1
Głośny huk rozniósł się po korytarzu, a echo odbijało się we wszystkich zamkowych salach. Wysoki brunet ruszył szybko w stronę schodów. Był zły, ale to słowo chyba określa bardzo delikatnie jego stan.
– Harry! Zatrzymaj się natychmiast! –niższy od niego i dużo starszy mężczyzna wyszedł zza drzwi. Na jego głos, dłonie młodzieńca zacisnęły się w pięści. Ignorując słowa staruszka chłopak przyspieszył. – Synu! W tej chwili się zatrzymaj! – głos ponownie rozbrzmiał na korytarzu. Harry przystanął i odwrócił się przymykając oczy. W myślach zaczął liczyć do dziesięciu, mając nadzieję, że pomoże mu to nie wybuchnąć.
– Wydaje mi się, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy – odburknął brunet, przeczesując włosy.
– Nie jestem tego zdania – odpowiedział mężczyzna, poprawiając ciągnący się za nim czerwony płaszcz.
– To powinieneś zacząć być. Nie poślubię tej wdowy, rozumiesz? Jest tak stara, że nie urodzi mi nawet dziecka. A nigdy nie oddam królestwa w ręce jej dzieci. Oni mogliby być moim rodzeństwem, a nie pasierbami! – krzyknął nie mogąc powstrzymać emocji. – Nie interesuje mnie to, że wniosłaby do naszego królestwa wiele ziem. Nie kocham jej i nigdy nie poślubię kogoś bez miłości. – nim jego ojciec zdążył cokolwiek odpowiedzieć, młodzieniec zniknął z korytarza. Zbiegł szybko po schodach i udał się na dwór. Strażnik otworzył mu drzwi, za co podziękował skinięciem.
Szanował pracowników zamku.
Nie to co jego ojciec.
Brunet szedł dumnie przez dziedziniec w stronę stajni. Wszedł do wielkiego budynku, gdzie w rogu spał młody chłopak. Harry nie chciał go budzić, wiedząc, że spędza całe noce na pilnowaniu niezwykle cennych zwierząt.
Brunet podszedł do swojego czarnego konia czystej krwi angielskiej.
– Hades – brunet pogładził zwierzę po pysku i wyprowadził z boksu. Wszystkie konie zawsze były przygotowane do drogi. Jedyne co młodzieniec musiał zrobić to założyć siodło , uzdę i lejce. Jak najciszej wyprowadził Hadesa na dziedziniec i wsiadł tak szybko, że jego zielony płaszcz przypięty do ramion zafalował.
Harry podjechał powoli do bramy dziedzińca i gdy tylko została podniesiona ruszył galopem.
*****
Gdy wjechał do lasu zatrzymał konia i ostrożnie z niego zsiadł. Pogładził po pysku zwierzę i teraz szedł prowadząc go za lejce. Poruszał się wolno, podziwiając piękno jesiennego lasu. Zielone liście zmieniły swoje kolory na żółte, czerwone i brązowe. Część z nich spadła już na ścieżkę tworząc barwny dywan. Zgodnie z przyzwyczajeniem przy dużej skale brunet skręcił w lewo. Z każdą chwilą coraz głośniej dało się słyszeć szum rzeki. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Potrzebował spokoju, wytchnienia, zrozumienia, aż w końcu miłości.
Widząc, że tuż przed nim jest rzeka, przywiązał konia za lejce do drzewa i pogładził go po grzbiecie. Odsunął się od zwierzęcia i ruszył wydeptaną ścieżką.
Gdy był już blisko usłyszał głos. Głos jakiejś dziewczyny. Śpiewała coś. Brunet wychylił się zza drzewa, dzięki czemu ujrzał ją w całości. Drobna brunetka, w jasnoniebieskiej, poszarpanej gdzieniegdzie sukni siedziała pod drzewem. Jej długie włosy rozwiewał wiatr, a małe dłonie plotły wianek z kolorowych kwiatów. Skąd ona wzięła je o tej porze roku?
– Kto tu jest? – spytała nawet nie spoglądając w stronę, gdzie stał brunet. Skąd więc wiedziała, że tam jest?
********
A więc oficjalnie rozpoczynamy Difficult Love.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top