Rozdział XXII - Śmierć
- Co tutaj robi Shu? - Zapytałam się, patrząc na kobietę. Ta jedynie spojrzała się na mnie, jakby odpowiedź była wymalowana na jej twarzy.
- On tu przyszedł po Ciebie, moja droga. Nie jest w stanie zaakceptować tego, że to właśnie nasza dwójka dzieli te same dusze. - Rzekła spokojnie.
Shu... Ani trochę się nie zmienił.
Nic a nic.
Zapanowała głucha cisza. Nikogo nie krępowała. Była spokojna i dawała uczucie przyjemnej bryzy, tak jak nocny księżyc.
- A więc co tu robisz? - Przerwał ciszę, spoglądając się na fontannę.
- Ja? Cóż, chciałam zobaczyć coś na własne oczy. - Rzekłam cicho, ale dość słyszalnie.
- Co? Jak świnie latają? - Pokręciłam głową, uśmiechając się na jego głupie aluzje.
- Chciałam zobaczyć moich synów. - Dodałam ciepłym głosem.
- Mam nadzieję, że ich spotkasz jak najszybciej. - Westchnął, mierzwiąc swoje włosy.
- Tak, też mam taką nadzieję. Oh, przypomniałam sobie. Może masz ochotę na zabawę? - Zapytałam, spoglądając na niego.
- Zabawę? W twoim wieku? Już wolałbym spać... - Mruknął niezrozumiale, ziewając.
- Walkę na miecze. - Zdanie to obudziło Shu na tyle, by na mnie spojrzeć. Uśmiechałam się ciepło.
- Wchodzę w to. - Rzekł ponuro, patrząc w moje oczy. Takie same, jak jego.
- B-Beatrix, dlaczego walka na miecze? To niebezpieczne!
- Asobi, czyżbyś zapomniała, jakie mam zdolności? - Uśmiechnęła się zagadkowo.
- N-Nie zapomniałam, ale...
- Wszystko w porządku, Asobi. - Pogłaskała mnie po głowie. - Wszystko będzie dobrze.
Taką mam nadzieję.
Dosięgłam pierwszego lepszego rapiera, jakiego pokazał mi lokaj i lekko nim poruszyłam.
- Dawno nie walczyłam. Muszę się trochę rozgrzać. - Mocno zacisnęłam dłoń na rękojeści i oddałam parę celnych pchnięć w powietrze. - Nie tak źle.
Shu również złapał za rapier. Choć nie był zwolennikiem walki na miecze, to jednak ta walka była dla niego wyjątkowa. Nie mógł przepuścić takiej okazji.
- No dobrze. Chyba powinnam się przedstawić. Nazywam się Beatrix Sakamakich i jestem pierwszą żoną Karlheinza Sakamaki. - Ukłoniłam się lekko.
- Nazywam się Shu Sakamaki i jestem pierwszym synem Karlheinza Sakamaki. - Rzekł nad wyraz żywo.
Wycelowałam rapier w jego kierunku i zmrużyłam oczy.
- Możemy zaczynać?
- Na to czekałem.
*prawie rezydencja*
Reijim targały emocje. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że spotkanie z jego matką było nieuniknione, natomiast bardziej od jego matki martwiło go to, co zrobiła, żeby wrócić na ziemię. Nadal do końca nie wiemy, jak to wszystko się naprawdę odbyło...
Co ma być to będzie.
Po kilku minutach cichej wędrówki do rezydencji w końcu stanęli przed nią. I choć wiedzieli, że w niej dzieje się poważna akcja, to nie zatrzymywało ich to.
Gdy przekroczyli próg bramy, z ciemności wyjawiły się kolejne stworzenia.
- A zastanawiałem się, gdzie zniknęły... - Uśmiechnął się sarkastycznie Ayato, rzucając się na kilka z nich. Jego bracia zrobili podobnie.
- Broń się, Shu! - Nacierałam na niego mocnymi pchnięciami, które ledwo potrafił sparować. W dodatku, tracił równowagę przez nagłe ataki, więc musiał utrzymywać tą samą pozycję przez cały czas.
Gdy zdołał odskoczyć, wysunęłam broń w jego kierunku i zacisnęłam dłoń za moimi plecami.
- Zmęczony? - Zapytałam, spoglądając na na jego wyraz twarzy.
- Gdzie tam. To wszystko jest po prostu upierdliwe. - Ruszył do kontrataku, celując w moją szyję. Tym razem to ja musiałam być tą, która się broni. Ale nie miałam z tym żadnego problemu.
Jego ataki były przewidywalne i wolne. A w dodatku, robił te ataki z brakiem odpowiedniej siły.
Płynnym ruchem wytrąciłam mu miecz z ręki, jednocześnie przystawiając głownię do jego szyi.
- Coś się stało? - Zapytałam, patrząc na jego niezmienioną twarz.
- Nic się nie stało. - Złapał głownię dłonią i wyrwał mi rapier z dłoni. Kilka kropel jego krwi skapało na ziemię.
Wycelował rapier we mnie.
- Nieczyste zagranie. - Użyłam mocy telekinetycznych, aby miecz leżący na ziemi przybył do mnie. Kilka razy nim pomachałam i skrzyżowałam z jego rapierem.
- Beatrix, to naprawdę straszne... - Patrzałam się na widok przede mną. Dwie ważne dla mnie osoby walczyły na śmierć, tego byłam pewna. A ja tylko siedziałam na trawie i nigdy temu przyglądałam.
Nagle kobieta spochmurniała.
- Asobi, przepraszam.
- Za co?
- Za mój grzech. Okłamałam cię. - Odwróciła się do mnie, patrząc na mnie poważnym wzrokiem. - Nie ma możliwości, żeby się stąd wydostała. Jesteś tu uwięziona na zawsze. - Powiedziała to tak dosadnie, że aż jej uwierzyłam...
- Ale dlaczego...? - Dotknęła moich oczu, zamykając je. Znowu poczułam, że opadają mnie siły. Straciłam przytomność i upadłam na trawę.
- Przepraszam, kiedyś zrozumiesz. Teraz musisz zasnąć. Na chwilę. Wkrótce obudzisz się w swoim ciele, też na chwilę. Ale to będzie twoja ostatnia chwila, moja droga... - Po chwili zawiał silniejszy wiatr. - Ten świat nie pozwoli ci kroczyć w ciemności. Twoim przeznaczeniem jest światło i jego blask. Nie możesz o tym zapomnieć, nawet, jeśli opuścisz ten świat.
Wykrztusiłam krew na ziemię, trzymając się za ranę w lewej piersi. Uśmiechnęłam się. Złapałam rapier i wyciągnęłam go z mojej piersi, czując moją gorącą krew.
Odetchnęłam głęboko, spoglądając na niego.
- Dobry cios... - Upadłam na ziemię. W ostatniej jednak chwili złapał mnie chłopak, rzucając rapier na ziemię. - Spójrz. - Shu pomógł mi się podnieść, lecz nadal mnie trzymał. - Widzisz tą różę? - Wskazałam różę, która pięła się po moim pomniku aż do moich dłoni.
- To twoja dusza, prawda? - Zapytał spokojnym głosem.
- Tak. Zawsze chciałam odrodzić się jako biała róża. Ale mogłam tylko w niej zamieszkać. - Szepnęłam cicho. - Tak naprawdę to przybyłam na tą ziemię ponownie, aby odpokutować za swojej grzechy z przeszłości, Shu. Za moje winy... - Rzekłam ciszej, czując piekący ból w gardle.
Shu milczał. Jakby wszystko po kolei układał.
- Ale moi synowie nigdy mi nie wybaczyli. I prawdopodobnie nigdy nie dostanę rozgrzeszenia. - Zaśmiała się, spoglądając na czyste niebo. - Ta noc jest rzeczywiście piękna. Wiesz, urodziłam mojego pierwszego syna właśnie w taką noc. To był piękny moment. Mojego drugiego syna również urodziłam o takiej porze. - Wyznałam, spoglądając na niego. Nagle usłyszałam dziwny grzmot i ciemne chmury, zasłaniające niebo. Czyżby miało padać?
- Dlaczego mi o tym mówisz? - Zapytał beznamiętnie i popatrzał się na kropkę krwi, która spływała po mojej dloni.
- Kto wie? Może po prostu tak podpowiada mi dusza? - Shu lekko się odsunął. Powoli wszystko kompletował.
Rozerwał materiał sukni, leżący na moim ramieniu i zbliżył się do mojej szyi. Gdy otworzył usta, chcąc mnie ugryźć, niespodziewanie się zatrzymał.
- Pij Shu. Krew tej młodej dziewczyny jest potężna. Potrzebujesz jej. - Moja dłoń powędrowała do jego włosów. Zaczęłam go delikatnie głaskać. - Nie powstrzymuj się, mój synu. - Dodałam szeptem, gładząc jego loki.
Niespodziewanie, deszcz zaczął padać. A była taka ładna pogoda...
Drobniutka łza skapnęła z jego lewego oka, wprost na moją skórę.
- Przepraszam.
- Kocham cię, Shu.
Znowu otaczała mnie ciemność.
Chyba jestem w stanie się do tego przyzwyczaić. Tak, jak powiedziała Beatrix wcześniej...
Ten świat nie pozwoli ci kroczyć w ciemności. Twoim przeznaczeniem jest światło i jego blask. Nie możesz o tym zapomnieć, nawet, jeśli opuścisz ten świat.
Nie bardzo rozumiem.
Przecież jestem w tej ciemności cały czas, a nie w świetle. Dziwne...
Z góry powiedziała, że opuszczę ten świat, choć prawda jest zupełnie inna.
Przynajmniej tak sądziłam.
Poczułam ostry ból. Ból, jakiego do tej pory nigdy jeszcze nie czułam. Ból, jakby ktoś wbijał i dwie ogromne igły do szyi i wysysał z ciebie oddech.
Nie mogłam złapać oddechu. Im dłużej czułam te igły, tym słabiej oddychałam. Dusiłam się.
- S-Shu... - Czułam deszcz padający na moją twarz. Był zimny, bardzo zimny. W dodatku Shu pił moją krew...
Czułam się okropnie. Nie mogłam się wydostać z jego silnego ucisku. Trzymał mnie, jakbym miała zaraz uciec, a przy tym zadawał mi okropny ból.
- T-To boli, puść mnie... - Jęknęłam, czując silniejszy impuls niż przed momentem.
Słabo mi. I zimno. Powoli wysysał ze mnie życie, jakby miał mnie tym uratować przed przed niebezpieczeństwem całego świata.
Ale sprawiał mi tylko ból.
Bez żadnego wyrazu wpatrywałam się w zachmurzone niebo, z którego padał zimny deszcz.
Moje oczy nie miały już żadnego wyrazu. Tylko wyglądały jak puste kulki o kolorze zielonym.
Już nawet nie czułam bólu.
Był znikomy.
Słyszeć też już nie wiele słyszałam.
Podobno jak człowiek umiera to widzi przed sobą światło.
Ja widziałam tylko ciemność.
Odsunął się i spojrzał na jej martwą twarz. Puste oczy i brak uśmiechu. Zakrwawioną dłonią przymknął jej oczy. Robiło mu się nie dobrze, gdy patrzał na jej nieżywe oczy.
Obejrzał się i gdy spostrzegł biały kwiat róży, kwitnący obok posągu, bez wahania go zerwał.
Shu uniósł ciało dziewczyny do góry i ruszył naprzód.
Zimny deszcz skapywał powoli, zmywając z niego krew dziewczyny. Był przyjemny, bo go chłodził.
A przecież buzował w środku od tej krwi.
Shu stanął, gdy dostrzegł przed sobą swoje młodsze rodzeństwo i Yui. Niektórzy umoczeni w szkarłatnej cieczy, a inni z licznymi ranami.
- Shu... - Szepnął do siebie Reiji. Patrzał na widok przed sobą z pełną powagą. Nawet w takiej sytuacji nie okazywał zdziwienia.
Yui natychmiast podeszła do chłopaka i złapała dłoń dziewczyny, całą w krwi.
- Asobi! Słyszysz mnie, Asobi?! - Yui, nie zważając na zimny deszcz, powoli poprawiała mokre włosy białowłosej, które znajdowały się na jej twarzy. Gdy jednak już je usunęła, zobaczyła bladą maskę dziewczyny, która nie oddychała.
Deszcz i łzy Yui zaczęły się mieszać.
- Ona cię nie usłyszy. Umarła. - Rzekł to tak, jakby to było coś normalnego.
- J-Jak możesz mówić o tym tak bez serca?! Z pewnością m-można jej jeszcze pomóc-!
Shu zmierzył ją zimnym spojrzeniem a dziewczyna jedynie się cofnęła. Gdy trafiła w ramiona czerwonowłosego, odrazu się w niego wtuliła, szlochając.
- Nie możemy już jej pomóc. Asobi nie żyje.
Laito zdjął swój kapelusz i ukłonił się.
- Reast in peace, Ślicznotko.
Ja jebie, uśmierciłam swoją bohaterkę.
Tak, Laito to powiedział po angielsku. Wydawał się to być ciekawsze moim zdaniem.
To nieźle XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top