[3,0] - Tower

Słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy Jungkook wskazał mi dwa bloki majaczące na horyzoncie. Wyróżniały się dość znacznie na tle innych zabudowań w tej części slumsów, przede wszystkim górując nad jedno bądź dwupiętrowymi, rozpadającymi się domostwami wokół. Wyglądało również na to, że bloki musiały być w trakcie renowacji bądź rozbudowy - ostatnie piętra były w stanie surowym, a dźwig budowlany stojący nieopodal nich mówił sam za siebie.

Jungkook pewnie parł przed siebie, pokonując zdewastowanym mostkiem kanał melioracyjny wyłożony ogromną rurą do odprowadzania ścieków. W okolicy unosił się dość nieprzyjemny zapach, ale nie było to nic nadzwyczajnego. Na pewno nie w slumsach, które jeszcze przed epidemią były równie brudne, co teraz. Oczywiście nie licząc rozkładających się w każdym kącie zwłok. Uważnie zapamiętywałem układ budynków w okolicy, żeby później móc bez problemu odnaleźć się w terenie. Po drodze zorientowałem się również, że zbliżyliśmy się do mojego pierwotnego celu - nabrzeża na wschodzie miasta. Nie miało to teraz jednak większego znaczenia, bo nie musiałem już w ciemno szukać kolejnych ludzkich skupisk - byłem pewien, że bez problemu uda mi się dowiedzieć wszystkiego, czego potrzebowałem, od ludzi zamieszkujących Wieżę. O ile to właśnie Wieża nie była miejscem, do którego od początku powinienem trafić, by odnaleźć Suleimana.

Przed wejściem do bloku rozłożona została szeroka kolczatka, do której stosunkowo niedawno musiał przyczepić się jeden z wolniejszych zarażonych, bo jego nieruchome ciało leżało twarzą w kolcach, gdzieniegdzie przebite na wylot. Jungkook przeskoczył nad pułapką, więc uczyniłem dokładnie to samo, niemal od razu wyczuwając na sobie spojrzenia osób, które w cieniu czuwały nad bezpieczeństwem wejścia.

- Jest ze mną - oznajmił krótko Jeon, wskazując przez ramię na mnie. Uśmiechnąłem się trochę głupkowato, żeby już od początku wczuć się w swoją rolę głupszego niż byłem, co raczej nie przemówiło w tamtym momencie na moją korzyść. Dwaj mężczyźni z ustami i nosami osłoniętymi chustami, zmarszczyli brwi i zmierzyli mnie nieprzychylnym spojrzeniem, ale nie zrobili nic więcej. Jungkook widocznie był wyżej w hierarchii tej społeczności, niż się spodziewałem.

Moje przypuszczenia szybko potwierdził każdy, kto z uśmiechem witał Jeona w Wieży, chcąc zagarnąć chociaż trochę jego uwagi. Chłopak zatem nie tylko był blisko z szefem, ale również cieszył się respektem i sporą popularnością pośród ocaleńców. Cieszyłem się, że zdążyłem zrobić na nim dobre wrażenie, bo mógł on być moim kluczem do szybkiego zakończenia misji, jeśli tylko nie zacznie niczego podejrzeć. Nie raz już działałem w taki sposób, więc byłem niemal pewny, że prędzej czy później Jungkook mi się zwyczajnie przyda.

Musiałem w jakiś sposób dotrzeć do szefa Wieży. Nie mogłem jednak od razu ni z tego ni z owego poprosić o spotkanie, bo chociaż Jungkook sprawiał wrażenie człowieka prostych potrzeb, nie był skończonym idiotą. Domyśliłby się, że coś było ze mną nie tak, szczególnie, że każdy oprócz niego patrzył na mnie spod byka. Najpierw musiałem zdobyć ich zaufanie i uśpić czujność, dopiero potem będę mógł przejść do działania. Dlatego też szybko uzmysłowiłem sobie, że powinienem był poszukać możliwości, by móc nadstawić karku i wykazać się dla mieszkańców Wieży.

Okazja ku temu nadarzyła się o wiele szybciej, niż przypuszczałem.

- Piętra pomiędzy tym a dziewiętnastym są zamieszkiwane głównie przez ludzi, którzy nie chcą wychodzić albo dla których zabrakło nam antyzyny i... czekają na najgorsze. Niektóre piętra są kompletnie odcięte właśnie dlatego - powiedział nagle Jeon, przystając przy windzie. - Dla bezpieczeństwa poruszamy się tylko windami, schody są zabarykadowane.

- Czaję. Co jest na dziewiętnastym? - dopytałem, kiedy Jungkook wcisnął przycisk przywołujący szyb.

- Biuro szefa, kwatery biegaczy, przedszkole i takie tam. Na dwudziestym mamy szpital i kolejne pokoje. Pewnie tam cię wrzucimy, bo się przydasz - oznajmił, wzruszając ramionami. - I na razie cię zostawię samego, bo te zapasy, które masz, powinny zostać tutaj, a ja zabieram moją część na górę do szpitala. Jak popytasz o kwatermistrza, to znajdziesz bez problemu. Potem możesz poszukać Spike'a, jeśli chcesz w czymś pomóc i on pewnie da ci się gdzieś przespać. Ludzie przestaną tak na ciebie krzywo patrzeć, jeśli będziesz coś robił. Siedzenie na dupie raczej nie sprawi, że cię polubią, co nie.

- Ta - odparłem, uśmiechając się do niego kącikiem ust. - Dzięki za przyprowadzenie mnie tu. Zwiększyłeś moje szanse na przetrwanie. Znacząco.

- A tam, weź - burknął chłopak, krzywiąc się. Wyglądał, jakby się zawstydził, chociaż nie było ku temu powodów. - To ja dziękuję, że... no, wiesz. Pomogłeś mi z tymi gnojami od Raisa.

- Czyli chyba jesteśmy kwita - podsumowałem, na co Jungkook skinął głową. - To do zobaczenia?

Chłopak parsknął cichym śmiechem, w końcu spoglądając na mnie otwarcie, a nie jedynie łypiąc na mnie kątem oka.

- Do zobaczenia.

Kiedy tylko winda zjechała na sam dół, Jungkook wsiadł do niej razem z kilkoma osobami, które również czekały na transport w górę. Uśmiechnąłem się do niego i pomachałem mu na pożegnanie, powoli zaczynając żałować, że właśnie taką, a nie inną rolę postanowiłem grać. Czułem się chyba nawet bardziej zażenowany własnymi gestami, niż zawstydzony Jungkook, ale na szczęście drzwi szybu szybko się zamknęły, więc mogłem opuścić rękę i poszukać wspomnianego kwatermistrza.

Mężczyzna w średnim wieku, w przeciwieństwie do Jungkooka, wyglądał na tutejszego. Mówił po angielsku z ciężkim akcentem, ale nie było aż tak źle, żebym nie mógł go zrozumieć. Znałem też turecki (moja praca wymagała znajomości wielu języków), więc śmieszny sposób, w jaki wymawiał niektóre wyrazy, nie był dla mnie aż tak obcy. Nie chciałem jednak zdradzać, że umiałem mówić w jego ojczystym języku, bo tylko ściągnąłbym tym na siebie więcej podejrzliwych spojrzeń.

Szybko oddałem zapasy, które ze sobą przyniosłem, by zaraz móc znaleźć sobie kolejne zajęcie. Nikt jednak nie był skory do tego, żeby się ze mną spoufalać, czy chociażby wyjaśnić mi, gdzie mogłem znaleźć Spike'a, który, jak okazało się po kilkunastu minutach moich bezowocnych poszukiwań, akurat wybył z Wieży. Nie chciałem jednak zbyt wcześnie się poddawać, dlatego powoli krążyłem po pierwszym piętrze, nie będąc pewnym, czy mogłem udać się wyżej.

Kiedy po raz kolejny robiłem kółko wokół szybu i zabarykadowanej klatki schodowej wbudowanych w sam środek budynku, jednak z wind akurat zjechała na dół, wypuszczając na parter jakiegoś rozgorączkowanego, siwawego mężczyznę. Szybko dopadł on pierwszej lepszej osoby, która była widocznie odpowiedzialna za bezpieczeństwo w Wieży, gdyż trzymając wartę, dzierżyła również lekki karabin. Wszyscy wokół patrzyli na staruszka ze zdziwieniem, kiedy trząsł dużo młodszym strażnikiem, nieskładnie coś do niego krzycząc.

Podobnie jak reszta świadków, podszedłem bliżej, zaciekawiony sytuacją. Kilka kolejnych osób zaczęło już uspokajać mężczyznę, jednak ten wciąż powtarzał w kółko to samo, za każdym razem coraz wyraźniej, aż w końcu udało mi się go zrozumieć.

- Sam tego chciał, nie będę się narażał, skoro postradał zmysły! - odburknął strażnik, ale staruszek nie dawał za wygraną.

- Polazł tam, jak ostatni kretyn, ale to zdrowy człowiek! Zginie, jeśli go stamtąd nie wyciągniecie! - krzyknął po raz kolejny, ale zupełnie zamilkł ze zdziwienia, kiedy złapałem go za jedno ramię.

- Kto i gdzie polazł? - zagaiłem po turecku, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że od teraz granie głupka na pewno będzie przychodziło mi nieco ciężej.

- Mark! Na trzynaste! - ożywił się nagle mężczyzna, obracając się do mnie przodem. - Chciał zobaczyć kuzyna, którego ugryzły i na pewno jest już przemieniony! On nawet nie umie noża dobrze trzymać, żeby warzywa pokroić! Trzeba go ratować, ale ja sam nie dam rady! Pomóż pan, błagam!

- Jeśli Tarik go ugryzł, to z Marka też nie będziemy mieć już żadnego pożytku! - zaoponował ktoś z tłumu, który do tej pory zdążył się wokół nas utworzyć. - Niech tam zostanie!

- Tak nie można, to nieludzkie! Pożre go żywcem! - odezwał się ktoś inny, a zaraz po nim usłyszałem jeszcze kilka innych głosów, które zlały się w jedno, tocząc mało kulturalną dyskusję.

- Pójdę tam i zobaczę, co da się zrobić - powiedziałem na tyle głośno, żeby wszyscy na pewno mnie usłyszeli. - W tym czasie pan zawoła jakiegoś medyka i jeśli będzie to możliwe, zabierzemy Marka na piętro szpitalne, chyba że nie będzie takiej potrzeby - zwróciłem się do siwawego mężczyzny.

- Oczywiście! Dziękuję, dziękuję! Chodźmy!

Jak na kogoś w swoim wieku, mężczyzna dość hardo złapał mnie za ramię, ciągnąc szybko w stronę wind, chyba po to, żebym przypadkiem nie zdążył zmienić zdania. Zanim pomyślałem, by w ogóle sprawdzić, czy lekko wygięty od walki z ludźmi Raisa sierp, który przy sobie nosiłem, jeszcze nadawał się do walki, staruszek już wciskał guzik zamykający drzwi windy, by zabrała nas jak najszybciej w górę.

- Pan wysiądzie na trzynastym, ja pojadę na górę po pana Seokjina - oznajmił mężczyzna, na co mogłem tylko skinąć głową, nawet nie zastanawiając się, dlaczego kolejna osoba w tym zapchlonym mieście była moim rodakiem, a przynajmniej na to wskazywało jej imię. - Naprawdę dziękuję, Mark to mój bratanek.

- Jeszcze niczego nie zrobiłem, więc nie ma mi pan za co dziękować - odparłem, ale mężczyzna szybko pomachał głową na boki, klepiąc mnie po plecach.

- Takich jak pan, co by się sami brali do roboty, to ze świecą szukać w tych czasach. Dziękuję chociażby za to.

Skinąłem głową, niemo zgadzając się ze staruszkiem. Zanim winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, mężczyzna zdążył jeszcze raz poklepać mnie po plecach, życząc powodzenia i każąc na siebie uważać. Chwilę później jednak wysiadłem już z kabiny na poziomie trzynaście i zostałem zupełnie sam, odprowadzony coraz to cichszym skrzypieniem wysłużonej windy.

Trzynaste piętro wyglądało o wiele gorzej niż parter. Zapewne ludzie, którzy wcześniej tutaj urzędowali, musieli opuścić je w pośpiechu lub zostali kompletnie odcięci, bo wszędzie panował bałagan, a kilka trupów leżało na ziemi twarzą do dołu. Przez wybite szyby na korytarz wpadały promienie zachodzącego słońca. Poza szumem wiatru, który wdzierał się do bloku każdą możliwą ścieżką, nie było słychać absolutnie niczego, a spodziewałem się usłyszeć szuranie kroków zarażonego, ryk wirala albo chociażby wołanie o pomoc.

Rozejrzałem się dookoła, upewniając się, że żadne zwłoki nie postanowiły ruszyć w moją stronę, a potem powoli podszedłem w stronę okna, wyciągając swój komunikator. Zbliżała się noc, więc była to najlepsza pora, by zdać raport przełożonym, nawet jeśli nie miałem na to najmniejszej ochoty.

- Tu V - mruknąłem, od razu przekazując swój sygnał dalej.

Kiedy tylko wcisnąłem kolejny odpowiedni guzik, z głośnika odezwał się głos kobiety, którą poprzedniego dnia miałem ochotę udusić gołymi rękami.

- Raportuj.

- Udało mi się dostać w szeregi jednej z głównych grup ocaleńców. Ich siedziba znajduje się w Wieży, właśnie tu teraz jestem. Staram się zdobyć ich zaufanie i dotrzeć do przywódcy grupy - powiedziałem wyraźnie, żebym przypadkiem nie musiał się powtarzać, gdyby zagłuszyły mnie podmuchy wiatru.

- Dobrze. Dostań się do ich szefa jak najszybciej to tylko możliwe. Jeśli jest nim Suleiman, zajmij się szukaniem tego, kto może posiadać wykradziony plik - odparła, sprawiając, że znowu zagotowałem się w środku.

Doskonale wiedziałem, co robić, nie musiała mi tego powtarzać. Powstrzymałem się jednak przed rzuceniem jakiejkolwiek uwagi na ten temat, nie chcąc się dodatkowo denerwować.

- Przyjąłem.

Potem kobieta z GRE zwyczajnie się rozłączyła. Przewróciłem oczami, ciesząc się jednak, że dzisiejszy raport miałem już za sobą. Jeśli na dłużej zabawię w Wieży, będzie mi ciężej je regularnie zdawać, bo moim priorytetem będzie pozostanie nierozpoznanym. Szczególnie, jeśli to faktycznie Suleiman przewodził tej grupie ocaleńców.

Schowałem komunikator do kieszeni, upewniając się, że leżał tak, iż mi z niej nie wypadnie, a potem chwyciłem za sierp. Postawiłem kilka pierwszych kroków w stronę zacienionego korytarza, mimowolnie zerkając na zakrwawiony, dziecięcy wózek, stojący pod ścianą. Nie potrafiłem się oprzeć, by nie zajrzeć do środka, jakbym spodziewał się znaleźć tam to, czego naprawdę nie chciałem ujrzeć. Kiedy tylko odchyliłem kołyskę, na szczęście okazała się być pusta, wyłożona jedynie ubrudzonymi krwią szmatami. Nieświadomie odetchnąłem z ulgą, bo nieważne ile rzeczy już widziałem w życiu, śmierć dzieci zawsze specyficznie kłuła mnie w serce.

Nie chcąc dłużej zwlekać, ruszyłem dalej, starając się robić jak najmniej hałasu. Kiedy przeszedłem na drugą stronę klatki, po raz pierwszy udało mi się usłyszeć coś, co nie było szumem wiatru. Ciche szuranie w jednym z zamkniętych mieszkań i coś na wzór płaczu przedarły się przez wieczorny spokój. Pewniej chwyciłem sierp, czym prędzej zbliżając się do miejsca, z którego dochodziły mnie hałasy. Ostrożnie chwyciłem za klamkę, a chwilę później pchnąłem drzwi, by wsunąć się do środka, gotowy do walki.

Zdziwiłem się, kiedy żaden zarażony nie rzucił się na mnie zaraz po tym, jak pojawiłem się w wąskim przedpokoju. Jedynym, co zastałem, było potłuczone lustro i zwisająca z sufitu na kablu żarówka. Zmarszczyłem brwi, bo byłem pewien, że nie pomyliłem mieszkań, tym bardziej, iż niepokojące odgłosy tylko przybrały na sile. Zaciekawiony i nieco bardziej zaniepokojony tym, co mogłem zastać w głębi mieszkania, ruszyłem naprzód, a kiedy tylko wyszedłem zza rogu, zobaczyłem zombiaka, którego spodziewałem się spotkać tuż przy wejściu.

Przemieniony mężczyzna wciąż nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności, stojąc tyłem do mnie. Drapał w drzwi od łazienki, a przynajmniej na to wyglądało, jakby bardzo chciał dostać się do środka. Właśnie z tamtego pomieszczenia dochodził cichy płacz.

Zwinnym ruchem ręki pozbawiłem zarażonego głowy, doskonale wiedząc, że nie było dla niego ratunku. Szuranie ucichło, gdy martwe ciało upadło na ziemię, sprawiając, że ktokolwiek płakał po drugiej stronie, również zamilkł.

- Mark? To ty? - zagaiłem, przesuwając nogą trupa, by móc bez problemu dostać się do łazienki. - Nazywam się Taehyung, unieszkodliwiłem zarażonego. Jesteś ranny?

- U-unieszkodliwiłeś? - spytał nieśmiały głos zza drzwi, na co chciałem jedynie skinąć głową, ale wtedy mężczyzna i tak by mnie nie zrozumiał.

- Tak. Możesz otworzyć drzwi. Nic ci nie grozi.

Zamek w drzwiach został przekręcony zanim skończyłem mówić. W progu stanął mężczyzna, jak mniemałem zaginiony Mark, a z jego ramienia spod rękawa koszulki spływała struga krwi. Materiał był poszarpany i ponadrywany, a sam facet był blady jak ściana, pomijając zaczerwienione od płaczu oczy i nos. Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco, trochę szerzej, niż miałem w zwyczaju, kiedy on niepewnie rozglądał się po pomieszczeniu, dopóki nie zauważył leżących u moich stóp zwłok. Wtedy najpierw wziął głębszy oddech, jakby chciał się rozpłakać, ale ostatecznie jedynie rozluźnił ramiona, w końcu spoglądając z powrotem na mnie.

- Chciałem się z nim pożegnać, ale było już za późno - powiedział, przecierając twarz zdrową ręką. - Zaczął mnie gonić, a jak uciekałem, to wpadłem na lustro w przedpokoju. Schowałem się przed nim w łazience i byłem pewien, że tutaj umrę. Dziękuję. Dziękuję, naprawdę.

Mężczyzna postawił dwa kroki w przód i niemal się wywrócił, dlatego szybko złapałem go pod pachami.

- Straciłeś dużo krwi, zabiorę cię na piętro szpitalne - postanowiłem, zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, ale wtedy usłyszałem kolejne kroki.

Nie brzmiały jak kroki zarażonych, ale mimo to przerzuciłem szybko mężczyznę tak, by mieć chociaż jedną rękę wolną. Wystawiłem sierp przed siebie, kiedy odgłosy przybrały na sile, a zaraz potem usłyszałem cichą rozmowę pomiędzy już znanym mi staruszkiem i kimś znacznie młodszym od niego.

- To jest mieszkanie, w którym siedział Tarik przed śmiercią - mruknął szeptem staruszek, ale echo jego słów i tak poniosło się korytarzem.

- Jest podejrzanie cicho - zauważył jego towarzysz, jednak mimo to dość szybko wszedł do wnętrza mieszkania, z którego próbowałem wyciągnąć rannego Marka.

Z mężczyzną wyglądającym na mojego rodaka spotkałem się dosłownie w progu pomiędzy przedpokojem a salonem. Nieznajomy, który musiał być Seokjinem, bo to właśnie po niego poszedł staruszek, zatrzymał się od razu, gdy mnie zauważył i zamachnął się na mnie maczetą, w którą był uzbrojony. Szybko zablokowałem sierpem jego atak, nawet jeśli uderzenie nie zrobiłoby mi krzywdy, bo mężczyzna w połowie ruchu otworzył szeroko oczy i próbował desperacko zmniejszyć siłę, jaką włożył w zamach. Zgrzyt ostrzy sprawił, że staruszek w przedpokoju krzyknął coś niezrozumiale, a Mark niemal zsunął się z mojego ramienia.

- Jasna cholera, przepraszam. Myślałem, że to Tarik - burknął Koreańczyk, szybko wycofując swoją maczetę.

Gdzieś w jego oczach zabłądził błysk podejrzliwości, kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Wydawało mi się, że spojrzenie Seokjina, przeszywało mnie na wylot i pozwalało mężczyźnie dowiedzieć się absolutnie wszystkiego, co siedziało w mojej głowie. Zupełnie jakbym był nastolatkiem, który próbował wślizgnąć się do klubu, kłamiąc bramkarzowi, że jest pełnoletni, a nie agentem z wieloletnim doświadczeniem. Ten dziwny błysk jednak zniknął tak samo szybko, jak się pojawił.

Musiałem też przyznać, że Seokjin był nieprzeciętnie przystojny, podobnie jak Jungkook. Miał z natury bardzo szerokie ramiona, co w porównaniu z jego wąską talią dawało niemal sylwetkę idealną. Koszulka wkasana w spodnie i narzucony na to wszystko rozpięty lekarski kitel tylko podkreślały jego atuty. Był nieco wyższy ode mnie, o kilka centymetrów, ale przez omyłkowy atak skulił się nieco w sobie, sprawiając wrażenie mniejszego niż w rzeczywistości. Wydatne usta wydął w geście frustracji, kiedy tylko spojrzał na pokiereszowanego Marka opartego o moje ramię.

- Czy nie mówiłem, żebyś dał mu święty spokój? Ktoś z biegaczy miał go dzisiaj wieczorem załatwić, żeby nie musiał cierpieć, więc po coś tu przylazł? - fuknął na rannego mężczyznę. - Jeszcze dałeś się poturbować. Myślisz, że bandaże rosną na drzewach?

- Przepraszam, chciałem tylko zobaczyć go ostatni raz... - wyznał ze skruchą Mark.

Seokjin, nieważne jak bardzo nie chciał dać po sobie tego poznać, zmiękł przez te słowa. Szybko jednak pomachał głową na boki, wracając wzrokiem do mnie.

- Kim Taehyung, prawda? - spytał. Skinąłem głową, by potwierdzić jego przypuszczenia, na co mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, chociaż wyczuwałem że nie do końca chciał. - Ggukie mi o tobie napomknął. Czułem, że się jeszcze dzisiaj spotkamy, ale na pewno nie w takich okolicznościach - lekarz wyciągnął wolną rękę w moją stronę, ale szybko ją opuścił i jedynie lekko się skłonił, przypominając sobie, że ja obie ręce miałem zajęte. - Kim Seokjin, miło poznać. Pomożesz mi go zatargać na górę? Nie będę wykorzystywał pana Deu, ma już swoje lata.

Zgodziłem się bez wahania, a kilka minut później byliśmy już wszyscy na piętrze, które w połowie zostało przerobione na szpital. Kilka połączonych mieszkań było niemal całkowicie zajętych przez rannych bądź chorych ludzi, ściśniętych na przeróżnych łóżkach i materacach, gdzie tylko się dało. Pomogłem Markowi usadowić się na leżance w osobnym pokoiku, stanowiącym gabinet Seokjina, a przynajmniej na to wyglądało. Lekarz od razu zabrał się za odkażanie rany Turka, kompletnie tracąc zainteresowanie moją osobą. Staruszek, który nakłonił mnie do uratowania swojego bratanka, ulotnił się kilka chwil wcześniej, więc z braku jakiegokolwiek innego zajęcia, po prostu przyglądałem się poczynaniom Seokjina.

- Nie musisz tu sterczeć - zauważył wspaniałomyślnie lekarz, nawet na mnie nie spoglądając. - Chyba, że sam czegoś potrzebujesz albo chcesz mi o czymś powiedzieć.

Już wcześniej podświadomie poczułem, że powinienem uważać na niego bardziej niż na kogokolwiek, kogo do tej pory spotkałem w Wieży. Teraz moje przypuszczenia tylko się potwierdziły. Mężczyzna emanował aurą inteligencji i zapewne ciężko było zamydlić mu oczy. Dlatego uśmiechnąłem się szeroko, próbując znowu wcielić się w swoją rolę nie do końca stabilnego psychicznie faceta, by od początku sprawiać przed Seokjinem wrażenie właśnie kogoś takiego.

- Właściwie nie mam co robić - powiedziałem zgodnie z prawdą.

- Masz gdzie spać? - zapytał, posyłając mi uważne spojrzenie. Szybko je jednak odwrócił i niemal niezauważalnie przewrócił oczami, gdy tylko dostrzegł mój wyraz twarzy. - Głupie pytanie. Spike i Suga wybyli rano i jeszcze nie wrócili. Pewnie nikt nie pokwapił się, żeby coś ci przydzielić.

- Strzał w dziesiątkę, Jin - potwierdziłem, decydując się na bardzo nieoficjalny ton. Mężczyzna uniósł jedną brew, gdy usłyszał, jak się do niego zwróciłem, ale tego nie skomentował.

Ja natomiast zanotowałem w myślach, by dowiedzieć się, kim był Suga, którego imię czy też pseudonim usłyszałem pierwszy raz. Miałem nadzieję, że jednak to nie on był szefem w Wieży, bo jeśli miał zamiar do niej nie wracać, to znacznie utrudniał mi misję.

- Jeśli nie wrócą na noc, to przyjdź do mnie. Coś ci znajdę. A teraz, gdybyś mógł się stąd wynieść i mi nie przeszkadzać, byłoby cudownie - oznajmił mężczyzna, machając jedną ręką sugestywnie w stronę drzwi. - Najlepiej idź na dach po Jungkooka. Pewnie znowu ćwiczy i się przemęcza, bo ma wolną chwilę, a Sugi nie ma w Wieży. Tak jakby cały dzień nie latał po mieście na najwyższych obrotach. Ten dzieciak mnie wykończy.

Zaśmiałem się razem z lekarzem, po czym bez zbędnych ceregieli wyszedłem ze szpitala, by zgodnie z prośbą Seokjina odnaleźć Jungkooka. Nie chciałem przeciągać struny, bo lekarz nie wyglądał na kogoś o dużych pokładach cierpliwości. Do tego czułem, że im mniej będę przebywał w jego towarzystwie, tym lepiej dla moich prawdziwych intencji. Nikt nie mógł odkryć, skąd i po co pojawiłem się w Harranie, a Seokjin sprawiał wrażenie kogoś, kto mógłby się domyślić, że coś było ze mną nie tak, póki nie uda mi się uśpić jego czujności. Do tego też musiał być blisko Jeona, więc chłopak faktycznie mógł okazać się moim kluczem do zwycięstwa.

Wejście na dach znalazłem dość intuicyjnie, a do tego drzwi pozostawały otwarte, wpuszczając na klatkę schodową ostatnie promienie słońca. Gdy tylko wyszedłem na świeże powietrze, zobaczyłem Jungkooka, biegającego w tę i z powrotem po niedokończonych zabudowaniach tej części bloku. Trenował parkourowe poruszanie się w terenie, kompletnie ignorując świat dookoła niego, maksymalnie skupiając się na sobie i swoim ciele. Powiewy chłodniejszego, wieczornego wiatru przynosiły niesamowitą ulgę po dusznym, gorącym dniu, co musiało zachęcić Jeona do ćwiczeń. Wyglądało na to, że pokonywał ten osobliwy tor przeszkód w kółko bez większych przerw, bo gdy stałem przez kilka minut w bezruchu, przyglądając się zmachanemu chłopakowi, ten tylko w jednym miejscu podczas okrążenia zerkał na zegarek, najpewniej żeby sprawdzić, czy może udało mu się ustanowić nowy czasowy rekord.

Musiałem przyznać, że naprawdę dobrze mu szło. Miał ogromną siłę i robił z niej świetny użytek, nawet jeśli brakowało mu doszlifowanej techniki. Domyślałem się jednak, że parkour nie był mu nigdy wcześniej potrzebny i trenował dopiero teraz, gdy musiał jakoś radzić sobie w rozpadającym się mieście.

Gdy chłopak robił dziesiąte okrążenie bez przerwy od kiedy wszedłem na dach, postanowiłem dosłownie wejść mu w drogę, stając pod jedną ze ścian, której używał do szybkiej wspinaczki, by wskoczyć na rusztowanie. Jungkook zauważył mnie dopiero, czy wybiegł zza zakrętu i niemal wylądował prosto w moich ramionach, ledwo zatrzymując się w porę, by się ze mną nie zderzyć. Stałem nieporuszony, kiedy chłopak ze zdziwieniem lustrował mnie od góry do dołu. Oddychał ciężko, ostatecznie zginając się wpół i opierając ręce na kolanach, by szybciej się uspokoić.

- Co... co tu robisz? - wysapał w końcu, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Widocznie nie był zachwycony moim pojawieniem się.

- Przyszedłem popatrzeć jak bezsensownie się przemęczasz - odparłem z uśmiechem, na co chłopak prychnął pod nosem. - Myślałem, że ćwiczysz boks, a nie parkour.

- Boks to stare dzieje - fuknął tylko, w końcu spoglądając na mnie spod byka. - Muszę trenować parkour, żeby być jeszcze lepszym biegaczem.

- Niewątpliwie, ale nic nie zdziałasz, biegając w kółko i popełniając ciągle te same błędy - odparłem, ciągle nie przestając się uśmiechać. - A przede wszystkim nie zrobisz postępu, kiedy będziesz robił błędy jeszcze będąc zmęczonym.

- Nie jestem zmęczony - odparował, wciąż nie potrafiąc unormować oddechu. Zmarszczył brwi, niezadowolony z tego, że wytykałem mu, co robił źle. - I wcale nie robię tak wielu błędów. Znalazłem książkę o parkourze i robię wszystko tak, jak było w niej.

- Zróbmy tak - zagaiłem, uśmiechając się szerzej. - Dzisiaj dasz sobie spokój po rozciąganiu, a jutro rano pokażę ci, dlaczego twój wyskok wciąż nie jest tak obszerny, jak byś chciał i czemu twój bark za kilka lat podziękuje ci za zmianę techniki przewrotu, hm?

Chłopak zamrugał kilka razy, patrząc na mnie z niedowierzaniem, ale ostatecznie zaśmiał się krótko, by chwilę później usiąść na ziemi i zacząć się rozciągać na zakończenie treningu.

- Dobra, ale tylko jeśli pokażesz mi co potrafisz i pobijesz mój rekord czasowy na tym torze. Inaczej nie zamierzam się ciebie słuchać - postanowił Jungkook, machając głową na boki.

- Umowa stoi - potwierdziłem, by ostatecznie odejść kilka kroków od Jungkooka i usiąść na skraju dachu.

Panorama Harranu o tej porze wyglądała piękniej, niż się spodziewałem. Gdy zignorowało się kilka zawalonych bądź dymiących budynków, widok gór i wody w oddali zapierał dech w piersiach. Usypiał czujność, sprawiając, że kompletnie zapominało się, jak straszne to miasto było naprawdę.

Powinienem być właśnie taki jak Harran. Oszukać wszystkich, osiągnąć swój cel i wciąż pozostać w oczach tych ludzi tym, kim nie byłem.

Nie wiedziałem tylko jeszcze jak wielką cenę przyjdzie mi za to zapłacić. 





Wooohooo udało mi się skończyć ten rozdział nareszcie! Jest najdłuższym rozdziałem Agenta V jak na razie, bo ma prawie 4k słów ^^ Tymczasem wracam do studiowania, także do zobaczenia może za miesiąc, kiedy już się pozbieram po tym cyrku ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top