - burknął, wciąż starając się zgrywać obrażonego, ale zauważyłem cień uśmiechu, który pojawił się na jego ustach.

Uśmiechnąłem się do niego szeroko i klepnąłem go po plecach, popijając wodę z butelki, którą mi dał.

- Zaraz wszystko będzie z nimi okej - zapewniłem, na co Jeon w końcu również jawnie się uśmiechnął i zaśmiał się pod nosem.

Zapowiadał się całkiem pracowity dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top