Rozdział 11

~Perspektywa Frisk~

Idąc przez Waterfall zastanawiałam dlaczego właściwie idę cały czas prosto i po co? Do czego mam zamiar dojść? Szczerze mówiąc nie miałam zielonego pojęcia wiedziałam tylko że muszę dojść do zamku który mieści się na końcu Podziemia oraz że tam mieści się bariera, która trzyma potwory uwięzione tutaj na dole. Tylko jak przedostać się przez tą barierę?. Przestałam się nad zastanawiać kiedy rozejrzałam się dookoła, muszę przyznać że Waterfall było o wiele piękniejsze od białego Snowdin. Wszędzie było ciemno tylko woda jakimś dziwnym cudem świeciła się na niebieski kolor tak samo jak kwiaty, które były wszędzie gdzie tylko rzuciło się okiem. Uwielbiam kwiaty oraz rośliny więc bardzo mnie ciekawiło jakim cudem świecą na taki piękny jasno niebieski kolor. Podeszłam do jednego z kwiatków i powąchałam go, miały bardzo przyjemny zapach.

- Jesteś naprawdę śliczny - uśmiechnęłam się patrząc na kwiatek.

- Jesteś naprawdę śliczny

Odskoczyłam od kwiatka kiedy usłyszałam powtórzone moje własne słowa jak echo.

- To echo kwiaty

Znałam ten głos aż za dobrze, z uśmiechem odwróciłam się w stronę z której dobiegal głos i zobaczyłam za sobą tego uśmiechniętego kostka za którym muszę przyznać że tęsknilam ale nie mogę dać sobie tego po sobie poznać.

- Już się za mną stęsknileś?

- Nahh chciałem się upewnić czy nie zrobisz nic głupiego

- Ja? Przecież jestem grzeczna jak aniołek - posłałam mu mój najpiękniejszy i najbardziej uroczy uśmiech, a szkielet odwzjamnił uśmiech.

- Tja już ja znam takie aniołki ahhh jak już tu jestem zechcesz się ze mną przejść?

- Ty i chodzenie?

- Czasem mi się zdarzy - Sans wzruszył ramionami uśmiechając się po czym wyciągnął w moją stronę swoją kościstą dłoń.

- Skoro tak ładnie prosisz - wzięłam jego dłoń i razem ruszyliśmy przez Waterfall.

- A więc jak się znalazłaś tutaj?

- Nie wiem od czego zacząć...

- Może od początku?

- To długa historia....

- Nadstawiam uszy

Zasmialam się zdając sobie sprawę z tego że przecież szkielety nie mają uszu.

- Dobrze więc słuchaj... Na powierzchni mieszkałam w sierocińcu i byłam raczej samotna w tamtym miejscu lecz później zjawiła się pewna dziewczyna dość podobna do mnie tylko z krótszymi włosami również była samotna, nie chciała się z nikim zadawać ani rozmawiać jednak mi się udało do niej zbliżyć i byłyśmy jak siostry. Pewnego dnia namawiała mnie żebyśmy razem uciekły ale ja nie chciałam się na to zgodzić ponieważ cały czas bredzila coś o tej górze, nie jestem pewna o co chodziło gdyż nie chciała mi wytłumaczyć jednak kilka dni temu wieczorem uciekła sama zostawiając mnie całkiem samą więc postanowiłam ruszyć za nią i tak o to spadłam tutaj. - kiedy skończyłam opowiadać swoją historię życia spojrzałam na Sansa lecz szkielet tylko szedł dalej patrząc przed siebie jakby się nad czymś zastanawiał.

- Sans? - szturchnęłam szkieletem.

- Musiałaś mieć ciężko - Sans spojrzał na mnie a ja odwróciłam wzrok.

- W sierocińcu nie było aż tak źle nasze wychowawczynie są całkiem miłe tylko że jak skończę 20 lat i tak będę musiała zacząć żyć na własny rachunek.

- A nie możesz zostać tutaj z nami?

Szczerze mówiąc myślałam nad tym ale nie wiem czy powinnam i czy mogę opierać się tylko na dobroci tych potworów.

- Sans ja... Nie wiem - westchnęłam.

- Może to jeszcze za wcześnie abyś podejmowała takie decyzje ale miałabyś tu z nami jak w raju, przyjaciele, jedzenie, picie wszystko co jest potrzebne. - szkielet spojrzał na mnie z uśmiechem oraz nadzieją?

- Muszę najpierw odnaleźć Charę, nie wiem czy przeżyła tak samo jak ja ale jeśli tak to może potrzebuje pomocy?

- A co jak już ją znajdziesz?

Zaskoczył mnie tym pytaniem bo nie zastanawiałam się co wtedy zrobię. Spuściłam wzrok na ciemny mostek, którym przechodzilismy na drugą stronę małej rzeczki jednej z wielu. Już rozumiem czemu to miejsce nazywa się Waterfall.

- Nie mam pojęcia okej? Zupełnie nie wiem co robić...

- Nie musisz wiedzieć teraz jeśli jest coś co musisz zrobić najpierw zrób to a później możesz się zastanowić.

- Mimo wszystko dziękuję za propozycję może gdzieś usiądziemy? Strasznie bolą mnie nogi.

- Już się bałem że nigdy tego nie powiesz i będę musiał udawać że świetnie się bawię idąc - Sans uśmiechnął się a ja zaśmiałam się.

- Spokojnie dam Ci odetchnąć staruszku - zaśmiałam się.

Kiedy szukaliśmy miejsca żeby przycupnac nagle zaczął padać deszcz. Chciałam się zasłonić rękami jednak Sans nie wiem skąd wyciągnął parasolke i zaslonil nas oboje przed deszczem.

- Skąd masz tą parasolke?

- Nie chcesz wiedzieć

- Ahaaa no dobrze - zaśmiałam się tak samo jak szkielet obok mnie.

Po dłuższej chwili usiedlismy pomiędzy echo kwiatkami na nieco mokrej ziemi ale nie przeszkadzało nam to. Sans trzymał nad naszymi głowami parasolke a ja opierałam się o jego plecy z uśmiechem.

(to jest takie UwU)

- Dobra ja Ci powiedziałam coś o mnie teraz twoja kolej. - patrzyłam na kropelki wody.

- Moja historia jest nieco nudna więc umarła byś słuchając jej - Sans słyszalnie westchnął.

- Zamieniam się w słuch.

- Ehhhh sama tego chciałaś... Kiedy Paps był jeszcze małym szkieletem nasz ojciec zginął przy jednym ze swoich eksperymentów więc wziąłem swojego małego braciszka i przyszedłem z nim do Snowdin żebyśmy mogli odciąć się od przeszłości.

- Jesteście bardzo związani ze sobą prawda? - wyciągnęłam dłoń na którą spadło kilka kropel deszczu.

- Bardzo - w jego głosie dało się wyczytać że mocno go kocha.

- Papyrus ma naprawdę szczęście mając takiego brata - uśmiechnęłam się pod nosem.

- Nie jestem tego taki pewien - szkielet westchnął.

- Chciałabym mieć prawdziwe rodzeństwo lub chociaż dom - położyłam głowę na plecach szkieleta i jak się spodziewałam były twarde jednak jego bluza była przyjemna i miękka.

- Jak trafiłaś do sierocińca?

- To dość tragiczna historia - westchnęłam.

- Jeśli nie chcesz mówić to nie mów jednak wiesz że możesz mi zaufać.

- Moja rodzina nigdy nie była idealna, mój ojciec naduzywal alkoholu a mama nie potrafiła od niego odejść, bała się że sama nie da rady. Pewnego wieczoru doszło do większej kłótni niż zwykle, mama groziła że się wyprowadzi do swoich rodziców ale ojciec mówił jej że jest do niczego i sama zginie... Nie pamiętam dokładnie jak to się zaczęło lecz nagle usłyszałam huk tłuczacej się butelki kiedy pobiegłam do kuchni zobaczyłam że mama leży na podłodze z rana głowy oraz... Nie ruszała się a tata stał nad nią z szyjką od butelki, w tamtej chwili nie wiedziałam co zrobić więc wybieglam z domu mając nadzieję że nie będzie mnie gonił, pobiegłam na najbliższy komisariat i opowiedzialam policjantom co się stało. Zabrali mnie ze sobą do mojego domu lecz tam się okazało że tata po tym co zrobił popełnił samobójstwo... Tak o to znalazłam się w sierocińcu - nawet nie wiedziałam kiedy zaczęły płynąć mi łzy po policzkach, pociągnelam nosem i w tej chwili Sans odwrócił się do mnie obejmujac moją sylwetkę jedną ręką bo drugą dalej trzymał parasol.

- Mimo tego wszystkiego dalej jesteś ciepłą i wesołą osobą, widziałem to kiedy rozwiazywalas zagadki Papsa możesz być przykładem dla wszystkich aby nie tracić determinacji i jeśli udało Ci się odciąć od przeszłości możesz spokojnie spojrzeć w przyszłość - szkielet przykryl mnie kawałkiem swojej bluzy a ja rozpłakałam się przez to że dostałam tyle ciepła od "zimnego" szkieleta zamiast od ludzi którzy powinni być moimi rodzicami.

Jeszcze na długo zostałam w jego objęciach. Zastanawiałam się czy mogę zostać w nich na zawsze z dala od tego wszystkiego co mnie spotkało.














-----------------------------------------------------------------

Uff ale tutaj rozmów xD i zaczyna się zbliżanie Sansa i Frisk hihi
Do następnego rozdziału ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top