Rozdział trzeci
Z punktu widzenia Luki:
Następnego dnia:
Nuda. Zresztą jak zawsze od dwudziestu lat. Jedyną ciekawą rzeczą w moim życiu był wczorajszy dzień. Wstałem z łóżka i wszedłem do kuchni.
- Och, Luka. Wstałeś już? - Moja mama postawiła przede mną talerz z ciastem z dusz. Z westchnieniem zabrałem się za śniadanie.
- Dzisiaj też idziesz na Ziemię? - spytał mój dwunastoletni brat.
- Jak zawsze, Ren. Przecież mnie znasz - Uśmiechnąłem się na myśl o dzisiejszym spotkaniu z Lilią. Ta anielica naprawdę mnie intrygowała. Była piękniejsza od niejednej anielskiej kobiety, a mogłem w niej wyczuć demoniczną aurę.
- Luka... ja nadal uważam, że nie powinieneś szukać sobie kontrahenta na siłę - Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy. Machnąłem skrzydłami z irytacją.
- Tu nie chodzi o kontrakt - powiedziałem. Brat i rodzicielka spojrzeli na mnie zdziwieni.
- A o co? - Usłyszałem i zakląłem w myślach. Przecież nie mogę się przyznać, że wczoraj poznałem młodą anielicę i jestem z nią dziś umówiony na spotkanie. Cholera jasna! Szlag by to trafił!
- Eee... po prostu... lubię sobie oddychać ziemskim powietrzem. Dzięki temu mam dużo energii - Wymyśliłem na poczekaniu. Dokończyłem śniadanie i wyszedłem z domu.
Gdy dotarłem na Ziemię i usiadłem pod jabłonią (tą samą, pod którą spotkałem Lilię) cicho westchnąłem. Zastanawiałem się co mnie podkusiło do zaproponowania dziewczynie spotkania. Przecież to jest, kurwa, anielica, a ja jestem demonem! Nie powinniśmy się spotykać! To przecież zalicza się do "zdrady rasy" (przynajmniej u demonów)! Ten cały Rafael miał rację... nie jestem dla niej odpowiednim towarzystwem. Moje dalsze rozmyślania przerwał odgłos delikatnych kroków.
- Luka! - Usłyszałem radosny głos i spojrzałem w stronę biegnącej w mym kierunku dziewczyny. Wstałem i złożyłem skrzydła.
- Witaj, Lilio - rzekłem z uśmiechem przytulając ją.
Już po chwili spacerowaliśmy po łące rozmawiając. Ciągle przyłapywałem się na wpatrywaniu w moją towarzyszkę, jak w obrazek.
- Luka... - Blondynka w pewnej chwili przystanęła i spojrzała na mnie. Jej policzki pokrywał rumieniec. Uroczo.
- Tak? - odezwałem się.
- Dlaczego tak się patrzysz? - zapytała spuszczając głowę. Zaśmiałem się pod nosem, chwyciłem delikatnie jej podbródek i zmusiłem ją by na mnie spojrzała.
- Bo jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką widziałem - rzekłem zgodnie z prawdą. Anielica zaśmiała się nerwowo.
- Doprawdy? - spytała. Pokiwałem głową. Lilia uśmiechnęła się; wyglądała jeszcze piękniej niż przed chwilą.
Siedzieliśmy pod rozłożystym klonem oparci o gruby pień. Dziewczyna opowiadała mi jak życie toczy się w niebie. Słuchałem jej opowieści w skupieniu, ale ciągle zastanawiałem się nad jej aurą.
" Raz kozie śmierć!" pomyślałem w końcu.
- Lilio? A ty jesteś prawdziwym aniołem? - spytałem. Dziewczyna zaśmiała się nerwowo.
- Nie do końca - mruknęła.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- Tak naprawdę jestem demonicą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top