11
Brunet szedł szybkim krokiem za służącą. Przeczesał dłonią włosy i starał się nie myśleć o zbliżającej się rozmowie. Kobieta zatrzymała się przed wielkimi drzwiami. Jeden z dwóch strażników pilnujących gabinetu Desmonda otworzył im drzwi. Kobieta weszła jako pierwsza i zapowiedziała przybycie Harry'ego. Brunet wszedł do gabinetu, gdzie jego ojciec siedział przy potężnym stole.
– Możesz odejść – rozkazał służącej Król, a kobieta szybko wyszła, zamykając za sobą drzwi.
– Czego ode mnie chcesz? – spytał od razu.
– Lady Victoria uznała twoje zachowanie za bardzo niestosowne, poczuła się urażona i wyjechała z zamku. Możemy zapomnieć o waszym małżeństwie – zaczął wyraźnie zdenerwowany tą sytuacją król.
– I co w związku z tym? Od początku wiadome było, że nie odbędzie się żaden ślub – Harry prychnął pod nosem, zakładając ręce na tors. Był przygotowany na bitwę ze swoim ojcem.
– Jak śmiesz tak mówić?! – warknął Desmond, energicznie podnosząc się z krzesła. Oparł dłonie na krawędzi stołu i pochylił się lekko. – Wiesz do czego doprowadziłeś? Ośmieszyłeś mnie i całe królestwo przed Lady Victorią! Nie rozumiesz ile mogliśmy zyskać dzięki waszemu małżeństwu! – krzyczał tak głośno, że z pewnością było go słychać w całym zamku.
– Dobrze wiesz, że nie zyskalibyśmy niczego! Chcesz pozbyć się mnie z zamku i zagarnąć koronę dla siebie. Jesteś szalony! – krzyknął Harry. Nie zamierzał być dłużny ojcu.
– Zamknij się szczeniaku! – warknął Desmond, przymykając oczy. –Co ty możesz wiedzieć? Ciebie interesują tylko książki, jazda konna i ten przeklęty ogród. Kompletnie nie nadajesz się na przyszłego władcę – dodał zdecydowanie niższym tonem.
– Byłbym zdecydowanie lepszym królem niż ty – odpowiedział ostro brunet, przyprawiając tym swojego ojca o duszności. Starszy mężczyzna zrobił się czerwony na twarzy i lada chwila mógł wybuchnąć.
– Ciekaw jestem czy nadal będziesz taki mądry, gdy powiem o konsekwencjach twojego zachowania. Jesteś takim głupcem Harry. Powierzać temu kucharzowi swoje tajemnice i plany – rzekł kpiącym tonem Desmond. Serce Księcia stanęło. Liam był jego najlepszym przyjacielem, jedyną osobą w zamku, którą darzył zaufaniem. Dobrze wiedział jaką naturę miał szatyn i to, że nie potrafił kłamać.
– Co mu zrobiłeś? – warknął Harry. Był przygotowany na najgorsze. Desmond był nieprzewidywalny.
– Jak na razie obciąłem wynagrodzenie. Myślisz, że ponad połowa będzie wystarczająca? W końcu pomógł ci w ucieczce – Desmond zaczął przechadzać się po swoim gabinecie, wyraźnie zadowolony ze swoich czynów oraz tego, jakie uczucia wzbudził tym u swojego syna.
– Jak mogłeś? – wysyczał brunet. – On nie jest niczemu winien, a ty tak go potraktowałeś. Dobrze ci z tym?
– Bardzo synu – odpowiedział z satysfakcją mężczyzna i podrapał się po brodzie.
Harry prychnął pod nosem i z groźnym wyrazem twarzy skierował się do drzwi. Już miał pociągnąć za klamkę, gdy został pociągnięty za bark do tyłu. Mimowolnie się odwrócił, aby spojrzeć w oczy Desmonda.
– Nie myśl, że twój występek nie zostanie ukarany. Zniszczyłeś moje plany – wysyczał, wskazując palcem na syna. – Radzę zacząć się pakować, jeszcze dziś wyjeżdżasz. Spędzisz kilka dni w posiadłości Hrabiego ze Wschodniego Wybrzeża. Może on nauczy cię prawdziwej szermierki i zachowania godnego Księcia, którym bądź co bądź jesteś. Nie słyszę sprzeciwu, chyba że wolisz aby przytrafił ci się nieszczęśliwy wypadek podczas spożywania kolacji, a może w czasie kąpieli? Trucizn jest wiele, a ja lubię je testować – mruknął cicho, wzbudzając tym przerażenie w oczach bruneta.
– Dobrze.– odpowiedział Harry i jak najszybciej wyszedł z gabinetu.
Czując ogarniający jego ciało ból szybko wrócił do swoich komnat. Zamknął ostrożnie wielkie drzwi i położył się na łóżku. Jak można być tak nieludzkim jak Desmond? Jak można szantażować własnego syna, a co grosza jak można być tak dwulicowym. Harry nie chciał nigdzie wyjeżdżać, ale wiedział, że od tego zależy los jego przyjaciela. Był mu bliski, traktował go jak brata, a przecież Liam niczemu nie zawinił. Nie zrobił niczego, za co mógłby zostać ukarany. W głowie bruneta pojawiła się również Luna. Jego piękna ukochana. To głupie, lecz pomyślał o tym, że jej pocałunek mógłby przenieść go teraz do innego świata.
Luna. Gdyby Desmond się o niej dowiedział, gdyby doszły do niego słuchy, że to tam udał się Harry po feralnej kolacji z Lady Victorią nie oszczędziłby biednej dziewczyny. W głowie Zielonookiego pojawiła się wizja drobnej brunetki. Była w lochach, cała w siniakach, a z jej skroni spływała krew. Tuż nad nią stał zamkowy kat, a pod ścianą Desmond w swoim wyjściowym, niezwykle ozdobnym stroju. Miał splecione dłonie za plecami, a na ustach gościł uśmiech wyższości. Bat, który trzymał kat z wielką prędkością uderzył o plecy Luny. Dziewczyna jęknęła tak głośno, że jej głos doszedł do uszu zamkowej służby. Tak było od wschodu Słońca. Niektóre z kobiet nie zawracały sobie już głowy wycieraniem mokrych od łez policzków.
Harry zadrżał przez wymysły swojego umysłu. Podniósł się do pozycji siedzącej i zakrył dłońmi twarz. Gdyby tylko mógł bez konsekwencji uciec stąd razem z Luną. W prawdzie mógł spróbować ucieczki, lecz Desmond nie odpuściłby mu tego. Wysłał by za synem całe wojsko byle by go znaleźli. Przecież to cudowne móc patrzeć na łzy i smutek swojego jedynego dziecka, prawda?
Brunet nie zamierzał kłócić się z ojcem. Troska o przyjaciela zwyciężyła. Powstał i skierował się do swojego biurka. Wyjął ozdobny papier i zaczął pisać list. Do Luny. Musiał jej wyjaśnić swoją nieobecność przez najbliższe dni. Dłoń bruneta niebezpiecznie drżała, gdy kończył pisać list. Zastanawiał się nad jego zakończeniem. Czy ich znajomość jest już na odpowiednio wysokim etapie, aby użyć takiego sformułowania jak ,,kocham cię"?
Ostatecznie Harry pozostawił u dołu kartki swoje imię. Zwinął ją w rulon i przewiązał błękitną tasiemką. Pozostało zrobić z niej kokardkę i gotowe. Książę westchnął i podniósł się, po czym skierował do swojej wielkiej komody. Wysunął jedną z szuflad i wyjął z niej sakiewkę z pieniędzmi. Przeliczył ich zawartość i z lekkim uśmiechem schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Do sakiewki dołączył jeszcze liścik. Nikt nie mógł dowiedzieć się o poczynaniach Zielonookiego. Brunet wziął wielki wdech i wyszedł na korytarz. W czasie drogi do zamkowej kuchni poprosił jedną ze służących, aby spakowała jego rzeczy na podróż. Na samą myśl, że Desmond postawił na swoim i Harry mu się poddał, brunetowi robiło się niedobrze. Cóż jednak miał zrobić?
Wszedł po cichu do kuchni. Widok Księcia w tym pomieszczeniu nie był niczym zadziwiającym, więc pracownicy jedynie ukłonili się i powrócili do swoich obowiązków.
– Książę – Harry nie musiał się wysilać aby znaleźć swojego przyjaciela. Sam do niego przyszedł. –Proszę – wskazał pomieszczenie za sobą, które służyło za mały schowek. Zielonooki skinął głową i ruszył za mężczyzną.
Liam wpuścił Księcia pierwszego, a następnie zamknął za nim drzwi.
– O co chodzi? – spytał niepewnie.
– Wiem jak potraktował cię mój ojciec – zaczął zawstydzony młodzieniec. – Było to bardzo niesprawiedliwe i krzywdzące dla ciebie. Nic takiego nie zrobiłeś przecież. Chcę ci to wynagrodzić – wyszeptał wyjmując z kieszeni sakiewkę z pieniędzmi. – Weź to. Wiem, że twoja siostra nie ma się najlepiej.
– Ale Harry, ja nie mogę tego przyjąć – odparł szatyn lekko się odsuwając.
– Bierz i mnie nie denerwuj – odpowiedział Książę z rozbawieniem. Liam przyjął niechętnie sakiewkę i przeglądnął jej zawartość.
– Ale to zbyt wiele. Nawet moje normalne wynagrodzenie tyle nie wynosiło. Nie m...
– Liam – przerwał mu Zielonooki, przewracając oczyma. – Potrzebujesz tego, a ja jestem ci coś winny – szatyn skinął głową i podziękował. – Muszę wyjechać na kilka dni. Nie wiem ile dokładnie. Mój ojciec coś sobie wymyślił, a ja nie mam siły się z nim kłócić. Mam do ciebie jednak wielką prośbę – dłoń bruneta wyjęła list i wysunęła go w stronę mężczyzny. –Przekazałbyś to pewnej kobiecie? Ma na imię Luna i mieszka w lesie. Musisz cały czas iść główną drogą, minąć stojący na końcu drogi głaz. Później będziesz szedł cały czas prosto. Zza drzew wyłoni się niewielka drewniana chatka. Powiedz jej, że jesteś ode mnie i przekaż jej to. Ja nie dam rady, za chwilę wyjeżdżam.
– Oczywiście – odpowiedział szatyn chowając list wraz z sakiewką do wewnętrznej kieszeni fartucha. – Coś jeszcze?
– Nie. Ale....trzymaj się Liam – wyszeptał i objął po męsku przyjaciela.
– Ty również Harry. Nie rób głupstw. – dodał i wypuścił z objęcia Księcia.
Oboje wyszli z pomieszczenia niewzruszeni. Jak zwykle Liam wrócił do swoich obowiązków, a Harry szybko wrócił na korytarz.
W jego komnacie czekała już służąca i strażnik. Brunetowi pozostało przejrzeć zapakowane rzeczy i ewentualnie coś dołożyć. Gdy wszystko było gotowe strażnik zabrał rzeczy Księcia do karety, a sam brunet przygotował się do wyjazdu. Gotowy udał się do głównego holu w towarzystwie służącej. U dołu wielkich schodów stał Desmond. Harry stanął przed ojcem i spojrzał mu prosto w oczy.
– Masz czego chciałeś – prychnął pod nosem brunet.
– Miłej podróży synu – odpowiedział Desmond i skierował się schodami w górę.
Zgodnie z poleceniem strażnika Książę udał się na dziedziniec. Wsiadł do przygotowanej karocy, która po chwili ruszyła.
Na co on się w ogóle zgodził?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top