31
Brunet rzucił się w stronę szafy i jak najszybciej wyjął pierwsze lepsze ubrania. Przebrał się i tuż po tym wypadł na korytarz. Przed drzwiami nie było Alec'a. Harry przeczuwał, że Luna nie mogła wyjść dobrowolnie z komnaty. Gdyby miała coś w planach poprosiłaby właśnie strażnika, bądź którąś ze służących aby czekali przed drzwiami i po obudzeniu Księcia poinformowali go o nieobecności dziewczyny.
W głowie Harry'ego formowała się pewna myśl. To może być jeden z pieprzonych pomysłów Desmonda na zemszczenie się na nim. Biegiem puścił się w stronę gabinetu króla. Tym razem nie witał się ze służbą, którą mijał. Najważniejsze było zdobycie informacji o Lunie.
Harry w niedługim czasie znalazł się na odpowiednim korytarzu. Nowością było to, że przed gabinetem stał jeden strażnik i w dodatku taki, którego brunet nigdy nie widział w tym miejscu zamku.
– Chcę się widzieć z królem – zaczął poważnym tonem Zielonooki.
– W tej chwili jest to niemożliwe Książę – odparł niewzruszony strażnik.
– Dlaczego niby? – spytał Harry, czując jak jego ciało wypełnia złość.
– Król Desmond z samego rana wyjechał wraz ze swoimi urzędnikami.
Harry mruknął coś pod nosem, odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w stronę swoich komnat. Luna nie mogła zapaść się pod ziemię. A co jeśli naprawdę Desmond ją porwał? Książę postanowił popytać wśród służby o swoją ukochaną i króla. Może ktoś wie, gdzie i w jakim celu pojechał. I co najważniejsze – z kim. Przecież wczoraj dopiero wrócił do zamku. Dzisiejszy wyjazd nie mógł być przypadkiem.
Zielonooki ruszył w stronę głównego holu, gdzie zawsze jest najwięcej strażników, ze względu że tego wejścia używa ojciec Księcia. Brunet zaczepił jedną ze służących, która czyściła okna niedaleko głównych schodów. Z pewnością robiła to już dłuższy czas, sądząc po stanie okien od początku korytarza.
– Dzień dobry – przywitał się Książę. Kobieta spojrzała w dół, gdyż stała na drabinie, a na widok młodzieńca zaczęła jak najszybciej schodzić na dół.
– Dzień dobry Książę. Jak się Książę miewa? – spytała, skłaniając się lekko.
– Nie najgorzej – odpowiedział, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. – Widziałaś może dziś Lunę? Moją ukochaną? Niewysoka brunetka... - zaczął szybko tłumaczyć.
– Znam ją oczywiście. Przepiękna dziewczyna – odparła z uśmiechem. – Ale nie, nie widziałam jej nigdzie. Z resztą przyszłam tutaj niedawno – a więc jej praca nie trwała aż tak długo.
– A wiesz może coś na temat mojego ojca? Podobno rano gdzieś wyjechał i najwyraźniej zapomniał mi o tym wspomnieć.
– Pierwsze słyszę – odpowiedziała zdziwiona kobieta. – Ale wiem kto mógłby Księciu pomóc –na słowa służącej w oczach bruneta pojawiły się iskierki. – Frans, jest jednym ze strażników. Z tego co wiem miał dzisiaj nocną zmianę i jeszcze powinien mieć wartę w głównym holu. Jeśli ktoś mógłby coś wiedzieć to właśnie on – powiedziała ściszając głos. Trzeba pamiętać, że ściany maja uszy.
– Dziękuję ci bardzo – odpowiedział entuzjastycznie młodzieniec i nie mogąc się powstrzymać z radości musnął wierzch dłoni kobiety. – Miłej pracy – rzucił, po czym pędem udał się w stronę schodów.
Zbiegł po stopniach i zatrzymał się u ich podnóży. Naprzeciw niego przy drzwiach stało dwóch strażników, a kawałek dalej kolejna dwójka. Na widok Księcia, wszyscy skłonili się.
– Szukam niejakiego Fransa – odezwał się Harry, spoglądając na każdego z mężczyzn.
– To ja Panie – odezwał się jeden z nich i wystąpił.
– Chciałbym z tobą porozmawiać – zaczął Książę, a gdy strażnik skinął głową brunet wskazał dłonią boczny korytarz.
Młodzieniec zatrzymał się w połowie korytarza, gdy miał pewność, że nikt nie usłyszy ich rozmowy. Strażnik podszedł do niego lekko przestraszony. Obawiał się wyrzucenia z pracy, której wypłata była podstawą utrzymania jego rodziny.
– O co chodzi Panie? – spytał, lekko pochylając głowę.
– Nie obawiaj się. Nie zamierzam cię wyrzucić z zamku – mężczyzna odetchnął z ulgą. – Wiem, że miałeś dzisiaj nocną zmianę. Widziałeś więc może jak mój ojciec wyjeżdża z zamku? – spytał.
– Oczywiście – odparł strażnik, a serce Harry'ego drgnęło z radości. – Król Desmond z samego rana wraz z urzędnikami wyszedł na dziedziniec i wyjechali gdzieś. Nie mam pojęcia gdzie. Ale doszły mnie słuchy o kontroli czegoś. Być może Książę wie o co chodzi – i w tym problem. Harry nie miał pojęcia.
– Widziałeś może wśród nich kobietę? Niska brunetka, pewnie była przestraszona – zaczął szybko Harry. Frans zamyślił się i zmrużył oczy, a po chwili na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
– Tak. Była wśród nich jakaś młoda dziewczyna. Krzyczeli na nią żeby się pospieszyła. Sprawiała wrażenie niechętnej do wyjazdu.
– Dziękuję ci bardzo. Dzięki tobie jak najszybciej zareaguję i odbiję moją ukochaną – wytłumaczył z wielką wdzięcznością, kładąc na ramieniu strażnika dłoń. – Gdy wrócę dopomnij się o swoją nagrodę. Nawet gdyby uszło to mojej uwadze. Proszę. Chcę ci się jakoś odwdzięczyć.
– Największą nagrodą dla mnie będzie szczęście twoje Panie i gdy zasiądziesz na tronie wraz ze swoją ukochaną. Muszę wracać do swoich obowiązków. Wybacz Książę.
– Dziękuję jeszcze raz za wszystko – odpowiedział Harry, po czym wspólnie z Fransem wyszli na główny hol. Tam mężczyzna powrócił do swoich obowiązków, a Zielonooki popędził do swojej komnaty aby przygotować się do drogi.
Musiał działać z zawrotną prędkością. W jego rękach leżało bezpieczeństwo i dalsze życie Luny.
Harry wpadł do swojej komnaty i dobiegł do szafy. Przebrał się w wygodniejszy do jazdy stój i po zabraniu specjalnej torby, którą można przywiesić przy siodle pobiegł do kuchni. Nie chcąc niepokoić Liam'a, poprosił innego z kucharzy o spakowanie jedzenia i wody. Dzięki temu bez problemy mógł wyjść z zamku. Może i robił to wszystko bezmyślnie. Pozostawiał zamek sam, bez nadzoru. Ale przecież z pewnością Desmond zostawił tutaj swoich urzędników, aby wszystkiego doglądali. Z resztą w tamtej chwili to nie budowla była najważniejsza, a życie przyszłej królowej tego królestwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top