Are We Out Of The Woods?
Maszerowali przez las starając się dotrzeć do Hawkins Laboratory. Jean szła na końcu, mając na oku całą grupę. Było ciemno, a oni szli przez las prowadzeni przez Dustina Hendersona, tak właściwie nie wiedząc czy idą w dobrym kierunku.
- Więc nie jesteś gotowa żeby zostać samotną matką? - powiedział Steve, zwalniając i wyrównując krok z Jean.
- Oh, zamknij się, Steve. - jęknęła, wbijając wzrok w ziemię - Gadam bzdury kiedy zaczynam panikować. Raz, gdy pani Click wzięła mnie do tablicy, zaczęłam panikować i opowiedziałam jej jak moja mama robi omlety.
- Okej, okej - odpuścił.
- Przestraszyłeś mnie - dodała po chwili, nadal ma niego nie patrząc.
- Nie chciałem. - mruknął - Ale musiałem coś zrobić. Myślałem, że plan wypali. Nie wiedziałem, że jest ich więcej. - szepnął i spojrzał na Jean, która szła obok niego - Ale martwiłaś się o mnie, przyznaj.
Jean spojrzała na niego i zmarszczyła brwi. Starała się utrzymać poważną twarz pomimo obezwładniającego uśmieszku Steve'a.
- Oczywiście, że się martwiłam! Mogły cię tam pożreć! Tak samo w tym przeklętym autobusie. Wiesz, że gdyby ich nie wezwał to bylibyśmy martwi - mruknęła, nie umiejąc określić czym był ten domyślny „on".
- Ale nie jesteśmy! - podkreślił, kładąc dłoń na jej ramieniu. Ścisnął je lekko i cofnął dłoń.
- To jest nienormalne - mruknęła dziewczyna i poprawiła torbę, którą miała przerzuconą przez prawe ramię. Miała tam jakieś „bardzo potrzebne i przydatne rzeczy", które dał jej Dustin, pudełko ciastek czekoladowych i ostatnią butelkę wody.
- Daj to, - powiedział Steve i wyciągnął rękę, a Jean spojrzała na niego nie wiedząc o co mu chodzi - torbę. - ruchem głowy wskazał na jej prawe ramię.
Machnął ręką, żeby szybciej podała mu torbę. Jean westchnęła, zdjęła ją i oddała. Nie musiał tego robić, ale i tak była mu wdzięczna, bo noszenie tej torby stało się już lekko uciążliwe.
- Dzięki - szepnęła.
- Jesteś pewny, że to był Dart? - usłyszeli głos Lucasa z przodu. Jean podniosła wzrok na dzieciaki, idące przed nimi.
- Tak, miał ten sam żółty wzorek na tyłku - odpowiedział Dustin.
- Ale dwa dni temu był mały - rzuciła Max, idąca w środku kolumny.
- Zdążył wylinieć już trzy razy - burknął Henderson.
- Linieć? - odezwał się Steve, świecąc latarką na wszystkie możliwe strony.
- Zrzucił skórę, bo urósł. - szepnęła Jean, a Harrington spojrzał na nią zdziwiony - No co? Słuchałam na biolce.
- Jak larwa - dorzucił Dustin.
- Czyli znowu urośnie? - zapytała Max.
- Na pewno. Pewnie całkiem niedługo. - mruknął Henderson, nadal idąc przed siebie, bez jakiegokolwiek spojrzenia w stronę reszty - Osiągnie pełny rozmiar lub prawie pełny. Jego kumple też.
- Świetnie, będziemy mieli gromadkę wielkich potworów biegających po Hawkins - jęknęła Jean.
- Zdoła pożreć więcej niż kota - rzucił Steve, a Jean spojrzała na niego z rezygnacją.
- Nie pomagasz - skwitowała i przewróciła oczami.
- Zaraz, kota? - Lucas wyprzedził Dustina i zatrzymał go. Pozostała trójka stanęła za nimi - Dart zjadł kota?
- Nie. Co? Nie - skłamał Henderson. Steve i Jean doskonale wiedzieli, że Dart zjadł Meows, ale Dustin z jakiegoś powodu nie chciał tego przyznać.
- No co ty? Pożarł Mews - dodał Harrington.
- Steve - Jean szturchnęła go łokciem w ramię, a on jęknął i potarł miejsce, w które go trafia.
- Kto to Mews? - tym razem odezwała się Max, a Jean schowała twarz w dłonie. Wiedziała, że teraz się zacznie.
- Kotka Dustina - odpowiedział Harrington.
- Steve! - krzyknął Dustin.
- Wiedziałem! - Lucas pchnął Dustina w ramię - Był u ciebie!
- Nie! Nie? Nie, ja... tęsknił. Chciał wrócić do domu - jęknął Dustin.
- O Boże - Jean naprawdę zwątpiła w to, że uda im się wyjść z tego lasu i znaleźć Laboratorium w porę, jeśli te dzieciaki nie przestaną się ze sobą kłócić.
- Bzdura!
- Nie wiedziałem, że to Demogorgon!
- Przyznajesz się!
- Nieważne. Musimy iść - stwierdziła Max.
- Ważne! - krzyknął Lucas - Naraził nas na niebezpieczeństwo! Złamał zasady!
- Ty też! - odkrzyknął Dustin, który najwyraźniej zaczął tracić nad sobą kontrolę.
- Co?!
- Wygadałeś obcej - poświecił latarką na twarz Max. W tym samym momencie, ponad krzykami dzieciaków, Jean usłyszała jakiś dziwny dźwięk z lasu. Szturchnęła Steve'a, a on kiwnął głową sugerując jej, że też to słyszy. Podszedł kilka kroków w tamtą stronę.
- Obcej?
- Też chciałeś! I powiedziałeś Jean!
- Steve jej powiedział! - krzyczał Dustin i machnął ręką na Harringtona.
- ZAMKNIJCIE SIĘ WSZYSCY! - wrzasnęła Jean, a wszyscy włącznie ze Stevem na nią spojrzeli - Nie mamy czasu na wasze przepychanki! - warknęła tonem, którego nawet Steve nigdy u niej nie słyszał.
Machnęła ręką i razem ze Stevem ruszyli w głąb lasu, kompletnie zbaczając ze ścieżki, którą do tej pory szli.
- Nie. Czemu idziecie w stronę tego dźwięku? - jęknęła Max, która jako jedyna została na ścieżce - Halo?
- Ruchy, Max! - dobiegł ją głos Jean z lasu i rudowłosa posłusznie pobiegła za nimi, w obawie, że zostanie całkiem sama w nocy, w środku lasu.
Szybko dotarli na niewielkie wzgórze, które kończyło się urwiskiem. Widok z niego rozchodził się na całą najbliższą okolice, a w dali majaczyły światła miasta. Mgłę, wisiała nisko i roztaczała się tylko nad lasem, widzieli przez nią tylko pojedyncze światełka i punkty, które znajdowały się stosunkowo blisko. Lucas wyciągnął lornetkę i spojrzał.
- To Laboratorium. - mruknął - Dotarły tam.
Jean szybko się rozejrzała i zagryzła zęby. Cała ta sytuacja wydobywała z niej cechy, które do tej pory nie sądziła, że ma. Igrała ze śmiercią, pakując się w te Demogorgony, ale było za późno żeby się wycofać i jeśli może komuś pomóc to to zrobi.
- Idziemy - rozkazała i przeszła się wzdłuż urwiska. Na cale szczęście znalazła w miarę łagodne zejście, którym spokojnie mogli zejść na dół i dotrzeć do Laboratorium w jakieś czterdzieści minut. Była wdzięczna ojcu, że zaciągał ich do tej części lasu na niedziele wycieczki.
***
Byli prawie przy Laboratorium, gdy usłyszeli czyjś głos. Jean wydawał się on znajomy, ale nie potrafiła jeszcze wskazać kto to był.
- Halo! Jest tam kto? - głos był coraz głośniejszy.
Steve i Jean wyłonili się z lasu, a zaraz za nimi pozostała trójka dzieciaków.
- Steve? - odezwał się Jonathan.
- Jean? - w tym samym czasie powiedziała Nancy.
- Nancy, Jonathan! Hej, co za spotkanie - uśmiechnęła się Jean, starając się zachować jakiekolwiek pozory tego, że nie gardzi Nancy po tym jak potraktowała Steve'a.
- Co wy tu robicie? - zapytała Wheeler.
- A co wy tu robicie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Brown, stojąc twarzą w twarz z Nancy.
- Szukamy Willa i Mike'a - odpowiedziała dziewczyna.
- Nie ma ich tam, prawda? - zapytał Dustin.
- Nie wiemy. A bo co? - odpowiedział Jonathan i w tym samym momencie usłyszeli głośny ryk z Laboratorium.
- Kurwa mać - mruknęła Jean, a spojrzenia Nancy i Jonathana wylądowały na niej.
Oczywiście od razu wszyscy zaczęli przekrzykiwać się w tym co powinni teraz zrobić, skąd się tu wszyscy wzięli i, że tak właściwie nie powinno ich tutaj być. Jean usiadła na krawężniku i schowała twarz w dłonie, a jej głowę rozsadzały głosy dwunastolatków, Steve'a i Jonathana.
- Podłączyli prąd - odezwała się w końcu Nancy, a wszyscy spojrzeli w tym samym kierunku co ona. Faktycznie całe Laboratorium było teraz rozświetlone.
Ruszyli do budki strażnika, Jonathan naciskał na przycisk, ale brama nadal się nie otwierała.
- Daj mi spróbować! - mruknął Dustin i wepchnął się do budki.
- Nie.
- Daj mi, Jonathan! - podniósł głos i przepchnął starszego chłopaka. Dustin też zaczął naciskać na przycisk, ale brama nawet się nie poruszyła - Psiakrew, co jest...
- Musi być jakiś inne wejście - rzuciła Jean, chodząc wzdłuż bramy, szukając jakiejkolwiek szczeliny żeby się przez nią przecisnąć. Była gotowa nawet przeskoczyć przez tę bramę. Była cheerleaderką, więc gdyby tylko Steve i Jonathan mogliby ją podsadzić, to bez problemu przeszłaby na drugą stronę.
Dustin jękną i znowu nacisnął przycisk i tym razem, ku zdziwieniu wszystkich, brama otworzyła się bezproblemowo.
- Ha! Udało mi się! - krzyknął Dustin, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Jonathan z Nancy ruszyli do samochodu, a Steve i Jean zostali z dzieciakami. Samochód odjechał, a Jean nadal stała przed bramą i wpatrywała się w oświetlone Laboratorium.
Nie wiedziała ile czasu minęło, ale z każdą minutą miała coraz gorsze przeczucia. Steve bawił się latarką, a reszta cicho między sobą rozmawiała.
- Ej, patrzcie! - zobaczyła jak zbliżają się do nich dwie pary świateł. Szybko zobaczyła dwa samochodu i usłyszała głośne trąbienie - Cofnijcie się!
Pierwszy samochód, który był tym należącym do Jonathana, szybko ich minął, a drugi okazał się autem szeryfa, który z resztą siedział za kierownicą.
- Wsiadajcie! - krzyknął i machnął na nich ręką. Jean od razu wpakowała się na przednie siedzenie.
- Ruchy! - krzyczała i pomagała wsiąść Max. Steve wszedł ostatni, a Jean szybko zatrzasnęła za nim drzwi - Ruszaj!
- Jean Brown?! Co ty tu do diabła robisz! - krzyknął Hopper, ruszając z piskiem opon.
- Świetne pytanie, szeryfie! - odpowiedziała, zaciskając rękę na uchwycie przy suficie.
- Jeżeli twój ojciec się o tym dowie to zabije ciebie, a potem pofatyguje się do mnie i będę musiał z nim rozmawiać - warknął, wbijając wzrok w drogę. Szeryf nie przepadał za jej ojcem, z resztą jak większość ludzi. Andrew Brown po prostu zawsze musiał postawić na swoim i nie liczył się z nikim, z wyjątkiem swojej rodziny i to, jak twierdził, sprawiło, że stał się milionerem. Dla Jean był po prostu tatą. Owszem bardzo często wyjeżdżał, ale zawsze kiedy go potrzebowała to przy niej był. Zdawała sobie sprawę, że ludzie niekoniecznie lubią jej ojca i bardzo często się go wręcz boją, ale to nie zmieniło jej postrzegania ojca. Zdecydowanie była oczkiem w głowie swojego taty.
- Nie dowie się, jeśli nic mu pan nie powie - dodała, sugerując, że ona będzie milczeć jak grób.
- W porządku - mruknął, a Jean dopiero teraz zorientowała się, że był ubrany w pielęgniarskie scrubsy.
- Gdzie jedziemy? - dobiegł ich głos Lucasa z tylnego siedzenia.
- Do domu Byersów - rzucił krótko szeryf.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top