†Pakt†
LEPIEJ NIE CZYTAĆ PRZY JEDZENIU. To NIE dla osób o słabych nerwach.
Z góry przepraszam za błędy itd. Książka nie ma zamiaru namawiania nikogo do żadnej religi ani nic. Jeżeli kogoś uraziłam to z góry PRZEPRASZAM.
Zapraszam do czytania
•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•
*Perspektywa Erwina*
Umówiłem się z Monte na spotkanie w naszym miejscu. Wsiadłem w zentorno i pojechałem na miejsce. Wszedłem po drabinie na dach i zobaczyłem tam siedzącego bruneta. Z reguły musiałem na niego czekać ale tym razem przybył wcześniej. Ostatnio mniej rozmawialiśmy przez to że jestem notorycznie poszukiwany a on nie chce narażać swojej posady szefa policji. Nie rozumiem, i tak są na niego skargi za byle co to co mu szkodzi dostać jedną więcej? Może to po prostu wymówka żeby mnie nie widzieć? Erwin przestań, znowu to robisz-
Podszedłem bliżej bruneta i usiadłem obok niego.
Monte: O, hej pastorku. Co tam chciałeś?
Erwin: Hej hej, a tak chciałem się spotkać i pogadać. Ostatnio nie było okazji
Monte: Bo jesteś cały czas poszukiwany
Erwin: Jakbyś nie mógł przyjść po służbie.
Monte: A co? Tak bardzo chcesz mnie widzieć prywatnie?- powiedział z dziwnym uśmieszkiem, nie ukrywam że dziwnie sie poczułem słysząc to
Erwin: A jebnąć cie w zakole?- powiedziałem żeby się odgryźć
Monte: EJ! Nie mam zakoli! Ty siwy chuju- podśmiechnąłem jak to usłyszałem.
Tak zleciał nam czas na przyjemnej rozmowie. Szczerze? Brakowało mi takich rozmów i spędzania czasu- nie.. Brakowało mi jego. On powodował że moje życie stawało się choć na chwile kolorowe. Mimo że lubiłem spędzać czas z chłopakami, walnąć jakiś banczyk czy załatwić konfidenta to przy nim byłem wesoły. Na każdej z moich akcji ryzykuje życiem, ale żyje się raz. Kto jak nie ja rozpierdoli to miasto głupimi akcjami. Rozmawialiśmy tak sobie. Oparłem swoją głowe na jego ramieniu. Poczułem że się spiął i spojrzał na mnie dziwnie ale po chwili pogłaskał mnie po głowie.
Monte: Co ty się tak lepisz? hehe- mówiąc to lekko śmiechnął
Erwin: nie lepie! Daj mi spokój
Monte: yhym yhym. Uznajmy że wierzę- na te słowa podniosłem głowe z jego ramienia i trzepnąłem go ręką w tył głowy.
Monte: EJ NO! Za co to? Teraz mi smutno- ostatnie słowa powiedział udając smutnego
Erwin: Za pierdolenie
Monte: Kogo?
Erwin: Mnie podczas akcji
Monte: chciałbyś - jeszcze chwilke tak śmieszkowaliśmy gdy nagle mój telefon zawibrował.
Erwin: Sorki musze spadać
Monte: Naprawde? okej, a kiedy się zobaczymy znowu na dachu ?- na te słowa posmutniałem
Erwin: Przepraszam
Monte: O co chodzi? Erwin to nie brzmi dobrze.
Erwin: po prostu przepraszam- powiedziałem to i szybko zszedłem z dachu i wsiadłem do zentorno. Słyszałem że monte zszedł za mną i coś do mnie mówił ale odjechałem. Nie może wiedzieć.
Pojechałem do chłopaków na punkt widokowy na zakonie żeby powtórzyć wszystko. No nie koniecznie wszystko, niektóre rzeczy wiem ja i- ja.
Erwin: to na szybko bo nie mamy czasu. Carbo i labo jedziecie po 5 osób w tym krowe. Najlepiej jakiś no namów. Vasquez ty idź już na zakon i wszystko przygotuj. David ty będziesz stał przed zakonem i pilnował żeby na przykład taki purker nam nie przeszkadzał. Dobra?- w skrócie przypomniałem im kto co robi. Odpowiedzieli mi kiwnięciem głowy i pobiegli do aut. Tylko carbo został.- co sie dzieje?
Carbo: Erwin.. jesteśmy braćmi. Może powiesz mi co ty dokładniej planujesz? Bo jedyne co nam wcisnąłeś to " zajebista przygoda i tajna akcja".
Erwin: a co ja mam ci niby powiedzieć?
Carbo: Erwin nie oszukuj mnie. Wiem że coś ukrywasz przed nami i martwie się o ciebie-
Erwin: idz już na robote
Carbo: Erw-
Erwin: Idź już! - odpowiedziałem mu i poszedłem w strone zakonu.
Carbo tylko popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i pobiegł do auta. Poszedłem na zakon i ubrałem się w mój strój księdza.
*Troche później*
*Perspektywa carbo*
Dostarczyliśmy Erwinowi krowe i 4 randomowe osoby. Jakiś trzech facetów i jedną babke. Zastanawia mnie co siwy planuje. I czemu akcja odbywa sie w zakonie. Wyszedłem z kościoła żeby zapalić. Martwie sie troche o Erwina. Jest nie przewidywalny a od kąd nie ma Kui'a nie ma kto go powstrzymać. Nie żebym chciał zmieniać na siłe Erwina bo to nasz siwy chuj z ADHD ale czysto się martwie. Siedziałem tak i już kończyłem palić gdy nagle usłyszałem mocny huk. Miałem złe przeczucie. Dogasiłem papierosa i wbiegłem do środka. Zmroziło mnie to co zobaczyłem.
Cały kościół jest w krwi- maskarz lerzał pod ścianą zakrwawiony wraz z vasquezem. Chłopacy byli w ciężkim stanie. Wyglądali jakby zostali mocno rzuceni o ścianę. Są nieźle połamani. Ta czwórka osób którą przywieźliśmy Erwinowi leżała w okręgu na ziemi- martwi... C-cali w krwi. Nie zostali zabici przez jeden strzał lub kilka dźgnięć, tej krwi było tam o wiele za dużo. Ciężko mi ocenić co im się stało z tak daleka.Patrząc na to chciało mi się rzygać. Mimo że widziałem wiele takich widoków to ten zadziałał na mnie tak- inaczej. Przeszedł mnie dreszcz. W kościele było zimno mimo że kurwa na zewnątrz jest z 23 stopnie. Krowa leżał na stole- bez.. twarzy? Kurwa co tu sie stało. Masa krzyży i pentagramów- z krwi.
Na środku tego wszystkiego stał Erwin cały we krwi- wyglądał dziwnie. Jak nie on. Stał w miejscu ze spuszczoną głową lekko drgając.
Carbo: Erwin? Co tu się- nie dokączyłem nawet. Jak tylko się odezwałem odwrócił głowe w moją strone. Miał krew na ustach, a jego oczy- nie były złote i pełne życia tylko krwisto czerwone. To nie był nasz Erwin.- DAVID! - Zawołałem davida ale nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułem jak nogi uginają się pode mną-
*Perspektywa Erwina*
Już wszystko jest gotowe. Teraz tylko rytułał. Carbo będzie na mnie zły jak bardzo jestem nie odpowiedzialny ale tylko jak mi się nie uda. Żyje się raz. Jakby wiedzieli co robie to by mnie powstrzymali. W końcu pakt z demonem to głupota ale kto ma rozpierdolić to miasto z takim hukiem jak nie ja? Kto może przywrócić kuia do życia jak nie ja-
Dobra zaczynamy. Wziąłem tą czwórke ludzi co mi przywieźli. Krowa mi pomógł w rytuale. Nie minęła chwila a ludzie leżeli już zakrwawieni w kole. Zimni- martwi. Babranina w krwi.
Lecz to nie koniec. Wziąłem krowe i na nim odprawiłem ostateczny rytuał. Zgodził się oddać. A nawet jakby się nie zgodził to nie miał by nic do gadania. Widziałem kątem oka jak chłopaki na mnie spoglądają ale żaden nie odważył się podejść i zapytać co ja w tym momencie odpierdalam. Stanąłem w kręgu z twarzą krowy w rękach. Nie ukrywam że miałem odruchy wymiotne patrząc na to wszystko ale czego sie nie robi dla władzy-- dla kuia. Za często go ostatnio widze. Te schizy już mnie męczą. Obwiniam się cały czas że to moja wina. Ja mogłem zginąć wtedy a chłopaki zostali by z lepszym przywódcą. Gdybym ja tak nie odwalał to było by inaczej- jebać. Gdyby to tamto to było by inaczej.
Myślałem przez chwile czy by się nie wycofać- zjedzenie cudzego mięsa mnie obrzydza. Nagle poczułem dziwny przypływ energii. Udało się? Nie.. przecież nie skączyłem- nagle poczyłem jak odpływam. Starałem się kontrolować. Zacząłem widzieć wszystko na czerwono. Głowa zaczęła mnie mocno boleć i przeszedł mnie dreszcz. Nogi ugięły się pode mną. Skuliłem się i zacząłem bić się po głowie. Szepty- te szepty. Wykańczają mnie. Otworzyłem oczy i wdziałem cienie. Czarne postacie patrzące się na mnie ich złotymi ślepiami- wyglądały jak moje- przetarłem moje oczy a na rękach została mi krew. Poczułem jak robi mi się zimno. Co sie dzieje? Aaaa. Czułem jak mi głowa pęka. A oczy piekły mnie jakby miały wylecieć. Nie wiem czemu zacząłem płakać. Laborant z Vaskim podeszli do mnie żeby mi pomóc. Złapali mnie za ramie ale nagle moja ręka sama z siebie sie ruszyła i odrzuciła ich. Patrzyłem na nich i wgniecienie w ścianie. Krew- dużo krwi. Bracia- oni żyją prawda ?
Zacząłem płakać. Natłok wszystkiego mnie dobija.
Próbowałem się modlić bo w końcu jestem pastorem ale robiło się coraz gorzej. Czyżbym został odtrącony przez Boga?
Erwin: pomocy, pomocy. Niech ktoś mi pomoże.- szeptałem sam do siebie.
To już nie byłem ja- nie jestem sobą. To nie mój umysł, nie moje ciało, nie ja. Straciłem nad tym kontrole. Wszystko zaczęło mnie boleć. Czułem się jakbym umierał ale był podtrzymwany na życiu. Byłem tylko obserwatorem. Nagle ktoś wszedł. Kto to? Kto? Kto kto kto? Nie wiem. Nie rozpoznaje go. Patrze na niego kontem oka. Nie moge sie obrócić.
Carbo: Erwin- co ty?- zapytał z drzeniem w głosie. Chciałem go zawolać. Powiedzieć żeby uciekał. Cokolwiek.
Carbo: DAVID!
Nagle gwałtownie obróciłem się- i -i- nie wiem co sie stało. Carbo stanął w bez ruchu. Nagle powoli opadł na ziemię. PRZESTAŃ! PRZESTAŃ PRZESTAŃ!
Nagle wszedł david z kałachem wycelowanym. Popatrzył tylko na chłopaków na ziemi i na mnie. Patrzyłem na jego mimike. On widział w moich oczach że to nie ja. On wie Że nie da rady sam.
Erwin: ucieka- próbowałem do niego krzyknąć ale tylko szeptałem
David: co?
Erwin: UCIEKAJ- krzyknąłem do niego. Nagle zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. Usłyszałem tylko trzask drzwi. Uciekł. Przynajmniej on. Mam nadzieje że tamci żyją.
Co ja zrobiłem? Miałem wszystko a teraz? Każdy cierpi przeze mnie. Bo chciałem ożywic kuia, żeby było jak kiedyś. Bo chciałem mieć władzę -
Zacząłem bić się sam ze sobą. Dostałem ataku paniki co tym bardziej pogarszało moją sytuacje.
Hsahaha. Kto to mówi? Co? Gdzie?
Zacząłem już wariować. Czułem jak ręce mi się trzęsą a serce bije coraz szybciej. Niech to sie skończy Zobaczyłem na ziemi nóż który przyniósł krowa. Powoli docząłgałem się do niego i wziąłem go do ręki. Popatrzyłem na niego i przyłożyłem go do swojej szyji.
Nie, nie moge. Nie dam rady. Nie zrobie tego. Musi być jakieś inne wyjście. Zawsze takie jest. Prawda? Kui? Usłyszałem jak drzwi się otwierają. Nie wiem kto wszedł. Nie mogłem się obrócić. Przed oczami zaczęło mi się robić coraz bardziej ciemno. Nagle usłyszałem jakąś pozytywke która zagłuszyła mi wszystko. Zostaw mne! Zostaw!
Poczułem jak kilka osób mnie złapało i pociągnęło dalej. Zapewne wyciągnęli mnie z okręgu i tej najbardziej zakrwawionej części kościoła. Nic nie widziałem. Poczułem tylko jak mnie związują i coś podają.
Najprawdopodobniej zemdlałem.
Przebudziłem się. Ktoś miał mnie na rękach
???: Erwin jestem tu. Spokojnie.
Zacząłem płakać
Erwin: przepraszam ja
???: Spokojnie
Erwin: co z - z nimi
???: Przeżyją. Laborant jest w krytycznym stanie ale da rade
Zaczęło przejaśniać mi się przed oczami. Nie wiem co się stało wcześniej. Musiałem zemdleć. Co mi podali?
Erwin: Monte przepraszam
Monte: czemu to zrobiłeś? Mogłem cie stracić. To było nie odpowiedzialne
Erwin: żyje sie raz
Monte: nie wkurwiaj mnie- popatrzyłem na niego i resztkami sił przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem. Czekałem na to dawno. O dziwo oddał pocałunek.
Erwin: kocham cie wiesz?- powiedziałem szpetem
Monte: j-ja ciebie też
Carbo: Morwin is real- wykrzyczał carbo
Erwin: a ten to za dobrze sie czuje
Carbo: najmniej dostałem- zaśmiał się. Carbo i monte zaczeli rozmawiać między sobą ale nagle gorzej sie poczułem.
Erwin: Monte.... Monte. .., źle się czuje.- Czułem jak odpływam. - Carbo- zsunalem się z rąk Monte na ziemie i patrzyłem na nich nie wyraźnym wzrokiem. Słyszałem tylko jak ludzie do mnie podbiegają.
Erwin: kocham was. Ide pogadać z kuiem heh. Może zmienie sie z nim miejscem? Heh.
Carbo: ERWIN?! ERWIN OBUDŹ SIE! ERWIN
•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°•°
"Na ogół jestem całkiem zdrowy
Wątpliwości budzi stan mej głowy"
A tak na serio. Mam nadzieje że podobała wam sie taka zrąbana książka. Chociaż myśle że źle oddałam mój główny pomysł. (W cale nie byłam popędzana) Ta książka nie ma zamiaru namawiania nikogo do żadnej religi ani nic. Jeżeli kogoś uraziłam to z góry PRZEPRASZAM. Rytułał i to wszystko jest wymyślone.
Mam nadzieje że nie dostane po tym z laczka od niektórych osób i będę mogła normalnie pisać dalej ksiązki heh. Obiecuje że dostaniecie cos normalniejszego
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top