24

Luna zaalarmowana głośnym krzykiem od strony schodów zwróciła tam głowę, a jej wzrok napotkał przerażone twarze trójki osób. Nie zastanawiając się nad niczym upadła na ziemię nieco dalej, od miejsca gdzie aktualnie stała. Zasłoniła dłońmi uszy i głowę w miarę możliwości, a chwilę później po sali balowej rozniósł się dźwięk tłuczonego szkła. Brunetka miała wrażenia, że jej serca za chwilę wyskoczy z piersi.

– Luna! – Olivia biegła w stronę dziewczyny, uważając na odłamki szkła. – Luna! Wszystko dobrze? – spytała, podbiegając do brunetki od drugiej ,,bezpiecznej" strony. Kucnęła przy ciele dziewczyny i spoglądnęła na jej plecy i nogi. –Nie ruszaj się. Zdejmę szkło z twojego ciała – powiedziała zszokowana i ostrożnie zdjęła poszczególne fragmentu kandelabru.

– Co się stało? – spytała zdezorientowana Luna, gdy służąca pomogła jej się podnieść. Brązowe tęczówki kobiety omiotły pomieszczenie. Dookoła brunetki znajdowały się fragmenty stłuczonych, szklanych ozdób kandelabru, świece oraz misterne ozdoby, które musiały odpaść pod wpływem uderzenia.

– Nie mam pojęcia. Szliśmy po schodach, bracia mieli spuścić kandelabr, ale nawet nie podeszliśmy blisko niego, a on po prostu spadł. Nie wiem co się stało. Ale powiedz mi, wszystko z tobą dobrze? Nie czujesz, gdzieś szkła wbitego w ciało? – spytała, przyglądając się twarzy i głowie Luny.

– Nie – odparła przeciągle. – Jest dobrze – westchnęła, wbijając wzrok w kandelabr. –Posprzątam to – odpowiedziała, po czym wstała. Niestety jej ciało zrobiło się blade, a sama kobieta zachwiała się. Gdyby nie Olivia, Luna upadłaby na stertę odłamków szkła.

– Ty już nic nie będziesz dzisiaj robić. Poproszę Artura i Paula. Z pewnością mi pomogą – odezwała się szybko służąca, podtrzymując towarzyszkę. – Odprowadzę cię do komnaty. Moim zdaniem powinnaś się porządnie wyspać i odpocząć. Radzę również polecić po medyka. Powinien spojrzeć na ciebie. Nie wyglądasz najlepiej – stwierdziła, kładąc dłoń na czole brunetki. –Chyba nawet masz temperaturę – westchnęła.

– Nie mogę tak tego tutaj zostawić – oburzyła się Luna, wskazując dłonią na szkło. Teraz zaczęła odczuwać, jakie naprawdę jest jej samopoczucie.

– Daj spokój. Mówiłam już, że się tym zajmę. A teraz idziemy do komnaty.

Olivia objęła mocniej Lunę i ostrożnie wyprowadziła ją z miejsca, gdzie na posadzce znajdowały się fragmenty kandelabru. Następnie wolnym krokiem skierowały się w stronę schodów. Gdy obie znalazły się już u podnóża wejścia, na samym szczycie pojawili się bracia o jasnych włosach, a wraz z nimi kilku strażników. Tuż za nimi urzędnik, znany jako prawa ręka Desmonda.

– Co tutaj się stało?! – spytał podniesionym głosem. Jego wzrok błądził pomiędzy zebranymi, a gdy natrafił na bladą Lunę, posłał jej złowieszcze spojrzenie.

– Panie, panienka miała sprzątała podłogę, jak kazałeś, natomiast ja oraz bracia weszliśmy na schody. Miałam udać się do schowka, natomiast Artur i Paul mieli za zadanie spuścić kandelabr, abyśmy mogły go wyczyścić. Gdy byliśmy na schodach, usłyszałam dziwny dźwięk. Okazało się, że z niewiadomych przyczyn kandelabr urwał się. Spadł na Lunę i rozbił się – przemówiła przejętym głosem Olivia.

– Gdzie teraz ją prowadzisz? – spytał mężczyzna, cmokając ustami.

– Do jej komnaty. Słania się na nogach i nie powinna pracować, o ile dałaby rady cokolwiek zrobić  – odezwała się ponownie służąca. Luna uniosła lekko wzrok i spojrzała na urzędnika. Jego oczy były wypełnione złością i podejrzaną szyderczością. Urzędnik prychnął pod nosem i spojrzał na parkiet sali.

– Usuńcie kandelabr i zapowiedzcie królowi, że przyjdę do niego za niedługo – mężczyzna zwrócił się w stronę strażników. Wszyscy pokiwali twierdząco głowami i podzielili się co do obowiązków.

– Mogę odejść panie? – spytała Olivia. Wiedziała, że będąc służącą obowiązują ją pewne zasady.

– Znikaj mi z nią z oczu – przymknął powieki i machnął niedbale dłonią. Jego głos był pełen odrazy. – Ale potem wracaj tutaj od razu. Masz co sprzątać – warknął, a następnie ruszył schodami w dół.

Olivia przewróciła oczyma i ponownie ruszyła z Luną w stronę komnaty Księcia.

– Przepraszam – wyszeptała brunetka, gdy znalazły się we dwie na korytarzu. – Przeze mnie masz teraz dużo pracy – dodała, czując jak opuszczają ją siły.

– To nic takiego. Nie pierwszy raz zdarza mi się podobne zadanie – odpowiedziała z uśmiechem, chcąc uspokoić brunetkę.

******

Gdy kobiety znalazły się pod komnatą Księcia, Alec przejął od Olivii Lunę. Ostrożnie wziął ją w ramionach, gdyż stan dziewczyny wyraźnie się pogorszył. Nie była w stanie ustać na nogach. Służąca wróciła do swoich obowiązków, a strażnik wszedł po cichu do komnaty Księcia. Rano odwiedził go medyk, który oznajmił, że prawdopodobnie Harry wybudzi się jeszcze dziś. Alec położył Lunę na wolnym miejscu obok ciała Zielonookiego i okrył ją kołdrą. W geście zaniepokojenia położył dłoń na czole brunetki. Było zdecydowanie za ciepłe. W obawie o życie jakby nie patrzeć, przyszłej królowej wyszedł szybko z komnaty i popędził w poszukiwaniu medyka. Okazało się, że zaufany Księciu lekarz wyjechał z zamku i wróci dopiero wieczorem. Alec wiedział, że nie może czekać. Udało mu się zdobyć czyste materiały i wiadro z zimną wodą. Po powrocie do pokoi Księcia zbliżył się do łóżka. Stan Harry'ego pozostawał bez zmian. Strażnik szybko przygotował zimny okład, który ułożył na rozgrzanym czole brunetki. Liczył, że może pomoże to zbić gorączkę. Martwił się zarówno o Księcia, jak i jego ukochaną. Nie mógł jednak siedzieć cały czas w komnacie. Jego obowiązkiem było strzeżenie wejścia do pomieszczenia. Odłożył na bok wiadro z wodą i dodatkowe materiały, po czym wyszedł na korytarz. Mimo tego, co jakiś czas sprawdzał stan pary i dopytywał czy medyk powrócił na zamek.

*****

Harry poczuł wszechogarniający jego ciało ból. Uchylił powieki, lecz światło słoneczne skutecznie zmusiło go do ich ponownego zamknięcia. Brunet wziął wdech, czując ucisk na torsie. Spuścił wzrok, który napotkał kołdrę. Odsunął jej fragment po czym ujrzał swoje ciało obwiązane różnymi bandażami i materiałami. Wtedy wydarzenia sprzed kilku dni pojawiły się w jego myślach. Obrona Luny przed Desmondem, tortury w podziemiach zamku, przeszywający całe ciało ból, głos jego ojca, rzucenia na ziemię, kojący głosik Luny, a potem czarna plama.

Brunet chciał podnieść się, lecz niemiłe uczucie zmusiło go do pozostania w poprzedniej pozycji. Uniósł do góry dłoń, na widok której zrobiło mu się niedobrze. Była cała posiniaczona i poraniona, a to dopiero jedna kończyna. Książę nie chciał wiedzieć jak wygląda reszta jego ciała.

W głowie bruneta pojawiła się pewna osoba. Luna. Harry zaczął gorączkowo rozglądać się po pomieszczeniu, lecz nigdzie nie mógł dojrzeć ukochanej. Ostatecznie spojrzał na miejsce na łóżku tuż obok niego. Jego wzrok napotkał drobną istotkę, która z okładem na czole tonęła w puchatej kołdrze i poduszkach. Książę modlił się, aby Desmond nie skrzywdził jej w czasie, gdy on był niedysponowany.

Zielonookiego bardzo zaniepokoił okład na czole brunetki. Kumulując siły podparł się na łokciu i uniósł lekko, aby spojrzeć z góry na Lunę. Twarz brunetki była blada, lecz czoło czerwone. Co chwilę jej ciało nawiedzały fale drgawek, które wprawiły Księcia w wielkie zaniepokojenie. Harry chciał krzyknąć, zawołać kogoś lecz z jego ust nie mogło wydostać się żadne słowo. Musiał zareagować, może właśnie jego ukochana toczyła walkę o życie?

Książę westchnął i zacisnął mocno oczy, po czym kumulując jak najwięcej sił wsparł się dłońmi i usiadł na łóżku. Rany na plecach dały o sobie znać, lecz brunet musiał powstrzymać się od krzyku. Nie chciał przestraszyć Luny, na zdrowiu której aktualnie najbardziej mu zależało. Harry ułożył dłoń na stoliku obok łóżka i zagryzając wargę podniósł się. Stróżka ciemnoczerwonej cieczy wypłynęła z drobnej ranki, tym samym serwując Zielonookiemu metaliczny posmak krwi. Brunet stanął na chwiejnych nogach, które okryte były ciemnymi do kostek spodniami. Mężczyzna wspierając się na poszczególnych meblach przeszedł drogę do drzwi. Pociągnął za klamkę, czując jak robi mu się ciemno przed oczyma. Pchnął do przodu drzwi i wyjrzał na korytarz. Na złość kilka minut temu Alec udał się aby ponownie wypytać o medyka. Harry jęknął z niezadowolenia, ale i bólu. Odwrócił się i po zamknięciu drzwi udał się w powrotną drogę do łóżka z pomocą mebli. Młodzieniec doszedł do strony, po której leżała Luna. Usiadł obok jej ciała i odetchnął z ulgą. Chodzenie z takimi obrażeniami nie było dobrym pomysłem. Harry spoglądnął na niespokojną twarz ukochanej i sięgnął po jej dłoń.

– Kochanie – wychrypiał. Jego głos był słaby, zachrypnięty i bardzo cichy. –Jestem tutaj. Nic ci już nie grozi – dodał, zdejmując okład. Ostrożnie pochylił się i ucałował jej rozgrzane czoło. –Może to ci ulży – dodał zaniepokojony. Przysunął wiadro z wodą i zanurzył w niej materiał. Następnie wycisnął z wody i złożył. Gotowy okład ponownie trafił na czoło Luny.

Dziewczyna wzdrygnęła się, zaciskając mocno powieki. Nie czuła nic prócz niezwykłego i bardzo szybkiego wahania temperatury jej ciała, drgawek i czyjegoś głosu. Głosu, który z pewnością nie należał do Alec'a. Jednak z tego wszystkiego Luna nie była w stanie go zidentyfikować.

– Skarbie... - wyszeptał mężczyzna, kładąc jedną dłoń na jej, a drugą objął brzuch. Pojawił się uciążliwy ból w boku. – Jestem tutaj, zajmę się tobą i już nikt cię nie skrzywdzi – przysunął dłoń brunetki do ust i musnął jej wierzch.

W głowie Księcia nagle pojawiły się jakieś słowa, a wraz z nimi melodia. Nie wiedział czym są, skąd je znał. Po prostu je znał. Gdzieś je już słyszał.

– Just close your eyes / Po prostu zamknij oczy
The sun is going down / Słońce chyli się ku zachodowi
You'll be alright / Będzie dobrze
No one can hurt you now / Nikt nie może cię teraz skrzywdzić
Come morning light / Przyjdzie światło poranka
You and I'll be safe and sound / Ty i ja będziemy cali i zdrowi *

Harry zaśpiewał to swoich zachrypniętym, pełnym bólu i zaniepokojenia głosem. Zaśpiewał tak jakby znał te słowa od dawna. Lecz tak naprawdę nawet nie wiedział, skąd wzięły się w jego głowie.

Wiecie co to znaczy? Harry słyszał i bardzo dobrze zapamiętał piosenkę, którą śpiewała mu Luna w nadziei na poprawę zdrowia mężczyzny.

****************

*Jest to tekst piosenki Taylor Swift ,,Safe and Sound".

Hej

Odnośnie poprzedniej wersji rozdziału i dużej ilości błędów. Nie mam pojęcia dlaczego usunęły się części tekstu. Kilka razy musiałam usuwać i publikować ponownie rozdział, więc być może przy kopiowaniu tekstu coś stało się nie tak, a umknęło to mojemu wzrokowi.

Bardzo Was za to przepraszam i postaram się sprawdzać rozdział po każdej kolejnej publikacji.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top