It's nothing
Camaro było ciasne. O wiele za ciasne dla czwórki dzieciaków i dwójki nastolatków. Jean siedziała na tylnym siedzeniu, praktycznie wgnieciona w szybę. Steve był nadal nieprzytomny i leżał częściowo na niej, a częściowo na Mike'u, a Brown przyciskała do jego głowy szmatkę wypełnioną lodem. Dustin siedział w podobnej pozycji co Jean, ale przyciśnięty do szyby po drugiej stronie, trzymając na kolanach pojemnik z benzyną. Max prowadziła, a Lucas starał się ją nawigować. Jean żałowała swojej decyzji tak szybko jak wsiedli do samochodu.
- Nancy? - usłyszeli głos Steve'a. Patrzył na Mike'a, a Wheeler tylko się skrzywił.
- Jezu, ty żyjesz - szepnęła Jean, a w odpowiedzi dostała tylko jęk Harringtona.
Chciał przyłożyć sobie dłoń do nosa, ale Brown go powstrzymała.
- Lepiej nie dotykaj - dodała, trzymając jego rękę.
- Dzielnie walczyłeś, kolego. - powiedział Dustin - Dokopał ci, ale byłeś dzielny. Już dobrze.
- Jedź prosto przez osiemset metrów - poinstruował Lucas, a Steve przeniósł na niego wzrok - i skręć w lewo na Mount Sinai.
- Co się dzieje? - wycharczał i w tym samym momencie dotarło do niego kto prowadzi samochód. - O Boże! - zaczął.
- Hej, wyluzuj - szepnęła Jean.
- O mój Boże! - jęczał Steve coraz głośniej.
- Spokojnie, umie jeździć - dodał Dustin, starając się przekonać Steve'a, siebie samego i całą resztę, że Max wie co robi.
- Po parkingu! - rzucił Mike.
- To się liczy - odezwał się Lucas z przedniego siedzenia.
- Chcieli cię zostawić - szepnął Dustin do Steve'a.
- O Boże!
- Ręczyliśmy za ciebie! - odezwała się Jean, starając się utrzymać go na miejscu. Miała już dość przytrzymania chłopaków tego wieczoru.
- Wooooo, co się dzieje? - krzyknął, gdy Max dodała gazu.
- Mówiłam, żebyś nie jechała więcej niż sześćdziesiąt! - krzyknęła Jean.
- Boże. Nie! Zatrzymaj się! Zwolnij! - krzyczał Steve, całkowicie pochłonięty przez panikę.
- Mówiłem, że będzie świrował! - krzyknął Mike.
- Stop! - krzyczał dalej Harrington.
- Mówiłam, że nie będę go uspokajać! - przekrzyczała Steve'a Jean.
- Zamknijcie się! Próbuję się skupić! - wrzasnęła Max, a Jean odmawiała w głowie wszystkie modlitwy jakie znała, bo była pewna, że wylądują albo w rowie albo na drzewie.
- Mount Sinai! Lewo! Skręcaj w lewo! - krzyknął tym razem Lucas, a Max gwałtownie skręciła, rozbijając przy tym czyjąś skrzynkę na listy albo kosz na śmieci, Jean nie była już niczego pewna.
Steve krzyczał, Mike i Dustin krzyczeli, Jean, Max i Lucas też krzyczeli.
Kiedy jakimś cudem dotarli na farmę, rozbijając przy tym kilka drewnianych szyldów, Jean miała ochotę ucałować ziemię.
- Niesamowite - powiedział Mike.
- Przeżyliśmy? - głos jej drżał, wymruczała „o mój Boże" pod nosem i skierowała wzrok na czwórkę dzieciaków - I to dlatego ja będę od teraz prowadzić. Zawsze!
- Mówiłam. Śmigacz - uśmiechnęła się zawadiacko Max, a Jean przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli jej zbliżyć się do żadnego samochodu, a tym bardziej jej.
Dzieciaki wysiadły z samochodu i od razu zaczęły przygotowywać się do zejścia do korytarzy. Zaraz za nimi Jean, a Steve praktycznie wypadł z samochodu, jęcząc przy tym w niebogłosy.
- No dalej - Jean pomogła mu wstać.
- Słuchajcie - zaczął Steve, gdy stanął na dwóch nogach, opierając się częściowo o Jean, a częściowo o drzwi camaro. Wszyscy go zignorowali i zaczęli się ubierać. Gogle, chustki i kurtki, wszystko co tylko mogło przydać się pod ziemią. Zabrali też paliwo w kanistrze. - A ty dokąd się wybierasz? - wskazał na Mike'a, który zaczął przy czymś grzebać
Mike nic sobie z tego nie zrobił.
- Ogłuchłeś? Halo?! - krzyczał Steve - Nie idziemy tam! Mówiłem wyraźnie!
- Hej, może powinniśmy się przygotować i iść razem z nimi? - przerwała mu Jean i puściła jego ramię. Podeszła do bagażnika i machnęła głową na Steve'a, po czym zaczęła się ubierać - Nie zamierzam ich zostawić.
Steve nadal krzyczał, zaczął chodzić i rzucać rzeczami, które przygotowały dzieciaki.
- Steve! - odkrzyknął Dustin - Jesteś wkurzony, dobra. Ale członek zespołu wymaga wsparcia i naszym obowiązkiem jest go udzielić.
Max, Lucas i Mike ruszyli z kanistrami do wejścia. Jean stanęła za nimi i zsunęła z ust chustkę, którą udało jej się ubrać. Steve spojrzał na nią, a potem na Dustina i znów na nią.
- Nie zostawię ich - powiedziała, patrząc Stevowi prosto w oczy.
- Obiecałeś Nance, że będziesz nas chronił - kontynuował Dustin i schylił się do bagażnika i wyciągnął coś z niego.
- Ja jej nic nie obiecywałam - wymamrotała pod nosem Jean.
- To nas chroń - dokończył Henderson i podał Harringtonowi plecak razem z jego kijem. Steve westchnął głęboko, spojrzał na Jean, która wzruszyła ramionami i zabrał plecak od Hendersona. Dustin poszedł przodem, a Jean i Steve szli z tyłu.
- Nie wierzę, że to robimy - szepnęła Jean, obserwując jak Mike i Lucas kilkanaście metrów przed nimi mocują linę, po której będą schodzić pod ziemię.
- Nie wierzę, że mnie przekonaliście - Steve spojrzał na dziewczynę, której było widać tylko oczy.
Wszyscy zebrali się wokół dziury, która prowadziła pod ziemię.
- Ciągniemy losy? - zapytał Lucas i podniósł wzrok z dziury na otaczające go osoby.
- Wejdę pierwsza - zdecydowała się Jean - później wy i na końcu Steve.
- Jesteś pewna? - upewniał się Harrington, obserwując jak Jean sprawdza wytrzymałość liny i supeł, który miał ją utrzymać. Jean wgramolił się do dziury, trzymając za linę i gdy jej głowa znalazła się na poziomie gruntu spojrzała na Harringtona.
- Do zobaczenia na dole - powiedziała i puściła mu oczko.
Kiedy Jean puściła linę i jej stopy uderzyły o ziemię, w powietrze uniosły się wielkie kłęby pyłu, które nie opadały tylko cały czas wirowały w powietrzu. Było ciemno, cicho i wilgotno. Oświetliła latarką obie części korytarza w poszukiwaniu zagrożenia. Było kompletnie pusto.
- Możecie schodzić! - krzyknęła Jean.
Zaraz obok niej pojawiła się reszta grupy, a na samym końcu Steve.
- Jasna cholera - szepnął, gdy rozejrzał się po miejscu, w którym się znalazł.
- Zdaje mi się, że w tę stronę - odezwał się Mike, wskazując na jedną część korytarza.
- Zdaje się czy na pewno? - zapytał Dustin z powątpiewaniem w głosie.
- Na sto procent! Idźcie za mną! - krzyknął i ruszył do przodu.
- Wo, wo, wo, hej. Nie wydaje mi się! - zatrzymał ich Steve. - Jeśli którekolwiek z was, gówniarze, tu wykorkuje to mnie się oberwie. Jasne, matole? - poświecił latarką, oglądając teren - Od teraz ja idę przodem. Za mną!
Szybkim krokiem ruszyli do przodu, żeby zlokalizować miejsce, w którym musieli wzniecić ogień. Po kilku minutach dotarli do przestronnej jaskini, która rozgałęziała się na kilka innych korytarzy, prowadzących jeszcze głębiej w te wyżłobione korytarze.
- Boże - wyrwało się, któremuś dzieciakowi, a Jean w tej ciemności nie była w stanie rozpoznać któremu.
- Co to za miejsce? - głos Max mogła z łatwością odróżnić.
- No dalej, nie zatrzymajcie się - ponaglał ich Steve z przodu i ruszyli dalej w jeden z korytarzy. Jean starała się zapamiętywać drogę, którą tu przyszli, żeby w razie wypadku mogli szybko uciekać i znaleźć wyjście.
Dustin zatrzymał się kawałek przed nią i spojrzał na sklepienie.
- Co do diabła? - powiedział i w tym samym momencie dziwna forma, która znajdowała się na suficie wypluła coś przypominającego ślinę.
- Dustin! - krzyknęła, ale nie zdążyła go pociągnąć do tylu, a cała zawartość tego stworzenia spadła na Dustina.
Henderson upadł na plecy. Krzycząc i wijąc się jakby był w konwulsjach. Jean pomogła mu się podnieść i starała się obejrzeć jego twarz. Czy wszystko było z nią w porządku, czy nie miał oparzeń lub innych ran.
- Wszystko będzie w porządku, Dustin. Nic ci nie będzie - zapewniała go Brown przez cały czas.
- Co się stało?! - krzyknął Steve, który razem z resztą cofnęli się z korytarza. Dustin nadal krzyczał i tarł rękami chustę, którą miał na twarzy.
- Wpadło mi do ust! Mam to w ustach! Cholera! - krzyczał w panice i wydawał dźwięki jakby miał zaraz zwymiotować. Ostatecznie splunął tylko na ziemię i podniósł głowę z całymi mokrymi ustami. Jean nie wiedziała czy to jego ślina czy substancja, która wypłynęła z tego czegoś z sufitu. - Nic mi nie jest.
Jean westchnęła i podniosła się z kolan. Przetrzepała spodnie i wyprostowała się.
- Ty tak na poważnie? - zapytała Max.
- Bardzo śmieszne. - burknął Steve - Idziemy.
- Zaczekajcie! Chwila! - próbował zatrzymać ich Dustin.
Po kilku kolejnych minutach w komu udało im się dotrzeć do miejsca, o którym mówił Mike.
- Dobra, Wheeler. - mruknął Steve i oświetlił jaskinie, do której weszli - Znaleźliśmy twoje centrum.
- Do dzieła - zarządził Mike.
***
To było dziwne miejsce. Podobne do poprzedniej jaskini, ale wydawało się inne. Bardziej żywe i faktycznie przypominające centrum organizmu. Tak jakby znaleźli się w jakimś ważnym organie i mieli zamiar go podpalić. Wszyscy zaczęli pryskać i oblewać jaskinie benzyną, którą przynieśli. Jean cały czas czuła dziwny niepokój, który rósł w miarę jak wchodzili w głąb tunelów.
W końcu gdy wszystko było gotowe, wycofali się z jaskini, do korytarza, z którego przyszli.
- Gotowi? - zapytał Steve, a wszyscy pokiwali głowami.
- Podpalaj - odezwał się Dustin i podał mu zapalniczkę.
- Jestem za to po uszy w gównie - mruknął Steve, podpalił zapalniczkę i rzucił ją do środka. Płomienie momentalnie wybuchnęły. Jean poczuła gorąc na twarzy. W jaskini zrobiło się jasno i pojawiły się dziwne macki, których Brown wcześniej nie dostrzegła. Steve krzyknął żeby zaczęli wiać, więc wszyscy ruszyli biegiem w stronę wyjścia. Jean puściła dzieciaki przodem za Stevem, a sama biegła na końcu, czując smród palonych tkanek i gorąc płomieni. „To nie będzie takie łatwe" pomyślała, czując, że niedługo pojawią się za nimi demopsy.
- Tędy! Ruchy! - krzyczał Steve, ponaglając wszystkich.
Mike potknął się, a macka, która pojawiła się z ziemi złapała go za nogę. Jean zatrzymała się i od razu zaczęła szarpać za to coś, żeby uwolnić nogę Mike'a. Za Wheelerem pojawiła się reszta.
- Cofnijcie się! - krzyknął Steve, wyciągając kij. Jean cofnęła się od nogi Mike'a, a Harrington zaczął uderzać w mackę z całych sił, aż wypuściła jego nogę.
- Wszystko w porządku? - zapytał Dustin, a Mike kiwał głową.
Steve podszedł do Jean, podając jej rękę żeby mogła wstać.
- Wszystko dobrze? - zapytał.
- Tak, ruszajmy. - otrzepała się i w tym samym momencie usłyszeli znajomy ryk - Demopsy - szepnęła.
- Dart - odezwał się Dustin.
- Henderson, to nie pora na takie wygłupy - wrzasnęła Jean.
- Zaufajcie mi! Hej, to ja. - zwrócił się do demopsa - Dustin. Pamiętasz mnie?
Potwór wydał z siebie dźwięk podobny do bulgotania.
- Dasz nam przejść? - stwór wyszczerzył swój kwiatopodobny pysk wypełniony ostrymi zębiskami - No dobrze. Przepraszam, że zamknąłem cię w schronie. Chamskie zagranie. Jesteś głodny?
- Zwariował - skomentował Lucas, a reszta go uciszyła.
- Mam twój przysmak. Nugat - wskazał na batonik, który trzymał w ręce. Rozpakował go i położył przed potworem - Patrz, pycha, proszę. Masz, wcinaj.
Dustin machnął na cała resztę, żeby się ruszyli i szybko przechodzili obok stwora.
- Mam ich więcej. - powiedział, dał mu kilka, po czym powoli wstał - Żegnaj, kolego.
Dustin ruszył do reszty i szybko zaczęli wycofywać się z tego korytarza. Nie zwalniali tempa, bo doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że potworów więcej.
- Szybko! Ruchy! - krzyczał Steve, a światło latarki odbijało się na ścianach kiedy biegł i wymachiwał nią.
Nagle korytarzami zatrzęsło. Jean wyładowała na ścianie, a Max i Dustin na ziemi.
- Co to było? - zapytała rudowłosa, kiedy wszyscy się podnieśli i usłyszeli przerażający ryk z głębi tunelów.
- Nadchodzą - Dustin brzmiał na przerażonego.
- Uciekajmy! Uciekajmy! - zaczął krzyczeć Mike i wszyscy rzucili się biegiem w stronę wyjścia, do którego nie było już daleko.
Z daleka zobaczyli linę, a warczenie potworów przerywane było odgłosami wzajemnego poganiania się. Max wydostała się jako pierwsza po tym jak Steve ją podsadził. Jean podbiegła do niego i pomogła mu podsadzić Lucasa, a następnie Mike'a.
- No dalej! - ponaglił ich Steve.
Podsadzali każdego z dzieciaków po kolei. Max, Mike i Lucas byli już na górze. Kiedy pomagali podsadzić się Dustinowi usłyszeli, że demopsy są bardzo blisko.
- Dalej, Dustin! - krzyknęła Jean i z niemałym wysiłkiem, razem ze Stevem wypchnęli Dustina z tunelu.
Trójka, która była na górze wciągnęła Hendersona na powierzchnię, ale potwory właśnie w tym momencie wybiegły zza zakrętu, nadciągając potężną chmarą w stronę Jean i Steve'a. Nie było szans, że którekolwiek z nich się już wdrapie, ale Jean miała w głowie to, że przynajmniej dzieciaki były bezpieczne. Była przerażona, ale gotowa na to co miało nadejść. Zaakceptowała ryzyko w momencie, w którym weszła ze Stevem do tej przeklętej piwnicy, żeby sprawdzić czy demopies tam siedział.
Wszystko działo się tak szybko, że ledwo była w stanie to zarejestrować. Demopsy były jakieś pięć metrów od nich, Jean zamknęła oczy, ale w tym momencie poczuła, jak Steve obraca ją i przyciąga do siebie, chroniąc własnym ciałem. Atak jednak nie nadszedł, chociaż wyraźnie czuła potwory biegnące tuż obok nich. Otworzyła oczy dopiero kiedy poczuła, że oprócz niej i Steve'a nie ma tam już nikogo. Spojrzała na Steve'a, a on na nią, nadal trzymając ją w ramionach. Serce Jean biło za szybko, zdecydowanie za szybko. Odkaszlnęła i powoli się wyprostowała, a Steve w końcu zdał sobie sprawę, że chyba trochę za długo ją trzymał i całkowicie ją puścił. Jean spojrzała w głąb ciemnego tunelu, po demopsach nie było nawet śladu.
- Pobiegły? - zapytało któreś z dzieciaków, Jean szumiało w uszach tak, że nie mogła rozpoznać głosu.
- On je wezwał. - szepnęła i spojrzała na Steve'a, który patrzył na nią - Pobiegły do niego.
- Chodź, Jean. Spadajmy stąd - szepnął Steve i ułożył z dłoni łódeczkę, aby Jean mogła się na nim podeprzeć i wyjść na powierzchnię. Miała ochotę ucałować ziemię pod sobą, ale resztkami sił, które opuściły ją w momencie, w którym tylko dotknęła trawy, pomogła wciągnąć Steve'a na powierzchnię. Oboje padli na plecy przy wejściu do korytarzy, dysząc głęboko. Steve zdarł z siebie chustkę i gogle, które miał na sobie, a Jean zrobiła to samo.
- Nie wierzę, że mnie do tego przekonałaś - wycharczał tylko i po paru głębszych oddechowych wstał. Jean przetarła policzki dłońmi, czując, że w miejscu, w które uderzył Billy już zaczyna formować się opuchlizna. Dziewczyna wstała mając w głowie myśl, że na odpoczynek będzie czas kiedy okaże się, że wszystko się powiodło.
Kiedy wszyscy stali już na powierzchni, światła samochodu samorzutnie się włączyły, świecąc na całą grupę. Jean zasłoniła rękawem oczy, bo intensywność tego światła z każdą sekundą wzrastała. Po czym światła wróciły do standardowej jasności.
- Zrobiła to - szepnęła Jean i spojrzał na Steve'a, który też na nią patrzył.
- To koniec? - zapytał Lucas.
- Miejmy nadzieję - odezwała się Max.
- Wracajmy do domu Byersów. - mruknął Mike - Trzeba dowiedzieć się co z Eleven... i Willem.
Dzieciaki władowały się z powrotem do samochodu, a Jean i Steve stali jeszcze na zewnątrz. Ciemnowłosa spojrzała na niego. Nie wiedziała co powinna mu powiedzieć. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego co stało się tam na dole. Była gotowa umrzeć, ale Steve był gotowy umrzeć za nią.
- Steve, - chłopak skierował na nią wzrok - zasłoniłeś mnie przed nimi.
- Tak, wiesz, ja...
- Dziękuję - przerwała mu, wzięła go za rękę i delikatnie ją ścisnęła.
- Jean, to nic takiego.
Zapanowała między nimi cisza, ale czuli na sobie spojrzenia dzieciaków, które siedziały już w samochodzie.
- Zrobiliśmy to - Jean spojrzała na Steve'a i uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Tak, zrobiliśmy - uśmiechnął się do dziewczyny, bo nie był w stanie powiedzieć nic więcej, widząc uśmiech i błyszczące oczy Jean Brown.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top