Rozdział szósty

Z punktu widzenia Lilii:
Luka złapał mnie za rękę i pociągnął w sobie tylko znanym kierunku. Będą kłopoty... i to przez duże "k"! W tym momencie mocno się nienawidzę za mój niewyparzony język. Ech... Już za późno. Chłopak ciągnął mnie przed siebie. Przemierzaliśmy bogato zdobione korytarze w ciemnych kolorach. Swoją drogą moi rodzice mają dobry gust i fajnie się urządzili. Raz po raz mijaliśmy demony, które patrzyły krzywo na moje duże, białe skrzydła. W sumie to się im nie dziwiłam...
- Luka. Zwolnij trochę... - poprosiłam w pewnej chwili. Chłopak przystanął i spojrzał na mnie przez ramię.
- Przepraszam - mruknął i zaczesał moją przydługą, blond grzywkę opadającą po lewej stronie twarzy za ucho.
- Gdzie mnie prowadzisz? - spytałam z uśmiechem. Zaśmiał się cicho.
- Zobaczysz - mruknął i znowu zaczął iść przed siebie.
Po kilkunastu minutach dotarliśmy przed podwójne drzwi, które były strzeżone przez dwóch demonicznych strażników. Luka coś im chwilę wyjaśniał, po czym wrócił do mnie.
- Lu... - zaczęłam lecz jego wzrok nakazał mi ciszę.
- Strażnicy zgodzili się wpuścić nas do środka. Kiedy tam będziemy, rób to co ja - Pokiwałam głową i poszłam za nim. Znaleźliśmy się w przestronnym pomieszczeniu. Przed nami na dwóch złotych tronach rzeźbionych w motywy czaszek siedziały dwa demony o ogromnych, smoliście czarnych skrzydłach. Luka klęknął w pewnym oddaleniu od tronu i pochylił głowę, a ja poszłam w jego ślady.
- Panie, Pani - powiedział młody demon. Poczułam na sobie czyjś zaciekawiony wzrok, więc złożyłam do końca swoje skrzydła, ale nie śmiałam podnieść wzroku z podłogi, która w tym momencie wydawała mi się bardzo interesująca. A, że miałam bardzo dobrą pamięć to już po kilku chwilach znałam na pamięć każdy wzorek skrawka podłogi, na którym klęczałam. Ukazywał on demona próbującego podpalić skrzydła aniołowi, podczas gdy drugi anioł czaił się z tyłu, wśród drzew z mieczem, gotowy obciąć temu demonowi jego skrzydła. Było to na swój sposób piękne.
- Luka, mój drogi... - zaczął głęboki, męski głos.
- Powiedz, proszę, dlaczego przyprowadziłeś tu anioła - Skończył głos kobiety i ktoś do mnie podszedł. Coś kazało mi podnieść głowę; uczyniłam tak i skrzyżowałam spojrzenie z czerwonymi tęczówkami stojącej nade mną kobiety, która (najprawdopodobniej) właśnie poddawała mnie ocenie. W końcu jej źrenice rozszerzyły się do granic możliwości.
- T... to niemożliwe - wyszeptała odsuwając się ode mnie.
- Lilith? - Lucyfer podszedł do żony i objął ją ramieniem. Wyglądali razem tak dostojnie i majestatycznie (zupełnie tak, jak sobie wyobrażałam). Rzuciłam szybkie spojrzenie Luce i wyraziłam mu niemo wdzięczność.
- Lucyfer... T-to... To ONA - powiedziała moja mama. Tata spojrzał na mnie przenikliwie swoimi uważnymi, mądrymi, czarnymi oczami.
- Jesteś pewna, kochanie? - spytał i podszedł do mnie. - Jak ci na imię, anielico? - Usłyszałam.
- Lilia, panie - odrzekłam pochylając głowę, a Lucyfer... tak po prostu mnie przytulił. - Um? - zdziwiłam się niepewna tego, co powinnam teraz zrobić. Lilith podeszła do nas i pogłaskała mnie po głowie.
- Witaj w domu, Lilio - powiedziała miękko. Nagle drzwi otworzyły się i do sali wszedł (na oko) dwudziestosześcioletni demon, który otaksował mnie krytycznym spojrzeniem czerwonych oczu.
- Kto to? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
- Luna! Ile razy mam powtarzać, że pierwszemu paniczowi piekieł nie wypada podsłuchiwać! Kiedy to wreszcie do ciebie dotrze, synu?! - zdenerwował się tata.
- Oj tam, oj tam - zbył tatę "Luna". Spojrzałam na "brata", a on obdarzył mnie niechętnym wzrokiem. Westchnął ciężko.
- Więc kim jesteś? - spytał.
- Lilia - Brzmiała krótka odpowiedź z mych ust. Luna spojrzał na rodziców.
- Chyba nie... - zaczął.
- Owszem. Ona - powiedział tata. Luna spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i podszedł do mnie. Nim zdążyłam choćby mrugnąć znalazłam się w silnych objęciach brata.
- Witaj w domu siostrzyczko - Usłyszałam. - Zechcesz zjeść z nami obiad? - spytał po chwili.
- Um... To już czas na obiad? - zdziwiłam się. Przeraził mnie fakt, że może już być tak późno.
- Tak. Za pół godziny - powiedział Luka. Spojrzałam na niego.
- Luka... Ja za pół godziny muszę być na górze - powiedziałam.
- Na samej górze? - upewnił się.
- Na SAMEJ - potwierdziłam.
- Po co? - Wtrącił Luna.
- Bo Pan poprosił, żebym wróciła na obiad - wyjaśniłam.
- Przecież masz jeszcze czas - zauważył mój brat. - Zawsze możesz powiedzieć, że straciłaś rachubę czasu - dodał.
- To nie takie proste - mruknęłam i pokazałam bransoletkę z małą, lśniącą łezką na dole. - Dzięki tej bransoletce Michał, Rafael i Gabriel zawsze mnie znajdą. Gdziekolwiek bym się nie ukryła oni zawsze będą wiedzieli, gdzie jestem. A jeśli nie wrócę na obiad to Pan każe im mnie szukać - wyjaśniłam.
- Rozumiemy - westchnęła mama. Złapaliśmy się wszyscy za ręce i spowił nas czarny dym, a gdy opadł staliśmy na łące.
- Lilio? Zdajesz sobie sprawę, że w piekle czas płynie inaczej niż na ziemi czy w niebie? - spytał Luka.
- Nie - odparłam zgodnie z prawdą.
- Nie zdążysz do nieba - rzekł Luna.
- Dlaczego nie? - zdziwiłam się.
- Bo obiad trwa już pięć minut - Usłyszałam za sobą i obróciłam się na pięcie. Spojrzałam na lekko zdenerwowanego Rafaela i uśmiechnęłam się niewinnie. Bracia zawsze powtarzali, że ten uśmiech jest rozbrajający. Anioł pokręcił głową w rozbawieniu.
- Nie potrafimy się na ciebie gniewać - powiedział. Westchnęłam i machnęłam skrzydłami.
- Przepraszam - mruknęłam spuszczając głowę. Archanioł przytulił mnie. - R-rafael? - zdziwiłam się niepewnie odwzajemniając uścisk.
- Martwiliśmy się o ciebie, aniołku - powiedział. - Lećmy już, moja droga - dodał po chwili. Pożegnałam się z demonami, rozwinęłam skrzydła i ruszyłam za Rafaelem, który obiecał, że porozmawia z Panem i postara  się wziąć moją stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top