Wherever You Are
- Doktor Sam Ownes! - krzyczał Hopper do słuchawki - Nie mam pojęcia! Nie wiem, ilu przeżyło!
Jean oparła się o ścianę w jadalni, a pod plecami czuła kartki z nabazgranymi rysunkami czegoś co, jak się domyślała, było przejściem lub jakimiś korytarzami. Nigdy wcześniej nie była w domu Byersów i nie licząc tych dziwnych rysunków i tego, że pełno w nim było teraz porozrzucanych przedmiotów, wydawał jej się całkiem normalnym, przytulnym domem.
- Ja jestem z policji! Komendant Jim Hopper! - był coraz bardziej zirytowany.
- Jak tam? - Steve stanął obok Jean i podobnie jak ona oparł się o ścianę.
- Jest okej, ale - spojrzała na Willa, który leżał na kanapie - strasznie żal mi tego chłopca.
- Tak, mi też - szepnął.
- Nie uwierzyli, prawda? - odezwał się Dustin, a Jean przeniosła wzrok na czwórkę siedząca przy stole. Steve ruszył się i podszedł do okna w kuchni wbijając wzrok w coś na zewnątrz.
- Zobaczymy - mruknął Hopper.
- „Zobaczymy"? Nie możemy tu siedzieć, gdy te potwory szaleją! - oburzył się Mike.
- Zaczekamy tu na pomoc - burknął Hopper przez zaciśnięte zęby, po czym wyszedł z kuchni.
- Mike, - zaczęła Jean spokojnym tonem - może na razie powinniśmy poczekać, ale na pewno nie będziemy siedzieć bezczynnie.
Wheeler spojrzał na Brown spod zmarszczonych brwi i było widać, że nie był usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Zapadła długa cisza, podczas której nikt się nie odzywał, nawet Steve. W końcu jednak Mike wstał od stołu i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Jean zerknęła na Steve'a, a Steve na nią i oboje podążali wzrokiem za Wheelerem.
- Wiecie, że Bob założył klub AV? - zapytał w końcu.
- Naprawdę? - szepnął Lucas.
- To on zgłosił propozycję w szkole. Urządził zbiórkę na sprzęt. Nauczył pana Clarke'a, jak go używać. Nieźle, co?
- Tak - zgodzili się Dustin i Lucas.
Mike wrócił do stołu i położył na nim dziwną niebieską kostkę. Jean nie miała pojęcia co to takiego, ale zdawała sobie sprawę, że dzieciaki, które siedziały przed nią już tak.
- Nie pozwólmy, by zginął na marne - kontynuował Mike.
- To co chcesz zrobić, Mike? - zapytał Dustin - Szeryf ma rację, sami nie pokonamy demopsów.
- Demopsów? - powtórzyła Max z ironią, a wszyscy na nią spojrzeli.
- Demogorgon plus psy. Demopsy. - wyjaśnił Dustin, dziwnie gestykulując przy tym rękami - Wyraz złożony. Taka gra słowna.
- Dobra, zrozumiałam - burknęła Max i założyła ręce na klatce piersiowej.
- Gdyby to był tylko Dart... - Henderson zwrócił się ponownie do Mike'a.
- To cała armia - rzucił Lucas.
- Właśnie - zgodził się Dustin.
- Jego armia - powiedział Mike i podniósł wzrok na swoich przyjaciół.
- To znaczy? - Steve odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu. Jean spojrzała na niego, ale on całą swoją uwagę skupił na młodszym bracie Nancy.
- To jego armia. Może jeśli powstrzymamy jego, to powstrzymamy jego armię - Mike ruszył do salonu, a cała reszta za nim. Przeszukiwał kartki z rysunkami Willa, aż w końcu znalazł tę, o którą mu chodziło. Uniósł ją, pokazując czarno-biały rysunek jakiegoś monstrum. Jean poczuła jak gęsia skórka rozchodzi się po jej ciele, na samą myśl, że coś takiego istniało naprawdę.
- Potwór z cieni - szepnął Dustin, patrząc na rysunek.
- Dopadł Willa na boisku. Lekarz mówił, że jest jak wirus.
- To przez niego łączy się z tymi tunelami? - zapytała Max.
- Łączy się z tunelami, potworami, drugą stroną - odpowiedział Mike.
- Powoli, - uspokoił go Steve - powoli...
- Czekajcie, - przerwała Jean, starając się uporządkować myśli - czyli on może widzieć to samo co Will?
- Dokładnie, - potwierdził Mike - potwór z cieni jest wewnątrz niego. Gdy pnącza odczuwają ból, Will też go odczuwa.
- I Dart - dorzucił Lucas.
- Jasna cholera - Jean zasłoniła usta dłonią.
- Pan Clarke o tym mówił. Inteligencja roju - potwierdził Mike.
- Roju? - Steve starał się nadążać.
- Inteligencja zbiorowa. Taki superorganizm - wyjaśnił Dustin.
- To on wszystko kontroluje. - Mike wskazał na rysunek ogromnego potwora - Jest mózgiem.
- Jak łupieżca umysłów - Dustin wyglądał na lekko oszołomionego, Lucas pstryknął palcami i wskazał na Dustina, sugerując, że się z nim zgadza.
- Jak kto? - odezwali się równocześnie Jean i Steve.
- Poczekajcie moment - mruknął Dustin i poszedł w poszukiwaniu czegoś, a cała reszta wróciła do kuchennego stołu.
- Łupieżca umysłów. - powtórzył Henderson, gdy wrócił do kuchni, trzymając w dłoni jakąś książkę. Rzucił ją na stół i zaczął szybko kartkować, aż w końcu zatrzymał się na poszukiwanej przez niego stronie. Do salonu wrócił Hopper razem z Nancy i Jonathanem.
- Co, do diabła? - mruknął szeryf, wbijając wzrok w dwunastolatka.
- Potwór z niezbadanego wymiaru. - wytłumaczył Dustin - Jego korzenie sięgają tak daleko, że nie wie, skąd pochodzi. Zniewala rasy z innych wymiarów, kontrolując umysły za pomocą zdolności psionicznych.
- I to z nim mamy walczyć? - do Jean nadal nie dochodziło, że to wszystko działo się naprawdę.
- To tylko dziecięca gra - Hopper nie był przekonany do tego co przedstawił Dustin.
- To podręcznik. Wcale nie dla dzieci. - od razu wypalił Henderson - Chyba, że wie pan coś więcej od nas. To najlepsza metafora... - podniósł głos i wskazał palcem na Hoppera.
- Analogia - przerwał mu Lucas.
- Analogia? To teraz takie ważne? - Dustin machnął ręką - Dobra. To najlepsza analogia, żeby zrozumieć co to jest.
- Okej, czyli ten lubieżnik umysłów... - zaczęła Nancy, a Jean przewróciła oczami.
- Łupieżca - poprawiła ją. Nancy spojrzała na Jean, a Brown z kamienną twarzą wzruszyła ramionami. Steve też posłał jej zaciekawione spojrzenie.
- Czego on chce? - Nancy przeniosła wzrok na Dustina.
- Podbić nas. Ma się za członka rasy nadrzędnej - wytłumaczył Henderson.
- Jak Niemcy. Hitler - dodał Steve, a Jean jęknęła ciche "O mój Boże" i zasłoniła twarz dłonią.
- Naziści? - zapytał Dustin i zmarszczył brwi.
- No tak, naziści - mruknął speszony Harrington.
- Gdyby naziści pochodzili z innego wymiaru, jasne. Em, postrzega pozostałe rasy jako podrzędne.
- Chce władzy nad wszystkimi wymiarami - dorzucił Mike.
- Mówimy o całkowitym zniszczeniu świata - dokończył Lucas.
- Świetnie, wspaniale! Jezu - jęknął Steve i złapał się za tył głowy.
- Okej, czyli to coś stanowi mózg, który wszystko kontroluje. Zabijając go... - Nancy wzięła książkę do rąk.
- Zabijemy wszystko co kontroluje - dokończył Mike.
- Chwila, chwila, chwila. - przerwała Jean i zrobiła krok do przodu - Skoro zabijemy wszystko co kontroluje, to czy zabijemy też Willa?
- Nie, a przynajmniej tak nam się wydaje - odpowiedział Dustin.
- Dobra, jak to zabić? Kulami ognia czy jak? - Hopper zabrał Nancy książkę i zaczął czytać zawarte tam instrukcje.
- Nie, nie, nie. Żadnymi kulami ognia. Należy powołać armię nieumarłych, bo zombie nie mają mózgów, a łupieżcy umysłów zależy na mózgach właśnie. - Dustin uśmiechnął się niezręcznie do Hoppera - To tylko gra. Tylko gra.
Hopper zamknął książkę i westchnął ciężko. Cisnął ją na stół.
- Co ja tu, do diabła, robię? - warknął pod nosem i zaczął chodzić nerwowo po pokoju.
- Myśleliśmy, że czekamy na posiłki - jęknęła Jean, opierając się o ścianę. Rysunki pod jej plecami zaszeleściły, kiedy się poruszyła.
- Bo tak jest! - warknął szeryf, a jego wkurzony głos i podirytowanie, nikomu nie pomagało.
- Nawet jeśli się zjawią, to co? Karabiny są bezużyteczne! - wtrącił się Mike.
- Skąd wiesz? Nic nie wiemy! - podniósł głos Hopper.
- Wiemy, że zabił wszystkich w Laboratorium - brnął dalej Mike.
- I że te potwory znowu urosną - dorzucił Lucas z przejęciem w głosie.
- I że działają jak rój - mruknęła Jean.
- A tunele za chwilę dotrą do miasta - zakończył Dustin.
W pokoju pojawiła się kolejna osoba.
- Mają rację. - odezwała się Joyce Byers i były to jej pierwsze słowa odkąd cała grupa pojawiła się w jej domu - Musimy go zabić. Chcę go zabić - jej głos drżał, jakby lada chwila znowu miała wybuchnąć płaczem. Jean wyprostowała się, w momencie kiedy wzrok Joyce na bardzo krótką chwilę spoczął na niej. Brown zauważyła, że kobieta była w złym stanie.
- Ja też. - Hopper podszedł do niej - Ja też, Joyce, okej? Ale jak to zrobić? Nie wiemy, z czym dokładnie mamy do czynienia.
- Nie, ale on to wie - przerwała mu Jean i ruchem głowy wskazała na osobę, którą miała na myśli, a wszystkie spojrzenia z niej przeniosły się w to miejsce. Odpowiedzi na większość ich pytań leżały przed nimi, na wypłowiałej szarej kanapie. Mike pstryknął palcami jak Lucas wcześniej i podszedł bliżej kanapy.
- Tylko Will wie, jak go zniszczyć. Jest z nim połączony. Zna jego słabe punkty - wyjaśnił Wheeler.
- Myślałam, że nie możemy mu ufać. - szepnęła Max - Że jest szpiegiem łupieżcy umysłów.
- Tak, ale nie może szpiegować, jeśli nie wie, gdzie jest - Mike obrócił się i spojrzał na Hoppera.
Mężczyzna zmarszczył brwi i nie odzywał się. Jakby rozważał wszystkie za i przeciw, tego absurdalnego pomysłu.
- Okej, oto co zrobimy.
***
Steve chociaż na moment uwolnił się od niańczenia dzieci i mógł pobyć z Nancy sam na sam. Przygotowywali szopę do przetransportowania tam Willa, aby nie wiedział gdzie się znajduje. Przez to musieli pozbyć się wszystkich rzeczy ze środka i dodatkowo zakleić wszystkie okna, każdą dziurkę i szparę, po której Will mógł domyślić się gdzie się znajduje.
Steve jednak cały czas miał nieodparte uczucie, że wolałby, żeby w tej szopie razem z nim był ktoś inny. Odganiał od siebie te myśli, bo przecież to było to czego najbardziej chciał. Czasu i obecności z Nancy.
- Hej, - zaczęła Wheeler, kiedy zabijali okno czarnym materiałem. Steve spojrzał na nią zaciekawiony, co chciała mu powiedzieć - pomogłeś dzieciakom, to było... super.
- Tak. - stwierdził i kiwnął głową - To też zasługa Jean. Trzymała wszystkich w kupie - Steve sam nie wiedział czemu właśnie to wypalił.
- Lubisz ją? - zapytała Nance.
- Ta, ona jest... świetna - mruknął, starając się brzmiąc nonszalancko.
Nancy nic nie dodała na ten temat, więc odkaszlnął i zaczął dalej przypinać materiał.
- Same problemy z tymi smarkaczami - mruknął, wracając do tematu dzieciaków.
- Wiem coś o tym - rzuciła Nancy i znowu spojrzała na Steve'a.
- Dobra, gotowe - mruknął, przybijając ostatnie kawałki.
***
- Pani Byers? - Jean cicho odezwała się do kobiety, siedzącej przy kuchennym stole, gdzie przed chwilą stała cała grupa.
- Możesz mówić mi Joyce, kochanie - odezwała się łamiącym głosem kobieta.
Jean cicho podeszła do niej i odsunęła krzesło, na którym usiadła. Położyła dłonie na stole, przez chwilę wahając się czy powinna złapać panią Byers za dłonie. W końcu jednak zdecydowała się i delikatnie uścisnęła lodowato-zimne dłonie kobiety.
- Joyce, - zaczęła spokojnie - bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Kiedy... kiedy to wszystko się skończy i ja i moi rodzice będziemy chcieli ci w jakiś sposób pomóc.
Joyce słabo się uśmiechnęła, a jej oczy zrobiły się szkliste. Ścisnęła rękę Jean i spojrzała jej prosto w oczy.
- Jeanie, - nikt od bardzo dawna jej tak nie nazwał, poczuła jak dreszcz przechodzi po jej plecach - to bardzo szlachetne z twojej strony, że myślisz o mnie i mojej rodzinie. Porozmawiamy, kiedy odzyskam swojego syna. - wolną dłonią pogładziła Jean po policzku, po czym wstała - Muszę iść do Jonathana.
Wyszła na zewnątrz, zostawiając Jean w pustej kuchni.
***
Joyce, Hopper, Mike i Jonathan zamknęli się razem z Willem w drewnianej chacie, a cała reszta siedziała w domu Byersów. Jean zdążyła wypalić już conajmniej pięć papierosów, a jej paczka powoli zaczynała już pustoszeć.
Steve machał swoim kijem bejsbolowym, udając, że zabija niewidzialne potwory, a cała reszta była rozproszona po domu. Harrington znudził się w końcu swoimi ćwiczeniami i usiadł na podłodze obok Jean.
- Hej - odezwał się.
- Hej - odpowiedziała.
- Szybko łapiesz co tu się dzieje. - powiedział, bawiąc się uchwytem kija - Mi to zajęło o wiele dłużej, ale zostałem rzucony na głęboką wodę.
- Staram się nadążać, - odpowiedziała Jean - no i staram się słuchać co mówi Dustin.
- Czasami ten smark ma trochę racji. - przyznał Steve - Każdy z nich ma.
W tym momencie światła w całym domu zaczęły migotać, świadcząc o tym, że coś się dzieje. Jean i Steve poderwali się z podłogi i podeszli do okna, gdzie stała już cała reszta. Po kilkunastu długich minutach Hopper i reszta wparowali przez drzwi kuchenne do środka. Szeryf od razu złapał za pusty skrawek papieru i długopis.
- Co się dzieje? - zapytała od razu Jean.
- O co chodzi? - dodał zaniepokojony Dustin.
Hopper usiadł do stołu i zaczął pisać, a wszyscy ustawili się dookoła niego.
- On mówi, ale nie za pomocą słów - wyjaśnił, zapisując coś na kartce.
- Alfabet morsa - szepnęła Jean, widząc ciąg kropek i kresek, które zapisał Hopper.
- T-U-T-A-J. - przeliterował na głos szeryf - To nadal Will. Rozmawia z nami.
***
- Ty mówisz, - Jean wskazała na Dustina - ja piszę, wy tłumaczycie. - pokazała na Lucasa i Max - Zaczynamy?
- Chwila, a co ze mną? - odezwał się Steve, który stał obok Nancy.
- Staraj się nie przeszkadzać - odpowiedziała i kiwnęła głową w stronę Dustina.
- Okej, mam sygnał. Kreska, kreska, kropka, kropka. - Henderson mówił, a Jean z prędkością światła zapisywała symbole na kartce.
- Mam, „z" - odezwał się Lucas, a Jean od razu zapisała literę poniżej symboli.
- Kropka, kreska - odezwał się Dustin.
- To „a" - tym razem wypaliła Max.
Kontynuowali to, do momentu aż powstało całe zdanie. Jean spojrzała na to co zapisała.
- „Zamknąć przejście" - odczytała i spojrzała na Steve'a, a w tym samym momencie zadzwonił telefon.
- Cholera jasna! - krzyknął Dustin.
- Niech ktoś to odbierze - Jean podniosła głos.
Dustin rzucił słuchawką, przerywając połączenie i dźwięk telefonu. Telefon zadzwonił znowu, a Nancy od razu wyrwała go i rzuciła o podłogę.
- Myślicie, że to usłyszał? - zapytała Max.
- Zwykły telefon. Mógłby być gdziekolwiek - stwierdził Steve.
- Myślisz, że nie zna dźwięku swojego domowego telefonu? - jęknęła Jean i szybko odwróciła się w stronę okna, słysząc niepokojący dźwięk.
- Niedobrze. - odezwał się Dustin - Bardzo niedobrze.
- Do salonu, już! - zarządziła Jean i zgarnęła wszystkich do salonu. Joyce, Mike i Jonathan z Willem wpadli do środka przez drzwi kuchenne, a Hopper zaraz za nimi, ściskając w dłoniach wiatrówkę. Jean zamknęła za nim drzwi i przekręciła zamek, chociaż i tak wiedziała, że to nic nie da. Zgarnęła przy okazji nóż kuchenny, który stanowił jej jedyną broń.
- Odejść od okien! - krzyknął szeryf i ustawił się na samym przodzie grupy - Wiesz jak tego używać? - wyciągnął broń w stronę Jonathana.
- Co? - zapytał starszy Byers.
- Umiesz strzelać?! - warknął Hopper, podniesionym głosem.
- Ja umiem - odezwała się Nancy, a Hopper rzucił jej broń.
Hopper, Steve i Nancy stali z przodu. Za nimi ustawiła się Jean i Jonathan, a Joyce razem z nieprzytomnym Willem i dzieciakami za nimi. Lucas celował z procy, a Mike trzymał w dłoni coś co miało służyć mu do obrony. Wszyscy wbili wzrok w drzwi wejściowe, oczekując w napięciu co się w nich pojawi. Jean zacisnęła dłoń na rączce noża. Pomyślała, że przynajmniej umrze w walce.
- Gdzie one są? - szepnęła Nancy trzymając wiatrówkę. Znowu usłyszeli dźwięk demopsa na zewnątrz.
- Co one robią? - głos Nancy zawisł w powietrzu.
Jean zdążyła odmówić już chyba wszystkie modlitwy, które znała. Jeżeli wyjdzie z tego cało, obiecała sobie i Bogu, że co niedziele będzie na mszy.
Dobiegały ich kolejny przerażające dźwięki z zewnątrz, ale jakby coś zabijało demopsy, a nie na odwrót. Skomlenie i dźwięki łamanych kości.
Okno wybuchło, a do środka wleciało truchło demopsa. Jean krzyknęła z przerażenia, ale nie była jedyna. Mocniej zacisnęła dłoń na rączce noża, o ile było to możliwe, serce waliło jej w piersi jak oszalałe, a krew szumiała w uszach.
- Jasna cholera - mruknął Dustin.
- Jest martwy? - zapytała Max.
Hopper szturchnął butem truchło i kiwnął głową. Drzwi zaskrzypiały, wszyscy obrócili się w tamtą stronę z wycelowaną bronią. Zamek przekręcił się, a Jean przesunęła się do przodu zasłaniając Max i Dustina, aby w razie czego mieli jakąkolwiek szansę na ucieczkę. Drzwi powoli otworzyły się, a do środka weszła dziewczynka w jasnych jeansach, czarnej koszulce i marynarce. Krótkie włosy miała ulizane do tyłu, a na twarzy makijaż w stylu tych punkowców, których Jean widywała w szkole. Wszyscy opuścili broń, będąc w wyraźnym szoku. Mike zaczął wychodzić na przód.
- Czy to? - szepnęła Jean do Steve'a, ale chłopak nie odpowiedział tylko kiwnął głową.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top