Rozdział 21
~ * ~
Zaburzenia depresyjne — pojęcie stosowane w terminologii psychiatrycznej, odnoszące się do zespołów objawów depresyjnych występujących w przebiegu chorób afektywnych (określanych także jako zaburzenia afektywne, zaburzenia nastroju). Zespoły te objawiają się głównie obniżeniem nastroju (smutkiem, przygnębieniem, niską samooceną, małą wiarą w siebie, poczuciem winy, pesymizmem, u części pacjentów myślami samobójczymi), niezdolnością do przeżywania przyjemności (anhedonią), obniżeniem napędu psychoruchowego (spowolnieniem), zaburzeniem rytmu dobowego (bezsennością lub nadmierną sennością) lub zmniejszeniem apetytu (rzadziej wzmożeniem apetytu).
Przeczytałam tekst na ulotce i od razu wyrzuciłam ją do kosza na śmieci. Znalazłam ją dzisiaj rano koło łóżka, musiała komuś wypaść. Nawet wiem komu. Mojej mamie.
Wróciłam do łóżka i wzięłam laptopa na kolana. Jednak po chwili zatrzasnęłam go z hukiem i odłożyłam na półkę. Nie mogłam się uczyć kiedy w mojej głowie ciągle widziałam słowa zaburzenia depresyjne. Od półtora miesiąca moja mama chodziła poddenerwowana i zaniepokojona moim zachowaniem. Niestety myliła się co do mojej choroby. Nie miałam depresji, nawet nie miałam objawów. Źle sypiałam, albo wcale przez zaliczenia na uczelni i materiał do nauki nie z powodu zaburzeń. Nie cieszyłam się z życia jak kiedyś przez cały ten pobyt w szpitalu, chemioterapię i rzadkie odwiedziny przyjaciół. Mój smutek i przygnębienie oraz niezrozumienie spowodowane były zachowaniem Thomasa.
Chłopak przychodził do mnie przynajmniej raz w tygodniu. Ciągle przepraszał za wszystko i pocałunek, który powtarzał się za każdym razem, gdy miał wychodzić. Tak, Thomas mnie całował, a jago nie rozumiałam i zawsze odpychałam. Sangster przychodził po południu, przynosił mi shake'a i rozmawialiśmy. Poznawaliśmy się od nowa. Nie ufałam mu tak jak kiedyś, nie potrafiłam po tym co zrobił. Gdy wybijała dwudziesta pierwsza trzydzieści zbierał się do wyjścia. Ponownie mnie przepraszał, całował w czoło i ruszał do wyjścia, ale zawsze się odwracał i podchodził do łóżka z powrotem. Wtedy z zaskoczenia całował mnie krótko w usta i szybko opuszczał salę, mówiąc ciche: pięknie dziś wyglądasz. Następnym razem, gdy przychodził przepraszam mnie za poprzedni pocałunek i tłumaczył się, że nie wiedział czemu to zrobił. Gdy wychodził historia powtarzała się, i tak w kółko.
Moja głowa bolała mnie od myślenia o tym wszystkim, byłam po prostu zmęczona. Może dlatego mama posądzała mnie o depresję.
Jednak najbardziej martwiła mnie Veronica. Nie sądziłam, by pozwalała Thomasowi do mnie przychodzić. Na pewno, by go w jakiś sposób powstrzymała.Jeszcze ten cały ich ślub. Przenieśli go, zmienili datę tego wspaniałego dnia.
* * *
Siedziałam przy oknie i patrzyłam na park przy szpitalu. Dzisiaj był jeden z tych dni, kiedy nie miałam podawanych leków. Przez kolejne dziewięćdziesiąt sześć godzin byłam wolna od chemioterapii. Miałam wolne, ale nie mogłam opuszczać sali, chyba, że za pozwoleniem. Jednak wychodziłam rzadko, mimo, że pogoda była piękna. Początek maja przywitał nas słońcem i bezchmurnym niebem. W parku przechadzało się mnóstwo pacjentów szpitala, ale nie ja. Jeśli już to robiłam rundki po korytarzu i jeździłam windą dla zbicia czasu. Z piwnicy na najwyższe piętro i tak w kółko.
Brakowało mi wyjścia na dach. W kamienicy ze schodów pożarowych miałam łatwy dostęp, ale tutaj nie było to możliwe. Lekarz pozwalał mi wyjść na zewnątrz, ale na dach już nie. Ja chciałam tylko zobaczyć Londyn nocą, czy to tak dużo?
Zbliżało się południe kiedy drzwi do sali otworzyły się i do środka weszła moja mama.
— Dzień dobry — przywitałam się od razu.
— Dzień dobry, słońce — odpowiedziała i podeszła do mnie, by pocałować mnie w czoło. — Piękna dziś pogoda — rzekła. Była to aluzja do tego, że chce mnie zmusić bym wyszła na zewnątrz. Nie miałam ochoty.
Położyła na łóżku moją czarną sportową torbę i zaczęła coś z niej wyciągać.
— Co to? — zapytałam i wstałam z parapetu.
Mama podała mi spodnie i bluzkę.
— Przebierz się — odparła tylko.
— Po co? Przecież na zewnątrz mogę wyjść w piżamie — powiedziałam, odkładając ciuchy na łóżko.
— Holly, nie marudź, tylko się przebierz. Zaraz przyjdzie tu Tho—
Urwała szybko zerkając na mnie.
— Thomas? Co on ma z tym wspólnego? Mamo?!
— Nic skarbie. Idź się przebierz. Zaraz przyjdzie Dolores zmienić ci opatrunek na porcie i wyjąć igłę.
Popchała mnie w kierunku łazienki. Chcąc nie chcą zmieniłam ubranie i związałam chustkę na głowie. Wróciłam do mamy, ale jej już nie było. Przy łóżku stała Dolores z wózkiem na opatrunki.
— Dzień dobry, słońce. Jak ci mija dzień? — zapytała i pocałowała mnie w czoło.
— Dzień dobry. Jakoś — mruknęłam i ściągnęłam torbę z łóżka, którą zostawiła mama. Były w niej jeszcze buty, bluza i cienka kurtka. Po co? Położyłam się na łóżku, ściągając wcześniej bluzkę, by Dolores mogła zmienić opatrunek.
— Zmieniałaś mi go wczoraj, coś się stało, że robisz to z rana? Igłę wyjmowałaś zawsze koło południa — zapytałam, czując jak starsza kobieta odkleja plastry z mojego obojczyka.
— Nic, kochanie, wszystko w porządku — odparła, uśmiechając się szeroko. Wstrzymałam powietrze kiedy kobieta wyciągała igłę hubera z komory portu.
— Dolores o co chodzi? Ty coś wiesz? Czemu mama przyniosła mi ubrania?
— Nic poważnego, słońce. Zobaczysz za chwilę.
Oczyściła skórę i zakleiła wszystko plastrem. Nie musiała nic więcej robić.
— Gotowe, uważaj na to by ci się nie przesunął — rzekła, wstając i zdejmując rękawiczki.
Port naczyniowy był wielkości kapsla od butelki i znajdował się pod moją skórą na obojczyku. Lekarz proponował mi wkłucie centralne, ale port był wygodniejszy. Bez problemów mogli mi wyjąć igłę i mogłam wziąć prysznic bez pomocy.
— Dziękuje — powiedziałam i ubrałam koszulkę, wstając z łóżka.
Dolores zabrała wózek ze sobą i wyszła z sali, a ja ubrałam buty i zarzuciłam bluzę na ramiona. Stałam w ciszy kilka minut, dopóki drzwi ponownie się nie otworzyły. Stanął w nich Thomas.
— Thomas?! Co ty tu robisz? — zapytałam.
Chłopak wszedł do sali i pocałował mnie w policzek.
— Cześć, Holly. Mam dla ciebie niespodziankę. Jesteś już gotowa?
Spojrzał na moje ubranie.
— Tak, ale o co chodzi?
— Chodź musimy iść. Wkrótce się przekonasz.
Złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia. Przeszliśmy korytarzem do windy, którą zjechaliśmy na sam dół, do izby przyjęć. Każdy się na mnie patrzył, dosłownie każdy. Od odwiedzającego do lekarza specjalisty. Przecież nie jestem żadnym eksponatem.
Przed szpitalem czekał na nas samochód Sangstera.
— Jedziemy gdzieś? — zapytałam, kiedy blondyn otworzył mi drzwi od strony pasażera.
— Tak — odparł.
Wsiadłam do samochodu, a chłopak zapiął mi pas tak jakbym nie miała swoich rąk. Jednak było to bardzo miłe.
— Więcej ci nie powiem — dodał, kiedy otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. — Ucieszysz się. Zobaczysz.
— Dobra — mruknęłam i oparłam głowę o zagłówek siedzenia. — Ile będziemy jechać?
Thomas zajął miejsce za kierownicą i odpalił pojazd.
— Godzinę, do półtora.
— Okej — westchnęłam i włączyłam radio, we wnętrzu auta rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki Adele - Hello.
* * *
Obudziło mnie szturchanie w ramię. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy powiekami. Po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do słońca. Pochylał się nade mną Thomas.
— Coś się stało?
Ziewnęłam szeroko i rozejrzałam się.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział. Faktycznie samochód stał przed jakimś domem.
Skądś kojarzyłam ten budynek. Chłopak odpiął mój pas i mogłam wysiąść. Zasnęłam po pół godzinie jazdy, przy piosenkach Adele. Rozmawiałam z chłopakiem, ale w końcu zrobiłam się senna i musiałam odpłynąć. Obróciłam się dookoła mojej osi i otworzyłam usta ze zdziwienia. Byliśmy na wsi, u moich dziadków. U rodziców mojej mamy. Babcia Suzanne i dziadek Kevin wyszli z domu. Podbiegłam do nich i wtuliłam się w objęcia starszego małżeństwa.
— Babciu! Dziadku! — wykrzyczałam na powitanie.
— Holly, kochanie! — powiedziała babcia. — Wreszcie przyjechałaś! — dodała, kiedy odsunęłam się.
Bardzo dawno ich widziałam. Od kiedy zaczęłam studiować wiedzieliśmy się tylko na święta.
— Jak droga? — zapytał dziadek Thomasa, gdy podali sobie ręce na przywitanie. — Nie było korków? Holly się czegoś domyśliła?
— Nie, wszystko poszło dobrze. Holly zasnęła pół godziny, od wyjazdu ze szpitala, więc nie było nie-niespodzianki.
Odwróciłam się do chłopaka i zmierzyłam go wzrokiem.
— Zaplanowałeś to? — zapytałam groźnie. — Razem z mamą, Dolores i nimi?
Wskazałam na starsze małżeństwo.
— Tak. To była niespodzianka. Twoja mama pomyślała, żebyś odpoczęła trochę od szpitala i leczenie, a że mam teraz wolne to...
— Postanowiłeś mnie tu przywieść — dokończyłam za niego.
— Tak. Nie cieszysz się? — zapytał.
Podeszłam do niego szybko i przytuliłam go mocno.
— Dziękuję.
Babcia z dziadkiem stali i patrzyli na nas z uśmiechami.
— Wszystko jest świetnie, pewnie jesteście głodni, co? — Babcia zabrała głos. — Akurat zrobiłam obiad. Chodźcie dzieci.
Wskazała na dom.
— Idź — powiedział blondyn. — Wezmę walizki — dodał i otworzył bagażnik.
— Walizki? — zapytałam. — Zostajemy tu?
— Na dwa dni — odparł z uśmiechem.
— Dziękuję, Thomas! — powiedziałam i ruszyłam za babcią.
Po obfitym obiedzie poszłam na górę do byłego pokoju mojej mamy i położyłam się na łóżku. Pokój był piękny, mimo, że brakowało w nim kilku elementów. Leżałam i wpatrywałam się w kremowy sufit prze godzinę. W tym czasie Thomas przyniósł moją walizkę, spakowała mnie mama.
* * *
— Holly?
— Coooooo?
Odwróciłam się w stronę chłopaka, przeciągając się lekko.
— Możemy gdzieś pójść? — zapytał. — Chcę ci coś pokazać — dodał.
— Gdzie?
— W miejsce, o którym na pewno pamiętasz.
— Nad jezioro?
Usiadłam szybko na łóżku.
— Tak.
— Możemy iść — powiedziałam i z uśmiechem na ustach opuściłam pokój.
Z jeziorem niedaleko farmy dziadków jest związane mnóstwo wspomnień. I tych z Thomasem, Michaelem czy Tomem. Każde wspomnienie jest miłe, cudowne. Dzięki nim zawsze wiem, jak wyglądało kiedyś moje życie i dlaczego było cudowne.
Wyszliśmy z domu i na nogach ruszyliśmy w stronę jeziora. Zbiornik wodny znajdował się kilkadziesiąt minut drogi od domu babci i dziadka. Po drodze wspominaliśmy stare czasy, kiedy Thomas uczył mnie pływać albo jak bawiliśmy się w wodzie w piratów. Oczywiście ja byłam kapitanem statku, nie było innej, lepszej osoby ode mnie. Na miejscu nie było nikogo, bo nie zaczął się jeszcze sezon. Zazwyczaj pod koniec maja zjeżdżali się wczasowicze.
Usiedliśmy na pomoście, ściągnęłam buty i skarpetki i zmoczyłam nogi w wodzie. Nie przejmowałam się temperaturą, ważne, że tu byłam.
— Holly?
— Tak?
Spojrzałam na Thomasa, odwracając wzrok od zachodzącego słońca.
— Pamiętasz nasze ostatnie, wspólne wakacje tutaj? — zapytał.
— Pamiętam. Ostatniego dnia byliśmy tutaj, na tym pomoście. Prawie trzynaście lat temu. Czemu pytasz?
— Pamiętasz co ci chciałem dać?
Zamyśliłam się na chwilę. Thomas zaciągnął mnie wtedy na pomost, bo chciał mi dać kamień w kształcie serca, ale niestety przez jego nieuwagę kamień wpadł do wody.
— Kamień w kształcie serca — odpowiedziałam. — Ale wpadł ci dowody.
— Tak, wpadł mi do wody. A pamiętasz co wtedy powiedziałem?
Pokręciłam przecząco głową.
— Nie pozwoliłaś mi wtedy za nim zanurkować, ale obiecałem ci, że gdy będziemy starsi to tu wrócimy i go odnajdę — rzekł, a ja uśmiechnęłam się, przypominając sobie już wszystko.
— Teraz już pamiętam. Chce go szukać? — zapytałam, a chłopak uśmiechnął się tajemniczo i sięgnął do kieszeni.
— Przyjechałem tu kilka dni temu i nurkowałem w jeziorze.
— Co?! Thomas ty zwariowałeś?! Dopiero co zaczął się maj, a ty pływałeś w jeziorze, szukając kamienia?! — podniosłam głos, patrząc na niego gniewnie.
— Tak i wiesz co?
Wyciągnął w moją stronę zaciśniętą pięść.
— Co?
Wyprostował palce, a moim oczom ukazał się kamień w kształcie serca.
— Thomas... — jęknęłam. W moich oczach zebrały się łzy szczęścia i niedowierzania. — Jak ty go..? Jak to możliwe, przecież... — motałam się — minęło prawie trzynaście lat.
Po kilku sekundach moje policzki były mokre od słonych kropli. Przytuliłam się mocno do chłopaka, dziękując mu. W mojej dłoni wylądował kamień.
— Dziękuję — powiedziałam i pocałowałam chłopaka w policzek.
— Gdy miałem ci dać chciałem ci powiedzieć, że to będzie symbol naszej przyjaźni, której nic nie zniszczy.
Podniosłam głowę do góry i spojrzałam mu w oczy.
— Dzisiaj chcę ci powiedzieć, że ten kamień to moje przeprosiny za wszystko złe co zrobiłem, za wszystkie krzywdy i smutki, które spotkały cię przeze mnie. Ten kamień to od dzisiaj symbol naszej nowej przyjaźni, która zaczyna się od odbudowywać. Przyjaźni opartej na zaufaniu i wierze w drugą osobę. Mam nadzieje, że teraz nic jej nie zniszczy.
— Ja też, Thomas. Dziękuję! — powiedziałam i przytuliłam się do niego mocno.
Chłopak pocałował mnie w głowę, a ja ścisnęłam w ręce kamień. Nasz symbol, ale czy na pewno tylko przyjaźni, czy czegoś większego?
~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~
No i mamy rozdział. Wyszedł nawet dłuższy bo nie chciałam umieszczać ostatniej sceny w nowy rozdziale. Mam nadzieje, że wam się podoba :)
ja wiem, że chciałyście Thomasa bez koszulki, ja wiem :))
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top