13. Inicjacja

Jongin kroczył beztrosko ulicami Goemula z dłońmi w kieszeniach, a głową w chmurach, co jakiś czas kierując wzrok na mijane przez siebie budynki. Jeszcze nie zdarzyło się, aby był tam bez Sehuna, którego towarzystwa nieco mu brakowało, jednak to właśnie na jego polecenie się tam znalazł, nie podając nawet żadnego powodu. Kim jednak nie zaprzątał sobie tym zbytnio myśli. Odkrywanie tej dzielnicy w samotności było jeszcze bardziej ekscytujące niż to zwiedzanie jej za pierwszym razem.

Nagle z uradowaniem zorientował się, że w jednej z kieszeni znajdowało się kilka banknotów, które musiał od razu wydać i to na dodatek w Goemulu.

Niedługo potem znalazł się pod wielkim neonem reklamującym sklep wielobranżowy. Po wejściu do środka z niewielkim zaskoczeniem zorientował się, że ten nie różni się prawie niczym od najzwyklejszego sklepu. Asortyment był dosyć normalny, za to ceny nieco wyższe, dlatego mógł pozwolić sobie jedynie na mleko bananowe. Może wydawało się to bardzo infantylne, jednak Jonginowi smakowało o wiele bardziej niż zwykle i to tylko dlatego, że kupił je w tak cudownym miejscu.

Gdy tylko wyszedł ze sklepu, zakapturzona postać zaczepiła, pytając o fajkę. Kim z początku chciał go zignorować, lecz dziwne przeczucie kazało mu się zatrzymać i nieco mu się przyjrzeć.

— Czy my się już kiedyś spotkaliśmy? — zapytał, po czym zajrzał zaciekawiony na twarz szczupłego i wysokiego chłopaka, który go zaczepił.

Tajemnicza postać sama zaskoczona podniosła na niego wzrok.

— Kim Jongin?

— Lee Taemin?!

Nieznajomy obszedł go z każdej strony, jakby z niedowierzaniem badając postać mężczyzny. Zrzucił kaptur z głowy, by móc potwierdzić swoją tożsamość i obdarzyć rozmówcę zabójczym uśmiechem. Patrzył na przyjaciela z dumą, jakby już od dawna oczekiwał go w tym miejscu, co z pewnością było kłamstwem, szczerze sam wolałby wrócić do rodzinnej miejscowości, niż tkwić w dzielnicy bezprawia z rosnącą kartoteką, krwawiącym sercem i paroma niewinnymi osobami na sumieniu. W tych samych ciemnych tęczówkach prócz uznania można było dostrzec nutkę szaleństwa. Nie wyglądał już jak ten sam nieśmiały chłopiec z podwórka.

— Kim Jongin... — powtórzył z fascynacją, a następnie udał, że strzepuje kurz z ramion mężczyzny. — Widzę, że to miejsce przyciąga synów największych kurew z Daegu. Mnie już odjebało, pora na ciebie.

Kim roześmiał się wniebogłosy na słowa swojego dawnego przyjaciela. Taemina znał tak naprawdę przez swoje najlepsze lata. To samo osiedle, ta sama szkoła i klasa. Los złączył ich ścieżki na parę dobrych lat, a rozdzielił ich rozwód państwa Lee. Jongin bardzo przeżył rozstanie ze swoim pierwszym i jedynym prawdziwym przyjacielem. Nie wiedział nawet, gdzie się przeprowadził, nie miał z nim kontaktu, po pewnym czasie nawet zapomniał o jego istnieniu, jednak nigdy nie pomyliłby jego głosu z kimś innym.

— Nie wierzę, że w końcu spełniliśmy swoje marzenie! Razem w Goemulu! — Rzucił mu się momentalnie na szyje i mocno uścisnął, jakby bał się, że młody mężczyzna jest jedynie widmem jego przeszłości, które okaże się jest jedynie snem na jawie. — A sądziłem, że to miejsce nie może być jeszcze bardziej zajebiste!

— Rzeczywiście, nie może — odparł blondyn, ostudzając swój entuzjazm. Starał się zachować firmową obojętność, choć ciężko było mu walczyć z pewnymi sentymentami, jakimi on i Kim byli zobowiązani. Odciągnął go odrobinę na bok, by nie stali na widoku przed sklepem. Musiał przecież dbać o swoją reputację i oto, by nie widywać się z niewłaściwymi ludźmi. Na tamten moment nie wiedział jednak jeszcze, że Jongin jest jednym z nich. — Co w takim razie tutaj robisz, stary przyjacielu?

— Nawet nie wiem, od czego zacząć! — Kim nadal jednak nie mógł opanować swoich pozytywnych emocji na widok ucieleśnienia swoich cudownych wspomnień z dzieciństwa. — Naprawdę długo chciałem się tutaj znaleźć... Sprawy w Daegu mnie przytłoczyły. Nagle wydarzyło się tyle okropnych rzeczy... ale o tym opowiem ci kiedy indziej. — Jego dotychczas szeroki uśmiech nieco zbladł, jednak nadal bił od niego blask szczęścia. — Miałem po prostu ogromnego farta napotykając na złodzieja, który akurat był stąd. To on mnie tutaj wprowadził, byłem nawet w jego siedzibie! Ma naprawdę ogromny dom! Aaa, zapomniałem wspomnieć, że jest także szefem i ma własną ekipę oraz jest dodatkowo chyba jakąś szychą, zapewne o nim słyszałeś, ma na imię Sehun i z tego, co zauważyłem, to sporo osób stąd go kojarzy.

Taemin otworzył ze zdziwieniem usta, dukając pojedyncze sylaby słów, które chciał w tym momencie wypowiedzieć. Zupełnie nie spodziewał się, że Jongin, którego w tamtym momencie rozpierało szczęście, mógłby być związany z ekipą wcześniej wspomnianego złodzieja. Narzucił znów kaptur na głowę i rozejrzał po okolicy, by upewnić, czy przypadkiem nikt się im nie przyglądał.

— Musisz sobie ze mnie żartować... — powiedział ciszej i pociągnął go w głąb pustego skrzyżowania, by mieć pewność, że nikt się im nie przygląda. — Jak długo tutaj jesteś? Pierwsze słyszę, że Oh przyjął kogoś do ekipy. Musisz być na okresie próbnym, a to oznacza, że możesz się jeszcze wycofać... — Schował ręce do kieszeni, jakby mówił coś do siebie pod nosem. — Niestety bardzo dobrze znam twojego szefa. — Splunął na bok, okazując tym samym pogardę dla Sehuna.

Jongin przyglądał mu się nieco zdezorientowany. Na razie nie mógł stwierdzić, jak bardzo na przestrzeni tych wszystkich lat zmienił się Taemin, jednak podświadomie czuł się przy nim nieco nieswojo. Odczucie to pogłębiło zwłaszcza to, jak ten z niesmakiem zareagował na wieść jego powiązań z królem złodziei.

— Jestem tutaj już jakiś czas... — odparł kompletnie zbity z tropu. — Ale chyba nie za bardzo rozumiem, co masz na myśli, Tae... Nie przepadasz za nim? Coś ci zrobił? — zapytał z niepokojem, gdy kolejne obawy nawiedziły jego głowę, widząc już oczyma wyobraźni, za co Taemin mógł tak bardzo nie lubić Sehuna.

— Jesteś moją konkurencją — odparł bez zastanowienia i zrobił krok do tyłu, by nie stać już tak blisko swojego przyjaciela. — Sam wkopałem się w niezłe gówno i jestem częścią ekipy Minho. Twoja ekipa jest na celowniku każdego, więc na twoim miejscu uważałbym na siebie.

— Taeminah. — Uśmiechnął się do niego blado i zmniejszył między nimi dystans. — Jaką znowu konkurencją? Przecież byliśmy przyjaciółmi, pamiętasz? To, że ty jesteś w innej ekipie, niż ja nie oznacza, że musimy się nienawidzić, prawda?

— To właśnie dokładnie to oznacza — odparł oschle i wyprostował się, chcąc wyglądać jak najbardziej groźnie. — Nie jesteśmy już w Daegu, tutaj rządzą inne prawa i inni ludzie, więc jeśli chcesz cokolwiek osiągnąć, powinieneś się im podporządkować. Ja, mimo że szczerze nienawidzę całego tego gówna, dla swojego szefa jestem w stanie zrobić wszystko. Póki tobie jeszcze nie wtłoczyli do głowy tej zasady, powinieneś się spakować i wynosić się stąd jak najszybciej.

— Ale ja nie mogę tak po prostu teraz odejść... Już nigdy nie wrócę do Daegu, nie ma tam dla mnie przyszłości. A tutaj? Tutaj mam tyle możliwości. Mając taką okazję, mam tak po prostu to wszystko odrzucić, nie wchodząc głębiej w ten cudowny świat? Taeminah... — powtórzył łagodnie, mając nadzieje, że dotrze do swojego przyjaciela. — Jesteś teraz tutaj jedyną osobą, którą tak naprawdę znam. Nie odrzucaj mnie tylko ze względu na Sehuna. Ja nawet jeszcze nie jestem członkiem jego ekipy, nie wiem nawet, czy mnie w niej chcą...

— Porozmawiam z Minho, jeśli nie zostaniesz przyjęty lub sam zrezygnujesz, powinniśmy znaleźć gdzieś dla ciebie miejsce. Nawet jeśli miałbyś czyścić kible. — Blondyn poklepał go po ramieniu, by następnie znów rozejrzeć się dookoła i nasunąć Jonginowi kaptur bluzy na głowę. — Jeżeli dojdą mnie słuchy co do twojego losu, sam się odezwę. Może być to nasza ostatnia przyjacielska rozmowa, więc po prostu życzę ci powodzenia, Nini. — Uśmiechnął się wreszcie tak, jak wtedy, gdy jeszcze byli dziećmi, pełni nadziei, optymizmu i niewinności.

Chłopak stał jeszcze przez dłuższą chwilę z mieszanymi uczuciami oraz wzrokiem wlepionym w miejsce, gdzie po raz ostatni widział oddalającą się sylwetkę widma jego przeszłości. Wydawało mu się jakby Taemin zamienił się w mgłę, a całe to spotkanie odbyło się tak naprawę tylko w jego myślach.

Nagle ktoś złapał go od tyłu i przycisnął do ust ściereczkę nasączoną eterem, a chłopak poczuł, że traci siły. Chciał się bronić, zaczął się szarpać, jednak jego oprawca był dużo silniejszy i nawet nie drgnął pod wpływem rzucającego się w jego rękach kieszonkowca. Jongin słyszał już tylko, jak osiłek w wulgarny sposób radzi się mu nie ruszać. Druga silna dłoń ścisnęła go za gardło, nie pozwalając, by ten zawołał po pomoc. W niedługim czasie zupełnie stracił rachubę czasu, a mrok i czerń zalały jego oczy. Porywacz wraz z Kimem zniknęli szybko w ciemnościach Goemula, tak jakby nigdy ich tam nie było. Jedynie rozlane na chodniku bananowe mleko było dowodem na to, co tam zaszło.

***

Jongin powoli się przebudził. Czuł, jakby spał ponad tydzień, a jego głowa była bardzo ciężka. Otworzył leniwie oczy, by tuż po chwili wróciła mu świadomość i czucie. Znajdował się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, gdzie jedynym źródłem światła była żarówka na suficie dająca bardzo słabą poświatę. On sam przywiązany był do krzesła. Wyczuwał wilgoć, pleśń oraz wszechogarniającą grozę.

Nieznajomy mężczyzna wszedł przez metalowe drzwi i stanął za Jonginem. Teraz, oprócz wilgoci i pleśni, mógł poczuć specyficzny zapach czerwonego wina, którego butelka nagle stanęła przed nim, wciąż nie ukazując swojego właściciela.

— Kim Jongin... — powiedział niski głos i przeszedł dookoła stolika. Jego właścicielem był wysoki mężczyzna nietypowej urody. Ubrany w kolorowy, nietuzinkowy garnitur i przeciwsłoneczne okulary. W ręce trzymał kieliszek z winem, którym obracał pomiędzy palcami. — Wyglądałeś tak niewinnie, śliniąc przez sen swoje ramię.

— Skoro wiesz, jak się nazywam, to zapewne zawdzięczam to mojemu szefowi — warknął, próbując wyswobodzić swoje ręce.

— Właśnie w jego sprawie się spotykamy — zaczął mężczyzna i strzelił kośćmi u swoich rąk. — Wyobraź sobie, że jesteś dosyć cenną, śliczną skarbonką wiadomości na temat twojego wcześniej wspomnianego "szefa". Chciałbym, żebyś podzielił się ze mną swoją wiedzą, a ja w zamian sowicie cię wynagrodzę. Mógłbym nawet uczynić cię czyimś szefem, czy to nie idylliczna wizja twojej przyszłości?

— Dzięki za propozycje, ale nie jestem zainteresowany... — odparł, mierząc go uważnie wzrokiem.

— Od czego by tu zacząć... — westchnął leniwie mężczyzna w okularach. Zasiadł po drugiej stronie biurka, by otworzyć jedną z szuflad. Ze skupieniem na twarzy przeglądał jej zawartość, a gdy mamrotał coś pod nosem, na jego wysokim czole pojawiły się zmarszczki. — Czego jeszcze możesz nie potrzebować? Uszu, palców, być może nawet całej ręki? — zapytał całkowicie poważnie i z gracją zaczął przed oczyma Jongina oglądać przeróżnej wielkości ostre narzędzia: piękne, lśniące i wypolerowane noże, które początkowo wcale nie wywoływały poruszenia w uwięzionym. Nieznajomy ułożył je w rosnącej kolejności, od niewielkiego scyzoryka, przez tak zwane, poręczne motylki, popularne noże sprężynowe, zahaczając przez ozdobne sztylety, aż po większe, kuchenne tasaki. Niewielką część swojej kolekcji zakończył pokaźną maczetą, a młodą ofiarę obdarzył szerokim, szczerym i jakże przerażającym uśmiechem. — Być może niepotrzebnie tym wszystkim się chwalę, bo może będziesz grzecznym chłopcem i szepniesz mi parę słów na temat tego diabelskiego bękarta, Oh Sehuna... Nie będziemy marnować czasu, bo jeden z nas ma go wyjątkowo za mało.

— Co dokładnie chciałbyś o nim wiedzieć? — zapytał, starając się jednocześnie trzymać wszystkie swoje emocje w ryzach i pomimo wielkiego strachu o własne życie nie pokazywać swojej słabości, jaką jest przywiązanie do swej marnej egzystencji.

— Czy wymagałbym zbyt wiele, prosząc przede wszystkim o adres waszej siedziby? Szczerze marzę, by porozmawiać z nim w cztery oczy. — Mężczyzna uśmiechnął się zadziornie i skrzyżował swoje ręce na piersi. — Musiałbyś jednak zdradzić mi sekrety działalności waszej ekipy, kody dostępu do budynku, jego plan i to, gdzie przechowujecie pieniądze, broń, zdobyte dokumenty... Przecież nikt się o niczym nie dowie. Wszystko, co tylko mi zdradzisz, pozostanie między nami.

— Pytasz naprawdę nieodpowiednią osobę. Nie wiem nic, co zaspokoiłoby twoją ciekawość — skłamał najlepiej, jak tylko potrafił.

Swoje rozpaczliwe próby oswobodzenia rąk chciał zatuszować niespokojnym wierceniem się na krześle, jednak z tyłu głowy cichy głos podpowiadał mu, że nawet przy największych chęciach na nic się to zda. Musiałby wybić sobie wszystkie palce, co oczywiście w największym akcie desperacji prawdopodobnie by się wydarzyło.

— Oczywiście, masz mnie za idiotę — odparł kpiącym tonem głosu i złapał swoją dłonią za szczękę chłopaka, wciskając palce boleśnie w jego skórę. — Jak członek ekipy może nie mieć pojęcia o jej podstawach? Nie graj na zwłokę, mój drogi, tutaj czas płynie zdecydowanie na twoją niekorzyść.

— Problem w tym, że nie jestem członkiem ekipy...

Spojrzał na mężczyznę nieco błagalnym wzrokiem. Jego strach wzrastał z sekundy na sekundę. Początkowe założenie o byciu niewzruszonym powoli i sukcesywnie ustępowało miejsca przerażeniu, nad którym panowanie okazało się niezwykle trudne.

— Prosisz się o karę — westchnął mężczyzna, puszczając twarz chłopaka. — Jesteś prawo czy leworęczny? — zapytał, przejeżdżając palcem nad ostrzem jednego z noży. Sięgnął po niewielki nożyk, by jego czubkiem, delikatnie przejechać po piersi związanego kieszonkowca.

— Mówię prawdę! Nie przyjęli mnie jeszcze do ekipy, więc nie wiem nic ciekawego! Prawdę mówiąc, to nie za bardzo czy mi ufają albo, czy chociaż lubią! — krzyknął, tracąc już resztki pewności siebie. Opanowanie zostało jakby nieświadomie rozcięte przez ostry nożyk jego porywacza.

— To bardzo ciekawe, jednak mój informator mówi co innego — odparł, będąc coraz bardziej zirytowanym niesatysfakcjonującymi odpowiedziami. Zza swojego ucha wyciągnął papierosa, którego wcześniej Kim nie zauważył. Już po chwili, dzięki schowanej w klapie marynarki zapalniczce w powietrzu uniósł się ciężki, nikotynowy dym. — Twój szef, Oh Sehun, jak werbuje ludzi do ekipy? Jak przeszedłeś kwalifikację króla złodziei, hm?

— Wysłałem mu swoje CV. A o to, jakim cudem przeszedłem dalej, powinieneś zapytać jego — powiedział, nie zastanawiając się nawet jak mogło to zabrzmieć. W duchu modlił się, by umiejętność kłamania w celu ugrania sobie kolejnych cennych minut życia, zbyt szybko go nie zawiodła.

— Czyli jesteś jednym z rodzaju osób, które przed męczarnią zadzierają nosa. — Trzymany wcześniej nożyk rzucony został z impetem na biurko. Seunghyun z trudem schylił się, by otworzyć kolejną z szafek, po czym wyjął z niej szklany wazonik z żółtym płynem. W swoich ustach wciąż trzymał pogryzionego peta, którego dym urywkowo wypuszczał. — Na rękach Ci nie zależy? A co powiesz o twarzy? — zapytał, ostrożnie mieszając substancją w dłoni. — Uwierz, nie warto byłoby zaprzepaścić to boskie dzieło na rzecz informacji o ludziach bez żadnej przyszłości. Nie mają rodziny, przyjaciół, nie mają nikogo, kto po nich zapłacze. Dostanę teraz adres waszej siedziby i dowiem się o wszystkim, czego doświadczyłeś przez ostatni czas albo ściągnę na ciebie pasmo cierpień.

Jongin patrzył na niego mieszanką niedowierzania oraz strachu. Brakowało mu już kolejnych wymówek czy słów, by jakoś wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji.

— Twój szef przyniesie ci ból, prędzej, niż się tego spodziewasz — oznajmił, nachylając się nad chłopakiem, wypuszczając tym samym dym wprost na jego opaloną twarz. Bez żadnej zapowiedzi żar papierosa spotkał się z nagą skórą jego szyi, dogaszając go parokrotnie, nim niedopałek przestał się tlić.

Kim jęknął żałośnie z bólu, kompletnie nie spodziewając się, że konsekwencje jego braku współpracy tak szybko nadejdą.

Trzymał go wciąż za szczękę, odchylając przy tym krzywiącą się w cierpieniu twarz. Uśmiech oprawcy powiększał się wciąż na jakże urzekający widok swojej ofiary.

— Ja nic nie wiem do cholery! — wydarł się, darując sobie jakiekolwiek wymyślne wymówki. W obliczu prawdziwego bólu, którego potem może być jedynie więcej, wolał dać sobie z nimi spokój.

— Strasznie to przykre — westchnął mężczyzna, przyglądając się z satysfakcją reakcji chłopaka na wstęp do nadchodzącej fali cierpienia. W drugiej ręce wciąż znajdowało się naczynie z tajemniczą substancją, jednak oczy pełne szaleństwa rozproszył widok wciąż lśniących ostrzy. — Tak poświęcać się dla ludzi, których się nie zna. Myślisz, że oni zrobiliby to samo dla ciebie? Bo ja... szczerze w to wątpię.

— Mam wymyślić na szybko jakieś fałszywe informacje, żebyś dał mi spokój?! Nic nie wiem, ile razy mam powtarzać?

Na wszystkie sposoby próbował chociaż trochę się od niego odsunąć, lecz tak jak można było się domyślić, jego los zależał od łaski bądź niełaski tajemniczego mężczyzny.

— W takim razie nie jesteś mi już potrzebny — westchnął ciężko zawiedziony, kręcąc przy tym głową. — Zacznij myśleć nad ostatnimi słowami, nie mam dla ciebie zbyt dużo czasu. Skończymy to dość szybko i boleśnie. Poczekamy, aż kwas wyżre ci ostatnie szczątki tej przystojnej buźki.

— Nie no kurwa... — zaczął cicho z niedowierzaniem. — To jest chyba jakiś kiepski żart!

— Tak, to samo pomyślałem, gdy zaproponował mi to zlecenie — mruknął Seunghyun, przywracając nadzieję w oczach swojej ofiary. Chłopak spojrzał na niego zaskoczony, gdy dłońmi wciąż szarpał węzły. Nie czekając chwili dłużej, mężczyzna wylał słodką ciecz na opaloną twarz, a ten szybko skojarzył ją ze smakiem szampana.

Metalowe drzwi otworzyły się z hukiem, a w ich wejściu ukazali się kolejno inni członkowie jego ekipy. Niektórzy z nich trzymali nawet telefony w dłoniach, by uwiecznić reakcje Jongina, na to, że całe porwanie zostało sfingowane.

— Zdałeś inicjację, młody! — krzyknął z entuzjazmem Byun.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top