Rozdział VI - Tajemnica
Obudził mnie srebrzysty blask Księżyca. Zapewne wczoraj nie zasunęłam firan. A to pech.
Wstałam i donośnie się przeciągnęłam. Weszłam do łazienki i wzięłam nocny prysznic po czym wyszłam z niej i ubrałam się w mundurek.
Bez żadnego ociągania się zeszłam na dół do kuchni i luknęłam w lodówkę. Kiedy zobaczyłam mój ukochany owoc, banan, odrazu porwałam trzy sztuki i je zjadłam.
Potem poszłam do holu, czekać na resztę. Była godzina 17:25. O 17:30 mieliśmy wyjechać. W holu nikogo nie było więc usiadłam na schodach i przejrzałam wiadomości na telefonie. Miejmy nadzieję, że przyjdą prędko.
Nagle usłyszałam kroki i szóstka braci wparowała do holu a za nimi Yui która ich popędzała. Wszyscy byli markotni, po Shu i reszcie się tego spodziewałam ale po Reijim? Co się wczoraj wydarzyło?
Podeszłam do nich i troskliwym wzrokiem spojrzałam się na swoich współlokatorów.
- Wszystko w porządku? - Nie mogłam się nie zapytać.
- Wszystko jest w porządku. Poprostu nasze rodzeństwo ma tak, że jeśli jedna osoba się nie wyśpi to reszta również się nie wyśpi. - Wyjaśnił Reiji. To było nienormalne.
Nagle spojrzałam się na twarz Ayato.
- Ayato, co ci się stało? - Jego prawy policzek był cały zaklejony w bandażu. Chciałam go dotknąć, ale Ayato odsunął się i nie pozwolił mi.
- To nie twoja sprawa, Big Cycu.
- Ale... - Ale nie tylko on miał taką ranę.
Widać było, że Reiji ma obandażowaną rękę, Kanato opaskę na prawym oku, Laito całą lewą nogę, Subaru opatrzony brzuch, bo było to widać, a Shu opatrzoną szyję. Co im się stało? Chyba nie ma to nic wspólnego z ich niewyspaniem się, prawda?
- Asobi, nie martw się o nas. To nic strasznego. - Nawet Laito mnie zapewniał.
- Ale...
- Damy radę. - Subaru się uśmiechnął.
To było naprawdę dziwne. Skoro nie chcą mi powiedzieć, to muszę im uwierzyć. Głęboko westchnęłam. Mój uśmiech naprawdę był sztuczny. Bo martwiłam się o nich cholernie.
- Martwię się o was. Jeśli cokolwiek się stanie, odrazu mi powiedźcie. - Ruszyłam wolnym krokiem ku przygotowanej limuzynie.
Wszyscy siedzieli w mrocznej ciszy. Ja nie siedziałam obok nikogo, jedynie na samym końcu limuzyny. Byłam naprawdę przygnębiona.
Po 10 minutach niezręcznej ciszy dotarliśmy do szkoły. Z natychmiastowym impentem wyszłam z limuzyny i weszłam do szkoły. Nie zwracałam zbytniej uwagi na wołania Yui i Reiji'ego, chciałam najszybciej jak to się dało wyżalić się Rukiemu.
Znalazłam go w szkole. Siedział w naszej klasie, jak zawsze zapatrzony w książkę. Kiedy tylko usłyszał cichy skrzypot drzwi, odrazu odwrócił się ku mojej stronie i ciepło uśmiechł. Jednkaże kiedy zobaczył moją zapłakaną twarz odrazu wstał i podszedł do mnie.
- Asobi, co się stało? - Naprawdę się o mnie martwił. Ruki jest takim dobrym przyjacielem... Złapał moje ramiona i sprawił że patrzałam się na niego.
- Poddaję się! Dzisiaj nie powiedzieli mi o co chodzi, a byli wszędzie obandażowani. Już nie wiem co zrobić... - Zakryłam twarz dłońmi. Ruki mocno mnie przytulił.
- Nie martw się Asobi. Z pewnością mają swoje powody co do tego. Przecież bez powodu by tego nie ukrywali. - Odsunęłam się od niego i popatrzyłam w oczy. Miał naprawdę piękne oczy... - Zapomnijmy o tym i chodźmy przyszykować się na następną lekcję. Dobrze? - Znowu obdarował mnie tym pięknym, ciepłym uśmiechem.
- Dobrze. - Otarłam łzy i podałam lewą dłoń Rukiemu, który zaprowadził mnie do ławki. Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać na zwykłe tematy.
Nagle zabrzmiał dzwonek. Do klasy weszli uczniowie, w tym trojaczki i Yui. Nie patrzałam się w ich stronę. Miałam wrażenie, że skrzywdzi mnie to jeszcze bardziej...
Lekcje minęły niespodziewanie szybko. Po części pewnie dlatego, że rozmawiałam z Rukim. Na nim mogłam polegać.
Powstaliśmy z ławki i skierowaliśmy się ku wyjściu. Kiedy wyszliśmy, usłyszałam moje imie, wykrzyczane na cały głos. Jedyne co zrobił Ruki to stał i wpatrywał się w to zajście. Z niedowierzeniem.
- Łachudro! - Odwróciłam się ku dobrze znanemu mi głosowi i z znużonym wzrokiem stanęłam wryta w obraz biegnącej Kaname.
- Czego odemnie chcesz tym razem, Kaname? - Spytałam, sarkastycznie wymawiając jej imie.
- Nie zaczynaj ze mną! Myślisz, że co? Że możesz od tak się do niego kleić, co?! On jest mój! - Po pierwsze: nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Po drugie: krzyczała głośniej niż kibole po przegranym meczu swojego ulubionego zgrupowania.
- Posłuchaj mnie. Nie wiem o kogo ci chodzi. Do nikogo się nie kleję!
- Do Rukiego oczywiście! Nikt ci nie wyjśnił tego, że należy do mnie i że taka łachudra jak ty nie może go obejmować?! - Acha, o to jej chodzi... Ruki, cichy do tej pory odezwał się.
- Kaname. Kto powiedział, że jestem twoją własnością, do cholery? - Wygląda na bardzo zirrytowanego tą sytuacją. Kaname pobladła, kiedy usłyszała jego słowa.
- Kaname, Ruki jedynie mnie pocieszał. Nie wydarzyło się nic więcej. - Spróbowałam ją zapewnić, ale ona i tak nie słuchała. Nagle z jej oczu popłynęły łzy. Tego się nie spodziewałam.
- Jak śmiałaś mi zabrać Rukiego?! Zobaczysz... ja też zabiorę ci kogoś wyjątkowego twojemu sercu! - Ciekawe kogo... Cała w złości wybiegła z korytarza. Głęboko westchnęłam.
- Ta Kaname jest jakaś nienormalna... Ruki, chodźmy. Muszę ci coś dać. Zwołaj też swoich braci, o których mówiłeś. - Ruki napisał coś na swoim telefonie i ruszył za mną bez słowa. Nagle odezwał się, kiedy byliśmy już na dachu.
- No to co chciałaś mi dać? - Uśmiechnął się.
- Pamiętasz jak mówiłam, że jestem dobrą kucharką? Wczoraj robiłam babeczki Kanato i zrobiłam równierz 4 dla was, dla ciebie w tym też. Proszę. - Z uśmiechem na twarzy wręczyłam babeczkę z czarnym lukrem i napisem "Dla przyjaciela ❤". Zaśmiałam się, kiedy pokazałam mu serduszko, obok napisu.
- To bardzo piękne. Dziękuję. - Przytulił mnie. Nagle usłyszałam kroki i przez drzwi weszła trójka chłopaków.
Jeden z nich największy miał pomarańczową burzę włosów niedbale związanych w kitkę oraz przedziwną pelerynę zwisającą z jego barków. Drugi, trochę mniejszy. Miał on krótkie blond włosy, niebieskie oczy i słodki uśmiech. Na mundurku znajdowały się równie słodkie przypinki. Trzeci miał włosy, kolorem srebrno czarne, krótkie bo do szyi. Jego wzrok był smętny a jego prawe i lewe ramienie przewiązane było bandażami, tak jakby był ranny.
Uśmiechnęłam się i wyjęłam trzy babeczki.
- Ruki, to ta dziewczyna, o której tyle mówiłeś? - Spytał się blond włosy.
- Tak. Nazywa się Asobi i jest moją przyjaciółką z klasy. Ten najwyższy to Yuma, ten mniejszy to Kou a ten z bandażami to Azusa. Cała nasza czwórka jest rodzeństwem.
- Miło mi was poznać. - Ukłoniłam się i podeszłam. - Proszę, te babeczki są dla was. Jednak przepraszam cię, Kou. Niestarczyło mi dla ciebie innego lukru, więc dałam ci różowy. Nie gniewasz się?
- Jak mógłbym się gniewać na taką piękność jak ty? - Poruszył brwiami. Ciekawy podryw...
Na różowej babecze pisało "Dla Idola". Ruki opowiedział mi o nim, jak i o Yumie i Azusie. Wydają się sympatycznymi osobami. Dla Yumy pisało "Dla Ogrodnika" zaś dla Azusy " Dla Nożownika". Przy tym ostatnim walnęłam się w czoło. Ruki powiedział, że Azusa non stop robi sobie krzywdę wszystkiego rodzaju przedmiotami, ale chyba zrobiłam błąd pisząc to. Poczekałam na jego rekację. Uśmiechnął się.
- Dziękuję, Asobi.
- Nie ma za co, Azusa. - Czyli jednak mu się spodobała. Popatrzałam na Kou i Yumę. Kou błyszczały się oczy. Znalazł się za mną i objął mnie w pasie.
- Piękne dzięki, Koteczku! - Pocałował mnie na policzku. Natychmiastowo wyrwałam się z uścisku Kou i zakryłam swoje policzki rękoma.
- Kou! Dlaczego to zrobiłeś? - Ruki odezwał się podniesionym głosem.
- No co? Chciałem tylko podziękować. - Uśmiechnął się w moją stronę.
- Okej, nie ma za co! - Uśmiechnęłam się momentalnie i podeszam do Yumy. - I jak? Podoba się?
- Dzięki, fajna babeczka. - Poczochrał mnie po włosach. Zaczęłam się lekko śmiać.
- Jesteście naprawdę fajną rodziną. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy! - Kiwnęli głowami i wraz ze mną zaczęli się śmiać.
Śmialiśmy się tak dobre kilka minut, dopóki nie usłyszałam czyjegoś głosu.
- Jesteście za głośno... - Pod ścianą, na podłodze leżał rozłożony Shu. Jak gdyby nigdy nic. Poprostu śmiać się chce.
- Shu, co ty tu robisz? Przecież lekcje już dawno się skończyły. - Najbardziej zdziwiło tą czwórkę. Powiedzmy, że przywykłam do tego.
- Reiji był tak uparty, że kazał mi ciebie poszukać. Po za tym, już dawno limuzyna odjechała i przez ciebie będziemy musieli iść z buta. Dzięki. - Najlepiej wszystko zwalić na mnie... zaczekaj, on mnie szukał?
- Mam to gdzieś, że odjechała. Drogę znam na pamięć a chodzenie jest lepsze niż jeżdżenie. - Odwróciłam się ku braciom Mukami. - Wybaczcie mi, ale muszę się już zbierać. Do zobaczenia w poniedziałek! - Pomachałam im i wyszłam na schody. Shu wstał i ruszył za mną.
Nagle dotąd zamknięte oczy Shu otwarły i spojrzały się na Rukiego. Ich oczy spotkały się. Shu miał naprawdę ponury wyraz twarzy.
- Nie zbliżaj się do niej. - Powiedział to, po czym wyszedł stamtąd, jak gdyby nigdy nic. Kou podszedł do Rukiego.
- To chyba ona jest celem twoich poszukwiań, zgadza się, Ruki?
- Nie mam jeszcze pewności, ale to bardzo możliwe. Skoro Yui nie mogła nią być, to Asobi musi nią być. Jedyne co musimy zrobić, to spróbować jej krwi. Nawet wampir czystej krwi nie jest w stanie nam przeszkodzić...
Kiedy byłam już na dole, Shu ledwo co czogał się po schodach.
- No co jest? Rusz ten tyłek i chodź. Nie ma czasu. - Tak sobie pomyślałam, że skoro będziemy sam na sam, to coś z niego wyciągne. Albo go przekupię jakimiś rzeczami...
Wyszliśmy z szkoły i tak jak mówił Shu, nie było tu naszej limuzyny. Droga była dość długa, ale jestem pewna, że jeśli nie zaśnie po drodze, to uwiniemy się z tym szybko.
- Gdzie tak pędzisz, gazelo? Noc jest jeszcze młoda, zdążymy dojść do domu. - Ziewnął.
- Gazelo?! - Co to ma znaczyć, do cholery? Najpierw mają za sobą jakąś tajemnicę, a następnie, tak jakby nigdy nic, wyzywa mnie od "gazel"? Eh, jestem już Big Cycem, Ślicznotką, ale nie wiem czy Gazela mi odpowiada...
- Nie ważne, chodźmy już. - Posłusznie i bez słowa ruszyłam za swoim współlokatorem.
- Tak swoją drogą, może...
- Nie. - Skąd wiedział o co zapytam? Mimo wszystko, jego głos był podniesiony, co oznaczało, że jeżeli będę prowadziła tą rozmowę, to skończy się to dla mnie źle. Dlatego też zaprzestałam i w ciszy szliśmy przez całą drogę.
Kiedy byliśmy już przy drzwiach rezydencji a raczej w jego progu, Shu zniknął w salonie zaś ja, bez cienia słowa ruszyłam ku swojemu pokojowi. Gdy tylko tam weszłam, od razu rzuciłam torbę na łóżko a sama na nie upadłam. Zamknęłam na chwilę oczy.
Może powinnam przeprosić Yui i braci Sakamaki za swoje bezczelne zachowanie... Zrobię tak! Przecież nie możemy się wiecznie gniewać. Rozradowana wybiegłam z pokoju i po kilku minutach stałam już u drzwi pokoju Yui. Nawet nie pukałam, nie uważałam tego za potrzebne.
- Yui, to ja Asobi. Chciałam cię prze... - Zaniemówiłam, kiedy tylko otworzyłam drzwi. Stałam jak słup soli i patrzyłam się na to straszne zjawisko paranormalne. A mianowicie, Ayato nachylał się nad szyją Yui, z której spływała strużka szkarłatnej cieczy.
------------------------------------------------------
Hejo, moi mili^^ przepraszam was za dość długą nieobecność, ale nauka zbyt szybko wpłynęła mi do mózgu i przetraciła moją wenę, jednak na krótko. Do tego dochodzą kartkówki... żyć się odechciewa😄.
Bayoo^^
------------------------------------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top