do u right

JEONGGUK

Proces Romea, jednego ze współpracowników Jimina zaczął się tak szybko, jak się skończył z powodu rzekomych braków dowodów, mimo tego, że każdy spodziewał się problemów. Ale zanim Park zdążył się nacieszyć, znów miał powód do smutku, a ja do jeszcze większego niepokoju. Gdy tylko Romeo opuścił tymczasowy areszt, zastrzelono go.

Jimin był wściekły do tego stopnia, że gotów był jechać pozabijać całą tą szajkę od tak, ale do pozostania w domu zmusiły go chyba tylko moje łzy. Jednak, chwilę później kazał mi się pakować. Zabrałem wszystkie moje rzeczy, a także wiele tych czarnowłosego i opuściłem raz na zawsze jego śliczne, przytulne mieszkanie. Jimin zajął się szukaniem nowego, gdy już zameldowaliśmy się w hotelu, używając do tego fałszywych dowodów. Nie miałem pojęcia, jak szybko starszy potrafił załatwić takie dokumenty, ale z moim paszportem też nie musieliśmy długo czekać. Po naszej przeprowadzce, Jimin zadzwonił do Hoseoka, polecić mu to samo. Niestety, mężczyzna nie odbierał. Mieliśmy najgorsze przeczucia, bo akurat Jung należał do osób, które zawsze mają telefon przy sobie, ale wszystko stało się jasne po krótkiej rozmowie z Minem, który to zatelefonował do mnie, dosłownie chwilę po tym, jak wściekły Park rzucił swoją komórką w ścianę. A Yoongi podał tylko adres szpitala.

Hoseokowi oberwało się z tej samej broni, z której zginął Romeo, mniej więcej kwadrans, czy dwa po śmierci tego drugiego. Dostał w ramię. Tyle zdołaliśmy się dowiedzieć od pielęgniarki, która powiedziała nam to wszystko, określając zdarzenie, jako „wojna gangów", gdy siedzieliśmy przed salą poszkodowanego, przed którą to (i w której) znajdowała się chyba z połowa zastępów seulskiej policji. Do Junga nas nie dopuszczono. Tak samo, jak do Yoongiego, którego przesłuchano nie tylko w szpitalu, ale i na posterunku. I tym razem, nie miał się kto za niego wstawić, więc detektywi na pewno szybko wycisnęli z niego potrzebne informacje. I tym oto sposobem, razem z Jiminem staliśmy się podejrzanymi o handel narkotykami. To było tylko kwestią czasu, aż i nas znalazłaby, jak nie policja to przestępcza grupa. By jednak nie musieć spędzić kolejnych lat w więzieniu, Park polecił mi wrócić do hotelu po torbę, którą ukrył w szafie, a w której to były nasze dokumenty, pieniądze, kluczyki do auta, telefony z nowymi kartami, a nawet farby do włosów, maseczki na twarz, fałszywe karty kredytowe, wszystko to, co potrzebne nam było do nowego życia. Więc, gdy tylko ogarnęliśmy, co za chwilę nastąpi, postanowiliśmy działać.

- Króliczku – powiedział do mnie Jimin i przybliżył się, by wyszeptać mi coś na ucho. – Ten w granatowej marynarce to Beakchoi, jest po naszej stronie. Nie wypuszczą nas teraz, ale poprosisz go by odprowadził cię do toalety, a wtedy zwiejesz oknem. Na pierwszym piętrze nie ma krat, więc musisz iść tam. Do hotelu jedź taksówką. Weź tą cholerną torbę i za godzinę spotkamy się na dworcu. Idź na peron, z którego dojedziesz do Busan.

- A co z... - prawie krzyknąłem przerażony, zaraz ściszając głos, bo kilku z mężczyzn się na nas patrzyło.

- Rób co mówię – powiedział tylko, zaraz po tym przyciągając mnie do namiętnego pocałunku. Ugryzł mnie w dolną wargę i zatopił palce w moje włosy. Zabrakło mi tlenu, więc westchnąłem mu w usta, za moment się odsuwając przez zbyt mocno bijące serce. – Za godzinę znów będziemy razem, dobrze? Tylko się pośpiesz.

Kiwnąłem głową, starając się zahamować, cisnące się do oczu łzy. Potem spojrzałem na policjanta, którego wskazał mi Park. Poprosiłem go, by zaprowadził mnie do łazienki.

Idąc korytarzem, skręciłem w stronę schodów z zamiarem udania się na odpowiednie piętro. Mężczyzna jednak złapał mnie za ramię i pokierował na wprost, na korytarz prowadzący do łazienek na drugim, nie pierwszym.

- Ale ja chce tam – powiedziałem, wypychając policzek językiem ze zdenerwowania.

- Nie próbuj uciekać, mały. Jimina i tak zaraz zamkną, tego drugiego też. A ja nie będę sobie robił problemów przez takich, jak ty.

Stanęliśmy przed toaletą. Trudno mi opisać to, w jaki sposób się wtedy czułem. Adrenalina podskoczyła mi do tego stopnia, że mózg chodził chyba na zwiększonych obrotach. Ale wiedziałem, że muszę coś wymyślić. A pomysł wpadł do moje głowy, gdy stojąc przed umywalką, widziałem pożerający mnie wzrok Beakchoia. Odwróciłem się w jego stronę i podniosłem lekko koszulkę do góry. Miałem wrażenie, że serce obija mi się o żebra tak mocno, że za chwilę połamie mi kości. Przełknąłem ślinę, koszulkę podciągając po same sutki. Policjant zlustrował mnie wzrokiem, zatrzymując się na malinkach na moim torsie. Przejechałem po nich dłonią. I wtedy już wygrałem. Cieszyłem się w duchu, jak dziecko, bo tak wiele ryzykując, tak wiele zyskałem. Nie mogło się nie udać, nie mogło. Mężczyzna odpiął swój pasek, potem rozporek.

- Chodź, byle szybko – powiedział, zdejmując spodnie. – Zobaczymy na co stać osobistą kurwę Parka.

- Na więcej niż myślisz – odparłem, szybko podchodząc do czarnowłosego i ściągając mu bokserki aż po kostki. – Kretyn – zaśmiałem się tylko i rzuciłem do ucieczki. I gdybym stał kilka centymetrów bliżej, na pewno jego dłoń by mnie dosięgła, ale tak to tylko przewrócił się przez ściągnięte ubranie i z głośnym plaskiem upadł na kafelki, a ja zwiałem.

Krzyknął coś za mną, ale już wtedy nie słuchałem. Biegłem ile sil w nogach, zeskakując po kilka stopni. Postanowiłem wyjść jednak głównymi drzwiami, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi. I śmiałem się, dobiegając do taksówki.

- Hotel Nova, poproszę – poleciłem kierowcy, kładąc mu koło schowka banknoty.

W recepcji odebrałem naszą kartę, a także list, który przyszedł pocztą, po czym wcisnąłem go do kieszeni. Wleciałem na ósme piętro i od razu skierowałem się do szafy. Torba była tam, gdzie powinna, a w środku było wszystko to, czego potrzebowałem. Sprawdziłem jeszcze raz dokumenty, uśmiechając się do siebie, widząc nazwisko pod swoim zdęciem i fałszywym imieniem. Yuunki Park.

Zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z pokoju, odkładając kartę na recepcji. I ten dzień był dniem cholernego szczęścia, bo w momencie, gdy zniknąłem za zakrętem, pod hotel podjechał radiowóz.

Biegłem i się śmiałem, jak nienormalny. Nie zwracałem uwagi na zmęczenie, bo adrenalina nadal dawała mi energię. Było już późno, lampy na ulicach oświetlały witryny sklepowe, a kolorowe neony zapraszały do klubów. Biegłem, przepychając się między ludźmi, omijając drobne przeszkody, nie zatrzymując się nawet na chwilę. A wszystko działo się, tak szybko, że nie byłem w stanie nawet zastanowić się nad tym, co robię. Bo zaraz wyruszę w podróż, zapewne, gdzieś za granicę, z mężczyzną, którego kocham, tak KOCHAM i już nigdy tu nie wrócę. Zaraz wszystko będzie dobrze, zaraz znów zobaczę Jimina, poczuje jego wargi na swoich i pozwolę mu zabrać się najdalej, jak tylko się da. Z dala od problemów.

Dworzec był dwadzieścia minut drogi od hotelu, wiec biegłem, wciąż patrząc na zegarek. Zostały trzy minuty, gdy byłem w drodze na peron szósty, z którego miał odjechać pociąg do Busan. I zdążyłem. Kurwa, zdążyłem!

Jimin siedział na jednej z ławek, z zakrwawionym nosem i ubrudzoną koszulą, ale był tam. Był. I uśmiechał się do mnie. Nie zważałem ani na jego krew ani na mój pot, tylko rzuciłem się na niego, obejmując go mocno i ciesząc się jeszcze bardziej.

- Jeonggukie! – zaśmiał się i pocałował moje drżące usta. Nie było czasu pytać, jak mu się to udało, jak mi się to udało, jakim cudem stoimy tu naprzeciwko siebie i cieszymy swoją obecnością. Na peron powoli wjeżdżał pociąg.

Jimin jeszcze raz mnie pocałował, po czym oderwał się od mojego ciała i pierwszy raz powiedział, że mnie kocha. Kocha. Kocha mnie.

- Kocham cię – powtórzył szczęśliwy i spojrzał w stronę zatrzymującego się pociągu.

A ja otworzyłem usta, by mu odpowiedzieć te oczywiste słowa, że ja też, ja też tak bardzo go kocham, ale zamarłem, w momencie, gdy usłyszałem wystrzał. A gdy zobaczyłem, jak Jimin łapie się, gdzieś w okolicach żeber, otworzyłem szeroko oczy i tylko zadrżałem. Usłyszałem w oddali krzyk, pewnie ludzi wysiadających z pociągu. Ale nie spojrzałem w ich stronę, ani za siebie, skąd padł strzał. Patrzyłem w gasnące oczy przede mną, kątem oka dostrzegając powiększającą się czerwoną plamę na jego i tak już brudnej koszuli, którą wczorajszego wieczoru mu prasowałem, nie spodziewając się, że dziś będę oglądał śmierć jej właściciela. Bo Jimin umarł, patrząc w moje oczy, padając najpierw na kolana, potem ostatecznie twarzą na bruk. I nigdy nie usłyszał ode mnie że, ja też tak kurewsko mocno go kocham.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top