1. Demony Przeszłości

Masywna brama więzienna przesunęła się, ukazując, co kryje po drugiej stronie, a dźwięk towarzyszący jej przypominał stłumione krzyki nieszczęśników. Jongin zmrużył oczy na skutek styczności z rażącym słońcem. Czasem wydawało mu się, że niebo nad terenem więzienia było zdecydowanie ciemniejsze i bardziej zachmurzone, przez co promienie słońca często nie przebijały się przez kłębiaste, szare olbrzymy. Za to po zetknięciu się ze światem zewnętrznym w końcu widział wyraźnie głębie błękitu na nieboskłonie oraz czuł przyjemne ciepło na swojej opalonej twarzy. Strażnik wypchnął go zniecierpliwiony, mrucząc pod nosem słowa pogardy wobec Kima, po czym z hukiem zamknął za nim metalowy mur odgradzający degeneratów od na pozór zwykłych i porządnych obywateli.

Chłopak zaciągnął się świeżym powietrzem, a następnie rozejrzał się po prawie pustym parkingu. Nie oczekiwał, że ktokolwiek go odbierze i nie pomylił się. Wyjął z kieszeni rozładowany telefon, by spojrzeć na swoje odbicie. Wyobrażał sobie, że na ekranie jest mnóstwo nieodebranych połączeń oraz nieodczytanych wiadomości. Przez cały pobyt w zamknięciu doskonalił się w sztuce okłamywania samego siebie, więc patrząc na gładką taflę smartfona, wydawało mu się, że faktycznie widzi to wszystko. To był jego sposób na przetrwanie.

Nie myśląc już dłużej, schował przedmiot do kieszeni spodni i westchnął. Nie było miejsca, gdzie mógłby uciec od wspomnień z przeszłości, jedyne, o czym marzył, to odejść jak najdalej od budynku, w którym spędził ostatnie trzy lata swojego marnego życia. Z ciężkim bagażem doświadczeń, nie mógł jeszcze zacząć od nowa, mając niezałatwione sprawy, więc poszedł tam, gdzie ktoś jakiś czas temu perfidnie zabawił się jego losem.

***

Blask neonowych świateł dzielnicy zepsucia zbladł od jego ostatniej wizyty. Goemul, miejsce, które niegdyś tętniło życiem zepsutych miernot, tamtego dnia wydawał się obumierać w oczach chłopaka. Ulice były bardziej brudne i opustoszałe, nie słyszał nic poza cichą muzyką, przebijającą się przez ściany jednego z lokali. Nikt nie kłócił się o zapożyczone pieniądze, nikt nie groził nikomu bronią, żadnych strzałów czy jęków dochodzących z czyjegoś mieszkania. Cisza. Przerażająca, głucha cisza. Obiecał sobie, że już nigdy tu nie wróci, lecz właśnie w tym miejscu musiał zacząć swoją drogę, żeby po raz drugi w życiu rozprawić się z demonami przeszłości.

Pośród murów baru, które pamiętały każde miłe oraz bolesne wspomnienie, Jongin napotkał znaną mu twarz barmanki z mocnym makijażem, która na jego widok wyszła zza lady, by przywitać go z szeroko otwartymi ramionami i uśmiechem na twarzy. Hwasa poratowała znajomego piwem na koszt baru, gdyż ten nie miał przy sobie, ani wona. Nie miał nic prócz bezwartościowych wspomnień i rozładowanego telefonu.

— Więc, co chcesz wiedzieć? — zapytała bezpośrednio. Doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego chłopak wrócił, nie był on przecież pierwszą osobą w dzielnicy bezprawia, która po odsiadce w więzieniu przychodzi wyrównać swoje rachunki. Trzy lata temu w tym miejscu było niesamowicie głośno o jego ekipie. Wszyscy wiedzieli, co się stało, nawet biegające po ulicach szczury dobrze znały sytuację Jongina, mimo że on sam jeszcze nie był wszystkiego świadomy, tak jakby był jedynie pośrednim świadkiem historii swojego życia, a nie jej głównym bohaterem.

— Wszystko, co wiesz — odparł zachrypniętym głosem, po czym dopieścił swe podniebienie gorzkim smakiem chmielu. Niewiele było rzeczy w tym miejscu, za którymi tęsknił, jednak alkohol z Paszczy Goemula był zdecydowanie jedną z nich.

— Widziałeś ranking? — zadała kolejne pytanie, gdy Kim zwrócił swój wzrok ku tablicy. Przeanalizował wyświetlające się na niej nazwiska, brak jednego z nich szczególnie go zdziwił. Ponownie spojrzał na Hwasę, oczekując więcej informacji. — Nie wyobrażasz sobie, jak wiele się zmieniło. Nikt już nie zajmuje na stałe pierwszego miejsca. Raz jest to L, raz Kyungsoo, a coraz więcej osób znika z rankingu bezpowrotnie. Nowy prezydent spełnia swoją wyborczą obietnicę i powoli sprząta w Goemulu, nikt już nie jest bezpieczny. Ale... chyba nie o tym przyszedłeś posłuchać — zaśmiała się lekko, chcąc zobaczyć uśmiech na twarzy Jongina, jednak nie udało jej się go dostrzec. — Z twojej ekipy został tylko Kyungsoo. Czasem widuję jeszcze Jongdae, ale cholera wie, czym się zajmuje, z tego co mi wiadomo, to zadłużył się już u każdego. Hyuna prowadzi siłownię z tym swoim nowym kolesiem, a Chanyeol i Baekhyun wynieśli się gdzieś na drugą stronę rzeki Han, słyszałam, że dobrze sobie radzą.

— A on? — zapytał beznamiętnie Kim, odstawiając powoli kufel na ladę. Jego oczy jakby zmieniły swoją barwę na ciemniejszą. Chciał wiedzieć, co król złodziei robił przez te trzy lata, gdy jemu serce zamarzało w czterech ścianach chłodnej celi.

— Zapadł się pod ziemię — powiedziała ciszej Hwasa, przyglądając się z ciekawością chłopakowi. — Tak jak Goemul wrzał od wiadomości o wszystkim, co się stało, tak każdy milczał, gdy temat zahaczał o niego.

— Dziękuję — odłożył pustą szklankę i przetarł usta rękawem swojej koszuli. Dziewczyna uśmiechnęła się blado. Wiedziała, że szatyn wyjdzie stąd i najpewniej już nigdy nie wróci.

Przechodząc obok znużonego alkoholem faceta, zręcznie pozbawił go wystającego z tylnej kieszeni spodni portfela i od razu sprawdził jego zwartość. Nie było tam ani za dużo, ani za mało. Odwrócił się na pięcie tuż przed wyjściem i obdarzył wielki ranking na ścianie przelotnym spojrzeniem przepełnionym nostalgią. Później tym samym wzrokiem spojrzał na pewną lożę obitą czerwoną skórą, przy której wypił pierwsze piwo w Goemulu. Nawet ona nie wyglądała jak wtedy, teraz była pusta i smutna. O wyjątkowym miejscu nie decyduje wystawne wnętrze czy drogi alkohol, lecz ludzie, których teraz zabrakło. Lekko przygarbione plecy pożegnały Paszczę Goemula, a stukot butów o betonową drogę jedynie utwierdził go w tym, że dzielnica bezprawia zmieniła się w dzielnice duchów.

***

Jongin skorzystał z przyswojonej w Goemulu nauki, dzięki której mógł bez problemu zdobyć pieniądze, by przenieść się poza Seul, do Bucheon, gdzie w tanim hotelu miał zacząć wszystko od nowa. Znał tę okolicę, bywał tam czasem zanim trafił do więzienia i nie miał większego problemu z zaaklimatyzowaniem się w nowym środowisku. Wciąż szukał pracy, łapiąc się każdej możliwej uczciwej okazji do zarobienia pieniędzy.

Przeszłość jednak nie dawała o sobie zapomnieć, wciąż męczyły go sny, nie tylko z dawnymi przyjaciółmi w rolach głównych, ale również bladym mężczyzną, którego szczególnie chciał puścić w niepamięć. Życie toczyło się jednak dalej. Mimo przeciwności losu chłopak zdecydował się iść przez nie z podniesioną głową.

W jednej z gazet znalazł ofertę pracy, a z nią adres biura, do którego miał się udać. Poszukiwali młodych, wysportowanych gońców, ich wykształcenie nie miało większego znaczenia, póki grzecznie przytakiwali i wykonywali każde polecenie siedzących za biurkiem krawaciarzy. Nie interesowały go inne, podrzędne propozycje, o które w poprzednim życiu by się ubiegał. Znał swoją wartość, wiedział, że stać go na więcej niż rozwożenie pizzy czy zamiatanie ulic.

Zwykła biała koszula i czarne spodnie sprawiały, że wyglądał niezwykle profesjonalnie. Wszedł do oszklonego z każdej strony biura jego potencjalnie przyszłego szefa oraz grzecznie się przywitał i zasiadł przed nim. Doświadczenie zawodowe szatyna nie było bogate, a załączone zdjęcie niezbyt dobrze wykonane jak na koreańskie standardy, jednak wstępną rozmową Kim już potrafił przekonać do siebie starszego mężczyznę w idealnie skrojonym garniturze, podobnym do tych, w których i Jongin niegdyś chodził. Umiał doskonale dobierać słowa oraz emanował pewnością siebie, bez której nie przeżyłby w więzieniu.

W pewnym momencie, gdy spojrzał kątem oka na to, co go otacza, zauważył niskiego chłopaka z czarnymi włosami, który poprawiał smukłymi palcami okulary na nosie, a w drugiej dłoni niósł jakieś papiery. Nie miał wątpliwości, iż widmo przeszłości go dopadło, i to akurat na rozmowie kwalifikacyjnej. Kompletnie ignorując zadawane mu pytania, mimowolnie wstał z miejsca i szybko wybiegł z biura, by nie stracić z pola widzenia okularnika.

Kiedy do niego dobiegł, jednym mocnym szarpnięciem za jego koszulę wepchnął go z impetem do męskiej toalety i obrócił, żeby stanąć z nim twarzą w twarz. Niższy z początku zbladł, jakby zobaczył przed sobą ducha, lecz po chwili nadal będąc w lekkim szoku, uśmiechnął się radośnie.

— Jongin, wróciłeś!

Kim nie zareagował z równym entuzjazmem na przypadkowe spotkanie po latach, lecz wymierzył mu w brzuch mocny prawy sierpowy, choć w pierwszej chwili miał ochotę rozbić jego okulary.

— Byun Baekhyun... — wysyczał wściekle przez zaciśnięte zęby, tuż przed kolejnym ciosem. — Pieprzona szuja! Myślałem, że chociaż na ciebie mogłem liczyć! — Kolejne ciosy były niekontrolowane, przez co łatwe do przewidzenia, dzięki czemu Byun miał szansę złapać go za nadgarstki z zamiarem powstrzymania jego gniewu.

— Jongin! Jongin przestań, wysłuchaj mnie! — zaczął krzyczeć, by jego słowa dotarły do chłopaka. Trzymał mocno jego ręce, mimo że ten szarpał się z wściekłości, a w brązowych oczach widać było gniew i determinację. — To wszystko stało się tak nagle... Należy mi się wpierdol, ale uwierz, szef... to znaczy Sehun, stracił rozum, nie było nikogo, kto mógł powiedzieć nam, co powinniśmy robić, jak się zachować... Później zniknął, ze wszystkimi naszymi pieniędzmi... Bez słowa...

Do oczu Baekhyuna powoli napływały łzy, kiedy patrzył na jego oblicze. Młodszy był dla niego najlepszym przyjacielem, jedynym w swoim rodzaju, tym, który zjednoczył ich ekipę i bezinteresownie pomagał każdemu z nich, podczas gdy oni nie potrafili mu się odwdzięczyć.

Na wspomnienie imienia największej słabości Jongina, ten momentalnie się uspokoił, obserwując badawczo smukłą twarz Baeka. Wystarczyło jedno słowo, by ogrom dobrych oraz tych bezlitosnych wspomnień osaczył go z każdej strony, zadając bezlitosne ciosy w serce. Kompletnie zapomniał, gdzie jest, ani co powinien powiedzieć czy zrobić, myślami znajdował się już gdzieś indziej. W odległej przeszłości, kiedy po raz pierwszy spotkał Sehuna na swojej drodze, gdzie posiadacz tegoż imienia na zawsze odmienił jego życie...

4 lata wcześniej...

Daegu, Korea Południowa.
Świat bez wątpienia kręci się wokół pieniędzy. A co z tymi, którzy ich nie mają? Wypadają z orbity życia i jedynie stwarzają pozory egzystencji. Balansowanie nad przepaścią ubóstwa zaczynało być nużące dla Jongina. Schodzone, obdarte buty, żadnych perspektyw na życie, okrutna przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć. Ostatnimi czasy zdarzyło się tak, że jego talerz był pusty, więc jak długo można zaciskać zęby, pozwalając przyzwoitości zagłuszyć odgłos burczącego brzucha?

Niewielka wypłata ze sklepu wielobranżowego, w którym pracował, przestawała wystarczać na podstawowe potrzeby, gdy wszystko zmuszony został wydać, by odciąć się od echa bolesnych wspomnień. Jedyne, o czym marzył to przetrwać, a to na ulicach miasta Daegu wcale nie należało do najłatwiejszych. Kradzież wydawała się tym rozsądnym wyjściem, nie zamierzał przecież napadać na banki, nie planował również bawić się w to przez dłuższy czas, a jedynie do momentu, w którym pożegna się ze swoimi demonami.

Jongin był przede wszystkim dobrym chłopakiem, tłumaczył sobie to na wiele sposobów. Były wieczory, gdy wybierał się na miasto i przez parę minut obserwował okolicę z oddali. Drogie samochody, markowe garnitury, czy nawet warte kilkadziesiąt milionów zegarki na ich nadgarstkach. Nie musiał być dobry z matematyki, by zdać sobie sprawę, że za jeden z nich mógłby jeść trzy posiłki dziennie przez kilka miesięcy, opłacić zaległe rachunki, czy kupić zimową kurtkę. Do kradzieży zegarków brakowało mu jeszcze umiejętności, szatyn ograniczał się do portfeli, które należały do najprostszych łupów.

Kolejny dzień wśród tłumu przechodniów. W swojej szarej, dużej bluzie szedł między nimi ze spuszczoną głową. Patrzył jedynie pod nogi. Zanim jeszcze nie zaczął obszukiwać cudzych kieszeni, intensywnie myślał nad tym, ile chciałby tego dnia przynieść do chłodnych czterech ścian, których nie nazywał domem. Nie czuł już żadnej więzi ze światem i jego mieszkańcami, którzy wiecznie bawili się jego kosztem. Teraz to on będzie brał garściami, co chce, nie mając zamiaru dawać już nic od siebie. Nie miał opracowanej żadnej taktyki kradzieży, liczył jedynie na łut szczęścia, ale nawet ten musiał go kiedyś zawieść.

Mógł wpaść na mało inteligentnego studenta, dobrze zarabiającą kelnerkę, czy zapracowaną samotną matkę. Zasada "do trzech razy sztuka" została zaprzepaszczona, gdy sprytne ręce sięgnęły nie do tej kieszeni, co trzeba. Jongin sam nie wiedział, jak wiele osiągnął, obrabiając czarnowłosego, bladego mężczyznę.

Zbyt szybko jednak wyciągnął skórzany portfel z długiego, drogiego i pachnącego mocnymi perfumami płaszcza, dzięki czemu uchylił sobie piekielne wrota przestępców, mając w swojej dłoni własność jednego z najbardziej doświadczonych złodziei, których dotychczas widywał jedynie na telewizyjnym ekranie.

Zbyt szybko zaczął uciekać, obijając się o przechodniów, których tamtego dnia na ulicy było mnóstwo. Sehun, mimo że nie miał w nawyku biegać za ofiarami, sam wdał się w pościg za złodziejem. Musiał dogonić swoją dumę i upewnić się, że nikt nigdy nie dowie się, jak zupełnie przypadkowy chłopak zabrał mu portfel. Żałował już od razu, że nie był u siebie, że nie załatwi tego, jak to ma w zwyczaju, według praw którymi rządzi się jego świat, a może raczej ich brakiem.

Jongin biegł przed siebie, nawet się nie odwracając. Jego serce biło jak oszalałe, a spocone dłonie mocno trzymały cenne zdobycze w szerokiej kieszeni bluzy. Dobiegli do cichego parku, w którym słychać było jedynie poćwierkiwanie ptaków i przyspieszony oddech obydwu mężczyzn. Spryt i doświadczenie w ucieczkach jednak na nic się zdały, gdy goniący go Sehun złapał za jego kaptur i mocnym szarpnięciem zakończył pościg.

— Puszczaj mnie! — wykaszlał Kim, wyrywając się niedoszłej ofierze. Wciąż nie wyciągał dłoni ze swojej kieszeni, trzymając pewnie jej zawartość. Oh jednakże nie miał zamiaru tak łatwo puścić tej zniewagi płazem.

— Dla kogo pracujesz? — Nieznajomy ścisnął swoimi okrytymi rękawiczkami policzki Jongina, gdy ten łaskawie się do niego odwrócił. Przyjrzał się dokładnie jego twarzy. Wiedział, że wiele z gangów tatuuje sobie znaki rozpoznawcze na buzi czy szyi. Podejrzewał, że cała napaść to prowokacja konkurencji, która nawet poza stolicą była dla niego utrapieniem. — Oddaj portfel, to nic ci nie zrobię. Może.

Kim mierzył go intensywnie wzrokiem. Nie miał pojęcia, czy brać groźbę na poważnie, a jeśli tak to co by zrobił? Zadzwonił na policję? Pobił go? Nie potrzebował żadnych kłopotów, chciał jedynie zjeść ciepły posiłek. Niepewnie wyciągnął ku niemu drżącą dłoń z czarnym, skórzanym portfelem, który idealnie pasował do jego rękawiczek.

— Dla nikogo nie pracuję... — powiedział pod nosem.

— To się jeszcze okaże — mruknął Sehun i odebrał swoją własność, przeglądając dokładnie zawartość. — Żadnych pluskiew, podsłuchów? — dopytywał dalej Oh, gdy schował wreszcie portfel do kieszeni płaszcza i zapiął ją, jak to miał w zwyczaju robić. Jongin nie za bardzo rozumiał, o co wypytywał go ciemnowłosy, jednak mógł już wtedy wywnioskować, że okradł niewłaściwą osobę. — Twoja godność?

— Oddałem ci portfel, więc daj mi spokój. — Chłopak czuł niewytłumaczalny niepokój, sądził, że po oddaniu jego własności mężczyzna po prostu odejdzie, ale on nadal wypytywał. Zatrważający wręcz był bijący od niego chłód, czy przeszywające go brązowe oczy.

Nieznajomy prychnął na te słowa. Nie zamierzał dać mu spokoju, a Jongin powoli zastanawiał się nad tym, co będzie dalej.

— Zapomnij o znaczeniu słowa "spokój". Zapytałem o twoją godność, więc najzwyczajniej w świecie mi ją podaj. Dla własnego dobra. — Sehun był spokojny, jednak do czasu. Po ciszy, jaką kontynuował odważny chłopak, jego dowód znalazł się w dłoniach zawodowego złodzieja. W tamtym momencie przypominał ulicznego czarodzieja, który bóg wie skąd dotarł do kieszeni znoszonych jeansowych spodni. Kim ocucił się po chwili zamyślenia, gdy zobaczył swoją własność w cudzych rękach. Nabrzmiałe usta uchyliły się nieznacznie. — Kim Jongin... Nie kojarzę cię.

— Jak ty to... Oddawaj! — rzucił się na niego i wyrwał mu dokument, by schować go do kieszeni. Nie mógł pojąć, jak coś znajdującego się tak blisko ciała zostało niezauważalnie wyciągnięte. Przeklinał w myślach jego osobę, która swoją tajemniczością i sprytem zaczynała działać mu na nerwy. — Gdzie się nauczyłeś czegoś takiego?!

— Prosta sztuczka — mężczyzna uśmiechnął się kpiąco pod nosem, jakby z wyniosłością mierząc postać mieszkańca Daegu. Chciał wierzyć w przypadki, stwierdzić, że to nic nadzwyczajnego, iż prosty chłopak okradł kogoś takiego jak on. Przez chwilę nawet był zaintrygowany, chciał wiedzieć skąd w kimś takim tyle odwagi, sprytu, być może nawet nieodkrytego talentu. — A ciebie mógłbym zapytać o to samo. Niełatwo jest mnie okraść.

— A kim ty do cholery jesteś? — dopytał Kim, mierząc wzrokiem ubranego na czarno chłopaka. Miał w sobie coś niespotykanego, co bardziej w tamtym momencie działało mu to na nerwy, niż intrygowało. Idealnie ułożone włosy, drogie ubrania, charyzmatyczny wzrok, miał wrażenie, jakby nieznajomy już zapadł mu głęboko w pamięć.

— Mniej wiesz, lepiej śpisz — odparł mu z lekceważącym prychnięciem. Jongin i tak nie sypiał dobrze, z tą wiadomością czy bez niej, ale ciekawość nie dawała za wygraną. Do jego głowy przychodziły już pewne myśli, skąd obcy mógł pochodzić, jednak brakowało mu odwagi, by spytać jeszcze o to. — Pójdę teraz w swoją stronę, a ty w swoją i udamy, że nigdy wcześniej się nie widzieliśmy.

Jongin mógł dać mu odejść, jednak nie potrafił. Przygryzł nerwowo swoją dolną wargę i złapał go za nadgarstek, który ten gwałtownie wyrwał z uścisku. Jedyną rzeczą, jaką na tamten moment mógł wiedzieć Kim było to, że nieznajomy nie znosił kontaktu fizycznego, czy jakiegokolwiek dotyku ze strony obcych.

— Pożyczysz mi pieniądze? — zapytał z nadzieją, którą Sehun od razu wyczuł w jego głosie. Błagalny wzrok chłopaka jakby przeszywał go na wylot, sprawiając, że nie zaprzeczył automatycznie. Nigdy nie pożyczał pieniędzy, szczególnie takim przybłędom jak szatyn.

— Dlaczego miałbym? — odpowiedział pytaniem, unosząc swoje kruczoczarne brwi.

Zuchwałość konkurencyjnego złodzieja go zastanawiała, nie odszedł, tak jak miał w zamiarze, a patrzył wciąż na jego przystojną twarz, którą przysłaniały niesforne kosmyki brązowych włosów. Jongin poczuł, że ktoś pokroju stojącego przed nim złodzieja jest szansą na wydostanie się z tego przebrzydłego miasta, które przypominało mu jedynie o bolesnej przeszłości. Miał dobrą intuicję, której dał się kierować.

— Ponieważ jestem głodny. Oddam ci co do wona, obiecuję!

Jego słowa brzmiały dość przekonująco, a Oh znał się na kłamstwie jak mało kto. Raz jeszcze zmierzył Jongina wzrokiem i przytaknął głową. Z kieszeni płaszcza wyciągnął swój portfel i podarował chłopakowi wystarczającą ilość pieniędzy, żeby ten mógł zjeść coś w pobliżu. W tamtym momencie Kim poczuł, że nieznajomy mimo swojej chłodnej otoczki może mieć dobre serce, a on chciał jeszcze raz się z nim zobaczyć, by przy jego pomocy zapewnić sobie godne życie.

— Widzimy się w tym samym miejscu o dwunastej. Nie toleruję spóźnień — oznajmił mu i rozciągnął swój kark. Odszedł bez ukłonu czy oficjalnego pożegnania, nie miał nawet pewności, czy obcy w szarej bluzie zwróci mu pieniądze, jednak prócz tych kilku won nie było nic do stracenia, a czasu wolnego miał aż nadto, więc postanowił przekonać się, czy mieszkańcy Daegu dotrzymują danego słowa i zaspokoić swoją ciekawość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top