13
Harry usadowił się wygodnie w pojeździe i przymknął oczy. Wreszcie po czterech dniach męki mógł wrócić do zamku. Nie żeby towarzystwo Hrabiego było złe, wręcz przeciwnie. Zachowywał się jak prawdziwy ojciec, który chce jak najlepiej dla swojego dziecka. Przez ostatnie dni brunet nauczył się kilku nowych sztuczek w szermierce, udało mu się nawet brać udział w polowaniu oraz spędził dużo czasu na przejażdżkach konnych. Prócz tego ciągle rozmyślał o Lunie. Czy przypadkiem jego szalony ojciec nie natrafił na ślad pięknej dziewczyny, czy wszystko z nią w porządku, jak się czuje. Podczas zwykłych, codziennych czynności Harry zastanawiał się co też mogła robić brunetka w tej samej chwili. A teraz, kilka godzin dzieliło go od spotkania z ukochaną.
*****
Kareta wjechała na zamkowy dziedziniec, a ktoś otworzył jej drzwi. Książę wygładził swój strój i uważając na głowę wysiadł. Jedyne czego pragnął to zamienić te niewygodne ubrania na coś lżejszego i pojechać do chatki Luny. Jego zapał został jednak szybko przygaszony, przez zbliżającą się do Zielonookiego osobę, która była jednym z ważniejszych urzędników Desmonda.
– Witaj Książę. Jak minęła podróż? – spytał, skłaniając się lekko.
– Dobrze, dziękuję – odparł niewzruszony brunet. – Coś się stało, że do mnie przychodzisz? Normalnie się nie widujemy.
– To prawda Jaśnie Panie. Król Desmond wyjechał wczoraj do północnej części naszego królestwa. Z tego co wiem, powróci za siedem bądź osiem dni, wszystko zależy od tego jak będą się ciągnęły sprawy.
– Jakie sprawy? – spytał bardzo zainteresowany Harry. Jego ojciec nie przepadał za wycieczkami na północ.
– To sprawa państwowa – odparł szybko mężczyzna.
– Jestem synem króla. Drugą najważniejszą osobą w państwie i żądam abyś udzielił mi informacji. Dodatkowo pragnę nadmienić, że podczas nieobecności mojego ojca to ja jestem w tym zamku najważniejszą osobą – przemówił Książę charakterystycznym tonem. Urzędnik uśmiechnął się zestresowany i wziął głęboki wdech.
– Z rozkazu króla Desmonda zbroimy się i tworzymy kolejny oddział armii – powiedział szybko.
– Jak to kolejny oddział? Po co? Jest ich już wystarczająco dużo – Harry mocno się zdziwił. Ich armia była najsilniejsza wśród ich przeciwników. Wszyscy się ich obawiali, więc po co Desmondowi kolejny jej odłam?
– Mają iść na przodzie wojska i jako pierwsi stykać się z wrogiem. Będą tam sami najsilniejsi, najodważniejsi i najokrutniejsi.
Brunetowi bardzo nie spodobał się pomysł jego ojca. Czasem wojsko po zwycięskiej walce przechodziło ulicami miasta, gdzie okrzykiwali ich radośni mieszkańcy. Z pewnością ludność na widok mężczyzn, którzy zgodnie z założeniem mieliby się znaleźć w tym oddziale nie zareagowałaby dobrze. Twarze z podstępnymi uśmiechami, które były ostatnim widokiem ich przeciwników, którzy zmarli w męczarniach. Harry wzdrygnął się na samą myśl.
– Dobrze, nie zawracaj mi teraz niczym głowy. Wyjeżdżam na przejażdżkę – powiedział szybko i ruszył w stronę drzwi wejściowych do wielkiego budynku.
– Książę nie może teraz opuścić zamku – głos urzędnika sprawił, że Zielonooki automatycznie się zatrzymał. Odwrócił się i spojrzał na niego pytającym wzrokiem. – Zbliża się najsilniejsza burza od kilkudziesięciu lat. Nie mogę pozwolić na to, aby życie przyszłego i jedynego następcy tronu naszego królestwa było w jakikolwiek sposób zagrożone. Wybacz Książę ale z rozkazu króla Desmonda jestem zmuszony poprosić straże, aby zaprowadziły cię do twoich komnat.
Nim Harry zdążył zareagować na jego ramionach spoczęły dłonie dwóch strażników.
– Nie możesz tego zrobić! Nie ma tu mojego ojca i to ja jestem teraz tutaj najważniejszy! – krzyknął brunet licząc, że coś tym zdziała. Urzędnik spojrzał na niego spod byka.
– To polecenie króla Desmonda i jestem zmuszony je wykonać. Straż – dwójka mężczyzn nie zważając na krzyki młodzieńca zaciągnęła go do jego komnat. Gdy brunet znalazł się już w środku stanęli przed drzwiami, tak że nie można było ich otworzyć.
Harry krzyknął zły i podbiegł do drzwi balkonu. Otworzył je i wyszedł na zewnątrz. Oparł się dłońmi o ozdobną barierkę i spojrzał w dół. Chyba skok z czwartego piętra nie jest dobrym pomysłem. Pełen frustracji zamknął z trzaskiem drzwi i zaczął zrzucać z siebie elementy garderoby, aż pozostał w spodniach. Pociągnął za końcówki ciemnych włosów i rzucił się na łóżko.
Przez tych ludzi nie może spotkać się z Luną i upewnić czy wszystko z nią w porządku. Nawet nie może wyjść i porozmawiać z Liam'em, może on by coś wiedział.
Harry wstał energicznie i podszedł do szafy. Wyjął z niej luźny, czarny kaftan na złote guziki i zakrył nim swój nagi tors. Postanowił jednak pozostawić odpięte trzy górne guziczki, tak było mu wygodniej. Usiadł na zaścielonym łożu i pochylając się, splótł dłonie, a ręce oparł na udach. Czuł, że lada chwila nie wytrzyma i spróbuje wyważyć drzwi. Jego zapał został zgaszony przez potężny grzmot. Brunet spojrzał w stronę okna i zbliżył się w jego stronę. Deszcz padał jak z cebra, wiatr uginał drzewa w pałacowym ogrodzie, a jasne błyskawice rozświetlały Niebo. Mogłoby się to wydawać zabawne, jeszcze chwilę temu pogoda nie zwiastowała tak wielkiego załamania pogody. Lecz brunet zdał sobie sprawę z pewnego faktu. Urzędnik mówił, że to najsilniejsza burza, dodatkowo to co zobaczył za oknem. I Luna. On jest teraz w zamku, bezpiecznym, potężnym i ciepłym budynku, a ona jest nie dość że sama, to jeszcze w chatce nadającej się jedynie do rozbiórki. Czuł jak jego serce zaczyna go boleć, jak pęka. Zawalił na całej linii. A najgorsze było to uczucie, że brunetce może się coś stać, a jej życie jest zagrożone.
Harry ze złości upadł na kolana i schował twarz w dłonie, po czym z jego ust wydostał się donośny krzyk. Z pewnością było go słychać w najdalszym miejscu w zamku. Krzyk rozpaczy i tęsknoty zawsze dociera do wszystkich. Tylko nie każdy chce go słyszeć i na niego odpowiedzieć.
*****
Piąta godzina odkąd Harry położył się pod miękką kołdrą. Jego powieki były nadal otwarte, a za oknem szalała burza. Komnatę oświetlały pojedyncze palące się świece i światło piorunów. Zielonooki nie mógł zasnąć nie przez pogodę za oknem. Czuł, że w tej samej chwili kilka kilometrów dalej jego ukochana przeżywa największy strach swego życia i nie potrafi sobie poradzić. Wiedział, że jest twarda, odważna, ale są takie sytuacje, które przerastają nawet najsilniejszych.
Nawet Harry'ego, który spał w ciągu nocy trzydzieści minut.
*****
– Książę – delikatny głos wdarł się do jego snu. Wydawało mu się, że to głos Luny, że uchyli powieki i ujrzy jej anielską twarz, a jej dłoń będzie spoczywała na jego policzku. Że poprzedni dzień okaże się kłamstwem i złym snem. –Książę, śniadanie czeka – tym razem brunet otworzył oczy i usiadł na łóżku. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale z powodu braku snu był blady, a pod jego oczami znajdowały się sińce. Jego wzrok odszukał osobę, która go obudziła i gdy ujrzał niewysoką służącą minimalny uśmiech znikł z jego ust.
– Już wstaję – wyszeptał przecierając twarz.
– Nie wyglądasz najlepiej Książę. Może poślę po medyka? – dziewczyna musiała być tutaj od niedawna, gdyż bardzo przejęła się stanem mężczyzny.
– Nie ma takiej potrzeby. Ta burza nie dała mi spać w nocy, to przez to – odpowiedział minimalnie ją uspokajając. Kobieta po upewnieniu się, że brunetowi niczego nie potrzeba wyszła na korytarz.
Zielonooki nie miał siły wstać. Czuł jakby jego kończyny były przywiązane ciężkim łańcuchem do łóżka, a powieki same opadały. W głowie pojawiła się jednak ponownie piękna brunetka. Nastał dzień, minęła burza. Luna!
Harry zerwał się z łóżka jak poparzony i podbiegł do szafy, ignorując przygotowane przez służącą ubrania. Wybrał jak zwykle to co najwygodniejsze i popędził do pomieszczenia obok. Po wykonaniu porannej toalety ubrał się i wrócił do komnat. Sięgnął po kielich napełniony wodą i upił kilka łyków, po czym szybko odstawił naczynie. Podszedł do drzwi i jak się okazało strażnicy już ich nie pilnowali. Wyszedł szybko na korytarz i udał się do człowieka, który jako jedyny mógł mieć największe pojęcie o obecnej sytuacji w królestwie po kataklizmie.
Strażnik otworzył niewielkie drzwi i zapowiedział przybycie Księcia. Brunet wszedł dumnie do gabinetu urzędnika jego ojca i rozglądnął się. Mężczyzna siedział przy biurku i coś zapisywał.
– Książę – zareagował od razu. Odłożył pióro i powstał. –Cóż cię sprowadza do mnie o tak wczesnej porze? – spytał opierając się dłońmi o biurko.
– Chciałbym wiedzieć jakie są skutki burzy. Czy królestwo mocno ucierpiało? – spytał, przygryzając wnętrze policzka. Jego serce biło zdecydowanie za szybko, a w głowie układały się najgorsze scenariusze z Luną w roli głównej.
– A więc, samo miasto nie ucierpiało bardzo. Wiatr uszkodził jeden z sadów i uprawy, a także kilka domów. Ale to nic poważnego. Natomiast rano przyszli do mnie miejscowi drwale. Podobno wschodni las został zrujnowany.
Serce bruneta stanęło. ,,...wschodni las został zrujnowany".
Luna....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top