5

– Luna! – krzyk Harry'ego rozniósł się pośród drzew. Ostrożnie zbliżył się do krawędzi i spojrzał w dół. Musiał być bardzo uważny, gdyż śliskie błoto mogło powalić go w każdej chwili. Brunet nie usłyszał odpowiedzi, a zamiast niej szum wody i szelest liści.

Serce podeszło mu do gardła, a w brzuchu pojawił się nieprzyjemny ucisk.

– Luna! – brunet ponownie krzyknął, lecz i tym razem nie otrzymał odpowiedzi. 

Chwilę później dało się usłyszeć szelest, a następnie jęk. Harry rozejrzał się nerwowo. Dźwięki nie dochodziły z poziomu mężczyzny, a jakby z terenu niżej. Książę ostrożnie ruszył krawędzią w prawą stronę. Przedarł się przez niewielkie krzewy, a jego oczom ukazała się wysepka u stóp ostrego zbocza. Na kamienistym wybrzeżu zauważył drobną postać. Brunetka, cała przemoczona siedziała i pocierała swoje ramiona.

– Luna! – dziewczyna odwróciła głowę słysząc wołanie. Widok znajomej osoby, spowodował uśmiech na jej sinych, popękanych ustach. – Wszystko z tobą w porządku? – spytał z troską. Chciał do niej zejść, lecz obawiał się, że oboje mogą mieć potem problem z wyjściem po zabłoconym zboczu.

– Tak – odpowiedziała słabym głosem. Podniosła się powoli w celu potwierdzenia swoich słów.

– Pomogę ci wyjść. Tylko jak? – brunet potarł swój kark i rozglądnął się w celu znalezienia czegoś, co pomoże mu wyciągnąć Lunę. Dziewczyna postanowiła działać. W oczy rzucił się jej wysoki pień drzewa. Z lekkim problemem wspięła się na niego i spojrzała do góry.

– Dasz radę mnie złapać? – spytała wyciągając rękę w stronę mężczyzny. Brunet podszedł, aby być bliżej niej i schylił się. W razie czego założył stopę za korzeń drzewa i wyciągnął rękę. Jego duża dłoń chwyciła tę Luny. Brunetka podskoczyła, a Harry wyciągnął ją w górę. Aby sobie pomóc chwycił również drugą dłoń dziewczyny. Potem poszło już gładko.

Luna odeszła od krawędzi zbocza i odrzuciła włosy na plecy. Jej oddech był ciężki, a przemoczone ubrania przykleiły się do ciała dziewczyny.

– Wszystko dobrze? – brunet kucnął przed Brązowooką i dotknął dłonią jej policzka. Był zimny.

– Tak, dziękuję za pomoc. – posłała mu cudowny uśmiech, który sprawił, że w brzuchu Harry'ego pojawiło się uczucie znanych motylków.

– Nie ma za co. Jestem po to, aby ratować piękne damy z opresji. – Książę uśmiechnął się promiennie, ukazując tym samym dołeczki w policzkach. Luna spuściła wzrok rumieniąc się. Nikt nigdy nie prawił jej komplementów. – Jesteś cała przemarznięta – Harry westchnął kręcąc głową. Podniósł się i zdjął szybko swój zielony płaszcz.

– O nie, nie, nie – brunetka zaczęła szybko zaprzeczać, gdy mężczyzna chciał okryć jej ciało.

– O tak, tak, tak. – mimo wielkiemu sprzeciwowi, młodzieniec postawił na swoim i założył na plecy dziewczyny materiał. Kaptur spoczął na jej głowie, dzięki czemu dodawał jej uroku. Naprawdę.

– Będzie mokry – westchnęła. – Może lepiej żebyśmy wysuszyli go zanim będziesz musiał wracać do domu.

– Od teraz jest twój. Mam jeszcze kilka takich, a tobie z pewnością się przyda.

– Nie wiem czym sobie na to zasłużyłam. Dziękuję – Luna podziękowała z wielką wdzięcznością. I tak wiedziała, że odda płaszcz jutro, bądź przy kolejnym spotkaniu z brunetem.

Harry pomógł podnieść się dziewczynie i złapał ją za dłoń. Miała bardzo delikatną skórę, skórę księżniczki. Wspólnie podeszli do miejsca, gdzie niedawno siedzieli. Harry zauważył kawałek dalej ścięty pień drzewa. Zaprowadził tam Lunę i posadził na drzewie, aby nie siedziała na zimnej ziemi. Podał dziewczynie należący do niej wianek i usiadł obok na trawie.

– Trochę dziwnie się czuję  – westchnęła, wpatrując się w złączone dłonie.

– Czemu? – spytał brunet, przysuwając do torsu zgiętą w kolanie lewą nogę. Prawa była wyprostowana.

– Ja, prosta dziewczyna, siedzę bądź co bądź na pniu, a ty szanowana osoba, na ziemi. To chyba niestosowne – wyszeptała i zaczęła wstawać, chcąc zrobić brunetowi miejsce.

– Siedź i nie ruszaj się – Harry przerwał jej szybko, ciągnąc jej ciało w dół. Gdy miał pewność, że Luna ponownie nie wstanie odsunął swoją dłoń z jej ciała. – Nie jesteś prostą dziewczyną. Jesteś niezwykła. A przede wszystkim jesteś kobietą, piękną kobietą. A kobietom należy się zawsze szacunek. – dziewczyna ponownie nie wiedziała jak zareagować. Uśmiechnęła się, gdy jej policzki nabrały różu.

– Opowiesz mi coś o sobie? – spytała nagle. – Wiesz, siedzimy tak tutaj i wiem tylko jak masz na imię oraz to, że jesteś kimś szanowanym.

– Dobrze, ale ty mi też powiesz o sobie. – brunetka pokiwała twierdząco głową i odwróciła się lekko w stronę rozmówcy. – Kobiety mają pierwszeństwo, więc zaczynaj.

– A co byś chciał wiedzieć? – spytała z uśmiechem. To było tak dziwne. Ilekroć widziała bruneta, wspominała o nim czy myślała na jej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech.

– Wszystko. – oboje zaśmiali się szczerze.

– Więc, nie jestem zbyt ciekawą osobą...

– Nie mów tak, każdy z nas jest ciekawy na swój sposób. Mieszkasz tutaj? – spytał. – Wiesz, w lesie – sprecyzował.

– Tak, mam małą, drewniana chatkę – odparła.

– Nie boisz się? Wiesz, tak sama chodzić po lesie, przebywać – brunet spojrzał przed siebie na drzewa o liściach w różnych kolorach.

– Mieszkam sama od dawna. Nie jest to więc dla mnie dużym problemem, chociaż na początku miałam problemy.

– Czekaj, mieszkasz zupełnie sama? – źrenice Harry'ego wyraźnie się powiększyły, a ciało przeszedł dreszcz.

– No tak – odpowiedziała, wzruszając przy tym ramionami jakby jej odpowiedź nie była niczym dziwnym. – Moi rodzice nie żyją, ale to dość ...długa historia.

– Mamy czas. – brunet nie chciał być wścibski, ale coś w środku mówiło mu, że musi lepiej poznać Lunę.

– Jestem jedynaczką. Mieszkałam w tej chatce z rodzicami od urodzenia. Moja mama Ella, była piękną i niezwykłą kobietą – brunetka przymknęła oczy z szerokim uśmiechem. – Zawsze wszystkim pomagała, starała się nikomu nie wadzić. Ludzie ją lubili. Pracowała w zamku jako niania. Opiekowała się synem króla. Nie pamiętam jak miał na imię, ale mama mówiła często, że jest jej drugim dzieckiem. Uczyła go czytać i pisać. Często opowiadała w domu jakim jest cudownym dzieckiem. Prócz tego była również przyjaciółką królowej Anne – w głowie Harry'ego pojawiło się pewne wspomnienie. On i jakaś kobieta, siedzieli w bibliotece. Czytała mu jedno z opowiadań pisarza zza morza. Było naprawdę niezwykłe. Ale czy to możliwe żeby była to matka Luny? Chyba tak, skoro książę miał tylko jedną nianię. – Kiedy miałam siedemnaście lat, pewnego popołudnia mama nie wróciła z zamku. – głos Luny załamał się. Ewidentnie przygotowywała się na opowiedzenie o strasznym przeżyciu. Harry chcąc dodać jej otuchy ułożył swoją dłoń na jej drobnej ręce, a następnie splótł ich palce. – Wieczorem przyszedł do nas posłaniec króla Desmonda. Przyniósł nam wypłatę mamy, która wynosiła trzy złote monety oraz informację o jej śmierci. Podobno znaleziono jej ciało u stóp wschodniej wieży. Wszyscy myślą, że zeskoczyła z niej. Ale mama nie miała powodu aby kończyć ze swoim życiem. Była szczęśliwa, często mówiła mnie i tacie jak bardzo nas kocha i że obecne życie jest spełnieniem jej marzeń. Sama tego nie zrobiła. Ktoś musiał się do tego przyczynić. – po policzkach brunetki spłynęły łzy. Na wspomnienie o ojcu Harry zacisnął szczękę.

– Tego samego dnia powiadomiono wszystkich o śmierci królowej Anne – dodała po chwili ciszy. 

Harry zaczął nabierać podejrzeń, że jego ojciec może stać również za śmiercią matki Luny. Była bliska królowej, więc po jej zgonie mogłaby węszyć w tej sprawie.

– Po pogrzebie mamy było jeszcze gorzej. Tatę wezwano do wojska. Nie wrócił. Posłaniec przyniósł mi jego kapelusz i informację o śmierci. Tak zostałam kompletnie sama. Ludzie myśleli, że zjadły mnie dzikie psy, gdyż przestałam się pojawiać w mieście. Prowadziłam przy chatce mały ogródek, a jego plony wystarczały mi w zupełności. I tak sobie żyję do teraz, przy okazji nie wiedząc co dzieje się w społeczeństwie. Ciekawa jestem co z synem królowej. Czy żyje, czy może już panuje. A może ma już swojego potomka. Ale to tylko ciekawość, a ojciec zawsze powtarzał, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Ale ty chyba nie trzymasz się tej zasady. – oboje zaśmiali się głośno.

– To prawda – odezwała się Luna swoim melodyjnym głosem. – To teraz nadeszła kolej na ciebie – zwróciła się podekscytowana w stronę rozmówcy.

– Od czego by tu zacząć – westchnął. Teraz okaże się, czy jego decyzja przy pierwszym spotkaniu była dobra. – Może zacznę od tego, że jestem synem króla Desmond'a i królowej Anne. A co za tym idzie jestem księciem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top