Rozdział 13
~Frisk~
Znów byłam cała przemoknieta ale jakoś nie miałam zamiaru zwracać na to większej uwagi ponieważ w sierocińcu przyzwyczaiłam się do takiego stanu rzeczy. Siedziałam patrząc w ciszy na szkieleta, który również siedział milcząc patrząc na mnie, a moje rozszalałe serce biło jeszcze szybciej i mocniej niż kiedykolwiek w moim całym dotychczasowym życiu. Nigdy bym nie pomyślała że chwila z potworem będzie dla mnie więcej warta niż całe życie u boku jakiegoś innego faceta, czy to się nazywa zauroczenie? Nie wiem ale nie mogę teraz o tym rozmyślać muszę dalej iść chociaż chętnie zostałabym z tym zabawnym szkieletem przez dłuższą chwilę. Po długiej ciszy między nami w końcu wstałam i otrzepałam lekko spodenki oraz sweterek z wody i spojrzałam ciepło na potwora, który dalej siedział w kałuży patrząc jak się podnoszę.
- Wybacz Sansy ale muszę ruszać dalej, naprawdę miło było i mam nadzieję że kiedyś uda się to powtórzyć
Sans wstał z kałuży i spojrzał na mnie po czym przywołał swój uśmiech znów na czaszkę oraz wystawił w moją stronę swoją kościstą dłoń, którą chętnie uścisnęłam.
- Nie żegnajmy się na razie w każdym momencie możesz przyjść do mnie oraz Papsa na spagetti i rozwiązywanie zagadek.
- Jasne, dziękuję Sans - uśmiechnęłam się ciepło.
- Jak już postanowisz przejść przez barierę to wtedy przyjdź się pożegnać.
- Zobaczę... - podrapałam się po czubku głowy a Sans przekrzywił czaszkę.
- Czyli wiesz co trzeba zrobić?
- Tak Toriel mi wszystko opowiedziała jak jak chciałam wyjść, wiem że chciała dla mnie dobrze ale sam wiesz... Nie mogłam tam zostać.
- Wiem ruiny muszą być małe a drzwi do nich zawsze są zamknięte nawet nie wiem z jakiego powodu. Czasami ćwiczyłem na nich żarty typu "puk puk" aż pewnego dnia ktoś mi odpowiedział i często sobie żartowaliśmy w ten sposób.
- Tak to definitywnie musiała być Toriel - zaśmiałam się.
- Któregoś dnia ten głos powiedział żebym złożył pewną obietnice, co prawda nie lubię tego robić ale jej głos był tak błagalny, że nie mogłem odmówić...
- Co to była za obietnica? - zaciekawiona patrzyłam na szkieleta.
- Że jeśli kiedykolwiek przez te zamknięte drzwi przejdzie człowiek mam mieć go na "oku" i aby włos mu z głowy nie spadł.
Zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu bo zdałam sobie sprawę że może mieć teraz mnie na myśli.
- I chyba dobrze wykonuje swoją robotę prawda? - oczodoły kościotrupa zalśniły znów tym samym wesołym blaskiem co wcześniej na co uśmiechnęłam się szeroko.
- Bardzo dobrze - zachichotałam na co Sans mi zawtórował a później oboje śmialiśmy się do rozpuku nawet nie wiadomo z czego.
Kiedy atak śmiechu nam przeszedł kiwnelam głową i zaczęłam iść dalej przez Waterfall zostawiając daleko za sobą szkieleta, który pewnie jeszcze przez chwilę stał w miejscu.
~Sans~
Stałem w miejscu i patrzyłem jak ten promyk światła w moim życiu oddala się powolnym i spokojnym krokiem, przy którym jej biodra poruszały się wdzięcznie na spotkanie z przeznaczeniem czyli Undyne zamieszkującą to miejsce. Rybica jest głową straży królewskiej i wzięła sobie za cel zabicie każdego człowieka, który spadnie do podziemi ale ja z jakiegoś powodu wiedziałem że Frisk sobie z nią poradzi... Musi sobie poradzić inaczej nie ręczę za siebie. Pewnie mógłbym pójść za nią i obserwować jak dziewczynie idzie ale raczej by sobie tego nie życzyła.
Kiedy brązowowłosa zniknęła mi z pola widzenia włożyłem dłonie w kieszenie dresu, nie dlatego że było mi zimno ale dlatego iż nie miałem co z nimi zrobić. Szedłem leniwym krokiem spowrotem do Snowdin kopiąc od czasu do czasu kamyki na mojej drodze... Co się ze mną dzieje? Nie potrafię się na niczym innym skupić. Właściwie dużo to w moim życiu nie zmienia bo nigdy nie skupiam się na swojej robocie no ale teraz to jest coś zupełnie innego. Kiedy w końcu doszedłem do mojego miasteczka skierowałem się prosto do domu. Wszedłem do mieszkania i krzyknąłem "Już jestem" oznajmiając że wróciłem ale odpowiedziała mi nieznośna cisza, coś było nie tak więc spanikowany wybiegłem nie zamykając nawet drzwi za sobą. Miałem nadzieję że to tylko moja wyobraźnia i że Papsowi nic się nie stało ale jednak gdzieś w głębi czaszki miałem poczucie iż potrzebuje mojej pomocy. Biegłem przez Snowdin spanikowany sprawdzając każde jego zagadki, Paps bardzo często wychodził żeby sprawdzić czy puzzle są w stanie używalności ale tym razem nigdzie go nie spotkałem po drodze więc zawróciłem się sprawdzać dokładnie jeszcze raz jednak i teraz po moim braciszku nie było nawet najmniejszego śladu. Wróciłem szybko do Snowdin i zacząłem pytać miejscowych mieszkańców czy może oni nie widzieli mojego brata jednak wszyscy zgodnie stwierdzili że nikt go od pewnego czasu nie widział. Moje serce szalało w panice, nie miałem pojęcia co robić i gdzie szukać oraz byłem na skraju załamania wracając do domu miałem spuszczoną czaszkę. Pod drzwiami mieszkania podniosłem nieco głowę żeby nie zahaczyć nigdzie i w tym momencie coś przykuło moją uwagę. Czerwony szalik Papyrusa wisiał na drzewie, moje światełka w oczach imitujące źrenice rozszerzyły się a prawe z nich zapłonęło niebieskim płoniem. Teraz nie miałem już wątpliwość że coś się stało...
~Chara~
Zabicie Papyrusa było o wiele łatwiejsze niż się spodziewałam chociaż obserwując go oraz Frisk i tego jego brata Sansa doszłam do wniosku że nie jest zbyt inteligentny... Jeszcze jeden potwór zabity a moja zemsta jest coraz bliżej, to wy odebraliście mi siostrę, to przez was nigdy się stąd nie wydostała, nie wróciła do domu chociaż dobrze wiem że właśnie tu spadła tamtego feralnego dnia, wszyscy myślą że miałam z rodzicami wypadek samochodowy ale to nie prawda a bynajmniej tylko część prawdy. Tego dnia byliśmy na stoku narciarskim i dobrze się bawiliśmy kiedy nagle jej narta się ześlizgnęła a moja siostrzyka spadła z tej góry i słuch o niej zaginął a później rodzice załamani stratą wywołali wypadek na drodze, w którym tylko ja przeżyłam a skoro tak się stało to znaczy że moją powinnością jest zemszczenie się za to co się stało mojej rodzinie a więc właśnie tak zrobię. Na koniec zostanie mi tylko zabicie Frisk, która tak boleśnie przypomina mi moją siostrzyczkę Core.
Otarłam nóż z psychodelicznym uśmiechem, który udało mi się przez te kilka dni wykreować i byłam z niego dumna. Potwory nadchodze...
~Frisk~
Przeszłam już prawie całe Waterfall unikając tego dziwnego wojownika w zbroi. Kilka razy miałam wrażenie że zaraz oberwe ale na szczęście nic takiego się nie stało. Kiedy już myślałam że udało mi się na zawsze uciec przed wojownikiem moim oczom ukazała się wielką na której szczycie stała owa postać w zbroi.
Tym razem chyba nie ucieknę.
-----------------------------------------------------------------
Tak o to jesteśmy na końcu rozdziału, wielki powrot po długiej przerwie ale wena nie dopisywała.
Przybliżyłam trochę historię Chary ponieważ było wiele pytań odnośnie jej postaci więc mam nadzieje że rozwiałam trochę wątpliwości
Do następnego :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top