Get In, Loser. We're Hunting a Demodog.

2 listopada, 1984
Jean zatrzasnęła drzwi swojej szafki. Podskoczyła, gdy zobaczyła za nimi Eddiego, którego się tam zdecydowanie nie spodziewała.

- Jezu Chryste - zamrugała i teatralnie złapała się za serce.

- Wystraszyłem cię, Brown? - zapytał jakby wcale nie było to wiadome, a on tylko potrzebował usłyszeć to z jej ust. Przekręcił głowę i zawadiacko się uśmiechnął.

- Czemu ciągle to robisz? - jęknęła i ruszyła w stronę stołówki, a Eddie zaraz za nią.

- Mamy dzisiaj ważną rozgrywkę. Może w końcu wpadniesz i zagrasz z nami? - zadał swoje święte pytanie Munson.

- Od pierwszej klasy starasz się mnie do tego przekonać, ale odpowiedź nadal jest taka sama - uśmiechnęła się do niego, bo stało się to dla nich swego rodzaju żartem, który tylko oni rozumieli. Pchnęła drzwi do stołówki i weszli do pomieszczenia wypchanego po brzegi nastolatkami. Eddie wyrównał z nią krok i przyjrzał jej się uważnie, a ona zrobiła to samo. Jego kręcone włosy sięgały już za uszy, jak zwykle był ubrany w swoją koszulkę Hellfire Club, jeansową kamizelkę, czarne potargane spodnie i białe Reeboki. Stojąc obok siebie wyglądali co najmniej dziwnie. Cheerleaderka i metalowiec. W sumie to chciałaby kiedyś zagrać z nim i jego kolegami i przekonać się o co w tym chodzi.

- Bo byłabyś idealnym łowcą - odpowiedział, a Jean zerknęła na niego przez ramię.

- Może kiedyś - mruknęła, zabierając tackę. Było to odstępstwem od normy, dlatego Eddie spojrzał na nią podejrzliwie.

- A to coś nowego. - uśmiechnął się trochę złośliwie i przekręcił głowę - Będę wyczekiwał tego dnia. - miał zamiar odchodzić, ale nachylił się do Jean i szepnął - I powiedz swojej koleżance Chrissy, żeby przestała się na mnie gapić - zaśmiał się i odszedł, przy okazji strasząc jakichś pierwszoroczniaków dziwnym nieartykułowanym dźwiękiem.

***

Jean wracała samochodem ze szkoły, gdy mijała dom Wheelerów, na ich podjeździe zobaczyła Dustina Hendersona w towarzystwie Steve'a. Jean kojarzyła Hendersona głównie dlatego, że czasami gadał z jej bratem i rozwoził gazety w jej okolicy. Dustin wyrwał Steve'owi bukiet czerwonych róż z rąk i wyglądał jakby miał nim zaraz cisnąć o ziemię. Jean zatrzymała się za samochodem Steve'a i opuściła szybę.

- Nancy nie ma w domu! - usłyszała głos Dustina.

- A gdzie jest?

- Nie ma znaczenia. Mamy większe problemy niż twoje sprawy sercowe. - odpowiedział mu Henderson, a Steve dopiero teraz zauważył kolejny stojący samochód, a w środku niego Jean Brown. Zarzuciła swoje kręcone włosy na lewe ramię i uśmiechnęła się ujmująco. Steve uniósł dłoń w geście powitania, a Jean odmachała.

- Hej, - odezwała się, a Dustin szybko obrócił się w jej stronę - jestem Jean.

- Wiem kim jesteś. - odezwał się chłopak, był zaskakująco poważny, ale uśmiechnął się słabo - Codziennie rano rzucam gazetę pod twój dom, jesteś Jean Brown.

- Potrzebujecie pomocy? - zaoferowała i przeniosła wzrok na Steve'a.

Dustin kiwnął głową i bez słowa podszedł do jej samochodu. Władował się do środka, wytrzepując wcześniej buty na zewnątrz samochodu. Wrzucił bukiet na tylne siedzenie.

- Biorę to za tak - skwitowała dziewczyna.

Dustin spojrzał na Steve'a, a on tylko wzruszył ramionami.

- Nadal masz ten kij? - zapytał dwunastolatek, spoglądając na Steve'a przez okno samochodu.

- Jaki kij? - Steve nie wydawał się zadowolony.

- Ten z kolcami - odpowiedział Dustin, jakby kij z kolcami należał do podstawowego wyposażenia każdego domu.

- Masz kij z kolcami? - zapytała Jean, unosząc brwi i dodatkowo zyskując spojrzenie Dustina, który westchnął głęboko.

- Bo co? - Steve zignorował komentarz dziewczyny.

- Wszystko wam wytłumaczę po drodze!

- Teraz? - zapytał Harrington i wskazał na samochód Brown.

- Wsiadaj, Steve! - krzyknęła Jean zza kierownicy i pospieszyła go krótkim trąbieniem.

- Dlaczego jej samochodem?! - oburzył się wsiadając na tylne siedzenie.

- Bo bardziej mi się podoba niż twój. - mruknął Dustin - Jedź do mnie - szepnął Henderson do dziewczyny, a ona kiwnęła głową.

- Co to w ogóle za model? - zapytał Steve jakby od niechcenia, ale Jean zauważyła w lusterku, że przygląda się skórzanemu obiciu i wnętrzu samochodu.

- Cadillac Seville - odpowiedziała i zjechała na drogę, żeby włączyć się do ruchu.

- Pewnie kosztował fortunę - mruknął Steve, uważnie obserwując reakcję Jean w lusterku.

Jean wrzuciła kolejny bieg i przetarła palcami czoło, wzdychając. Steve spojrzał na nią i uśmiechnął się słabo. Rozglądnął się po tyle samochodu. Oprócz jego bukietu, z tylu było pełno kaset, dwie butelki z wodą, które były luźno wrzucone na tylne siedzenie oraz plecak z rzeczami Jean ze szkoły i torba ze strojem cheerleaderki.

- To był prezent urodzinowy. - odpowiedziała po dłuższej chwili, podjeżdżając pod dom Dustina - Nie pytałam ile kosztował. Już jesteśmy - ucięła temat i zatrzymała się przy skrzynce na listy z napisem "Hendersons".

- Czekajcie tu na mnie! - rozkazał Dustin i wyleciał z samochodu, biegnąc prosto do swojego domu.

- Jean, przepraszam za ten komentarz o forsie. - mruknął Steve po chwili ciszy - To było niepotrzebne.

Ciemnobrązowe oczy spojrzały na niego w lusterku.

- W porządku, - powiedziała cicho - nie lubię gadać o tym, że mój ojciec jest bogaty. Wie o tym tylko Brit i teraz ty. Dlatego nie chciałam żebyś odwoził mnie do domu po tej imprezie.

- Nie wiedziałem - szepnął.

- O to chodziło, nie? - uśmiechnęła się.

- Wydajesz inna niż myślałem - stwierdził i wygodniej usiadł na siedzeniu.

- Powinnam być wredna i straszna? - zaśmiała się.

- Nie, nie po prostu, wydawało mi się niemożliwe, że jesteś ładna, jesteś cheerleaderką, jesteś miła dla każdego i wszyscy cię lubią. Zbyt idealne, ale to prawda.

Nigdy nie sądziła, że Steve Harrington myśli o niej jako ładnej, miłej i lubianej dziewczynie. To faktycznie wydawało się nierealne.

- Uwierz mi, nie jestem miła dla wszystkich.

- To dla kogo nie jesteś?

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo do samochodu wrócił Dustin. Otrzepał buty na zewnątrz samochodu i wsiadł do środka, zamykając drzwi z trzaskiem.

- To dla was, - rzucił im dwie latarki i dodatkową krótkofalówkę - na wszelki wypadek. Teraz jedziemy do Steve'a, nie mamy dużo czasu - zarządził Dustin, a Jean posłusznie ruszyła.

- Czy teraz powiecie mi co się właściwie dzieje? - Dustin spojrzał na Steve'a.

- Ty jej powiedz, bo ja złamię nasze grupowe zasady jeśli ją wprowadzę - powiedział Dustin.

- Jakie zasady? To brzmi jak wprowadzenie do jakiejś sekty.

Steve westchnął i nachylił się do przodu, wsadzając głowę między fotele Jean i Dustina.

- Pamiętasz jak rok temu zaginął Will Byers?

***

- Chwila, jak duży? - zapytał Steve zza kierownicy, zadowolony, że Jean dała mu poprowadzić jej Cadillaca. Wracali od Harringtona, który oczywiście musiał mieszkać po drugiej stronie miasta, dlatego Jean dała mu poprowadzić.

- Na początku był taki. - Dustin pokazał palcami około piętnastu centymetrów - A teraz jest taki.

Jego dłonie rozszerzyły się na znaczenie więcej niż piętnaście centymetrów.

- Serio, może to tylko jaszczurka - stwierdził Steve.

- To nie jest jaszczurka! - zirytował się Dustin.

- Skąd wiesz? - zapytał Harrington.

- Skąd wiem?

- Że to nie jaszczurka? - Steve podniósł głos.

- Bo rozdziawił paszczę i zjadł mi kota! - wyjaśnił Dustin, zirytowany głosem.

- On co? - zapytała Jean, która starała się przetrawić wszystkie informacje, których się dowiedziała w przeciągu dwóch godzin - To nie brzmi jak jaszczurka, Steve.

Ponownie podjechali pod dom Dustina, ale tym razem cała trójka poszła na tył domu Hendersona, gdzie znajdowało się wejście do piwnicy, w której zamknął to coś. Jean niosła kij bejsbolowy Steve'a, z ponabijanymi gwoździami, przed nią szedł Harrington z latarką, a za nią Dustin. Dwójka nastolatków stanęła nad czerwonymi drzwiczkami do piwnicy, a Dustin obserwował ich z bezpiecznej odległości.

- Jest cicho - szepnęła Jean i podała Stevowi jego kij.

- Też nic nie słyszę.

- Jest tam - zapewnił i wskazał ruchem głowy na drzwi.

- Dlaczego do diabła wziąłeś coś takiego do domu? - Jean nawet nie wiedziała jak to coś wygląda, ale czuła, że nie będzie to najprzyjemniejszy widok.

- Nie wiem, na początku był uroczy - Harrington i Brown spojrzeli na Dustina ze zdziwieniem, a on tylko wzruszył ramionami. Jakoś nie pasowała im ta wersja, ale postanowili na razie nie pytać o co tak właściwie chodziło.

Steve stuknął raz w drzwiczki. Nic. Stuknął drugi raz. Nadal nic.

- Przysięgam, jeśli to jakiś halloweenowy żart to ci coś zrobię - zagroził Harrington, nadal nie do końca wierząc Dustinowi.

- Nie jest - oburzył się Dustin.

- Oh na litość boską, - westchnęła Jean i zabrała Stevowi kij - masz jakiś klucz?

Otworzyli drzwi, Steve i Jean zaświecili latarkami do środka, ale nadal nie było śladu po tej „jaszczurce". Spojrzeli po sobie. Jean czuła się niczym Thomas Magnum*, może nie była do końca prywatnym detektywem, ale z pewnością czuła teraz bardzo dużo adrenaliny. Stwierdziła, że w takim wypadku Steve był jej towarzyszem Higgisem.

- Zostańcie tutaj, idę sprawdzić - szepnął Steve.

- Zwariowałeś? Nie idziesz sam, idę z tobą - oświadczyła Jean.

- Nie jesteś doświadczona w takich rzeczach - oświadczył Steve szeptem jakby ten stwór mógł zrozumieć co mówią.

- A ty jesteś doświadczony? Masz kij bejsbolowy z gwoździami - wskazała na jego broń, a Steve pokręcił głową.

- Panie przodem - wskazał dłonią wejście do piwnicy. Był pewien, że Jean się przestraszy i będzie nalegać żeby to on wszedł pierwszy, ale dziewczyna wsadziła latarkę do ust, podwinęła rękawy bluzy do łokci, wzięła latarkę i mamrocząc po nosem „chłopcy", weszła do środka.

- Zostanę tu, w razie gdyby chciał nawiać - stwierdził Dustin, a Jean i Steve wydali z siebie nieplanowane, zsynchronizowane westchnięcia. Steve zszedł za Jean, która oświetlała schody, a gdy stanęła na dole to także resztę pomieszczenia. Harrington zapalił pojedynczą żarówkę, która wisiała na środku pokoju.

Na podłodze coś leżało. Jean przeszedł dreszcz, bo wyglądało to co najmniej jak skóra.

- Steve - szepnęła i wskazała na znalezisko, a Steve podszedł bliżej i podniósł to coś na kij. Jean zrobiła kilka kroków do przodu i oświetliła mokrą, oślizgłą skórę, która musiała należeć do potwora. Jeżeli działało to w ten sam sposób co u węży to stwór musiał już być o wiele większy niż jak zapamiętał go Dustin.

- Jean, spójrz na to - wskazał na ścianę.

- Jasna cholera.

- Jean? Steve? - usłyszeli głos Hendersona z góry i postanowili się cofnąć, żeby powiedzieć mu o odkryciu - Co się dzieje?

Jean zaświeciła Dustinowi prosto w twarz, a dzieciak aż odskoczył ze strachu.

- Schodź na dół. Mamy coś - odezwał się Steve.

Dustin zszedł po schodach. Jean wskazała mu na wylinkę, która nadal zawieszona była na kiju bejsbolowym.

- O cholera. - mruknął Henderson, a potem Steve przeniósł światło latarki na gigantyczną dziurę wygryzioną albo wyrytą w betonie, a potem w ziemi - O cholera!

- Sukinsyn, przegryzł się na wylot - przerwała ciszę Jean i wszyscy troje nadal wpatrywali się w wygryzioną dziurę, która przechodziła przez betonowe ściany i ciągnęła się w głąb ziemi pod domem Dustina, a może i pod całym Hawkins.

- Myślicie, że może ich być więcej? - zapytała Jean, gdy wrócili do samochodu. Rzuciła Stevowi kluczyki.

- Istnieje taka możliwość - stwierdził Dustin, cała trójka stała nad maską samochodu, zastanawiając się co powinni w dalszej kolejności zrobić.

- Więc skoro to może pochodzić z Laboratorium to może tam się kieruje? - zasugerowała ciemnowłosa.

- Ma to sens - zgodził się Henderson.

- Nie wiemy na pewno, że to pochodzi z Laboratorium - Steve spojrzał na Jean i Dustina.

- To niby skąd? Jeśli to co mi powiedzieliście to prawda, to nie ma innego miejsca, z którego to coś mogłoby wypełznąć. - mruknęła - A my musimy go złapać.

Dustin pstryknął palcami i wskazał na Jean.

- Dobrze myślisz, wcześniej karmiłem go Three Musketeers, ale może poleci na mięso.

- Złapiemy go i zabijemy zanim zrobi się jeszcze większy - zgodził się Steve.

- W porządku, ale może powstrzymamy się na razie z zabijaniem. Weźmiemy się za złapanie go, jutro rano, bo nie mamy ze sobą tyle mięsa, a wszystko już zamknięte. - oznajmił Dustin, a Jean i Steve się z nim zgodzili - Możecie spać tutaj, mojej mamy i tak nie ma, a kanapa jest całkiem wygodna. Z rana bierzemy się do roboty.

- Spoko - zgodziła się Jean i wzruszyła ramionami.

***
Jean od razu po wyjściu z piwnicy i odbyciu narady ze Stevem i Dustinem zadzwoniła do swojej mamy żeby jej oznajmić, że śpi u Britney. Oczywiście nie obyło się bez pouczenia na temat informowania jej o swoich planach wcześniej niż w ich trakcie, ale przynajmniej Jennifer Brown nie była na nią zła. Dustin był już w swoim pokoju, a Steve był w łazience, więc Jean mogła skorzystać z okazji i wykonać jeszcze jeden telefon.

- Halo? - odezwała się Britney w słuchawce.

- Hej, Brit. To ja - odezwała się Jean.

- Jean? Dlaczego dzwonisz o tej porze? Coś się stało?

- Musisz mnie kryć, jakby moja mama dzwoniła, to śpię u ciebie - oznajmiła dziewczyna.

- Czekaj, gdzie jesteś? Jesteś z kimś? - Jean nie usłyszała jak do salonu wszedł Steve.

- Jestem - potwierdziła Brown.

- Z kim gadasz? - zapytał i na jej nieszczęście Britney go usłyszała.

- Czy to Steve? O mój Boże, spędzasz noc z Harringtonem? - przejęty głos Britney rozbrzmiał w słuchawce.

- Nie, to znaczy tak, ale nie tak jak myślisz. - potarła czoło i skrzywiła się - Muszę kończyć, kryj mnie tak długo jak będziesz mogła.

- Zabezpieczcie się! - zdążyła jeszcze powiedzieć do telefonu zanim Jean się rozłączyła. Brown przewróciła oczami, zastanawiając się czemu ma taką przyjaciółkę. Kochała Britney i nie miała pojęcia co by bez niej zrobiła.

- Przepraszam, musiałam zadzwonić do Britney żeby mnie kryła przed mamą - wyjaśniła ciemnowłosa, a Steve kiwnął głową.

- Możesz zająć kanapę - powiedział, a Jean najpierw usiadła na kanapie, a po chwili całkowicie się na niej położyła. Faktycznie była wygodna.

Steve przesunął stolik kawowy i położył się na dywanie. W pokoju paliła się tylko jedna lampka. Jean obserwowała jak Steve układa się do snu. Wkłada poduszkę pod głowę i przykrywa się kocem. Leżał na podłodze tuż pod nią, więc gdyby spadła przez sen z kanapy to wylądowałaby dokładnie na nim.

- Zgasić? - zapytała Jean.

- Jeśli możesz - odpowiedział chłopak, a Jean wyciągnęła rękę i pociągnęła za sznurek, a cały pokój zalał się ciemnością. Minęła chwila całkowitej ciszy.

- Billy Hargrove - wyszeptała Jean w ciemność.

- Co? - odezwał się Steve i poruszył się na podłodze.

- Zapytałeś mnie dla kogo nie jestem miła. To jest odpowiedź, Billy Hargrove. Jest największym fiutem w szkole i nie umiem być dla niego miła - odpowiedziała.

- Chyba niewiele osób umie.

- Widziałam jak traktował swoją siostrę. - wyszeptała - Takie osoby nie zasługują na nic dobrego.

Znowu zapanowała ciszy. Jean aż zakręciło się w głowie od patrzenia w ciemność i czekania czy Steve jeszcze coś powie.

- Jean, przepraszam, że czasami zachowywałem się jak dupek. To wszystko to ściema. Nigdy nie chciałem taki być. Po prostu chciałem być popularny, ale nie umiałem tego zrobić w taki sposób jak ty.

- Jak ja?

- Ta, będąc sobą. Jesteś miła i naturalna. Ja stałem się dupkiem, żeby przypodobać się jednym kosztem drugich. I tak bardzo tego żałuje - wyjaśnił.

Poczuł ciepłą dłoń Jean na swoim ramieniu.

- Już taki nie jesteś, Steve - szepnęła, delikatnie ścisnęła jego ramię i zabrała dłoń.

- Nie znosiłaś mnie - powiedział, a Jean aż się zakrztusiła własną śliną, bo nie spodziewała się, że o tym wiedział.

- Czy to było aż tak oczywiste? - zapytała, przekręcając się na bok w stronę Steve'a.

- Ludzie gadają. - rzucił - Pewnie gdybym w zeszłym roku zapytał cię kto jest największym fiutem w szkole, powiedziałabyś, że ja.

- Coż, rok temu Billy nie chodził do naszej szkoły, więc wtedy ktoś musiał mieć to zaszczytne miejsce - zaczynała panikować, bo nie spodziewała się, że Steve będzie drążyć ten temat.

- Naprawdę przepraszam.

- Steve, nie przepraszaj mnie. - szepnęła - Zapomnijmy o tym. Już długo taki nie jesteś i może cię to zdziwić, ale lubię cię, Steve. Naprawdę.

- Też cię lubię, Jean.

*Thomas Magnum - postać z serialu Magnum, nadawanego w latach 1980-1988. Opowiada o Thomasie Magnumie, weteranie wojennym, który mieszka na Hawajach i pracuje tam jako prywatny detektyw

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top