Rozdział XXI - Raj

- Czy to niebo?

- Niestety, to nie jest niebo. - Odrzekła kobieta, podchodząc do mnie. Dotknęła mojego ramienia i odezwała się ciepłym głosem. - To miejsce, w którym przebywałam do tej pory. Byłam tu bezpieczna. Tutaj czas się zatrzymywał i wszystkie zmartwienia odchodziły w niepamięć. Cóż, możesz to miejsce nazwać czymś pomiędzy niebem a piekłem.

- Czyli czyściec? - Zaczęłam się rozglądać.

- To też nie to, ale blisko. - Usiadła na miękkiej trawie. Gdy tylko pstryknęła palcami, z kilku krzaków wyskoczyły dwa zające, które podkicały do niej. - Usiądź. - Wskazała miejsce obok siebie. Bez dłuższego wahania usiadłam na wskazanym miejscu.

- Wygląda jak raj. - Jeden z królików, cały czarny, pojawił się obok mnie. Zaczęłam go głaskać, co widocznie mu się podobało.

Rzeczywiście, krajobraz wydawał się być rajem.

W rzeczywistości nie potrafiłam go opisać dokładnie. Wyglądał jak... raj.

Wszędzie, gdzie się nie spojrzałam, tam była zieleń. Łąki były pokryte różną maścią różno kolorowych kwiatów i zbóż. Gdzieniegdzie pasły się zwierzęta, a gdzieniegdzie rosły drzewa, jedne obfitujące w owoce, inne natomiast piękne i kolorowe, obsypane barwnymi kwiatami czy liśćmi. Niedaleko nas przepływała rzeczka, a może strumyczek, z krystalicznie czystą wodą. Niebo ponad naszymi głowami było piękne, bez żadnych chmur. Słońce nie grzało upalnie, lecz świeciło ciepłym promieniem, dającym radość. Cały czas dało się słyszeć śpiewy ptaków czy odgłosy innych zwierząt.

Całe miejsce tętniło życiem. Aż chciało się zasnąć na tej mięciutkiej trawie i nigdy stąd nie wyjść...

- Cóż, zawsze chciałam zamieszkać w takim miejscu. Natura jest jednym ciałem a harmonia tutaj się znajdująca jest nienaruszona przez człowieka. Szkoda, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero po śmierci. - Uśmiechnęła się słabo, głaskając białego jak śnieg zająca.

- Stworzyłaś to miejsce? - Zapytałam, spoglądając na nią.

- Tak. Przez długi czas mieszkałam w tym miejscu i czułam, że potrzebuję spokoju. To miejsce jest jakby moim światem. Takim malutkim. - Dodała, spoglądając na mnie. - Podoba ci się tu?

- Tak, to naprawdę magiczne miejsce. Ale... będę tu zamknięta na zawsze? - Zapytałam, ciekawa jej odpowiedzi.

- Nie. Nie mam prawa ingerować w to, czy tu zostaniesz czy nie. Jesteś tutaj duszą. A przecież dusza jest wieczna, nieśmiertelna. Nieograniczona. Możesz wrócić na ziemię. Ale wówczas nikt Cię nie będzie widział czy słyszał. - Odrzekła, patrząc się na zająca.

- Racja. - Mruknęłam cicho, patrząc się na dalekie łąki.

- ... - Beatrix zamilkła, bo dobrze wiedziała, że nie potrzebowałam więcej rozmów.

Nadal nie jestem pewna, czy zrobiłam dobrze, zgadzając się. Pomimo tego, że wybrałam tą drogę, to jednak była to decyzja spontaniczna i nieprzemyślana.

Chcę w tym miejscu odpocząć i zostać. Jest naprawdę przyjemne...

*rezydencja*

- Beatrix-sama, gdzie położyć ten bagaż? - Zapytał sługa, podchodząc do mnie. Zmierzyłam malutką walizkę wzrokiem i spojrzałam na niego.

- Pozbądź się go. - Odrzekłam spokojnym tonem.

- Tak jest. - Pochylił głowę, po czym odszedł.

Prace w rezydencji zaczęły się bardzo szybko i były prężne. Jakimś cudem znalazłam w tej posiadłości lokajów. Oczywiście, persony tu rezydujące lokajów mieli w głębokim poważaniu, co sprawiło, że dom znalazł się w opłakanym stanie. Jednakże teraz się to zmieni.

- Gruntowne zmiany... Musimy oczyścić lochy. - Nie zamierzam mieszkać w rezydencji, pod którą znajduje się Bóg jeden wie co.

Poleciłam lokajom zajęcie się lochami, natomiast jeszcze innym lokajom wysprzątanie pokoi i przystrojenie domu tak, jak to było "dawniej". Dzisiejsza architektura jest niezwykle barwna. Ja jednak, przyzwyczajona do życia w zamku, zdecydowanie bardziej preferuję arystokratyczny wystrój.

- Beatrix-sama, co mamy zrobić z pokojami dwóch pozostałych żon Karlheinza-sama? - Sprzątaczka ukłoniła się nisko, podchodząc do mnie, gdy piłam aromatyczną herbatę, przyniesioną mi na balkon przez służącego.

- Oh, te pokoje... - Wyciągnęłam z kieszeni sukni trzy kluczyki. Wręczyłam je sprzątaczce. - Proszę, posprzątajcie i odświeżcie je. Wstawcie nowe kwiaty, wyczyśćcie biżuterię, wypierzcie i wyprasujcie ubrania, wymieńcie pościele a także zagospodarujcie łazienki, przyłączone do tych pokoi. Pokoje muszą być nieskazitelnie czyste.

- Przyjęłam. Co zrobić z pokojami rezydentów? - Zapytała po chwili.

- Cóż... Uporządkujcie je. A w szczególności pokoje moich synów. - Ukłoniła się i odeszła.

Miałam nadzieję na wyrzucenie pozostałych rezydentów, oprócz moich synów, z tego miejsca, oraz tej dziewczyny. Byli dla mnie zbędni. Nie łączyło mnie z nimi nic oraz sprawiali same kłopoty.

Z drugiej jednak strony, byli to ich synowie. A ta dziewczyna jest naczyniem Cordelii... Zajmę się tym, gdy tylko uporządkuję sprawy z synami.

- Beatrix, cóż za niespodzianka. Nie spodziewałam się, że posuniesz się do takiego świętokradztwa! - Kobieta uśmiechnęła się, siadając delikatnie na murku. W jej jadowicie zielonych oczach można było dostrzec iskierkę radości na widok swojej znienawidzonej rywalki.

- Nie powinnaś się wtrącać do nie swoich spraw, Cordelio. Straciłaś swoją szansę na to, aby powrócić do życia. Teraz, gdy Twoje naczynie wie, jakie masz sztuczki, już nigdy nie uda ci się przejąć nad nią całkowitej kontroli. - Rzekłam surowo, nie spodglądając na nią nawet na moment.

- Lada moment ty też stracisz tą szansę. - Chłodny i gorzki głos Richtera drażnił mnie. Nie żywiłam do niego urazy za to, co zrobił mojemu mężowi, ale sympatią go nie dażyłam.

- No więc? Jaki macie cel, przychodząc tutaj? - Zapytałam się pary kochanków, ponownie popijając herbatę. Cordelia dokładnie studiowała mnie swoimi zielonymi ślepiami do momentu, aż z jej ust nie wydał się głęboki chichot.

- To już nie mogę się przywitać z moją ukochaną Beatrix? - Podeszła do mnie i ujęła mój policzek w jej lewą dłoń. - Wiesz, kim jest ta dziewczyna, prawda? - Na jej usta wpełzł uśmiech, który zdradzał jej taktykę.

- Jesteś nazbyt przewidywalna, Cordelio. - Strąciłam jej dłoń i odsunęłam od swojej szyi końcówkę ostrego miecza, który cały czas dzierżył Richter. Otworzyłam dotychczas zamknięte oczy i spojrzałam się na filiżankę. - Jesteśmy już na tym świecie długo, ale spotkanie tak lubieżnej kobiety jak ty nie było przyjemnym doznaniem w tym egzystencjalnym kole. Jeżeli zachowałaś jeszcze trochę swojego rozumu i wiesz, do czego jestem zdolna, powinnaś stąd jak najszybciej wyjść. - Rzekłam chłodno, spoglądając na nią. Nie była w najlepszym humorze.

- Christa tutaj idzie. - Ponownie upiłam łyk herbaty, tym razem długi.

- Kto to? - Cordelia usiadła na krześle naprzeciwko mnie i oparła swoje łokcie na oparciach.

- Fuyuki Sagisawa. - Podsunęła mi jej zdjęcie, gdy tylko wymówiła jej imię. - To młoda, osierocona dziewczyna, która właśnie wkroczyła w wiek 16 lat. Przeznaczenie ją tutaj przyciągnie, tak jak Yui czy Asobi. - Rzekła nad wyraz poważnie.

- Przyciągnie, tak... Nie mamy się czego obawiać. Christa nie jest głupia i już wszystko obmyśliła. Jestem pewna, że i ona wymyśliła zupełnie inny plan od nas, aby ponownie się odrodzić. - Rzekłam stonowanym głosem.

- Ile musimy jeszcze czekać, aż tu przyjdzie? Czekałam tyle lat na Ciebie, to ile jeszcze będę musiała czekać na nią? - Naburmuszyła się, spoglądając na dziewczynę na kartce.

- Nie przejmuj się tym. Czasu mamy dużo, a przecież nigdzie Ci się nie spieszy, prawda? Będziemy czekać tak długo, aż ona tu nie przyjdzie. On i tak nie zamierza uciekać. - Odrzekłam opanowanym głosem. Odwróciłam się do mężczyzny, który stał niedaleko nas, jednocześnie mnie obserwując. - Opowiedz mi o tym, jak to się stało, że nie mogłeś ugryźć Asobi.

Wzrok Richtera wyrażał jedno. Niechęć.

*droga do rezydencji*

- Ayato-kun? Wszystko w porządku? - Zapytał Laito, spoglądając na swojego starszego brata. Nie wyglądał na ucieszonego.

- Laito, zostaw go. W innym wypadku ci przywali. - Rzekł spokojnie Subaru, patrząc na swoich braci. Pomyślał: "Są starsi, a zachowują się jak dzieci...".

- Ayato zezłościł się, bo Yui... no wiesz... Teddy, ona znowu wróciła, prawda? - Spojrzał na swojego misia, smutniejąc z każdym momentem.

- Rany, nie potraficie sobie zdać sprawy z tego, że serce Yui-san to serce Cordelii? Jesteście żałośni. - Reiji był wewnętrznie oburzony na nich bardziej, niż na Shu za całokształt jego życia. Zawodzili go za każdym razem.

- A ty mógłbyś się na moment zamknąć, Okularniku? Twoja matka ma chore plany wobec Big Cyca. - Usta Okularnika zacisnęły się w wąską linię. Reiji ruszył do przodu, nie wdawając się w większą kłótnię.

- Fu fu, jeszcze nigdy nie widziałem go tak wkurzonego. - Zaśmiał się Laito, patrząc na odchodzącego brata.

- Jest wkurzony, bo to prawda. - Mruknął powoli Ayato, patrząc na niego. - Nic bardziej nie boli niż prawda.

- Um... Beatrix?

- Tak, o co chodzi?

- Rozmawiasz z kimś?

- Tak. Rozmawiam z Cordelią i Richterem. Z pewnością ich znasz.

- Tak, znam... Ale co oni tu robią?

- Cóż, Cordelia zawsze była typem osoby, która nigdy się nie poddaje i zawsze brnie przed siebie. Ta dumna Księżniczka Demonów nie widzi trupów, po których przechodzi. Z pewnością ma jakiś plan.

- Plan?

- Nie mówiłam Ci? Za życia, kiedy Christa jeszcze nie była żoną Karlheinza, ja i Cordelią rywalizowaliśmy. Głównie o naszych synów - Shu i Ayato. Chyba znasz historię Ayato? Jego matka zastraszała go, że jeśli nie będzie najlepszy, wówczas skończy na dnie, jako ten najgorszy. - Nic dziwnego, że teraz jest taki a nie inny.

- Ah, więc tak to było...

- Ja zrobiłam podobną krzywdę Shu. Ale nie potrafiłam mu powiedzieć, że jest nikim. Nie potrafiłam go przeklnąć. Można by powiedzieć, że go rozpieściłam, jeśli dobrze pamiętasz ten sen.

- A więc to twoja sprawka?

- Tak. Musiałaś wiedzieć, jak ciężki grzech popełniłam za życia, i w jaki sposób zasłużyłam na śmierć. - Dodała, wpatrując się w jasne niebo. - Chyba powinnam Ci to pokazać. - Uśmiechnęła się i ponownie pstryknęła palcami.

Nagle znalazłam się na malutkim pagórku. Wokół mnie szalał delikatny, aczkolwiek chłodny wiatr. Choć był zimny, ja nie czułam tego zimna aż tak mocno.

Reiji stał nad ciałem blondwłosej kobiety, która trzymała się za krwawiący bok. Krwi ubywało coraz więcej. Ale na jej twarzy gościł uśmiech, pomimo takiego bólu.

- A więc w końcu mogłam poznać twoje umiejętności, synu. - Rzekła zduszonym głosem, patrząc w przestworza. Teraz zrobiło mi się żal Beatrix. To było naprawdę przykre. - Zawsze miałam nadzieję, że tym, który mnie zabije, będzie ty, Reiji. Jestem taka szczęśliwa... - Kobieta zamknęła oczy, jakby wyzionęła ducha.

Bez wahania do niej podeszłam, nie zwracając uwagi na monolog Reiji'ego.

Podniosłam jej głowę i objęłam ją ramionami.

- B-Beatrix... - Poczułam napływające łzy do moich oczu.

- Teraz rozumiesz, jaki błąd popełniłam? - Zapytała, otwierając oczy. Spojrzała się na mnie łagodnym wzrokiem. - Naprawdę, byłam taka ucieszona, gdy to właśnie Reiji mnie zabił. Wówczas uciekłam od wojny z Cordelią. Miałam jej dosyć. Przez to, że jako pierwsza urodziłam Karlheinzowi dzieci, Cordelia mnie znienawidziła i zaczęła nękać mnie, wmawiając mi, że jej synowie są lepsi od moich. Mój charakter był dość twardy, więc nie potrafiłam wówczas odpuścić. Walczyłam z nią. W wyniku czego zaczęłam faworyzować Shu. A potem odsunęłam się od Reiji'ego. Ale pomimo to... - Z jej oczu popłynęły łzy. - Kochałam ich obojga, nawet, jeśli źle ich wychowałam. Nadal ich kocham. Zawsze będę ich kochać.

- Beatrix... Czy na pewno nie da się tego naprawić? - Zapytałam, czując, jak moje łzy również skapują po moich policzkach.

- Czasu nie da się cofnąć. Oczywiście to, czy mi wybaczą, zależy tylko od nich. Chciałabym jednak spać spokojnie wiedząc, że moi synowie żyją w zgodzie. - Odparła.

- Twoja historia jest tak przygnębiająca... Naprawde mi przykro z tego powodu. - Nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale cała szóstka wampirów ma takie a nie inne charaktery, bo po prostu nie mieli przeszłości. Ich matki im je odebrały.

- Nie musisz się tak czuć. To tylko moja wina, Asobi. Jesteś naprawdę dobrym dzieckiem. Potrafiłam się otworzyć przed pierwszym człowiekiem i jednocześnie mu opowiedzieć o swoim tragicznym losie... Dziękuję Ci, moje dziecko. - Zaczęła ścierać moje łzy.

Płakałam żeliwnymi łzami. Płakałam nad jej losem. Miała tak trudne życie, a pomimo to... Pomimo to dalej się uśmiecha. Dalej kocha swoich synów. Jest tak dobrą kobietą i matką...

- A więc to tak? - Złapałam swój podbródek i spojrzałam się na pustą filiżankę. - Miałam co do tego pewne przemyślenia, ale nie zdawałam sobie sprawy, że to tak ważne. Jak już wcześniej wspomniałam, to ciało nie jest ludzkie. - Ale żeby wyładowanie elektryczne?

Cordelia zaśmiała się i spojrzała na mnie wzrokiem godnym pogardy.

- Beatrix, insynuujesz, że ta dziewczyna to jakiś potwór? - Zaśmiała się potwornie. Nie lubiłam tego śmiechu, nigdy.

- Cordelio, musimy mieć to na uwadze. Skoro wyładowanie elektryczne chroni ją przed atakiem wampira, to chyba musi być czymś wyższym, zgadza się? - Wstałam znad stolika i poprawiłam suknię.

- A ty to dokąd? Już mnie opuszczasz? - Zapytała kpiąco.

- Mam gości, Cordelio. Jeśli masz jeszcze jakieś bezsensowne życzenie to prędko stąd znikaj. W tej rezydencji nie jesteś już mile widziana. - Odeszłam od dwójki kochanków i skierowałam swoje kroki do wschodniej części rezydencji, czyli ogrodów.

- A ty to niby jesteś, co... - Szepnęła do siebie Cordelia, opuszczając ciało Yui. Richter spojrzał się na zmęczoną blondynkę ostatni raz i wziął ją na ręce, kierując się do jej pokoju.

Gdy tylko przekroczyłam próg przeszklonych drzwi, dostrzegłam młodego chłopaka, leżącego na ławeczce naprzeciwko mojego posągu. Powoli zeszłam z tarasu i skierowałam swoje kroki w kierunku ławeczki.

Podwinęłam lekko suknię i usiadłam dość cicho. Nastała krótka cisza. Nie śmiałam jej przerwać zwłaszcza, że to była całkiem przyjemna noc.

- Dobrze się spało? - Zapytał, nie otwierając oczu.

- Tak, całkiem przyjemnie. Obudziłam się w tak śliczną noc, nie uważasz, że też jest piękna? - Zapytałam ciepło.

- Ta, może być. - Mruknął niezrozumiale.

- Shu, nie powinieneś słuchać muzyki tak długo. Z pewnością ogłuchniesz. Twoja matka Ci tego nie powiedziała?

- Nie, nie powiedziała. Nigdy nie miałem matki. - Odparł beznamiętnie.

- Oh, rozumiem. Przykro mi. - Odparłam, cały czas się uśmiechając.

Ah, ale ten czas leci...

To trochę takie... dziwne. Wiesz, kiedy naginasz troche (troche bardzo) życiorys bohaterki to takie troche niespójne później...

Ale wydaje mi się, że Wiki dobrze mnie poinformowało o życiorysie Beatrix. Chyba...

Miałam jutro wstawić, ale no nie wiem. Jakoś tak wyszło, że dziś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top