4

Harry udał się do biblioteki. Jak zwykle była pusta, nikt jej nie odwiedzał. Z resztą, niewiele osób potrafiło czytać. Król miał ciekawsze sprawy niż przeglądanie książek, podobnie jego doradcy. Nic dziwnego więc, że młody brunet przesiadywał w tym pomieszczeniu godzinami. Usiadł przy długim stole i rozglądnął się jakby szukał zmian w wystroju. Głupek, przecież tutaj nigdy nic się nie zmienia. Może wszystko prócz ilości kurzu na regałach.

Jego palce nerwowo uderzały o drewnianą powłokę stołu, gdy drzwi naprzeciw lekko się otworzyły. Do środka wszedł wysoki szatyn z tacą w dłoniach. Zbliżył się do swojego pana, a zarazem przyjaciela i postawił przed nim złoty kielich wypełniony winem. Harry omiótł spojrzeniem naczynie i odsunął je na bok. Szatyn uniósł zdziwiony brwi. Jeszcze chwilę temu jego przyjaciel był gotów zabić za łyk trunku, a teraz dobrowolnie go odsuwa.

– Za chwilę – odezwał się z lekkim uśmiechem Książę, widząc zdziwienie na twarzy szatyna. –Możesz iść. Nie martw się, wrócę o własnych siłach do komnaty – odparł brunet, dając tym samym wyraźny znak Liam'owi, że może się oddalić. Mężczyzna ukłonił się jak przystało i wyszedł z biblioteki. Teraz Harry pozostał zupełnie sam. No może nie zupełnie, były przecież książki, meble i ten kielich z winem, które samo prosiło się o wypicie.

W chwili gdy dłoń Zielonookiego zbliżyła się do naczynia, w jego głowie pojawiła się drobna brunetka. Uśmiechała się do niego i ewidentnie nie chciała opuścić jego myśli. Zrezygnowany młodzieniec uderzył lekko głową o blat stołu.

– Idź sobie, błagam – wyszeptał, masując skronie. 

W końcu nie wytrzymał i przysunął do siebie kielich. Wziął jeden, drobny łyk i odsunął na poprzednie miejsce naczynie. Tego wieczora wino nie smakowało jak zwykle. Energicznie wstał z krzesła i jakby nic wyszedł z biblioteki. 

Wolnym krokiem kierował się do swojego niewielkiego kompleksu. Stukot jego butów przerywany ciężkim oddechem roznosił się po całym korytarzu, a blask zapalonym pochodni oświetlał delikatnie jego twarz. Będąc niedaleko swoich komnat spotkał dwóch strażników w czasie warty. Skłonili się nisko, co Książę odwzajemnił, lecz nie w tak wielkim stopniu. Przekroczył próg swojej samotni i zamknął ciężkie drzwi. Witraże w szybach rzucały kolorowe cienie na podłogę. Harry nie mając siły na nic, zrzucił swoje szaty i pozostawił je tam, gdzie upadły. Usiadł na dużym łożu i przeczesał gęste włosy. Był zmęczony. 

Ułożył się na boku, jak miał w zwyczaju i przymknął oczy. Miał nadzieję, że uda mu się zasnąć. Jego myśli jednak wolały zabawić się jego kosztem. Przed oczami miał twarz Luny. Delikatne rysy, ciemne włosy okalające jej twarz. Leżała tuż obok niego, na wyciągnięcie ręki. Uśmiechała się nieśmiało, a jej policzki pokrywała czerwień. Tak niewiele dzieliło go od jej ciała. Uchylił powieki i ujrzał puste miejsce obok. Westchnął przewracając się na plecy. Dlaczego to się dzieje? Czy to możliwe, żeby dziewczyna, którą widział tylko raz, tak bardzo namieszała mu w głowie?

To będzie długa noc. Bardzo długa.

*****

Promienie jesiennego słońca przebijające się przez szyby oświetliły jego twarz i wręcz torturowały swoją jasnością. Harry jęknął niezadowolony i otworzył oczy. Szybko jednak je zmrużył i przetarł dłonią. Podniósł się do pionu i jak co dzień omiótł spojrzeniem swoją sypialnie.

To dziś, miał do niej jechać. Jakby na tę myśl wszystkie komórki jego ciała dostały zastrzyku energii. Brunet wyskoczył z łóżka i po narzuceniu na ciało szmaragdowego płaszcza zbliżył się do okna. Otworzył balkonowe drzwi i wyszedł na zewnątrz. Po wczorajszej pogodzie nie było śladu.

– Książę. – cichy głos z głębi komnaty zwrócił jego uwagę. Odwrócił się i jak co rano ujrzał jedną ze służących z tacą. Brunet wszedł do środka i przymknął drzwi. – Śniadanie podano – zakomunikowała po rozstawieniu posiłku na niewielkim stole. – Przygotuję kąpiel dla Księcia. –brunet podziękował jej skinięciem głowy i zabrał się za jedzenie.

W tym czasie kobieta zebrała pozostawione poprzedniego wieczora ubrania młodzieńca i wyszła do sąsiedniej komnaty. Nim Harry uporał się ze śniadaniem balia z ciepłą wodą była gotowa, a służąca wróciła do swoich obowiązków. Po porannej toalecie nadszedł czas na wybór stroju. Zważywszy na plany na ten dzień, książę postawił na wygodę. Czarne, myśliwskie spodnie, które lekko opinały jego nogi, biała, lniana koszula z wiązaniem na dekolcie, które jak zwykle pozostawało niezwiązane. Do tego wyższe buty, czarny pas przy spodniach oraz szmaragdowy kaftan do kostek, bez rękawów, lecz z kapturem. Idealny do jazdy konnej. Książę prezentował się w tym stroju naprawdę dobrze. Jego ojciec wiele razy powtarzał mu, że mężczyźnie z taką pozycją nie wypada się ubierać w tak "pospolity sposób". Harry miał jednak w tej kwestii inne zdanie. Z resztą, jego opinia na każdy temat różniła się od tej jego ojca.

Żwawym krokiem wyszedł ze swej komnaty i skierował się do zbrojowni. Z uśmiechem poprosił o jakąś drobną i nie zbyt ciężką broń, która nie będzie przeszkadzać podczas jazdy konnej. Obiecał, że nie zamierza robić głupot, a uzbrojenia użyje jedynie, gdy zajdzie taka konieczność. Dzięki temu bez podejrzeń wyszedł na dziedziniec i skierował się do stajni. Po drodze spotkał nadwornego kucharza, który niósł wielki kosz jabłek. Harry zgarnął jeden z owoców i ugryzł go. Według króla najlepsze jabłka pochodziły z królewskich sadów. Młody Książę uważał jednak, że to wielka nieprawda, gdyż zamkowe jabłonie niedawno zostały zaatakowane przez owady i nie wydają już dobrych plonów. Od zawsze najlepsze jabłka pochodziły z sadów starego Patrica, który mieszkał na obrzeżach królestwa. Ale kto by tam słuchał takiego Harry'ego.

Brunet wszedł tanecznym krokiem do stajni i przywitał się ze stajennym. Zdecydował się osobiście osiodłać swojego konia, Hadesa. Ugryzł po raz ostatni jabłko, a jego resztą nakarmił zwierzę. Gdy wierzchowiec był gotowy do drogi młodzieniec wyprowadził go na dziedziniec, a następnie dosiadł. Potem udał się powoli w stronę bramy zamkowej aby nie wzbudzać podejrzeń. Tuż za nią pogalopował w stronę lasu.

*****

Kilkanaście minut później wjechał na ścieżkę, którą podążał wczoraj. Zszedł z Hadesa i poprowadził konia w miejsce, w którym był poprzedniego dnia. Lejce przywiązał do drzewa i sam ruszył ostrożnie w stronę, gdzie miał znaleźć brunetkę. Przez wczorajszą ulewę ziemia mocno nasiąkła i powstało wielkie błoto, które przysporzyło młodzieńcowi wiele trudności. Będąc już niedaleko do jego uszu dotarł cudowny głos. Automatycznie jego nogi przyspieszyły i po chwili stał obok Luny. Brunetka ponownie siedziała pod drzewem w tej samej sukience, a w dłoniach plotła nowy wianek. Tym razem z różowych i białych kwiatów.

– Jesteś – wyszeptał Harry, nie chcąc wystraszyć dziewczyny, a jednocześnie dać znać o swojej obecności. Słysząc głos księcia, Luna zamilkła i spojrzała w jego stronę. Uśmiechnęła się i wskazała miejsce obok siebie.

– Dobrze wyglądasz – skomplementowała, gdy młodzieniec zajął wskazane miejsce. – Ale muszę przyznać, że to nie dodaje ci uroku – skrzywiła się wskazując część twarzy bruneta. Z pewnością z pośpiechu Zielonooki nie zwrócił uwagi na swoją twarz, którą wczoraj zranił jego ojciec. Luna przyglądnęła się jej i z jej mimiki, można było wyczytać, że nie jest najlepiej.

Cóż, było to prawdą. Na poliku zaczął tworzyć się wielki siniak, a rozcięcie spowodowane sygnetem pokrywały strupy krwi.

– Z pewnością będzie blizna – wyszeptała odkładając wianek. Niepewnie wysunęła dłoń w stronę policzka bruneta. – Mogę? – spytała niepewnie. W końcu był on kimś ważnym w państwie, a tak przynajmniej się jej wydawało, bo nie otrzymała tej informacji wprost. Natomiast ona była zwykłą, ubogą dziewczyną. Harry siknął głową z uśmiechem, a drobna dłoń Luny spoczęła na jego policzku. – To trzeba przemyć. Oby nie wdało się żadne zakażenie – wyszeptała, podnosząc się.

– Daj spokój, to nic takiego. Zwykłe rozcięcie. Zagoi się. – Harry również się podniósł. Warto podkreślić, że górował nad Luną zdecydowaną przewagą wzrostu.

– I zostanie szrama – wywróciła oczami i pochyliła się lekko. Ku zaskoczeniu bruneta, dziewczyna oderwała kawałek swojej sukienki, która i tak była już wystarczająco zniszczona. Zbliżyła się do krawędzi zbocza przy rzece i spojrzała w dół.

– O nie, nie, nie, nie pójdziesz tam .– brunet nie zdążył zrobić kroku, gdy brunetka przypadkowo poślizgnęła się na błocie. Jej ciało stoczyło się po zboczu, a do uszu Księcia dotarł jedynie plusk wody. 

******
Hej!

Mam do Was prośbę. Fajnie byłoby aby jak najwięcej z Was skomentowało ten rozdział. Jestem ciekawa Waszych opinii o Difficult Love oraz chcę wiedzieć czy to w jaki sposób piszę nie jest przesadzony. 

Bardzo bym również chciała, że jeśli macie taką możliwość to polecajcie komuś Difficult Love, ale nie tylko. Mam na profilu również kilka innych książek :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top