all those dirty minds


JEONGGUK

Poruszałem głową energicznie w górę i w dół, starając się za każdym razem zmieścić jeszcze więcej do mojego gardła. Łzy już dawno zmoczyły moje policzki, bo gdy wchodził za głęboko, automatycznie zbierało mi się na wymioty. Ale przecież byłem grzecznym chłopcem i robiłem , co tylko chciał mój Pan. Dlatego teraz pochylałem się nad jego kroczem, podczas gdy on nadal zajmował siedzenie kierowcy w swoim samochodzie. Zaciskał palce na moich włosach, narzucając tempo. Czułem, że przede mną jeszcze sporo pracy, by starszy doszedł. Ale przecież nie mogłem mieć pretensji. Sam jako tako tego chciałem.

Gdy byliśmy w drodze powrotnej do domu, zapytałem czy jest zły. Był. Powiedział, że gdyby nawet Hoseok zabił Yoongiego to powinienem siedzieć cicho i co najwyżej unikać jego wzroku i płakać w kącie. Znów zagroził mi sprzedaniem.

- Skoro już wiem, jaki jesteś w łóżku to może teraz cie oddam, co? Króliczku?

Oczywiście, że się rozpłakałem. Uspokoiłem się dopiero, gdy mi kazał. I wtedy powiedziałem, że chcę by mi wybaczył. Obiecałem, że zrobię wszystko.

- Wszystko? - zapytał z uśmieszkiem. Byliśmy już w Seulu. Podjechaliśmy pod Inferno. Byłem zbyt przerażony, by spojrzeć w jego stronę, ale usłyszałem szelest jego zamka. Klamra zadźwięczała. - To lepiej się postaraj tym razem. Jasne?

Bez słowa sprzeciwu odpiąłem swój pas bezpieczeństwa i usiadłem bardziej z boku na swoim fotelu. Pochyliłem się, by polizać go przez bokserki. Dopiero po chwili zacząłem naprawdę działać. Uczyłem się odczytywać jego emocje. Mocniejsze zaciśnięcia na włosach oznaczały, że mu się podoba. Rzadko kiedy wydawał z siebie odgłosy, ale gdy już jakieś słyszałem to wiedziałem, by teraz nie przestawać. Ślina bardzo pomagała, ale i brudziła mocno moją twarz. Kapała na bokserki Jimina.

- Nieźle ci idzie, króliczku - powiedział szarowłosy i na chwilę podniósł moją głowę, oczywiście mocno trzymając za kosmyki. Jęknąłem, bo nie było to przyjemne. Bolało. I on o tym wiedział. Pociągnął jeszcze raz. - A teraz kurwa szybciej.

Znów wcisnął mi swoje przyrodzenie do buzi. I nie poruszał już się rytmicznie, jak wcześniej, co jakiś czas wchodząc dalej. Teraz mnie zwyczajnie brał. Płakałem, a z moich ust wydostawały się co chwilę zduszone krzyki. Podniebienie bolało, gardło piekło, a szczęka cierpła. Modliłem się tylko, by szybko doszedł. By już kończył. Stało się to po kolejnych minutach katorgi. Jak na złość, wcisnął mi męskość do końca, powodując, że już dosłownie śniadanie wróciło z mojego żołądka.

- Połknij ładnie - polecił i klepnął mnie w policzek. Kiedy z trudem przełknąłem gorzką wydzielinę, uśmiechnął się i popchnął z powrotem na moje siedzenie. Palcem zebrał resztki, które spłynęły kącikami moich ust. - Pokaż język.

Pokazałem. Ostatnie krople wylądowały na nim i wtedy dopiero zajął się sobą. Zapiął spodnie, poprawił włosy, sprawdził telefon. Czułem się okropnie. Łzy zasychały powoli na mojej twarzy. Wytarłem te, które na nowo zgromadziły się w moich oczach. Pociągnąłem nosem i wbiłem wzrok w swoje dłonie.

- Yoongi jest w szpitalu - powiedział Park i wtedy dopiero na niego spojrzałem. - Zemdlał. Hoseok pisze, że ma badania, bo chyba ma cukrzycę, czy inne gówno. - Zrobił pauzę, schował komórkę do kieszeni. - No i po chuj się tak wyrywałeś? Byłoby wszystko pięknie. Zabrałbym cię dzisiaj do kina i potem na lodowisko. A tak to będziesz się kurwa kisił w domu, albo siedział ze mną na spotkaniu. Zadowolony z siebie jesteś?

Kiwnąłem głową na nie i starłem kolejne łzy, które zaskakująco szybko pojawiły się znów na mojej skórze.

- Przepraszam Panie - wydusiłem i spojrzałem na niego błagalnie, zapłakany i czerwony.

- Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie uciekłeś, gdy powiedziałem, że możesz iść do domu. To nie była żadna pułapka, czy sprawdzian. Puściłbym cie.

- Dlaczego? Dlaczego by mnie Pan puścił? Znudziłem się? - zapytałem, znów się rozklejając.

- Nie znudziłeś. Po prostu. Wydajesz się taki delikatny, że czasami aż nie mam ochoty oglądać, jak znowu ryczysz. Już ci kurwa coś mówiłem, nie? Bądź grzeczny, a będzie dobrze. Czego kurwa nie rozumiesz z tego?

- Wybacz Panie - wyszlochałem znowu, chowając twarz w dłoniach.

Było mi głupio, że się nie słuchałem, że byłem nieposłuszny, że mój pan miał ze mną problem.

- Czemu nie uciekłeś? - powtórzył pytanie, a wtedy bez zastanowienia odpowiedziałem, patrząc w jego ciemne oczy.

- Bo jestem twoim króliczkiem, Panie.

Uśmiechnął się i zabrał mnie do domu.

Z moją głową działo się coś dziwnego. Sam nawet to zauważyłem. Bo niby nadal bałem się Parka, niby nie chciałem za wszelką cenę go denerwować, to jednak nadal trwałem przy nim i nie wykorzystywałem okazji do wyrwania się z jego rąk. I nie był to typowy syndrom sztokholmski, o którym kiedyś naoglądałem się filmów dokumentalnych. Nie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Jimin mnie porwał, krzywdzi mnie i wykorzystuje. I czy to aż takie głupie, że ślepo wierzyłem w to, że chce mi uchylić to niebo, o którym tyle mówił? Czy wierzyłem w to, że może być dobrze? Między nami? Między mną, a nim? Chciałem móc nie nazywać go panem. I dlaczego do kurwy nędzy tak bardzo bolała mnie myśl o tym, że mnie zostawi, że się znudzę, że pójdzie nawet na szybki numerek do kogoś innego? To nie było normalne.

I z pełną świadomością tego, że jestem dla niego zabawką, którą tak usilnie starałem się przestać być, podszedłem do niego, gdy już jakiś czas siedział na kapanie, skupiony na swoim telefonie. Podszedłem powoli, a gdy spojrzał na mnie znad urządzenia, zarumieniłem się i zacząłem skubać rąbek koszulki, którą miałem na sobie. Oprócz niej były też kabaretki. I uszy. A sama koszulka była słodką, wyciągniętą z dna jego szafy bluzeczką w białym kolorze z delikatną koronką przy szyi. Gdy ją znalazłem, była jeszcze zapakowana. Miała metkę i kartonowe pudełeczko.

Jimin zdziwił się, odłożył po chwili konsternacji komórkę i usiadł wygodniej, opierając plecy o sofę. Wziąłem głębszy oddech i podszedłem jeszcze bliżej, a nawet odważyłem się usiąść na nim okrakiem. Parka dłonie wylądowały na moich pośladkach i zaczęły je mocno ugniatać. Oblizałem usta. Chwilę później Jimin przybliżył się do mojej twarzy i wziął między zęby moją dolną wargę. Potem zszedł niżej. Ugryzł moją szyję. Został na niej długo. Zasysał się na wielu fragmentach mojej jasnej skóry i zostawiał po sobie sine ślady. Niektóre były słabsze - czerwone. Ale było kilka takich, które od razu robiły się czarno-fioletowe. Proces ich tworzenia był bolesny, ale jednocześnie podniecający. Dlatego co jakiś czas poruszałem się, drażniąc tym starszego. Gdy pozostawionych śladów była cala masa, w końcu mnie pocałował. Mocno, głęboko, namiętnie i długo. Całował mnie, kiedy niósł mnie do sypialni. Całował mnie, gdy kładł mnie na pościeli. Całował mnie, gdy rozciągał mnie palcami. Oderwał się chyba tylko po to, by znaleźć lubrykant. Nie szczędził go. Lubił chyba, gdy było mokro, głośno i ostro. Bo taki właśnie był ten seks. Mimo klasycznej pozycji, to czułem ból w lędźwiach, pieczenie, ale było mi dobrze. Jęczałem, jakby to miał być nasz ostatni raz. Za każdy razem, gdy trafiał w moja prostatę, wydawałem z siebie długi pisk. Drapałem jego plecy dopóki nie zmieniliśmy położenia. Oparłem się na łokciach i wysoko podniosłem pośladki. Moje królicze uszy już dawno spadły, a kabaretki nadal tkwiły na moich nogach, lecz były rozerwane, przynajmniej w tym jednym miejscu. Ale ta pozycja była dużo bardziej wymagająca. Kuliłem się czasami i zaciskałem mocniej, bo zwyczajnie rozrywało mnie od środka. Rzecz jasna krzyczałem jeszcze głośniej, a Jimin co jakiś czas dolewał oleistej substancji. Słyszałem nie tylko jego sapanie, ale i odgłos uderzania jego ciała o moje. Nie było taryfy ulgowej. Robił co chciał. A ja się rozpływałem, znów płakałem. Ale już wiedziałem na pewno, że jestem masochistą. Pieprzonym masochistą. Bo doszedłem, brudząc pościel pode mną, gdy tylko kolejny raz jego męskość uderzyła w ten słodki punkt, głęboko we mnie. Nawet się nie dotykałem. Samo uczucie bycia przez niego wypełnionym, mocno posuwanym wystarczyło. Jimin skończył jakiś czas po mnie. I tym razem doszedł na moje pośladki. Gdy unormował swój oddech, klepnął lewą półkule i pogłaskał mnie. Palcami zsunął się znów do mojego podrażnionego, zaczerwienionego wejścia i zagłębił we mnie dwa palce. Bawił się tak chwilę, powodując u mnie kolejne jęknięcia. A potem jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju. Wrócił z chusteczkami, którymi wytarł mnie i ze szklanką wody. Podał mi ją. Potem przyjrzał się mojej buzi. I to ja zbliżyłem się, by go pocałować. Wolno, zaledwie muskając jego wargi. Potem niepewnie się odsunąłem, a gdy poczułem, jak łapie mnie w pasie i przyciąga na swoje kolana - znów wpiłem się w jego duże usta. Drugi raz kochaliśmy się dużo delikatniej. Ruchy Parka były głębokie, ale przyjemniejsze. Tym razem jednak zamiast non stop się całować, woleliśmy patrzeć sobie w oczy.

Wieczorem, gdy leżeliśmy w wypełnionej gorącą wodą wannie, w której to było mnóstwo bąbelków, którymi bawiłem się, smarując pianą nos i włosy Jimina, ten zapytał:

- To na jaki film idziemy?

- Obojętnie, ale chce duży popcorn, Panie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top