Rozdział ósmy

Na początku chciałabym poinformować, że powracam. Niestety nie wiem na jak długo, więc nie odwieszam książki. Moja wena jest nieprzewidywalna. Dziś jest, a jutro może jej nie być.

Następne dni wyglądały tak samo. Budziłam się, ubierałam, jadłam śniadanie, poprawiałam swój wygląd i Michael, Rafael lub Gabriel odeskortowywali mnie na Ziemię, gdzie zwykle czekali Luka i Luna, którzy zabierali mnie do Krainy Ciemności. Właśnie. Luka... Ostatnio zauważyłam, że ciągle o nim myślę... Czyżby stał się dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem? Luna stwierdził iż ja się Luce podobam. Brat Luki - Ren i mama bruneta - pani Ashley też tak twierdzą. Sama już nie wiem.
- Aniołku? Masz chwilę? - Pogrążona w myślach i zajęta udawaniem, że czeszę włosy nie zauważyłam obecności Pana.
- Dla Ciebie zawsze, Panie - Uśmiechnęłam się. Stwórca również posłał mi uśmiech, usiadł obok mnie i sięgnął ręką do mych skrzydeł wyrywając z nich jedno pióro, po czym mi je pokazał. Było czarne jak smoła. Przerażona spojrzałam Mu w oczy, które zwykle wypełnione były dobrocią i miłością, a teraz dostrzegłam w nich głęboki, bezbrzeżny smutek.
- Niepomnaś na me ostrzeżenia, aniołku - powiedział.
- A-ale... Ale... Ale ja nic nie zrobiłam - odrzekłam. Pan westchnął i w zamyśleniu pogładził się po brodzie. Nagle wstał i poklepał mnie po głowie.
- Uważaj na siebie, aniołku - mruknął wychodząc.
Dokończyłam czesać włosy i wyszłam z domu. Na dworze stał Gabriel.
- Wszystko dobrze, Lilio? - spytał z troską.
- Tak. Dlaczego pytasz? - zdziwiłam się.
- Strasznie blado wyglądasz - wyjaśnił.
- Nic mi nie jest - Uśmiechnęłam się do przyjaciela.
Na Ziemi jak zwykle czekali Luna i Luka. Przytuliłam ich na powitanie, a Gabriel wrócił do Krainy Światła.
- Witaj siostrzyczko - Luna pogłaskał mnie po włosach. - Niestety dziś nie możemy Cię zabrać do Geheny, bo zepsulibyśmy niespodziankę.
- Oczywiście - mruknęłam, gdy mój brat puścił Luce oczko i znikł w kłębie czarnego dymu.
- To co, Lilio? Może spacer? - zaproponował Luka.
- Z chęcią - Ucieszyłam się.
Spacerowaliśmy już dłuższy czas trzymając się pod ręce.
- Co u Ciebie, Lilio? - spytał Luka.
- Dobrze, ale...
- Ale?
- Czy spotykając się z Tobą, Luną i rodzicami robię coś złego? - spytałam.
- W jakim sensie? - zdziwił się.
- No, bo niby Pan mi przyzwolił się z wami spotykać, ale dzisiaj wyrwał mi ze skrzydła czarne pióro - wyjaśniłam, a mój towarzysz wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Nie przejmuj się.
- Jak mam się nie przejmować, Luka? Przecież...
- Spokojnie, Lilio - Luka położył palec na mych ustach. Westchnęłam cicho. Może faktycznie udzieliła mi się niepotrzebna panika? Ruszyliśmy dalej. Każde z nas pogrążone było w myślach. Ja myślałam o swoich urodzinach, które wypadały nazajutrz. Znałam się z Luką już rok. Szybko zleciało. Pan i bracia pewnie urządzą mi małe przyjęcie z tej okazji. Ech... To skomplikowane... Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam Gabriela, który stał oparty o pobliskie drzewo i obserwował moją osobę.
- Lilio... - Zaśmiał się gdy przechodziłam obok niego.
- Um? Gabriel? To już wieczór? - zdziwiłam się.
- Tak - potwierdził archanioł, a ja przytuliłam Lukę na pożegnanie.
- Do zobaczenia jutro, Lilio - szepnął mi do ucha i znikł w kłębie czarnego dymu, tak jak wcześniej Luna. Rozwinęłam skrzydła i wzleciałam w powietrze kierując się do Nieba.
- Jutro jest wyjątkowy dzień, Lilio. Powinnaś być wyspana. Dobranoc - pożegnał mnie anioł.
- Dobranoc, Gabrielu - mruknęłam patrząc za znikającym w głębi wioski przyjacielem.

Ten czuć, gdy przez dłuższy czas nie masz weny, a potem idziesz do chirurga, z dupy dostajesz wenę i piszesz rozdział w poczekalni, na kolanie, żeby później na 2 dni o nim zapomnieć. Brawo ja XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top