1. Rozlana zupa

Samotność może być jak cichy cień, który zawsze podąża za człowiekiem, nawet gdy ten znajduje się wśród innych ludzi. Dla kogoś, kto przez całe życie był samotny, jest ona stanem tak naturalnym, że czasem trudno go nawet nazwać. To pustka, która nie wywołuje już buntu, a raczej zmęczenie - jakby człowiek dźwigał niewidzialny ciężar, który nigdy nie znika.

Brak bliskich osób sprawia, że człowiek uczy się nie oczekiwać - ani czułości, ani zainteresowania. Przyzwyczaja się do milczenia, do dźwięku własnych myśli odbijających się od ścian pustego pokoju. Rodzice, którzy nie mają czasu, są jak odległe postacie - istnieją, ale nie w taki sposób, w jaki by się tego chciało. Praca jest dla nich priorytetem, a ich dziecko staje się kimś, kto czeka na chwilę uwagi, ale wie, że ta chwila nigdy nie nadejdzie.

Samotność jest męcząca, bo człowiek nosi w sobie niezaspokojoną potrzebę bycia zauważonym, usłyszanym, dotkniętym. To jak chodzenie po pustej ulicy w mieście, w którym wszyscy są zajęci swoimi sprawami. Czasem ta pustka przytłacza tak bardzo, że człowiek chciałby choć na chwilę zniknąć, żeby sprawdzić, czy ktoś w ogóle zauważy jego nieobecność.

Ale samotność ma też inny wymiar - spokój. Brak oczekiwań oznacza brak rozczarowań. Nie trzeba dostosowywać się do nikogo, nie trzeba się tłumaczyć, nie trzeba walczyć o czyjąś uwagę. Można po prostu być - bez konieczności udawania. W samotności nikt nie zrani, nikt nie zawiedzie, nikt nie odejdzie. Jest cicho, jest przewidywalnie, jest bezpiecznie.

A jednak, mimo tego spokoju, samotność jest czymś okrutnym. Nie taką karą, którą ktoś wymierza - nie ma tu wyroku, nie ma sędziego, nie ma winy. Jest tylko niekończące się istnienie w pustce, która w pewnym momencie staje się częścią człowieka. Można się do niej przyzwyczaić. Można nauczyć się w niej funkcjonować, budować codzienność, w której cisza nie przeraża, a brak obecności innych staje się normą. Można nawet wmówić sobie, że tak jest lepiej, że tak miało być, że człowiek nie potrzebuje nikogo, by istnieć.

Ale są dni, kiedy to wszystko pęka. Kiedy samotność już nie daje ukojenia, a staje się pustką, której nie można niczym wypełnić. To właśnie wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, że nie można jej pokochać - można się do niej przyzwyczaić, można ją zaakceptować, ale ona nigdy nie stanie się czymś, co naprawdę daje szczęście.

Ponieważ samotność nie jest wyborem. Jest czymś, co przychodzi, osadza się w człowieku i zostaje. A im dłużej trwa, tym trudniej uwierzyć, że może istnieć coś innego.

- Thomas modlisz się nad tymi płatkami od piętnastu minut. - powiedziała Olivia, moja gosposia. Spojrzałem na starszą, ale naprawdę żwawą kobitę. Nie mam pojęcia skąd bierze tyle siły i motywacji, ale z chęcią chciałbym mieć jej chociaż połowę tyle co ona.

- Zamyśliłem się. - mruknąłem, wracając do całkowicie rozmięknietych płatków czekoladowych.

- Stresujesz się? - spytała, podchodząc do ogromnego stołu przy którym siedziałem. Wzruszyłem ramionami nie podnosząc na nią wzroku tylko grzebałem łyżką w płatkach.

- Nie wiem. - odpowiedziałem. - Pewnie będzie tak samo jak w poprzednich szkołach.

- Nieprawda. Musisz być dobrej myśli. Zupełnie nowe miejsce, nowi ludzie. Będzie w porządku. - rzekła, uniosłem na nią swój wzrok i posłałem jej lekki uśmiech.

- To już jest piąta szkoła. Zazwyczaj ludzie nie zmieniają ich tak często. - powiedziałem. - Jednak bez różnicy mi to. Nie zależy mi na nowych znajomościach.

- Thomas...

- Przecież wiesz Olivia. Znasz mnie najlepiej. Ty mi wystarczysz.

- Jednak ja mam prawie sześćdziesiąt lat kochanie. Potrzebujesz znajomych w swoim wieku. - złapała mnie za dłoń. Olivia pracuje dla moich rodziców odkąd się urodziłem. To ona się mną zawsze zajmowała. Jest mi bliższa od mamy i taty. Z racji tego, że nie miała bliskiej rodziny w Nowym Jorku, a ja wręcz błagałem ją na kolanach, żeby przeprowadziła się z nami do Portland, jest tu ze mną.

- Mi to nie przeszkadza. - odparłem i zjadłem do końca śniadanie. Olivia nic nie odpowiedziała tylko pokręciła głową. Odłożyłem naczynia do zlewu, a do kuchni wszedł mój szofer.

- Pani Olivio. - odezwał się kłaniając się przed kobietą. - Panie Thomasie.

- Jeremy mówiłem ci żebyś mówił do mnie po imieniu. Nie postarzaj mnie. Mam tylko siedemnaście lat. - powiedziałem, zabierając swój plecak.

- Przepraszam, takie przyzwyczajenie zawodowe. - odpowiedział. - Miło mi panią widzieć. - zwrócił się do kobiety uśmiechając się szeroko. Olivia przewróciła oczami i nic nie odpowiedziała.

- Możemy już iść? - spytałem.

- Zanim jeszcze wyjedziesz. - kobieta podeszła do mnie. - Pamiętaj, żeby być sobą, jesteś świetny i z pewnością wszyscy cię polubią. Uważaj na siebie, ale nie bój się mieć swojego zdania. Jednak jeśli coś zepsuje ci humor to wrzuciłam ci do plecaka coś na jego poprawę. Nie stresuj się, bo wszystko będzie dobrze. - powiedziała i na koniec pocałowała mnie w policzek. Rzuciłem jej czuły uśmiech.

- Wszystko ci opowiem jak wrócę. Do zobaczenia później. - odpowiedziałem i razem z Jeremy wyszliśmy. Wsiadłem do oczywiście niesamowicie drogiego samochodu. Tak jakby w ogóle był mi potrzebny. - Nadal nie rozumiem dlaczego sam nie mogę iść. Przecież to jest dwadzieścia minut stąd. - wyjechaliśmy spod domu. Moje nowe miejce zamieszkania znajdowało się na wzgórzu, wszystkie domy były w nowoczesnym stylu otoczone roślinnością.

- Takie są zalecenia twoich rodziców. - odpowiedział mężczyzna.

- Przecież i tak wychodzą z samego rana i wracają późnym wieczorem. Nawet by nie zauważyli. A teraz nawet nie ma ich w mieście. - bruknąłem obserwując otoczenie wokół nas.

- Chcesz, żeby stracił pracę? - zaśmiał się pod nosem.

- Nie, oczywiście, że nie. Lubię cię. Chodzi tylko o te podwózki do szkoły. - rzekłem.

- Podwożenie ciebie do szkoły to tak naprawdę jedyna moja praca jakbyś zapomniał.

- Przesadzasz. - westchnąłem. - Mam nadzieję, że ten dzień szybko minie. - oparłem głowę o szybę.

- Jestem pewny, że wszystko pójdzie dobrze. Nie masz się czym przejmować. - powiedział. - Będę na ciebie czekać, gdy skończysz lekcje. Jeśli będziesz chciał możemy pojechać do tej kawiarni w której ostatnio zamawialiśmy babeczki.

- O, tak! - podekscytowałem się. - One były przepyszne. Teraz będę o nich myślał przez cały dzień.

- W takim razie dam znać pani Olivii, żeby przygotowała obiad trochę później, bo pojedziemy do kawiarni. - rzekł skręcając w kolejną ulice wokół nas pojawiło dużo budynków. - Masz wszystko? - kiwnąłem głową.

- A poczekasz jeszcze trochę przed szkołą? Żebym jak coś to mógł uciec i pojedziemy wcześniej na ciastka. - poprosiłem posyłając mu swój najlepszy uśmiech.

- Thomas, nie możesz nie przyjść pierwszego dnia do szkoły. - westchnął zerkając na mnie.

- Już nie raz mi się to zdarzyło. Jeden raz więcej nic nie zmieni. - odpowiedziałem.

- W porządku, poczekam do pierwszego dzwonka, ale spróbuj dać szansę tej szkole. - powiedział i stanął na parkingu przed szkołą.

- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. - odparłem zabierając plecak z tylnego siedzenia i wyszedłem z samochodu.

- Powodzenia! - rzucił jeszcze Jeremy zanim zamknąłem drzwi.

Stanąłem przodem do nowej szkoły i wziąłem głęboki wdech. Spojrzałem na wielki budynek. Po paru sekundach wziąłem się w garść i ruszyłem w stronę wejścia. Na szczęście byłem wcześniej, więc nie było jeszcze tak dużo osób. Gdy wszedłem do środka nie miałem pojęcia w którą stronę się udać, jednak na jednej ze ścian był rozrysowany plan piętra dzięki czemu wiedziałem gdzie pójść.

- Dzień dobry. - powiedziałem wchodząc do sekretariatu szkolnego. Blond włosa kobieta stała rozmawiając z łysym mężczyzną. - Jestem nowym uczniem i... - zacząłem mówić do kobiety siedzącej za biurkiem.

- Ty pewnie jesteś Thomas. - odezwała się blondynka.

- Tak. - pokiwałem powoli głową lekko zdziowny.

- Jestem Agatha Clark i będę twoją nową wychowawczynią. - przedstawiła się i podała mi jakieś kartki. - Musisz podpisać te dokumenty, tu i tu. - wskazała palcem - A tutaj masz numer swojej szafki i kod, a na dolę login do aplikacji szkolnej. A tutaj twój plan zajęć. - wyjaśniła.

- W porządku. - mruknąłem wracając wzrokiem do niej. - Nasza szkoła oferuję różne zajęcia pozalekcyjne. Są rozpisane na stronie szkoły, jeśli chciałbyś się zapisać na któreś z nich to zgłoś się tutaj.

- Tak właściwie to chciałbym się zgłosić na kółko malarskie. - odparłem uśmiechając się lekko.

- To świetnie, wpiszę cię na listę. Teraz możesz już iść. Widziałam, że pierwsze zajęcia masz w sali sto osiemnaście. Znajduję się na pierwszym piętrze, jeśli miałbyś problem, żeby ją znaleźć to zapytaj kogoś. Z pewnością ktoś ci pokażę gdzie to jest. - powiedziała uśmiechając się szeroko. Podpisałem wszystkie papiery i ruszyłem w stronę sali. Jak się okazało znalezienie jej nie było tak łatwe. Jednak w tym samym czasie, gdy wybrzmiał dzwonek znalazłem się przed odpowiednią salą.

Pierwsza lekcja to był angielski. Na szczęście nauczycielka była wyluzowana, jedynie przywitała się, powtórzyła zasady panujące na lekcji i powiedziała, że możemy robić co chcemy. Zacząłem malować przypadkowe obrazki na marginesie zeszytu. Zanim zdążyłem założyć słuchawki dwóch chłopaków z przedniej ławki odwróciło się do mnie.

- Jesteś nowy. - stwierdził blond włosy chłopak, miałem wrażenie, że jego niebieskie oczy robią we mnie dziury. - Thomas, prawda?

- Tak. - odpowiedziałem krótko. Jest to trochę dziwne, ponieważ nigdy nikt nie zwracał na mnie uwagi.

- Jestem Liam, a to Stiles. - przedstawił siebie i chłopaka obok. Zmarszczyłem brwi na jego widok, mam wrażenie, że skądś go kojarzę.

- Przeniosłeś się z innej szkoły w Portland? - spytał Stiles.

- Nie, jestem z Nowego Jorku. - rzekłem bawiąc się długopisem w dłoni. Nie chodzi o to, że boję się poznawać nowych ludzi tylko to jest pierwsza taka sytuacja. Przez wszystkie moje lata edukacji nikt nie zawierał ze mną znajomości. Nikt się nigdy mną nie interesował.

- Naprawdę?! Tak samo jak Stiles! - podekscytował się Liam. - Skąd dokładnie? Może już się kiedyś poznaliście?

- Z Manhattanu, ale chodziłem do szkoły w Brooklynie. - odpowiedziałem. Gdy tylko moje słowa dotarły do chłopaka o krótkich ciemnych włosach jego oczy rozszerzyły się.

- Ja mieszkałem na Brooklynie! - aż wyrzucił ręce z podekscytowania. Na szczęście w klasie i tak panował harmider, więc nikt nie zwrócił na nas uwagi. - Do jakiej szkoły chodziłeś? - zamilkliłem na moment. Nie chcę podawać im tak dokładnych informacji. Chcę zostawić swoją przeszłość za sobą, a jeśli Stiles mnie skojarzy to może wszystkim o tym powiedzieć.

- Do prywatnej. - powiedziałem wymijająco. Mina chłopaka od razu zrzędła.

- Cholera, prywatne szkoły to nie moja bajka. - westchnął. Nie wiedziałem czy mam na to coś odpowiedzieć. Między nami powstała chwila ciszy, może już nie chcą ze mną rozmawiać?

- A tak właściwie dlaczego się tutaj przeniosłeś? - spytał po chwili Liam.

- Przez pracę moich rodziców. - jest to najlepsza wymówka jaką można dać. Zazwyczaj ludzie odpuszczają i nie drążą dalej tematu, ale nie tym razem.

- A czym się zajmują?

- Są prawnikami. - odpowiedziałem po chwili, odłożyłem długopis i ścisnąłem moje ramię. Często tak robię w stresujących sytuacjach, a ta z pewnością do nich należy.

- Poważna fucha. - stwierdził Stiles. - Tak właściwie to mam wrażenie, że kiedyś nawet słyszałem coś... - zaczął, ale widząc moją minę przestał mówić. Moi rodzice są jedynymi z lepszych prawników w kraju, nie dziwię się, że ich kojarzy tym bardziej że mieszkał kiedyś w Nowym Jorku. - W sumie to nieważne. - rzuciłem lekki uśmiech do niego, dziękując za to. Nie chcę, żeby zbyt wiele osób dowiedziało się kim są moi rodzice. W internecie pisze dużo rzeczy na ich temat, a przez fakt, że jestem ich synem pisali też o mnie.

- A właśnie, jesteś zapisany może na jakieś zajęcie pozalekcyjne? Jestem skrzydłowym w naszej szkolnej drużynie futbolowej, szukamy nowych osób i może...

- Bez urazy Liam, ale czy ty widzisz jak ja wyglądam? - przerwałem mu śmiejąc się. - Nienawidzę sportu, jedyne co toleruję to spacer. Poza tym, żeby być w drużynie futbolowej trzeba mieć kondycję, której ja nie posiadam. Męczę się nawet przy truchcie. - wyjaśniłem.

- I tak przyjdź, może ci się spodoba. - zachęcał mnie dalej.

- Jestem już zapisane na zajęcia malarskie.

- Co ty gadasz? Chodzę na nie od pierwszej klasy. Trzymaj się mnie a nie zginiesz tutaj. - Stiles wyglądał na bardzo podjaranego. Kiwnąłem głową. Dobrze mieć jakiegoś przewodnika, chociażby na początku. Zawsze musiałem sam radzić sobie ze wszystkim, więc jest to miła odmiana.

- Chodzisz. - prychnął Liam. - Odkąd Derek został trenerem mojej drużyny to tylko przychodzisz na moje treningi i patrzysz się na jego tyłek.

- Podoba ci się nauczyciel? - spytałem zanim Stiles zdążył cokolwiek powiedzieć. - To trochę niepokojące Stiles, nie żebym cię oceniał, ale masz siedemnaście lat, a on jest nauczycielem.

- Bez przesady. Ma tylko dwadzieścia cztery lata i nie uczy mnie. Jest trenerem, a to co innego. Poza tym to nasz ostatni rok, gdy skończymy szkołę będę...

- Nie kończ. - przerwał mu Liam zanim Stiles mógł się rozmarzyć. - Nie chcę słuchać z rana o twoich fantazjach seksualnych z nim. - zacząłem się śmiać zakrywając twarz dłonią.

- Ja jakoś muszę słuchać twojego jęczenia na temat Bretta. - wytknął mu Stiles.

- Nie jęczę na jego temat. Nie moja wina, że mam ochotę zabić tą żywą wieżę Eiffla. On jest pieprzonym egoistą. - wyjaśnił obrażony.

- Kim jest Brett?

- Drugi skrzydłowy w drużynie. Jest okropnie irytującym człowiekiem. Ciesz się, że nie musisz go znać, bo można kurwicy i nerwicy dostać. - mówił to z takim przejęciem w głosie.

- Dobra. - odpowiedziałem powoli. - Dosyć ciekawa ta szkoła. -  stwierdziłem.

- Dopóki nie poznasz nauczycielki z geografii. Taka jędza, w dodatku żona dyrektora. Wytrzymanie na jej lekcji graniczy z cudem. - powiedział blondyn. - Ale możesz trzymać się nas. Pomożemy ci.

- Mogę się o coś spytać? - zapytałem podejrzliwie.

- Wal. - odpowiedzieli jednocześnie.

- Czy wy się ze mnie nabijacie, albo moi rodzice wam za to zapłacili? - spytałem poważnie. Ich miny momentalnie się zmieniły na zdziowne.

- Skąd taki pomysł? - spytał Liam, a jego brwi poszły ku sobie.

- To jest moja piąta szkoła w życiu, a jeszcze nigdy nikt mnie nie zagadywał. Dlatego pytam, bo to jest pierwszy raz, gdy zdarza mi się taka sytuacja. - wytłumaczyłem.

- Chodziłeś do prywatnych szkół, a tam chodzą snoby, oczywiście nie obraź się. Ludzie tam zazwyczaj nie są empatyczni. Tutaj jest inaczej. Nie nabijamy się z ciebie Thomas, ani twoich rodzice nie zapłacili nam za to. Jesteś nowy, a my po prostu chcemy się z tobą poznać. - odparł Stiles jednak zerknął raz na Liama.

- Okey. - wziąłem głęboki oddech. Nie wiem czy im wierzę. Moi rodzice sądzą, że pieniędzmi można zrobić wszystko. I wiem, że są w stanie zapłacić komuś za zaprzyjaźnienie się ze mną. Tylko, że ja nie potrzebuje, żeby ktoś na siłę ze mną przyjaźnił. Bycie samemu mi nie przeszkadza.

$$$

Liam i Stiles byli razem ze mną przez cały czas. Nie na wszystkich lekcjach był z nami Liam, ponieważ nie chodził na hiszpański i historię sztuki tak jak my. Ogólnie lekcje nie mijały tak źle, jak w każdej zwykłej szkole. Ze względu na to, że to początek roku szkolnego to lekcje też są jeszcze luźniejsze.

Staliśmy właśnie w kolejce na ogromnej stołówce, a Liam tłumaczył mi co najlepiej wziąć. Gdy w końcu nadeszła nasza kolej stanąłem przed otyłą kobietą która wyglądała jakby chciała mnie zabić tą chochlą którą trzymała w dłoni.

- Co podać? - spytała grubym głosem. Ta kobieta, o ile w ogóle nią jest, przeraża mnie.

- Sofia! - powiedział ucieszony Liam. - Masz może coś wiesz, spod lady? - gdy tylko Dunbar się odezwał na jej twarz wpłynął lekki uśmiech.

- Coś się znajdzie. - odpowiedziała i schyliła się, po sekundzie wyjmując tackę z burgerami.

- Ty masz jakieś specjalne wtyki? - spytałem szeptem Liama.

- Wystarczy być miłym i lubić dużo jeść. - wyjaśnił i zabrał dwa burgery kładąc sobie na talerz. - Chcesz też? - zaproponował jednak nie czekając na moją odpowiedź położył mi jednego na talerzu.

- Czy mógłbym prosić też tą zupę? - zapytałem, kobieta nic mi nie odpowiedziała tylko nalała zupę krem.

- Łap! - usłyszałem krzyk odwracając się. Nawet nie zdążyłem zareagować, a jakiś chłopak wpadł na mnie, przewracając mnie na ziemię. Całe jedzenie poleciało na nas.

- Kurwa mać. - powiedziałem otwierając oczy i spoglądając na chłopaka który na mnie wpadł. Zmarszczyłem brwi widząc przed sobą Stilesa. Czy ja się uderzyłem w głowę? Przecież przed chwilą Stiles stał koło Liama.

- Cholera jestem cały brudny. - odezwał się. Wygląda jak Stiles, ale nie do końca. Ma dłuższe włosy. Definitywnie uderzyłem się w głowę.

- Możesz kurwa ze mnie zejść? - spytałem nie czując się komfortowo w tej pozycji. Poza tym chłopak jest ciężki i mnie przygniata.

- Jestem cały w pieprzonej zupie! Kto normalny je zupę? Kurwa będę musiał się przebrać. - chłopak był tylko zapatrzony w siebie. W końcu zszedł ze mnie i wstał na proste nogi. Podniosłem się lekko do góry i usiadłem na ziemi, a wokół mnie było jedzenie. - Moja ulubiona koszulka! - krzyknął załamany.

- Ej stary wszystko dobrze? - Liam klęknął obok mnie, a zaraz obok Stiles.

- Chyba uderzyłem się w głowę. - mruknąłem łapiąc się za nią. - Widzę Stilesa podwójnie.

- Nie widzisz mnie podwójnie. - zaśmiał się. - Tamten to mój brat bliźniak, Dylan.

- Strasznym dupek z niego. - powiedziałem. Chłopaki pomogli mi wstać z ziemi. Byłem cały brudny w zupie. Świetnie.

- Nie wiesz o tym, że powinno się uważać? - powiedział Dylan podchodząc do mnie.

- Ja powinienem uważać? - ten człowiek chyba sobie żartuje. - To ty na mnie kurwa wleciałeś.

- Wszyscy wiedzą, że na przerwach rzucamy z chłopakami piłką dla zabawy, dlatego każdy uważa. Nie moja wina, że ty jesteś jakiś inny i nie patrzysz pod nogi. - nie mogę uwierzyć w to co słyszę.

- Ty jesteś jakiś pierdolnięty? - spytałem poważnie. - Człowieku wpadłeś rozpędzony na mnie. Wywaliłeś mnie na ziemię, całe jedzenie poleciało na mnie i mówisz, że to ja nie uważałem?! Za kogo ty się kurwa uważasz? - Dylan początkowo nic nie odpowiedział tylko dziwnie mi się przyglądał.

- Masz mi odkupić tą koszulkę. - stwierdził, otworzyłem usta z tego jak egoistyczny jest ten chłopak.

- Stiles twój brat jest debilem. - powiedziałem. Widziałem kątem oka jak wszyscy na stołówce patrzą się na nas.

- Odwołaj to. - przybliżył się do mnie - Nie pozwolę żeby jakiś świeżak tak na mnie mówił.

- Stwierdzam fakty. - mój wzrok na sekundę zatrzymał się na jego czarnej opinającej koszulce, która była brudna zupą. O'Brien stał zaledwie parę centymetrów ode mnie.

- Chłopaki dajcie spokój. Nie zachowujcie się jak dzieci. - Stiles stał koło nas i chciał załagodzić sytuację.

- Nie moja wina, że twój brat jest pieprzonym ego topem. - powiedziałem patrząc mu prosto w oczy. Brązowe.

- Niech odwoła swoje słowa.

- Nigdy w życiu. - prychnąłem. - To ty powinieneś mnie przeprosić.

- Nie ma szans. Nie moja wina, że masz powolną reakcje. - nawet nie ma pojęcia jak bardzo myli się w tym momencie.

- Sądzisz, że mam wolną reakcje? Zabawne. - bruknąłem. Ta cała sytuacja zaczęła mnie irytować. Chciałem wrócić do dawnej niewidzialnej wersji siebie, a zamiast tego kłócę się z jakimś idiotą i patrzy na mnie cała szkoła.

- Tak, patrz. - powiedział i zamachnął się. Nie czekając ani sekundy odskoczyłem od niego, a jego ręka nie była nawet blisko mojej twarzy.

- Dylan! Thomas! W tej chwili do mojego gabinetu! - krzyknął wściekły dyrektor który pojawił się na stołówce.

Pewnie ktoś musiał go poinformować. Spojrzałem załamany na Liama i Stilesa, oni tylko posłali mi współczujące spojrzenie. Liam podał mi mój plecak który na szczęście nie ubrudził się. Razem z wściekłym Dylanem poszliśmy w stronę dyrektora. Chłopak co chwilę przeklinał pod nosem. Oczywiście wyzywając też mnie, nie pozostawałem dłużny i również go wyklinałem. Dyrektor kazał nam się uspokoić i już chwilę później znaleźliśmy się w jego gabinecie.

- Kurwa. - szepnąłem siadając na fotelu przed biurkiem dyrektora. Na szczęście on tego nie usłyszał, bo był zbyt zły na nas.

- Co wy sobie wyobrażacie?! Pierwszy dzień szkoły, a wy zachowujecie się jak dzicz! Nie jesteście w pierwszej klasie, żeby zachowywać się w ten sposób. To wasz ostatni rok, jaki dajecie przykład nowym młodszym uczniom?! - jest wściekły i to bardzo. - Rozumiem Thomas, że miałeś ciężki czas, ale to nie jest wytłumaczenie na takie zachowanie. Twoi rodzice mówili o tobie jak najlepiej, a ty zachowujesz się w ten sposób. Myślę, że naprawdę będą zawiedzeni jeśli się dowiedzą.

- Wątpię. - mruknąłem.

- Co takiego?

- Mówię, że wątpię. Nie sądzę, że ich to zainteresuje. - powiedziałem już trochę głośniej. Dyrektor tylko pokręcił głową na mnie słowa i spojrzał na chłopaka obok mnie.

- A ty Dylan. Jesteś kapitanem drużyny futbolowej. Ludzie w tej szkole cię podziwiają, a ty dajesz im taki przykład. Tyle razy powtarzałem, że nie można rzucać piłką na stołówce, a ty i tak robisz swoje. Nie wiem co się z tobą dziej, od roku zachowujesz się zupełnie inaczej. Naprawdę jestem zawiedziony twoim zachowaniem i to nie pierwszy raz. Jeśli nie weźmiesz się w końcu w garść to będę musiał wyciągnąć większe konsekwencje. Nawet jeśli będzie trzeba zawiesze cię jako kapitana.

- Ale tak nie można! - oburzył się.

- Oczywiście, że można. Jeśli nie przestaniesz się tak zachowywać to możesz zostać zawieszony nawet jako członek drużyny i nie będziesz mógł brać udziału w meczach. Radzę ci lepiej się zastanawiać nad tym co robisz. - ostrzegł go. Kąciki moich ust delikatnie podniosły się do góry. Dobrze mu tak. Pieprzony dupek, który uważa się za króla. - Zadzwonię do waszych rodziców i powiem o tym jaki bałagan narobiliście.

- Mogę coś powiedzieć? - spytałem podnosząc dłoń do góry.

- Co takiego?

- Radzę zadzwonić na podany numer mojej gosposi. Rodzice raczej nie odbiorą. - zasugerowałem. Nawet ja czasem muszę czekać parę dni, żeby do mnie oddzwonili.

- Ty masz gosposie? - spytał zdziowny O'Brien.

- Z pewnością ode mnie odbiorą. To jest ważna sprawa. - rzekł splatając dłonie. - I nie myślcie sobie, że kara was nie ominie. Jutro zostaniecie po lekcjach.

- Ale ja mam trening i plany!

- Nie interesuje mnie to, musisz zrozumieć, że każdy czyn ma swoje konsekwencje. - odpowiedział dyrektor nie wzruszony. - A ty masz coś do powiedzenia?

- Ja? Nie, mi to bez różnicy. I tak nie mam co robić. - powiedziałem i spojrzałem na swoją koszulkę. Zupa na niej zaczęła już wysychać.

- Nudziarz. - odezwał się Dylan. Przewróciłem oczami, ale nie chciałem się z nim kłócić przy dyrektorze.

- W takim razie to tyle. Idźcie się przebrać, a ja zadzwonię do waszych rodziców. I żeby było mi to ostatni raz. Następnym razem kara będzie bardziej surowa. Zwłaszcza dla ciebie Dylan, pamiętaj, że to twój ostatni rok w tej szkole, a takie rzeczy źle wyglądają w papierach. - ostrzegł go. Parsknięcie przypadkiem wyszło z moich ust. Widziałem jak O'Brien zabija mnie wzrokiem. - Thomas nie śmiej się, ciebie to też dotyczy. Pierwszy dzień w nowej szkole, a już wylądowałeś na dywaniku.

- Przepraszam. - mruknąłem.

- Zejdźcie mi już z oczu. Naprawdę jestem zawiedziony waszym zachowaniem. - wstaliśmy ze swoich miejsc. - I zmienicie te ubrania. - rozkazał zanim wyszliśmy.

- Jesteś strasznym dupkiem i egoistą. - powiedziałem, gdy wyszliśmy na korytarz.

- A ty nudziarzem. - stwierdził. - Jak może nie przeszkadzać ci siedzenie po lekcjach? Nikt normalny tego nie lubi.

- Wolę być nudziarzem niż ruchać się z każdą laską na boku. - odpowiedziałem, Dylan spojrzał na mnie zdziowny.

- Skąd takie przypuszczenie?

- Jesteś tutaj jakimś pieprzonym królem. Nawet dyrektor stwierdził, że jesteś przykładem dla wielu uczniów. Co oznacza, że jesteś popularny. W każdej szkole jest ta grupka popularnych nastolatków. W dodatku ty jesteś kapitanem drużyny. Czyli jesteś najpopularniejszy z nich wszystkich, więc każdy się do ciebie lepi, żeby złapać trochę tej popularności. Jesteś wysportowany, a dziewczyny na to lecą. Nadążasz? - wyjaśniłem mu dokładnie, żeby jego móżdżek to pojął.

- Sądzisz, że skoro jestem popularny to rucham się z każdą dziewczyną w kantorku?

- Tak, dokładnie tak sądzę.

- W takim razie się grubo mylisz, ponieważ...

- Thomas! - krzyk Liama dotarł do moich uszu. Razem ze Stilesem szybkim krokiem podeszli w moją stronę. - Co powiedział dyrektor?

- Jakieś bzdety i muszę jutro zostać po lekcjach. - odpowiedziałem.

- Tata będzie zły. - odezwał się Stiles do swojego brata. Widzenie ich podwójnie miesza mi w głowie.

- Jakoś mu to wynagrodze. Masz może jakąś koszulkę w szafce? - spytał Dylan.

- Tak właściwie to ja już ją zaklepałem. - wtrąciłem się. Oczywiście, że tego nie zrobiłem, ale chcę zrobić mu na złość.

- W którym momencie niby? - unosił brew do góry.

- No widzisz, nawet nie zauważyłeś. Może to ty powinieneś popracować nad szybszą reakcją. - powiedziałem i złapałem chłopaków za nadgarstki ciągnąć za sobą. Mam dość rozmowy z Dylanem. - Bez urazy Stiles, ale twój brat to straszny dupek.

- Wiem, ale jakbyś go bliżej poznał to może zmieniłbyś zdanie.

- Wątpię i nie mam zamiaru go bliżej poznawać. - zatrzymałem się na moment i puściłem ich nadgarstki - A właśnie, masz może pożyczyć koszulkę? - spytałem niewinnie.

- Mam. - westchnął. Poszliśmy w stronę jego szafki. Niestety szafka Stilesa znajdowała się na pierwszym piętrze, więc musieliśmy wchodzić na górę. - Proszę. - podał mi koszulkę, zmarszczyłem brwi na jej widok. Była zwinięta w kulkę.

- Wygląda jak wyjęta psu z gardła. - stwierdziłem i wziąłem ją do ręki. Zwykła sportowa duża koszulka. Była prawie cała czarna i niektóre elementy były białe. Przynajmniej tyle widziałem, bo jej nie rozłożyłem.

- Nie narzekaj. Zaraz ci ją zabiorę.

- Dobra! - podniosłem ręce do góry. - Idę się przebrać, zaraz wracam.

Poszedłem do toalety i przebrałem się w jeden z kabin. Nie było tutaj nikogo, co w sumie nie jest dziwne, bo większość uczniów jest jeszcze na stołówce. Obejrzałem się w lustrze, na przodzie koszulki widniał biały numer dwadzieścia dwa. Zmyłem jeszcze szybko z twarzy kropelki tej pieprzonej zupy, to był pierwszy i ostatni raz kiedy ją wziąłem w tej szkole. Na szczęście moje włosy nie ucierpiały na tym wszystkim. Wyszedłem z łazienki i gdy tylko Liam mnie zobaczył zaczął się śmiać jak opętany.

- O kurwa. - powiedział Liam i aż zginając się wpół ze śmiechu.

- Ha, ha. Bardzo śmieszne. - bruknąłem. Stiles początkowo próbował zachować powagę, ale po chwili nie wytrzymał i zaczął śmiać się razem z Liamem. - Co was tak śmieszy? Wiem, że jest za duża, ale bez przesady.

- Widziałeś się w lustrze? - spytał Dunbar przecierając twarz, bo aż łzy mu poleciały.

- Tak?

- A widziałeś tył koszulki? - zaprzeczyłem od razu. Liam kazał mi się odwrócić i zrobił mi zdjęcie. Koszulka którą miałem na sobie miała nie tylko numer dwadzieścia dwa z przodu i z tyłu, ale również nazwisko. O'Brien. Kurwa O'Brien. - Dwadzieścia dwa to numer Dylana.

- Stiles zamorduje cię. - powiedziałem w pełni poważnie.

- Nie moja wina! - bronił się. - To mój brat, czasem nasze ciuchy się mieszają. Nie patrzyłem co biorę z szafy!

- Jak mogłeś nie zauważyć, że to nie twoja koszulka! - krzyknąłem załamany. Paręnaście minut temu kłóciłem się z tamtym dupkiem, a teraz mam na sobie jego koszulkę.

- Może nikt nie zauważy. - zgromiłem go wzrokiem.

- Świetnie mi idzie tego pierwszego dnia. Naprawdę. - powiedziałem wzdychając.

Jeśli tak ma wyglądać każdy dzień w tej szkole to nie wiem czy przeżyje do końca tygodnia.

***

Wrzucam pierwszy rozdział nowego opowiadania. Nowe rozdziały będą wrzucane dopiero po zakończeniu publikacji "You need me", więc jest to taka zapowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top