Rozdział dziewiąty
Krótkie ostrzeżenie:
Pod koniec rozdziału występują wątki:
- yaoi - wszystkich homofobów uprasza się o pominięcie fragmentu
- hetero (dla wyobraźni) - wszystkich heterofobów (bo i tacy mogą się znaleźć) uprasza się o pominięcie fragmentu
No, to chyba wszystko. Dziękuję za uwagę.
Ps. Później zmienię status opowiadania na wolno pisane. Teraz mi się nie chce. Ja - leń.
Rano obudziłam się w wyśmienitym humorze, ale dlaczego miałabym się smucić? W końcu mam urodziny. Heh. Dzisiejszy dzień będzie ciekawy. Już z daleka wyczułam obecność Pana i braci, więc zamknęłam oczy udając, że śpię. Ta... Nie umiem udawać, ale się staram.
- Aniołku?
- Czas wstawać.
- Taki piękny dzień.
- Aż żal tracić go na sen.
Nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać co po chwili przerodziło się w głośny śmiech.
- Serio nie było widać, że udaję? - spytałam otwierając oczy.
- Nie za bardzo - stwierdził Michael i przytulił mnie okrywając swymi skrzydłami, jak kokonem. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Gdy czwórka moich gości złożyła mi życzenia nastał czas na życzenia od pozostałych. Szłam przez wioskę dziękując wszystkim za życzenia. Gdy byłam już prawie pod domem Pana dostrzegłam Nataniela. Stał oparty o pobliskie drzewo i uśmiechał się delikatnie.
- Witaj, Lilio - Na mój widok uśmiechnął się szerzej.
- Witaj, Natanielu - Odwzajemniłam jego uśmiech.
- Um... Możemy porozmawiać? - spytał i dość niepewnie chwycił moją dłoń. Wszystkie jego gesty były dość niepewne. Ale tacy właśnie byli "bracia mniejsi", czyli ostatni "mieszańcy", którzy po wojnie aniołów i demonów zdecydowali się zostać w Niebie. Westchnęłam i splotłam nasze palce.
- Jasne, że możemy - rzekłam i odeszłam z nim na bok. - Coś się stało?
- B-bo... Bo j-ja... Ja... Bo ja chciałem... - jąkał się.
- Tak? - zachęciłam go.
- Wszystkiegonajlepszego - powiedział szybko wystawiając przed siebie rękę z bukietem, który znikąd zmaterializował się w jego dłoniach.
- Nat? - zdziwiłam się i spojrzałam na niego niepewnie przyjmując prezent.
- To lilie - wyjaśnił czerwieniąc się po czubki uszu. - Byłem na Ziemi. Zobaczyłem te kwiaty, od razu pomyślałem o Tobie i...
- To miłe z Twojej strony. Dziękuję - Uśmiechnęłam się i zbliżyłam kwiaty do twarzy wdychając ich woń. - Mmm... Jak ładnie pachną.
Wróciliśmy z Natem na śniadanie i od razu przywitał nas urodzinowy tort. Westchnęłam cicho, ale w duchu cieszyłam się jak mała dziewczynka. Moje dwudzieste pierwsze urodziny. I pomyśleć, że od wojny minęło już 17 lat. Aż trudno uwierzyć. Ech... Przyjęcie minęło w miłej, rodzinnej atmosferze, ale ja ciągle myślałam o tym, co wymyślili rodzice, brat i przyjaciel. W końcu Luna mówił wczoraj coś o niespodziance, a Luka powiedział "do zobaczenia jutro" to musi coś znaczyć, prawda? A kogo ja oszukuję? Po prostu chciałabym, żeby pamiętali o tym dniu. Nie ważne! Po przyjęciu bracia i Nat odeskortowali mnie na Ziemię, gdzie czekał jeden ze strażników z zamku rodziców.
- Witaj, księżniczko - Ukłonił się przede mną na co ja przewróciłam oczami. Nie lubiłam tytułów, którymi praktycznie wszyscy mieszkańcy Geheny mnie obdarzali. Tylko Luka miał na tyle oleju w głowie, że zwracał się do mnie po imieniu, a reszta... Szkoda gadać. Już dawno przestałam strzępić sobie język (czyt. tłumaczyć demonom, że tytuły są niepotrzebne i mają się do mnie zwracać po imieniu). Towarzyszący mi aniołowie mnie pożegnali, a ja złapałam strażnika za rękę i zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam staliśmy w ciemnym korytarzyku, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Nagle wyszła z niego jakaś demonica.
- Witaj, księżniczko. Jestem Tris. Zaprowadzę księżniczkę do pokoju i pomogę księżniczce się przygotować, dobrze? - Dziewczyna wyglądała na zdenerwowaną.
- Dobrze - Posłałam jej ciepły uśmiech i ruszyłam za nią.
Półtorej godziny później siedziałam na specjalnie przygotowanym tronie w sali balowej i słuchałam ostatnich pouczeń mamy dotyczących tego, jak powinnam się zachowywać podczas przyjęcia.
- ...nie wolno Ci odmówić żadnego tańca, ale pierwszy musisz oddać swemu ojcu, drugi powinien należeć się Lunie, a trzeci naturalnie przyjmiesz od Luki. Potem tańczysz z każdym kto Cię poprosi. Co do jedzenia... Ja wiem, że On uczy was, na górze innych zasad, ale my nie modlimy się przed posiłkiem i prosiłabym, żebyś dzisiaj tego przestrzegała - Słuchałam uważnie swojej rodzicielki, która chodziła w kółko i żywo gestykulowała. Westchnęłam cicho i poruszyłam niespokojnie skrzydłami. Ostatnio nauczyłam się je chować.
- Matko? A co mam zrobić ze skrzydłami? - przerwałam kobiecie w pół zdania.
- Co?! - warknęła. - Ach! Skrzydła mogą zostać.
- Lilith... Kochanie nie denerwuj się tak - Tata uśmiechnął się krzywo na widok mamy.
- Jak mam się nie denerwować, Lucyferze? A jeśli nasz syn znowu... - zaczęła mama, a ja przestałam poprawiać swoją czarną, rozkloszowaną suknię, która, jak dla mnie, miała za duży dekolt i spojrzałam na Lunę, który wyraźnie się zarumienił.
- A-ale ma-mamo... To było dawno i nieprawda - wyjąkał.
- To było rok temu! - huknęła kobieta kładąc dłonie na biodrach.
- Byłem pijany, a Samiel... - tłumaczył mój brat.
- Kto to Samiel? - wtrąciłam. - I o co chodzi?
- O nic, skarbie. Skupmy się na Twoim przyjęciu - Tata zaczął machać rękoma. Wzruszyłam ramionami i odpuściłam.
Pół godziny później nogi zaczęły mi odpadać od ciągłego tańca. Jeszcze miałam wrażenie, że każdy kto ze mną tańczył zaglądał mi w dekolt. Okropne. Wypite wino już dawno szumiało mi w głowie, a ja miałam dość. Jedyne o czym marzyłam to sen. Korzystając więc z faktu, że Luna z Luką gdzieś zniknęli, mama poszła wydać służbie odpowiednie polecenia co do przygotowania pokoi dla gości, a ojciec zabawiał tych ostatnich jakimiś anegdotami z najwcześniejszych lat mego życia ja postanowiłam się ulotnić. Najciszej jak mogłam wyszłam z sali balowej i zaczęłam kierować się do swojej sypialni. Przechodząc obok lekko uchylonych drzwi usłyszałam stłumione jęki i ciche posapywanie. Zaciekawiona otworzyłam drzwi na całą szerokość i stanęłam w przejściu zaglądając do środka. Może to wypity przeze mnie alkohol sprawił, że scena jaką tam zastałam nie zrobiła na mnie wrażenia. W pokoju było dość ciemno, a źródło oświetlenia stanowiły zapalone świeczki. Na łóżku klęczał Luna bez koszulki, a pod nim leżał Luka w samych bokserkach, do których mój brat właśnie się dobierał jednocześnie całując znajdującego się pod nim chłopaka.
- Anioły żyją skromnie. Nie stać mnie na bycie ciocią - Zachichotałam, gdy Luna zszedł ustami na szyję i obojczyk Luki, gdzie zaczął robić brunetowi malinki. Czując, że jestem coraz bardziej zmęczona zostawiłam dwóch kochasi samych sobie i wznowiłam wędrówkę do swojej sypialni. Znalazłszy się w niej szybko poszłam do łazienki i przebrałam się w swoją białą sukienkę przed kolano. Gdy wróciłam do pokoju zobaczyłam siedzącego na łóżku Lukę, który za chwilę wstał, podszedł do mnie i przygwoździł moją osobę do ściany.
- Ciąża między dwoma facetami jest niemożliwa. Poza tym jeśli chciałbym mieć dzieci to z Tobą, a nie z Twoim bratem - mruknął i wpił się zachłannie w moje wargi. Smakował winem i obietnicą niezapomnianej nocy.
- Luka... - szepnęłam, gdy się od siebie oderwaliśmy.
- Ci... - Położył palec na mych ustach. - Kocham Cię, Lilio.
- Też Cię kocham, mój demonie - Uśmiechnęłam się, a on znowu mnie pocałował i położył nas na łóżku całując zachłannie moje usta, szyję i odsłonięte obojczyki. Cóż... Reszty nie trudno się domyślić prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top