Rozdział piąty
J-jak to w ogóle możliwe?! Że niby rozmawiam z córką naszych władców?! Niebywałe! Lilia zaniepokojona długą ciszą z mojej strony westchnęła.
- Nie wierzysz mi, prawda? - spytała, a po jej policzku spłynęła łza. Wyciągnąłem rękę i wytarłem słoną kroplę znaczącą jej piękną twarz mokrym śladem.
- Oczywiście, że ci wierzę - Uśmiechnąłem się do niej. Westchnęła i odwzajemniła mój gest. Wyglądała tak pięknie.
- Naprawdę? - spytała z nadzieją. Pokiwałem głową. Najwyraźniej jej ulżyło. - Chciałabym jeszcze kiedyś zobaczyć rodziców - Usłyszałem. Złapałem ją za rękę i pomyślałem o miejscu, w które chcę trafić. Wyobraziłem sobie pałac księcia i księżny.
- Zamknij oczy, Lilio - szepnąłem, gdy zaczął spowijać nas czarny pył. Wykonała polecenie. Po chwili byliśmy na miejscu. Ta... to zdecydowanie nie był dobry pomysł. Dziewczyna otworzyła swoje piękne, czarne oczy.
- Gdzie jesteśmy? - spytała rozglądając się dokoła. Zaśmiałem się delikatnie.
- To jest pałac twoich rodziców - wyjaśniłem. Blondynka spojrzała na mnie z paniką na twarzy i nerwowo poruszyła skrzydłami.
- Żartujesz, prawda?! Luka powiedz, że żartujesz! - krzyknęła. Zaprzeczyłem ruchem głowy i pociągnąłem ją w sobie tylko znanym kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top