4. Barwy Goemula
Warkot silnika samochodowego zamilkł, a następująca po tym niepokojąca cisza zbudziła Jongina z drzemki. Momentalnie przetarł swe oczy, nie tyle co ze zmęczenia, ale z zachwytu na widok nowoczesnego, kanciasto ciosanego budynku z ogromnym podjazdem i błyszczącymi oknami, przypominającymi lustra weneckie, które mogą odbijać nawet te najniklejsze promienie światła. Posesja była utrzymana w porządku oraz ładzie, tak samo, jak cała ulica, której chłopak nie mógł dostrzec w pełnej okazałości przez wysoki żywopłot w kolorze soczyście nienaturalnej zieleni i słabe oświetlenie lamp ulicznych.
Im dalej sięgał wzrok, tym piękniejsze cuda architektoniczne można było zobaczyć. Budowle swym wyglądem kontrastowały z sumieniem ich właścicieli — członków mafii, najwybitniejszych zabójców na zlecenie, złodziei oraz tych, którzy byli jakkolwiek powiązani z ich światem. Siedziba znajdowała się na wzniesieniu, nieopodal Goemula, którego jaskrawe światła były widoczne w dole. Jedynie wtajemniczeni widzieli z oddali gdzie zaciera się granica między dzielnicą bezprawia, a normalnymi ulicami Seulu. Chłopakowi pozostało podziwiać to wszystko, co otaczało go zewsząd, gdyż zabrakło mu odpowiedniego doboru słów, które bezwstydnie mógłby wypowiedzieć na głos, idealnie odwzorowując swój wewnętrzny podziw.
— To nie jest Goemul, prawda? — zapytał, rozglądając się uważnie, gdy tylko przekroczyli próg budynku.
— Spostrzegawczy jesteś — skwitował Sehun, a raczej na tamtą chwilę Minhyun.
— A kiedy tam pojedziemy? — dopytał z widocznymi iskierkami zniecierpliwienia wymieszanego z pobudzeniem w oczach.
— Wkrótce — odparł enigmatycznie. Bez ściągania butów wkroczył do obszernego salonu z wygodnie wyglądającą kanapą, na której się usadowił, a z podręcznej torby wyciągnął na szklany stolik wszystkie portfele, jakie się tam znajdowały.
Kim zdezorientowany postanowił, że on pozbawi się obuwia. Nie posiadał jeszcze wiedzy na temat panujących w siedzibie zasad, wszystkiego miał się dowiedzieć z czasem, a przynajmniej tak powiedział mu Oh w drodze do stolicy. Jak można się było spodziewać, wnętrze także wywierało dobre wrażenie. Schludny oraz nowoczesny wystrój, bez zbędnych sentymentalnych ozdób oraz wielkie okna sięgające od podłogi do sufitu, przez które wpadało dzienne światło. Tak w wielkim skrócie wyglądało to, z czym zetknął się Jongin podążając śladami kieszonkowca.
— To wszystko zostało kupione za skradzione pieniądze? — zagadnął Jongin, a jego kark zaczynał już protestować od wścibskiego zaglądania w prawie każdy kąt pomieszczenia. Dopiero wielki, a zarazem smukły i cienki ekran telewizora sprawił, że gałki oczne prawie wyszły mu z orbit, a jego ciało osłupiało.
— Nie zaprzeczę — przytaknął młodszy, a jego wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, gdy zerknął na swojego gościa, który mimowolnie uformował usta na kształt litery o, jakby zaraz miał wydobyć z siebie dźwięk ekscytacji, jednak takowych się nie doczekał. Na moment zaprzestał liczenia pieniędzy, by spojrzeć w stronę ukrytej za długim blatem kuchni. — Zaproponowałbym ci coś, ale nie będę nikomu usługiwać, więc jak chcesz coś do picia to idź i sobie weź.
— Świetny z ciebie gospodarz — zironizował Kim i bezszelestnie przemieścił się do kuchni. W lodówce zauważył półlitrowe butelki wody bez etykietek, ułożone w idealnym rządku. Sięgnął po jedną z nich, po czym kopniakiem zamknął drzwi.
— Zajebisty! — krzyknął szef i wyciągnął z torby wszystkie dokumenty, jakie on i szatyn zdobyli przez te kilka dni, by móc potem przekazać je hakerowi, który doskonale będzie wiedział, co z nimi zrobić.
— Na dodatek niezwykle skromny — prychnął pod nosem z przekąsem. Podszedł do niego, by przyjrzeć się, jak skórzane rękawiczki przebierały w paszportach, prawach jazdy oraz dowodach osobistych, kategoryzując je i odkładając na pasującą kupkę. Nie wiedział jakimi kryteriami się posługiwał oraz czy wykorzysta każdy dokument i w jakim konkretnie celu. Pomimo iż miał już okazję obserwować to jak przelicza gotówkę, czy wczytuje się w dane osobiste obcych ludzi, to jednak nadal ten widok go nie nudził.
Zaschnięte gardło domagało się kolejnego orzeźwiającego łyka wody, więc bez zbędnych protestów Jongin go upił, jednak po niedługiej chwili całą zawartość swojej buzi wypluł na skupionego Sehuna, widząc niskiego, lecz dobrze zbudowanego chłopaka stojącego w korytarzu ze złowieszczym wzrokiem wlepionym w jego osobę. Gdyby czyjeś spojrzenie mogło zabijać, Kim bez wątpienia osunąłby się na ziemie, zamieniając w zimnego trupa. Chłopak jakby zmaterializował się w tamtym miejscu, gdyż wcześniej go tam nie było, a jakichkolwiek szmerów, sygnalizujących przybycie kogoś do siedziby, nie było słychać.
— Czy to moja woda? — zapytał niskim, głębokim głosem nowo przybyły. Jongin zesztywniał na to pytanie, niepewnie patrząc na butelkę płynu trzymaną w dłoni, po czym ostrożnie odstawił ją na stolik.
Sehun powoli starł wodę z twarzy, nie wydając z siebie niemęskich pisków i zirytowany spojrzał na Jongina, który wlepiał oczy w czarnowłosego chłopaka.
— Kyungsoo, policz sobie do trzech, bardzo ładnie cię proszę.
Soo pod wieloma względami był... specyficzny. Jedną z jego osobistych zasad było niedotykanie rzeczy należących do niego, w tym idealnie dobranej na każdy dzień tygodnia, bogatej w potrzebne minerały wody. Działał według własnego harmonogramu, wszystko zazwyczaj miał z góry zaplanowane, więc niemiłosiernie irytowało go, gdy ktokolwiek zaburzał jego harmonię, czego dopuścił się Kim, sięgając po nie ten napój, co trzeba. Jongin zdawał sobie sprawę, że jego na pewno będzie ciężko do siebie przekonać, zwłaszcza po takiej wtopie, jaką zaliczył już w pierwszej chwili "znajomości", jeśli tak to można było określić.
— Kto to. Jest. I dlaczego ma. Moją. Wodę? — kontynuował, przerywając co chwilę i podszedł bliżej nieznajomego, który wzdrygnął się na ten nagły gest i wycofał instynktownie.
— Cóż, Kim, masz przejebane — westchnął Sehun opierając się plecami o kanapę dalej obserwując całe zajście.
— Jeszcze wziął tę ze środka... — Soo zmierzył Kima morderczym spojrzeniem. Już na wstępie poznał, że był chłopakiem ze zdjęcia. Jego dziwne przeczucia jak zwykle się sprawdziły, czuł, że prędzej czy później zobaczy go na żywo w siedzibie, jednak jego wyobrażenie na temat charakteru chłopaka całkowicie mijało się z rzeczywistością. Od kogoś, kogo szef chciał wcielić do ekipy, spodziewał się czegoś całkiem innego. W pewnym sensie poczuł się zawiedziony, lecz także zaintrygowany na tyle, by przez najbliższe dni mieć go na oku.
— M-Minhyun powiedział, że mogę sobie wziąć, co chce... — przełknął głośno ślinę i posłał młodszemu błagalne spojrzenie.
— Minhyun? — zapytał niższy i zerknął kątem oka na swojego szefa, który uśmiechnął się tajemniczo. — Jeżeli jeszcze raz dotkniesz mojej wody, to będzie twój ostatni błąd na tym świecie — ostrzegł i zabrał ze stołu butelkę, a następnie poszedł z nią do zlewu, by wylać skażoną przez nowego chłopaka wodę. Pod nosem wciąż szeptał coś do siebie, z głosem pełnym gniewu i niedowierzania na taką zniewagę.
— Kyungsoo już poznałeś, mam nadzieję, że się dogadacie — zaśmiał się z całego zajścia Sehun i wrócił do przeglądania dokumentów, nie racząc już Jongina swoim spojrzeniem. — Wieczorem chciałbym przedstawić ci wszystkich i wspólnie zadecydujemy, co dalej z tobą począć. Muszę cię jednak ostrzec, że w tym domu wszyscy są dość... zresztą sam się przekonasz.
Młodszy wstał z kanapy i wskazał Soo leżące na stoliku dane osobowe mieszkańców Daegu. — Jak Byun wróci ma to zabrać. Ja muszę teraz pokazać świeżakowi Goemul, więc miło by było, gdybyś przekazał każdemu, że mają wieczorem czekać na nas w salonie.
— Jongdae się to nie spodoba, szefie — stwierdził z kuchni włamywacz i zmierzył jeszcze raz, dyskretnie wzrokiem przyciągniętego przez lidera chłopaka. Nie wyglądał wyjątkowo, nie widział w nim nic nadzwyczajnego, co dostrzegł Oh.
— Wyglądam, jakby mnie interesowało to, co spodoba się Jongdae? — prychnął i poprawił swoje kruczoczarne włosy, zaczesując je do tyłu. Kyungsoo nie zadawał już więcej pytań. Sehun rozciągnął swój kark, by zaraz udać się w nieznajomym dla Jongina kierunku, trzaskając za sobą drzwiami. Nie miał pojęcia jak się zachować, czy iść za nim, czy zostać w salonie, jednak chłopak za chwilę wrócił z inną parą kluczyków niż wcześniej.
***
Podróż może i nie była długa, ale mimo to Jonginowi trudno było usiedzieć spokojnie na siedzeniu w kolejnym z samochodów Sehuna. Miał swoje własne wyobrażenie na temat Goemula, więc oczywiste było, że chce je potwierdzić, przekonać się, jaka jest prawda i czy coś będzie w stanie go zaskoczyć lub urzec.
Dzielnica ta nie była specjalnie oznaczona czy odgrodzona od reszty miasta, była jego nieodzowną częścią. Składała się z kilku ulic, niektóre były atrakcyjne oraz popularne wśród odważnych turystów, jednak istniały też takie, do których wstęp mieli nieliczni. Nikt nie musiał informować Kima o tym, że zbliżali się na miejsce, w niewytłumaczalny sposób on czuł zmieniającą się atmosferę, która dla tego miejsca była jedyna w swoim rodzaju. Zresztą nie on pierwszy i ostatni zauważył, jak niewielka mgła gęstnieje w pobliżu Goemula. Powiadają, że to dym papierosów czy drogich cygar, które pali się tam w dużych ilościach.
Na ulicy prostopadłej do tej, która należała już do sfery bezprawia, stały dwa wozy policyjne. Nie było to niczym dziwnym, patrole często monitorowały rejony wokół tego miejsca, by dopilnować, żeby zepsucie oraz nielegalne używki nie wyszły poza granicę.
— Czyli to prawda, że policja ma zakaz wstępu do Goemula? — zapytał, chcąc potwierdzić autentyczność zasłyszanej kiedyś rzeczy, gdy wysiedli z zaparkowanego samochodu tuż za jednym z wozów stróżów prawa.
— Prawda — przytaknął od razu z cieniem uśmiechu na swych ustach. — Mogą sobie jedynie popatrzeć z tej odległości.
— A tak właściwie to dlaczego nie mogą tam przebywać?
— Bo to dzielnica bezprawia, Jongin. Żadne prawo tu nie działa, więc policja jest tam zbędna oraz niemile widziana. Poza tym, nie tylko oni mają zakaz wstępu. Pogotowie, straż pożarna i inne służby też nie wjadą, taki był warunek rządu, gdy zgodzili się wydzielić ten teren. Ktokolwiek przekroczy granicę musi zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę, w przeciwnym razie współczuje temu kto złamie sobie tam nogę, ubezpieczenie tego nie obejmuje, a karetka pogotowia nie przyjedzie.
— A dlaczego my nie wjechaliśmy dalej samochodem? — indagował.
— Prawo jazdy tam nie obowiązuje, więc lepiej nie ryzykować żeby jakiś idiota po pijaku zarysował moje cudeńko. Wjeżdżają tam jedynie taksówki oraz wozy zaopatrzeniowe do lokalów. Robią to na własną odpowiedzialność, ale uwierz mi, niezwykle im się to opłaca.
Z każdym krokiem byli bliżej chodników przeplatających się przez ulice pełne ludzi, które na pozór nie wyróżniały się wcale na tle tych w mieście, jednak gdy podniosło się wzrok nad czubki własnych butów, dostrzec można było kolorowe neony, lśniące witryny klubów, barów, restauracji czy sklepów monopolowych oraz przeróżne osoby, które tylko tam czuły się swobodnie ze swoimi "dziwactwami", nie akceptowanymi normalnie przez społeczeństwo. W tym miejscu można było znaleźć wszystko, o czym złakniona dusza zamarzy, bądź też to, o co nie śmiała jeszcze prosić.
W pierwszej chwili Jongina uderzyła niezwykle przyjazna oraz energetyzująca atmosfera. Wydawało się jakby ulice przemienione były w wielki klub na świeżym powietrzu. Nawet niska temperatura w nocy nie zrażała skąpo ubranych, tańczących oraz upijających się do nieprzytomności ludzi przed dobrą zabawą.
Mimo złej opinii kreowanej przez media ciekawscy turyści oraz studenci często obierali sobie Goemul jako miejsce gdzie spędzą szaloną noc w weekend. To właśnie przez takie osoby interes się kręcił, a dzielnica nigdy nie ucichła. Żadne prawo oraz zasady oficjalnie tam nie istniały, jednak ktoś, kto nie zapłacił prostytutce za jej pracę, musiał liczyć się z nieuchronnymi konsekwencjami w postaci bezpośredniego zetknięcia się z alfonsem bądź z jednym z jego osiłków. Dopóki ktoś potrafił się mądrze zabawiać nie narażając się w żaden sposób ciemnej stornie dzielnicy, to był bezpieczny oraz zawsze mile widziany, gdyż to właśnie tam słowa "klient nasz pan" traktowano w sposób dosłowny.
— Nikt tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, jak dobrze zagospodarowany jest najmniejszy skrawek oraz każda ulica tego obszaru. Żaden z budynków, który tutaj widzisz, nie może się zmarnować. W niektórych mieszkaniach sprzedaje się narkotyki, w innych pędzi własny alkohol lub przyjmuje podstarzałych klientów w wiadomym celu. Ludzie nauczyli się wykorzystywać każdy metr kwadratowy, by zarabiać pieniądze. Goemul to istna żyła złota. Każdy, kto ma pieniądze, inwestuje je właśnie tutaj, bo mimo niebiańsko wysokich wydatków, wszystko po jakimś czasie zwraca się z nawiązką. Można zauroczyć się w tej okolicy, myślę, że nawet stracić dla niej głowę... — Przerwał na chwilę swój wywód Sehun, zwracając swój wzrok w stronę ulicy Neonów, którą jako pierwszą pokazać chciał Jonginowi. Ta część dzielnicy świeciła najjaśniej, na każdym skrawku ścian wisiały przeróżne napisy oraz kształty. Niektórych do szaleństwa doprowadzały jaskrawe kolory, odbijające się od ścian, okien i stłuczonego szkła na chodnikach, co nie zmieniało faktu, że większość osób urzekała ich kiczowatość, blask, jaki nadawała tej części terytorium złodziei.
— To ulica Neonów, prawda? — Mimo że Kim zadał pytanie, to wcale nie oczekiwał odpowiedzi, wydawało się, jakby o Goemulu wiedział prawie wszystko. Jego oczy po dłuższym wpatrywaniu się zaczęły szczypać oraz lekko łzawić od natężenia tylu kolorów na raz. Zapach jaki się tam unosił był wymieszaniem nieprzyjemnego odoru przypalonych kabli izolacyjnych z nutą wilgoci przenoszonej wraz z mgłą oraz damskimi perfumami kobiet, które obok nich przechodziły. To właśnie w tym miejscu najwięcej ludzi robiło sobie zdjęcia, jako pamiątkę z nocnego pobytu.
Sehun mijał przechodniów z chłodnym wyrazem twarzy, szczególnie, gdy był to ktoś znajomy, kto kłaniał się jego osobie. Pozycja króla złodziei niosła za sobą pasma korzyści, wymuszała szacunek względem jego osoby, nawet największy wróg musiał ukorzyć się przed liderem czarnego rankingu. Nie chciał jednak jeszcze mówić chłopakowi nic o swojej roli w świecie bezprawia. Spojrzał na łzawiące oczy towarzysza i ściągnął swoje przeciwsłoneczne okulary, by pożyczyć je starszemu.
— Załóż proszę, moje przyzwyczaiły się już do tego rodzaju blasku.
Chwilowe zaskoczenie ustąpiło szybko szczeremu uśmiechowi wdzięczności na gest towarzysza Jongina. Skorzystał z darowanych okularów i nasunął je sobie na nos, dzięki czemu dłużej mógł podziwiać niepowtarzalny urok neonów. Dreszczyk ekscytacji co jakiś czas go nawiedzał. To co wtedy czuł, można śmiało porównać do dziecięcego szczęścia, gdy spełnia się swoje skryte marzenie. Wszystko jak na razie wydawało mu się marą senną, nieuchwytną oraz ulotną niczym oddech na mrozie. Przyjazd do Goemula był jednocześnie czymś czego pragnął oraz tym czego potrzebował.
— A ulica Czerwonych Latarni? Naprawdę świeci się na czerwono? — zapytał, gdy koniec neonowej uliczki był coraz bliżej.
— Głupie pytanie — stwierdził Hun, prowadząc go dalej, między wysokimi blokami, gdzie napotykali na coraz bardziej zmarnowanych używkami ludzi.
Niedługi spacer zaprowadził ich do miejsca, o którym wspomniał nowicjusz. Zostawili za sobą kolorowe neony i nic już nie świeciło się tak intensywnie.
Ulica Czerwonych Latarni była bardziej klimatyczna, czuć było jej intymność, jakiej nie spodziewał się Kim. Wszystko emanowało tam erotyzmem, feromony jakby unosiły się w powietrzu dookoła nich. Przeróżne piosenki mieszały się ze sobą, tworząc spójną całość. Żadna z nich nie wyróżniała się swoim tempem. Każda pobudzała zmysły, wprawiała biodra w ruch, odrywała od rzeczywistości. Tam neony świeciły się tylko na czerwono, były dość przygaszone, by nie razić swoich klientów. Za oknami kobiety jak i mężczyźni tańczyli w ekscentrycznych strojach, kokietując przechodniów. Goemul był dzielnicą nie znającą podziałów, akceptowano tam największe dziwactwa, zainteresowania czy fetysze. Ulica Czerwonych Latarni była tego żywym dowodem.
— Można czuć się tu odrobinę nieswojo, jeżeli jest się tu pierwszy raz — stwierdził, patrząc na twarz Kima.
Chłopak z początku nie wiedział jak się zachować. Erotyzm w pewnym sensie zaczął go przytłaczać i onieśmielać, lecz i tak spoglądał na grzeszne oraz wijące się piękne ciała za witrynami. W pewnym sensie przypominało to chodzenie po galerii z zachęcającymi wystawami sklepowymi, z tą różnicą, że tutaj na sprzedaż było ludzkie ciało oraz pare chwil w niebie.
— Tutaj naprawdę wszystko jest legalne! — W jego głosie można było usłyszeć swego rodzaju podziw jak i niosący się z tym niepokój. — To prawda, że jak się tu kogoś zabije to nie idzie się do więzienia? Słyszałem że w Goemulu odbywają się egzekucje mafii...
— Zależy kogo załatwisz. Za wszystko przychodzi czas zapłacić, nic nie jest do końca bezkarne. Licencję na zabijanie ciężko jest zdobyć, możesz zadźgać kogoś dla zabawy, ale mafia nie lubi, gdy ktoś sprząta ludzi bez ich wiedzy, więc prędzej czy później postarają się, byś przepraszał w męczarniach. Tutaj nikt nie umiera bez przyczyny. System Goemula przypomina węża, zjadającego własny ogon. Jedni kłócą się, że symbolizuje to naprzemienną destrukcję, przemianę i odradzanie się, a inni, że jest to nieracjonalne działanie, kierowane głupotą... — mówił swobodnie do chłopaka, chciał podzielić się swoimi głębszymi przemyśleniami na ten temat. Nie potrafił dawać krótkich odpowiedzi na tak ważne dla niego pytania. Nigdy wcześniej nie miał okazji nikomu tłumaczyć sensu istnienia dzielnicy, a o tym, jak miał wrażenie szatyn, mógł mówić godzinami. Widać było w nim pasję i miłość do miejsca, w którym wszystko rządziło się własnymi prawami.
— Zastanawiało mnie zawsze dlaczego akurat taka nazwa (Goemul kor. 괴물, pl. potwór). To miejsce naprawdę zamienia ludzi w potwory? Bo sadząc po tych uśmiechniętych twarzach osób które nas mijały to nie wyglądali jakby byli degeneratami. Chociaż to zapewne jedynie turyści, którzy przyszli na chwilę... — Leniwie stawiali swoje kroki, idąc blisko siebie, nie chcąc choć na moment stracić się z oczu, a przynajmniej taki był zamiar Jongina. Czuł się niezwykle pewnie w obecności młodszego, jego emanująca charyzma po części udzielała się także Kimowi. Może i nadal nie rozumiał dlaczego ktoś tak młody był liderem grupy, ale jego chłodna aparycja budziła respekt. Gdyby nie znał jego dokładnego wieku zapewne dałby mu więcej.
— To tylko nazwa nadana przez rząd. Szybciej osoba z Goemula wyciągnie do ciebie rękę niż ktoś z zewnątrz, czego już sam doświadczyłeś. Potworami stajemy się nie płacąc podatków, nie biorąc udziału w wyborach, a to, że mordujemy, ćpamy i kradniemy nie robi im większej różnicy, póki na celowniku nie jest nikt z nich. Rząd tworząc Goemul wiedział, że dzięki temu zachowa równowagę w stolicy. Przeciętny Koreańczyk nie przejmuje się istnieniem tego miejsca, a odrobinę bystrzejszy bawi się w naszych burdelach. — Sehun widocznie nie przepadał za władzą, panującą w Korei. Przez ton jego głosu przemawiała pogarda i obrzydzenie. Prawdą było, że nie musiał się nikomu podporządkowywać, jednak wciąż coś sprawiało, że gardził polityką i wszystkimi tymi, którzy zajmują miejsca na ważnych dla kraju stanowiskach.
— Nigdy nie interesowałem się polityką, zawsze była mi obojętna, ale cieszę się, że ktoś stworzył takie miejsce jak to. Po raz pierwszy od dawana czuję niezwykłą lekkość w oddychaniu pomimo zapachu papierosów i alkoholu. — Chłopak przystanął na chwilę w miejscu i uniósł głowę do góry po czym ściągnął okulary by lepiej widzieć rozgwieżdżone niebo. — Nawet gwiazdy wydają się świecić jaśniej niż w Daegu — zaśmiał się pod nosem na swoje własne słowa i zamknął oczy biorąc głęboki wdech i wydech. — Wiem, to głupie, przecież niebo w Korei wszędzie jest takie samo...
— To rzeczywiście głupie — przyznał beznamiętnie król złodziei i również spojrzał w niebo nad nimi. — Wkrótce przywykniesz do wszystkiego, co nas otacza i będziesz patrzył na ten świat ze znużeniem. Nawet najwięksi w końcu stąd odchodzą, nudzi im się wieczna rywalizacja. Nie bawią ich już Czerwone Latarnie, kolorowe neony, nielegalne narkotyki, orgie i egzekucje. Wszystko traci swój czar, taka jest kolej rzeczy, Kim.
Dłoń szatyna momentalnie uderzyła lekko ramię chłopaka o wzorowej posturze. — Nie mów takich rzeczy. Dopiero co tu przyszliśmy! — rzekł ze słyszalną w głosie goryczą. Słowa Sehuna szybko sprowadziły go ze sfery marzeń na ziemię, co miał mu za złe. Nie miał pojęcia jak takie miejsce może kogoś nudzić, na tamtą chwilę było to dla niego zdumiewające, tak mało jeszcze wiedział.
— I powinniśmy już iść — uniósł kąciki swoich ust patrząc na niego, po czym zabrał swoje okulary z włosów chłopaka. — Pójdziemy teraz do siedziby i reszta ekipy zadecyduje, co z tobą zrobić. Nie czujesz się odrobinę zestresowany? Co zrobisz, jeżeli się nie zgodzą?
— A dużą ilość osób po krótkim czasie darzysz sympatią? — odpowiedział pytaniem na pytanie, śmiało mierząc wzrokiem swojego towarzysza.
— Nikogo nie darze szczególną sympatią — odparł dumnie, odwracając swój wzrok od jego osoby i naciągnął czarne rękawiczki bardziej na palce. Znów przybierał chłodną maskę, nie chcąc, by Kim wyobrażał sobie zbyt wiele na temat ich relacji. — Są po prostu ludzie, których toleruję, i tacy, którymi gardzę. Nic pomiędzy.
— Lubisz mnie — stwierdził z szerokim uśmiechem. — A po twojemu: tolerujesz mnie — zaśmiał się radośnie i poprawił kaptur swojej bluzy. — Może reszta ekipy też będzie mnie "tolerować", chociaż nie wiem co z Kyungsoo, on mnie już chyba nie polubi... — Na samo wspomnienie niskiego chłopaka z diabolicznym spojrzeniem oraz głosem aż się wzdrygnął.
— Tłumacz to sobie jak chcesz — westchnął i zaczął iść przed siebie, nie zważając na obecność starszego. Wiedział, że jest to dopiero początek długiego wieczoru ze swoją ekipą i nie każdego będzie łatwo przekonać do przyjęcia nowego członka, są bowiem tajemnice, o których przyrzekli milczeć, i rany, które nie do końca się zagoiły.
— Ej! Ale wrócimy tu jeszcze, prawda?! — Jongin szybko dotrzymał mu kroku, nie pozwalając zostawić się w tyle. Może i sprytnie ominął odpowiedzi na zadane pytanie, lecz w głębi duszy niezwykle stresował się na spotkanie reszty członków ekipy. Nie miał wtedy jeszcze pojęcia, w co się wpakował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top