19. jeszcze nie dzisiaj

[6686 słów]

Jeongguk

Wiadomość, którą przekazał mi Namjoon była tak zatrważająca, że przez chwilę nie mogłem się nawet ruszyć. Nie wiedziałem co robić. Uciec? Pojechać do Seulu i uniknąć kary? Powiedzieć im o wszystkim? Poprosić o pomoc? Nie, raczej nie. Życie jednego człowieka niestety nie jest dla nich aż tak ważne, skoro potrafili poświęcić tysiące istnień na jakiś pakt z sukkubami.

W końcu się z tego otrząsnąłem, przenosząc lekko wystraszone spojrzenie na brata. Jeonghyun zapewne pomyślał, że chodzi o moją karę. Ale tego akurat się nie obawiałem, przyzwyczajony do bólu fizycznego po tylu latach męczących treningów i ciągłego ruchu. I pomimo braku jakichkolwiek wyjaśnień, po prostu złapałem go za rękę, zaczynając ciągnąć na zewnątrz.

– Jeongguk, co ty robisz? Musisz iść odbyć karę – powiedział na to od razu, jeszcze chwilę pozwalając mi realizować swój plan.

– Później, hyung! Zabierz mnie do Seulu. Proszęęę – odpowiedziałem, trochę desperacko, nadal ciągnąc jego ramię, co przy mojej sile i uporze pozwalało mi go ciągnąć w stronę wyjścia.

– Jeongguk! Uspokój się. Nie można sprzeciwiać się dziadkowi. – Starszy uwolnił się w końcu od mojej ręki, wyrywając z mojego uścisku i łapiąc mnie tak, abym nie mógł postawić następnego kroku.

– Mogą mi podwoić karę. Mam to gdzieś, hyung. Ale zabierz mnie tam. Mój hyung musi przeze mnie cierpieć... Nie przedłużaj tego, proszę – błagałem, nawet nie chcąc sobie w tej chwili wyobrażać tego, co mój ukochany musi przeżywać.

– Nie – oznajmił stanowczo, łapiąc mnie mocniej za ramiona i trzymając w miejscu, przez co musiałem skupić swój wystraszony wzrok na jego twarzy. – Możesz zadzwonić, by się z nim pożegnać na te pół roku.

– Hyuuuuung. Nie chcę się z nim żegnać. Porwał go jakiś demon. Muszę go uratować – wyjaśniłem jak najszybciej, wyrywając się i znów to jego łapiąc, tym razem za przedramię.

– Co? – Jeonghyun momentalnie zmienił swoje nastawienie do mojej chęci ucieczki. Rozejrzał się tylko, po czym złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w innym kierunku. – Lecimy. Biegiem – pospieszył mnie, sprawiając tymi słowami, że dostosowałem się zaraz do jego tempa, tak naprawdę nie mając pojęcia dokąd zmierzamy, bo nie było to w stronę wyjścia. I dopiero gdy wbiegliśmy do jakiejś sali z przeróżnymi broniami i przedmiotami do treningów, zrozumiałem że po prostu musimy przygotować się do walki. – Będę miał przez ciebie cholerne kłopoty. Bierz broń. – Hyung wskazał na jakieś skrzynie, z których zaraz zaczęliśmy wyciągać noże i pistolety. Na nic więcej nie mieliśmy czasu, bo jak tylko się uzbroiliśmy, przebiegliśmy do następnego pomieszczenia, które tym razem skrywało ściany pokryte runami. Było ich tak wiele, że aż na chwilę się zatrzymałem, oglądając je ze wszystkich stron, przez co dopiero pod koniec zauważyłem, że mój brat zaczyna coś do nich dorysowywać, jakby dokańczając niektóre z tych wzorów. Byłem tym na tyle zafascynowany, że ledwo zauważyłem, że dzięki temu działaniu, drugie drzwi w tym pomieszczeniu zabłyszczały po framudze, rozświetlając ją. – Myśl o waszym dormie. I nie puszczaj mojej ręki – poprosił mój brat, wyciągając swoją dłoń w moją stronę. A przypominając sobie o tym, co się stało, znów skupiłem całą swoją uwagę na potrzebie uratowania mojego ukochanego.

Złapałem go za rękę, przechodząc z nim przez te drzwi, co sprawiło, że nagle zostałem wchłonięty przez jakąś siłę, a całe moje ciało zaczęło się rozciągać, zmniejszać, powiększać. Nie trwało to nawet sekundę, jednak kiedy już poczułem pod nogami jakieś twarde podłoże, starałem się nie upaść, bo kręciło mi się w głowie. Na szczęście byłem odporny na taki stan, ignorując go i rozglądając się po miejscu, w którym się znaleźliśmy. Rozumiałem, że Jeonghyun nas przeteleportował, tylko nie wiedziałem gdzie. I dopiero po chwili rozpoznałem swój własny pokój w dormie, jeszcze chwilę otrzepując się z tego nagłego przeniesienia w inne miejsce.

– Sprawdź, czy masz wszystkie części ciała na swoim miejscu – odezwał się znowu mój brat, samemu macając sobie uszy, więc ja również się za to zabrałem, sprawdzając też nogi i ręce. Ale na nic więcej nie chciałem tracić czasu, ruszając już na korytarz.

Razem z bratem skierowałem się prosto do salonu, skąd dobiegał płacz i jakieś rozmowy. A widząc jak na podłodze klęczy Tae, trzymając szczątki jakiegoś materiału, który przypominał miśka, a Hoseok go obejmuje, starałem się zrozumieć do czego tu doszło.

– Co tu się stało? – Mój brat chyba myślał o tym samym, bo skierował to pytanie do wszystkich chłopaków. Choć hyungowie tylko popatrzeli w naszą stronę, na razie nie będąc w stanie niczego powiedzieć. Dlatego pod wpływem impulsu sam zaatakowałem najbliższego z nich pytaniami.

– Hyung. Co to było? Mówiło coś? Cokolwiek?

– Byłem w innym pokoju – wyjaśnił Namjoon, zerkając na resztę, równie zaaferowaną jak ja i mój brat.

– To był demon, Jeongguk – zaczął Hobi, obejmujący Taehyunga, który nadal nie puszczał tych szczątek miśka. Zabił Mefy'ego? – Wyglądał jak ty, ale miał całe czarne oczy. I potem... Mefy zmienił się w demona i kazał mu odejść, ale nagle zrobiło się ciemno, nic nie widziałem, jakbym nagle oślepł. Odciągnąłem Tae i Jimina od niego, ale Jimin nagle mi się wyrwał i chyba poszedł do niego. A kiedy wszystko znów widzieliśmy... okazało się, że ten demon zabił Mefy'ego. A Jimin... zniknął razem z nim.

Skrzywiłem się, zaskoczony i wystraszony tym wszystkim. Było mi tak bardzo źle przez to, że moje polowania sprowadzały na nich te byty. I początkowo aż nie wiedziałem co powiedzieć, po prostu wyrywając się aby najpierw przytulić Tae, a zaraz po tym Hobiego.

– Przepraszam, że musieliście przez to przejść... I że straciłeś przyjaciela, Tae. – Czułem, że przez te wszystkie uczucia jestem już bliski płaczu. Ostatnio za dużo się wokół nas działo. A po dzisiejszej rozmowie z dziadkiem i tym Japończykiem, zakończonej porwaniem mojego słońca, byłem już przytłoczony tymi wydarzeniami.

– Stawiam moją najlepszą broń, że ta twoja cholerna zemsta, i to zniknięcie, to nie przypadek – wyskoczył na mnie nagle Jeonghyun, wyciągając coś dodatkowo z kieszeni spodni. Wyglądało to na mapę, którą po chwili zaczął oglądać, ale byłem już wystarczająco podburzony, aby nie zwracać na razie na to uwagi.

– Jak miałem się zemścić? Może też miałem go zgwałcić zamiast zabijać?! – Zdenerwowałem się, patrząc zły na brata.

– Darować sobie kurwa takie akcje! Są gorsze rzeczy, niż seks z sukkubem! Jak masz zamiar pomóc Jiminowi, to potrzebujemy auta i wsparcia, bo władowanie się w siedlisko demonów chuja nam da!

– Auto to nie problem. Możemy jakoś pomóc? – wtrącił się Namjoon, na którego przeniesienie spojrzenia odrobinę mi pomogło, uspokajając.

– Nie zrozum mnie źle, ale w tej sprawie jesteście bezużyteczni – stwierdził mój niezbyt miły brat, którego postanowiłem w tej chwili zignorować, podchodząc bliżej naszego lidera.

– Yoongi hyung jest w dormie? Mogę wziąć jego samochód?

– Jadą już do dormu z Jin hyungiem. Na pewno się zgodzi – zapewnił, na co kiwnąłem głową, wdzięczny za takie wsparcie. A mój wzrok zaraz przeniósł się ponownie na Jeonghyuna, który rozmawiał już przez telefon z zapewne innymi Łowcami, sądząc po prośbach, jakie do nich kierował. Z wszystkimi swoimi rozmówcami był dość chłodny i stanowczy. I tylko z jednym z nich rozmawiał spokojnie, używając przy tym dość nietypowych, uroczych określeń i zwrotów. Byłem tym lekko zaskoczony, ale nie miałem zamiaru komentować. Nie w tym momencie.

– Obdzwoniłem najpotrzebniejszych, reszta dostała SMS-y. Nie wiem, ilu z nich będzie gotowych na to samobójstwo – stwierdził po wszystkim mój hyung, wyciągając rękę po jedną z trzymanych przeze mnie broni, którą zaraz mu podałem. – Leć po więcej. I zacznij rysować runy – dodał, a ja nie traciłem ani sekundy na zastanawianie się nad tym. Po prostu ruszyłem do pokoju, rzucając się do skrzynki, z której wyciągnąłem trochę gadżetów, jak najszybciej wracając po tym do salonu.

Razem z Jeonghyunem zajęliśmy się przygotowaniami. Byłem już bardziej zdeterminowany niż jeszcze przed chwilą, bo wiedziałem, że walczę o moje wszystko, i nie mogę być słaby.

Kolejne runy pojawiały się na naszych rękach, zaczynając chronić nasze ciała i dostosowywać do tego polowania. Reszta milczała, czekając z nami po prostu na Jina i Yoongiego, którzy gdy tylko przyjechali, pozwolili przejąć nam samochód tego młodszego z nich.

Biegiem przenieśliśmy się do pożyczonego auta, zostawiając zmartwionych hyungów w dormie. A kiedy już zajęliśmy swoje miejsca, Jeonghyun nie marnował na nic czasu i ruszył, zaraz włączając się do ruchu na ulicy.

– Jaki masz plan? – zapytał, zaskakując mnie tym, bo myślałem, że... to on ma plan?

– Po prostu go stamtąd zabrać. Skoro nie mogę zabić żadnego z nich przez jakiś pojebany pakt – oznajmiłem, nadal będąc zły o te potajemne układy z demonami.

– Pakt już nie obowiązuje. Zerwałeś go swoim spektakularnym nieposłuszeństwem – uświadomił mnie, co w sumie było mi na rękę.

– To zabiję ich wszystkich – poprawiłem się, czując że będąc tak zdeterminowanym jak teraz, jestem w stanie to zrobić.

– A bardziej realnie? Może jeszcze do ciebie nie dotarło, ale jedziemy do skupiska demonów. Największego w tym kraju. Jest ich tam tysiące i mogą dosłownie zrobić z nami wszystko. Myślisz, że wejdziesz tam i po prostu wygrasz? W jakim ty świecie żyjesz?

– W takim, w którym mam z nimi do czynienia od kilku miesięcy i nie byłem do tego przygotowywany od pełnoletności – przypomniałem mu, mając już trochę dosyć tego ciągłego naskakiwania na mnie odkąd przyłączyłem się do nich i zacząłem walczyć z demonami.

Jeonghyun milczał przez chwilę po moim stwierdzeniu, dlatego aż na niego zerknąłem, widząc że zaciska zęby, chyba starając się nie wybuchnąć?

Spodziewałem się ponownego krzyku i obwiniania mnie o kolejne błędy, przez co kiedy już się odezwał, byłem trochę zaskoczony tą nagłą zmianą jego postawy.

– Przepraszam, Jeongguk. Masz rację. To nie twoja wina, że rodzice wplątali cię w to wszystko. Ale zrozum, że chcemy cię chronić i nie jesteśmy twoimi wrogami. Dlatego musisz nas słuchać i zaufać, bo nie znasz tego świata tak, jak my. Mam nadzieję, że zjawi się około setka naszych, by pomóc. Będziesz musiał znaleźć Jimina, a my będziemy cię osłaniać. I... jeśli znajdziesz go martwego... nie wolno ci się poddać i dać zabić, rozumiesz?

– N-nie znajdę go martwego, hyung – wydukałem, sam nie będąc do końca pewnym swoich słów, bo przecież te demony właśnie po to go porwały? Żeby go skrzywdzić i mi go odebrać? Ale nawet nie chciałem tak o tym myśleć.

– Musisz przygotować się psychicznie na taką opcję, Jeongguk. Nie wypieraj jej, musisz być silny.

– Dobrze, h-hyung. Dobrze – obiecałem, kiwając głową, choć czułem, że moja determinacja trochę wyparowała, właśnie przez przypomnienie mi o tym, do czego dzisiaj może dojść.

Jeonghyun nie męczył już mojego i tak wymęczonego umysłu, pozwalając przypomnieć sobie najważniejsze taktyki przy walce z sukkubami. I właśnie na tym skupiałem się przez całą drogę do jakiegoś lasu, pod którym była już cała masa samochodów i pięć razy tyle ludzi. Każdy z nich trzymał już jakąś broń, chyba tylko na nas czekając. A kiedy wyszliśmy z samochodu, kilka tych osób od razu podeszło do mojego brata, zasypując go pytaniami.

– Jak zamierzamy uwolnić tych ludzi?

– Mamy pewność, że żyją?

– Jest sens się w to pchać?

Mój brat musiał im trochę to wyjaśnić, a ja starałem się go trzymać, po prostu słuchając i obserwując. Były tu przeróżne rasy. Bardziej opaleni, bladzi. Niscy, wysocy. Mężczyźni, kobiety. Nie wszyscy rozumieli Jeonghyuna, dlatego inni tłumaczyli im jego słowa. A kiedy do niektórych z nich to dotarło, wycofali się, nie będąc gotowi na tak samobójczą misję.

Na szczęście i tak zostało nas całkiem sporo. A po ustaleniu sposobu działania, ruszyliśmy w las, uratować tych ludzi i mojego ukochanego.


Jimin

Ciemność. Wszędzie była ciemność. A w tej ciemności ciągle i ciągle skrywało się niebezpieczeństwo.

Czas. Ile go minęło, odkąd mnie zabrali? Godzina? Dzień? Miesiąc? A może torturują mnie już od lat?

Coś lepkiego. Wszędzie. Ale co to mogło być? Sperma? Moja? A może raczej wielkie kałuże krwi, w których siedziałem?

Sen. Czy spałem? Czy przez cały ten czas byłem przytomny? Rzeczywistość tak bardzo mieszała się z koszmarami, że nie mogłem już ich odróżnić.

Ogień. Ochrona, która powinna odstraszyć drapieżniki i dać ciepło, była jednak koszmarem. Ciemność była od niej bezpieczniejsza.

Krzyki. Różne. Starszych i młodszych. Kobiet i mężczyzn. Wydawane z bólu i przyjemności. Dochodziły z każdej strony. A może ze mnie? Byłem jednym z tych głosów?

Demon. Jeongguk. Więcej demonów. Więcej Jeongguków. Zimne, kościste ręce, które dotykały moje ciało. Skóra, która przypominała całun śmierci. I narządy, które dawały tyle przyjemności, co i bólu.

Z początku moje oczy widziały tylko Jeongguka i szukały go w tej ciemności, a ciało samo do niego lgnęło. Te wszystkie ręce zdawały się być jego. Dotykały, pieściły, powoli pozbawiając energii, wysysając ją ze mnie wraz z każdą kroplą potu i spermy. A im bardziej odczuwałem, jak tracę siłę, tym lepiej wyostrzały się moje oczy. To nie mój maknae dawał mi tę całą dawkę uczuć, które przeżywałem. To był najochydniejszy demon, raniący zarówno ciało, jak i duszę.

Także teraz nie wiedziałem, gdzie jest mój umysł. Śpi? Czy naprawdę widzę ten stos płonących ciał, z których wydobywał się tak okropny smród? Ale skąd tu tyle trupów?

Ledwo dałem radę przekręcić głowę, aby się rozejrzeć. Wokół ognia krzątały się istoty, z których każda jedna mogła być Jeonggukiem. Jednak coś w nich było, co szeptało mi, że nie mam do czynienia z ludźmi. Ich ruchy były zbyt doskonałe, płynne, jakby samym swoim jestestwem chciały pokazać wyższość nad moim gatunkiem. Niektórzy z nich skryli się na uboczu okręgu światła, które rzucał ogień. Ledwo dałem radę wytężyć wzrok na tyle, aby w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie zobaczyć, jak nie-Jeongguk agresywnie porusza się w jakiejś krzyczącej z rozkoszy kobiecie. Moją uwagę skupiła jednak na sobie głowa, która potoczyła się z opadającego na ziemię ciała. Poczułem, jak z mojego żołądka wydobywa się nieprzyjemna fala wymiotów. Odruchowo pochylając się do przodu odkryłem, że jestem do czegoś przywiązany. Skończyło się więc na tym, że moje nogi oraz więżący mnie sznur, przyozdobiła zwrócona treść żołądka.

Tyle tylko dostrzegłem, zanim znów opadłem w ciemność.

Chyba znowu się obudziłem. Ogień nadal się palił, a ciał nie ubywało. Znowu słyszałem czyjeś jęki, krzyki. Ale były też szepty. Dwaj nie-Jeonggukowie, stojący najbliżej mnie, uśmiechali się z chorą satysfakcją, pokazując mnie sobie. Czy chcieli, abym dołączył do grona spalonych? Skuliłem się, chowając przed nimi twarz, naprawdę już nie miałem na nic siły. Jednak to w niczym mi nie pomogło. Udawanie niewidzialnego szybko doprowadziło do tego, że tym bardziej chcieli się mną zająć, więc już po chwili leżałem na ziemi, czując w sobie twarde przyrodzenie, a moje gardło musiało znosić drugiego intruza. Jednak przyjemność, jaka z tego płynęła była wręcz uzależniająca. Nawet nie zauważyłem, gdy do tych dwóch przyłączyli się inni, a moje ciało kolejny raz zostało przez nich zbezczeszczone.

Nie liczyłem, ile razy moim oczom znów ukazywało się ognisko. Przyjąłem to za moment kolejnego obudzenia, ale wątpiłem, abym mógł w ten sposób liczyć upływające dni. Za dużo energii mi zabierali, abym utrzymywał świadomość. Czy jednak spałbym po 12 lub nawet więcej godzin?

Tym razem nie było to jednak zwykłe przebudzenie. Wszystkie demony zaczęły wydobywać z siebie nieludzkie, ogłuszające dźwięki i szarżować w różnych kierunkach, z których co chwilę wybiegali ludzie z bronią. Na pewno ludzie? A może kolejne demony? Nic nie było dla mnie jasne. Poza tym... Ile ich musiało być? Na tej ciemnej... polanie? Tak mi się wydawało, że to na niej jesteśmy. Wszędzie były setki nie-Jeongguków, skupiających na sobie moją uwagę. Może gdzieś dalej było ich jeszcze więcej? Dlaczego ktoś je atakuje? Czy to coś da?

Dopiero teraz byłem w stanie przyjrzeć się nieco lepiej temu wszystkiemu. Faktycznie, byliśmy na jakiejś ogromnej polanie, na której środku płonął stos ciał. Jednak to już mnie tak nie zajmowało. Patrzyłem na demony, które porzucają swoje ofiary w połowie tej wielkiej orgii, aby rzucić się do walki z wojownikami uzbrojonymi zarówno w sztylety i miecze, jak również w broń palną. Było ich coraz więcej i więcej, przez co zamiast jęków, słyszałem głównie wrzaski bólu, uderzające się o siebie ostrza oraz strzały.

Sam do siebie pokręciłem głową. To nie mogła być prawda. To jakaś sztuczka tych demonów, aby dać nadzieję, dzięki której zbierzemy więcej sił i energii, aby mogły nas jej pozbawić. Nie wierzyłem im, więc nie ekscytowałem się, zamykając oczy, by spróbować znów odlecieć.

Nie minęła jednak dłuższa chwila, gdy poczułem, jak ktoś zaczyna szarpać za oplatający mnie sznur. Otworzyłem oczy, aby zobaczyć, jak kolejny nie-Jeongguk dopada do mnie. A więc znów mnie zniszczą. Jak długo jeszcze tak wytrzymam?

Poczułem, jak moje ciało bezwładnie opada w bok, nie mając siły utrzymać się samodzielnie, jednak jego ręce pomogły mi z tym.

- To ja, Jiminnie. To ja, twój Jeongguk. Kwiat lilii, hyung, kwiat lilii - zaczął mówić, jednak dla mnie nie miało to żadnego sensu. Przecież wszyscy byli Jeonggukiem. A jednocześnie nim nie byli.

- Nie... Zostaw... - szepnąłem, naprawdę nie mając siły na kolejny wymuszony stosunek.

- Przepraszam, kochanie. Już cię stąd zabieram.

Poczułem, jak moje ramiona, na których już dawno zwisały zaledwie strzępy ubioru, zostają okryte jakimś grubszym materiałem. Zaraz po tym, chłopak podniósł mnie i krzyknął imię brata, informując, że mnie znalazł.

Jeonggukie. To naprawdę mój Jeonggukie. Znalazł mnie.

Nadzieja wręcz wybuchła w moim sercu, gdy maknae biegł prosto w walczący tłum. Jednak nie miałem żadnej pewności, że naprawdę się stąd wydostaniemy. Raczej cieszyłem się, że przed śmiercią mogę ujrzeć go po raz ostatni - tego jedynego, prawdziwego chłopaka, którego moje serce kochało całą swoją mocą. Oby tylko śmierć nie zabrała naszej dwójki.

Błagam, cokolwiek się stanie, niech chociaż Jeonggukie przeżyje.

Wszystko działo się tak szybko, że ledwo rejestrowałem całe to zamieszanie. Widziałem, jak towarzysze Jeongguka - chyba inni Łowcy, bo któż inny by tu przyszedł - zabierają jeszcze żywych ludzi, porzuconych w połowie morderczego stosunku, inni walczą dzielnie, biorąc na swoje ramiona nawet po pięć demonów, którym odcinali głowy jednym ruchem. Nawał dźwięków i obrazów doprowadził jednak do tego, że moje oczy znów się zamknęły i nagle nastała cisza.

Znów odzyskałem przytomność, tym razem czując, że leżę. W pierwszej chwili zapragnąłem się podnieść, lecz nie miałem na to siły. Zamiast tego starałem się zrozumieć, gdzie teraz jestem, gdyż ani ciemności, ani ognia nie widziałem. Zamiast tego czułem na moim ciele ciepły materiał, który otulał zmarznięte ramiona, a pod głową miałem miękkie, ciepłe ciało. Chwilę mi zajęło, nim obraz z moich oczu został prawidłowo zinterpretowany, podpowiadając mi, iż znajduję się w samochodzie. A głaszcząca moje włosy ręka należy do Jeongguka.

- Jeonggukie - szepnąłem, czując, że moje gardło na więcej mi nie pozwoli. - Boję się.

- Już jesteś bezpieczny. Już nic cię nie skrzywdzi - zapewnił szybko młodszy, a po jego tonie poznałem, że zaczyna płakać.

Mój biedny ukochany tak bardzo musiał się martwić. Chciałem go przeprosić, przytulić, pocieszyć, jednak nie miałem teraz takiej możliwości.

- A jeśli wrócą? - spytałem, przerażony perspektywą ponownego starcia z tymi potworami.

- Jestem już przy tobie, więc nie wrócą - ponownie obiecał, dotykając drżącymi palcami mojego policzka, który chętnie się wtulał w nie. - Przepraszam, hyung. Przepraszam - wybuchnął nagle, zaczynając głośno szlochać, po czym pochylił się, próbując mnie nieco niezdarnie przytulić.

- Znowu cię zdradziłem. Te demony... - Mój głos również się załamał.

Znowu go zraniłem. Dobrowolnie czy nie, powinienem być tylko jego.

- Nie, nie, nie, Jiminnie. Ty nic nie zrobiłeś. Gdzieś cię boli, kochanie? - zapytał, obdarowując mnie licznymi pocałunkami, złożonymi na policzkach, nosie i czole.

- Wszystko... Chcę spać... - szepnąłem.

- Śpij, cały czas przy tobie będę - zapewnił, łapiąc mocno moją dłoń.

Chciałem coś jeszcze dodać, poprosić, aby też odpoczął, bo to na pewno był ciężki czas również dla niego. Lecz nie zdążyłem. Zasnąłem.


Jeongguk

Bałem się. Okropnie się bałem. Jimin w każdej chwili mógł stracić przytomność i już się nie obudzić. Jednak nie mogłem mu zabraniać odpoczynku, widząc jak ciężko mu utrzymać świadomość. Wolałem, aby chociaż się zdrzemnął w moich ramionach i na chwilę zapomniał o tym, co się stało.

Nie pozwoliłem go od siebie zabrać nawet kiedy już trafiliśmy do dormu. Dodatkowo nie puszczałem jego nadgarstka, ciągle kontrolując puls, aby w razie czego go obudzić. W końcu nie miałem pojęcia, jak dokładnie sukkuby wpływały na ludzi. Tylko z doświadczenia wiedziałem, że Łowców one mocno osłabiały, choć na pewno nie tak bardzo, jak mojego ukochanego.

Sam nie wiedziałem, czy może nie powinniśmy zabrać Jimina do szpitala. Zaproponowałem to bratu, jednak Jeonghyun oznajmił mi, że wystarczy odpoczynek i dostarczenie jego organizmowi witamin. Poprosiłem o nie zmartwionych hyungów, którzy dopytywali, jak mogą pomóc. I dopiero, gdy mój chłopak je połknął, pozwoliłem mu na dobre zasnąć. Oczywiście ze mną u boku. Reszta BTS zostawiła nas samych, dzięki czemu mogłem już układać moje długie przeprosiny, które Jimin miał usłyszeć tuż po przebudzeniu. Niestety, dość szybko przeszkodził mi w tym mój brat, wchodząc do pokoju moich hyungów i zajmując przy nas miejsce. Nie wiedziałem trochę jak się powinienem zachować, bo przytulałem do siebie ukochanego, głaszcząc go po plecach i czasami dając buziaka prosto w głowę. Lekko przez to spanikowałem, patrząc na Jeonghyuna trochę wystraszony, ale nie miałem ochoty wypuszczać Jimina z moich rąk, dlatego przyglądałem się starszemu, czekając na to, co ma mi do powiedzenia lub przekazania.

– Musimy wracać do Busan – przypomniał, od razu przywołując mój wcześniejszy niepokój, o którym zapomniałem, mając większe zmartwienie na głowie. W sumie nadal je miałem, bo Jiminnie był osłabiony i potrzebował mnie przy sobie.

– Nie chcę go teraz zostawić, hyung – przyznałem, nieco przygnębiony tym wszystkim. Zwłaszcza przymusem opuszczenia go w takim momencie.

– Nie chcesz, aby ojciec z dziadkiem tu wpadli, uwierz. Zostawimy go z twoimi przyjaciółmi, nic mu nie będzie. A my musimy teraz razem oberwać za nasze nieposłuszeństwo.

– Razem? – powtórzyłem zaskoczony to jedno słowo, raczej spodziewając się, że tylko ja zostanę ukarany.

– A kto ci pomógł? – Starszy uśmiechnął się lekko, sięgając ręką do moich włosów, które roztrzepał. W innej sytuacji starałbym się je poprawić, ale teraz byłem na to zbyt zmartwiony. – Wszyscy, którzy z nami poszli, będą mieli przerąbane. Ale uratowaliśmy sporo z tego tysiąca porwanych. Szkoda tylko ofiar. Dziadek powinien zrozumieć w końcu, że działając wszyscy razem, możemy pozbyć się nawet wielkiego zagrożenia – zauważył, wytykając w ten sposób kolejną wadę systemu Łowców, który został stworzony przez głowy klanów.

– Przepraszam, hyung. I dziękuję, że to dla mnie zrobiłeś. – Było mi głupio i przez chwilę nawet nie potrafiłem patrzeć mu w oczy. W końcu ciągle sprowadzałem na nich kłopoty. Na moich hyungów, na moją rodzinę, a nawet na wszystkich Łowców. Może jednak powinienem z tego zrezygnować? I skupić się tylko na swoim życiu? – Daj mi jeszcze chwilę, dobrze? – poprosiłem, zachowując te przemyślenia dla siebie i zerkając na śpiącego w moich ramionach Jimina.

Jeonghyun nie próbował mnie do niczego zmuszać lub namawiać, po prostu oznajmił, że poczeka za drzwiami, po czym opuścił pokój, zostawiając mnie znów sam na sam z moim słońcem.

Nie potrafiłem go tak szybko puścić. Najpierw musiałem wygłaskać go po włosach i delikatnie ucałować jego twarz. Dodatkowo zostawiłem karteczkę informacyjną, mówiącą mu gdzie się znajduję w razie czego, i że wrócę jak najszybciej. A kiedy po raz ostatni przyjrzałem się jego spokojnej twarzy, wyszedłem do brata, pozwalając mu znowu nas przeteleportować i stawić czoła naszemu ojcu i dziadkowi.

Obaj już na nas czekali. Jeden był wściekły, a drugi podejrzanie spokojny. I o dziwo to nasz tata był tym, który tykał jak bomba zegarowa.

– Co macie nam do powiedzenia? – zapytał. I zanim mój brat cokolwiek powiedział, jak najszybciej się z tym wyrwałem, doskonale rozumiejąc, że to moja wina i to ja powinienem się tłumaczyć.

– Ja... Musiałem to zrobić, tato. Mój hyung był w niebezpieczeństwie... a Jeonghyun hyung nie ma z tym nic wspólnego... tylko mi pomógł – wyjaśniłem, trochę głupio, spuszczając od razu głowę.

– Jeongguk chciał dobrze. Dzięki niemu udało nam się uratować ponad trzysta osób z tego tysiąca. My... – Jeonghyun również próbował nas jakoś tłumaczyć, ale tata zaraz mu przerwał, nie dając nam już dojść do głosu.

– Nie obchodzi mnie to. Jesteście... Mogliście zginąć do cholery! – zauważył wściekły, choć widziałem w tym również trochę przyćmioną tymi silniejszymi uczuciami troskę. I nie miałem się czemu dziwić. Tata zawsze starał się nas chronić, a my często niezbyt mu na to pozwalaliśmy.

– No cóż. Szkoda, że tylko trzysta. Do mojego gabinetu. Cała trójka – zabrał w końcu głos nasz dziadek, od razu się tam kierując. A my bez żadnego wahania, ruszyliśmy za nim.

Każdy z nas przybrał trochę inną postawę, siadając na fotelach, ustawionych przy biurku. Jeonghyun siedział sztywno jak struna, tata chyba raczej wolałby stać, niż siedzieć, dlatego przybrał niezbyt wygodną pozycję, a ja spuściłem znów wzrok na podłogę, kuląc nieco ramiona.

Dziadek nie odzywał się przez chwilę, chyba myśląc o tym, co ma nam do przekazania. Nawet nie starałem się zgadywać, jak mnie ukarze. Wolałem jeszcze przez krótki moment udawać, że wszystko jest w porządku.

– Jeonghyun. Wydawało mi się, że dobrze cię przeszkoliliśmy. Od małego byłeś jednym z najlepszych wojowników. Nawet Jieun nie była tak dobra, jak ty. I nagle robisz coś tak głupiego. – Mężczyzna zwrócił się najpierw do mojego brata, dlatego mój wzrok podniósł się do góry, natrafiając na jego osobę, stojącą z założonymi rękoma przy oknie. I akurat w tym samym momencie, spojrzał w moją stronę, kolejne słowa kierując właśnie do mnie. – I ty, Jeongguk. Nie mając prawidłowego szkolenia, zamiast trzymać się swojego poziomu umiejętności, aby nie stała ci się krzywda, robisz takie bagno. Najpierw zabiłeś sukkuba. Potem kłóciłeś się o przyjęcie kary za swoje zachowanie. A na koniec namówiłeś brata, by razem z tobą i innymi Łowcami, władował się w siedlisko demonów. Czy choć przez chwilę pomyślałeś o konsekwencjach? Przez ciebie mogli zginąć nie tylko ci biedni ludzie, ale także najlepsi Łowcy. I z tego co wiem, trzech straciliśmy.

– Przepraszam – wyszeptałem, początkowo tylko tyle będąc w stanie powiedzieć. Trochę się bałem decyzji dziadka i gniewu taty, ale chciałem, aby chociaż Jeonghyun nie został za to ukarany, więc zaraz dodałem: – Nie chciałem tam nikogo zabierać... Wiem, że to ryzykowne, dlatego... chciałem tylko, żeby hyung zabrał mnie do Seulu – wyjaśniłem, mocno niepewny tego, czy odpowiednio ubrałem to w słowa.

– Jeongguk mówi prawdę. Nie prosił mnie o inną pomoc, ale nie mogłem go zostawić samego. Przecież pójście tam samemu oznacza samobójstwo. Zresztą, nawet mała grupa nie dałaby rady – dołączył się do mnie mój brat, choć to niezbyt nam pomogło.

– Co nie zmienia faktu, że powinniście w ogóle to sobie darować. Mieliśmy wyruszyć negocjować ponowne podpisanie paktu, ale wasze nieposłuszeństwo sprawiło, że nie musimy już tego robić – stwierdził, co w sumie było logiczne. Bo atak był równoznaczny z zerwaniem paktu. A przynajmniej tak mi powiedział kiedyś Mefy. – I co ja mam tym razem z wami zrobić... Kazać wysłać na obóz szkoleniowy do Rosji, gdzie runy przejścia nie działają?

– Tylko nie Rosja. – Jeonghyun brzmiał na dość wystraszonego mówiąc te słowa, choć ja nie bardzo to rozumiałem, raczej skupiając się na swoim położeniu w tej sytuacji.

– Nie ruszę się z Seulu. Nie mogę – przypomniałem, nie mając zamiaru stawiać polowań i tych ich szkoleń na pierwszym miejscu w moim życiu.

– Więc jaką karę uważasz za stosowną za swój wybryk, Jeongguk? – zapytał nasz dziadek, jednak nie miałem zamiaru niczego wymyślać. Zwłaszcza gdybym znów musiał stanąć przed tym sądem i mówić samą prawdę.

– Każdą, którą mogę pogodzić z pracą. – Postawiłem po prostu na warunek, który był dla mnie najważniejszy.

– Wyślemy cię więc z opiekunem do Seulu. Zamieszka z tobą na najbliższy rok, aby szkolić cię do egzaminu na Łowcę w każdej wolnej chwili. Będzie zdawał mi raporty z twoich postępów i jeśli nie będą satysfakcjonujące, zabierzemy cię do Busan choćby siłą. Jeonghyun, a ty pakuj walizki. Miesiąc w Rosji dobrze ci zrobi – oznajmił nam i chyba obaj bardziej przejęliśmy się karą Jeonghyuna, niż tą moją, bo nie chciałem, aby się męczył gdzieś z dala od domu.

– Nie może... Tutaj przejść tego... treningu? – zaproponowałem, zerkając na bladego i wystraszonego brata.

– Twój brat nie będzie przechodził treningu, tylko sam będzie nauczał tamtejszych Łowców. Dymitr narzekał ostatnio na słaby poziom wiedzy swoich wnuków.

– Wysyłanie mnie do Tatiany jest okrutne i dobrze o tym wiesz, dziadku – stwierdził niezadowolony Jeonghyun, przez co od razu przywołałem sobie tamtą przesłodzoną rozmowę przez telefon. Ale to nie mogła być ona, prawda?

– Na pewno się ucieszy na twój widok. A jak zaraz nie pójdziesz się szykować, to pogadam z Dymitrem o waszym ożenku – powiedział dziadek, chyba pół żartem, pół serio. Ale Jeonghyun chyba wolał nie ryzykować i od razu poderwał się z miejsca, uciekając stąd.

– A ty, Jeongguk, idź odebrać z ojcem zaległą karę, a potem wracasz do Seulu. W poniedziałek przyślemy ci opiekuna.

– Dobrze, dziadku. Dziękuję. – Nie chciałem tego przedłużać, a zwłaszcza negocjować jakkolwiek tej kary. I tak była lekka w porównaniu do tego, czego się dopuściłem. Dlatego zaraz wstałem, kłaniając się nisko i wychodząc z tatą na korytarz.

Musiałem przygotować się psychicznie na tę chłostę, aby jakoś ją znieść, może nawet nie roniąc zbyt dużo łez. Na szczęście tata mógł być przy mnie cały czas, pomagając to znieść samą myślą o tym, że jak tylko się to skończy, zaraz mnie uleczy jedną z run. I żałowałem, że tak jak ból fizyczny potrafił dzięki niej zniknąć, pozostawiając po nim tylko wspomnienie, ten psychiczny nadal mnie męczył, zaczynając zadawać tak wiele bolesnych i niewygodnych pytań, na które w końcu musiałem sobie odpowiedzieć. Bo czy moja i Jimina miłość była warta jego cierpienia i ciągłego życia w strachu?

Jimin

W sumie nie byłem aż tak długo przetrzymywany przez demony, jak mi się wydawało. Jednak to wystarczyło, aby mocno namieszać mi w głowie.

Według Jeongguka najbliższy tydzień miałem spędzić w łóżku, by nabrać sił. Jednak treningi musiały trwać, dlatego już kolejnego dnia zostałem brutalnie wyrzucony z łóżka przez managera, choć cała szóstka skakała wokół niego, mówiąc, aby zostawił mnie, bo nie dam rady z nimi iść. W końcu nawet jeśli bywaliśmy przemęczeni, nie spaliśmy za długo w ciągu doby lub zwyczajnie byliśmy lekko chorzy, nie zwalniano nas z wykonywania naszego grafiku. Dlatego głuchy na prośby zespołu manager zaciągnął mnie do samochodu, gdzie zemdlałem. Wystarczyło, abym jeszcze trzy razy padł na podłogę bez świadomości, aby zawieźli mnie do szpitala, gdzie jednoznacznie lekarz nakazał mi odpoczynek, definiując mój przypadek jako skrajne wyczerpanie. Na dwa dni zostawiono mnie w szpitalu, gdzie kroplówki z witaminami nieco podreperowały moje zdrowie, a potem wróciłem do dormu, dostając kolejnych pięć na dojście do siebie.

Praktycznie przez cały pobyt w szpitalu spałem, a w dormie leżałem w moim łóżku, wstając tylko do toalety, z czym pomagał mi Jeonggukie, jeśli tylko był w pobliżu. Bo wszyscy w zespole poza mną, nie przerywali rutyny treningów i zostawiali samego, ku mojemu przerażeniu. A przecież... Czy w ogóle byłem teraz bezpieczny? Jeongguk co prawda rysował wokół mojego łóżka runy, jednak czułem, że demon mógłby stać poza ich granicami i tylko na mnie patrzeć, bym oszalał ze strachu.

Dzień po moim wyjściu ze szpitala zawitał u nas ktoś nowy. Młody, niepozornie wyglądający mężczyzna, może nieco starszy od Seokjin hyunga, który miał zostać prywatnym managerem Jeongguka. Mój chłopak wyjaśnił mi, kim jest tajemniczy gość i trochę mnie zaskoczyło, że po tej akcji ratunkowej Łowcy dostali karę. Nauczyłem się jednak nie zadawać mu pytań związanych z życiem jego drugiej tożsamości, bo on sam często był zagubiony w tym strasznym świecie. Cieszyłem się jednak, że teraz może dostanie porządne szkolenie i nie będzie samotnie polował, mając u boku doświadczonego Łowcę.

Mój odpoczynek nie był jednak aż tak przyjemnym czasem, jak mogłoby się wydawać. Hyungowie oraz Tae chyba porozmawiali z Jeonggukiem w sprawie jakichś dyżurów przy moim łóżku, bo gdy maknae musiał wyjść wieczorem ze swoim opiekunem, zawsze ktoś ze mną zostawał w zastępstwie. Dzięki temu czułem ulgę, że w razie niebezpieczeństwa będę miał kogoś obok siebie, ale z drugiej strony nie chciałem, aby ktoś niepotrzebnie się narażał. A już zwłaszcza nie chciałem być dla nich ciężarem, który przeszkadza im w codziennym życiu. Namjoon skarcił mnie za takie myślenie, gdy podzieliłem się z nim moimi przemyśleniami i zauważył, że przecież ja też tak bym zrobił dla każdego chłopaka z naszego zespołu. I miał rację, w końcu byli moimi braćmi. Dzięki takiemu wsparciu wiedziałem, że nawet gdybym obudził się przerażony w środku nocy, szybko zostałbym zapewniony o bezpieczeństwie, co działało pokrzepiająco. Choć na szczęście żadne koszmary mnie nie męczyły, mój umysł był chyba zbyt zmęczony na kreowanie jakichkolwiek sennych obrazów, które mógłby mi podsunąć.

Trzeci dzień po powrocie ze szpitala był już tym, który dłużył się niemiłosiernie. Nie miałem ochoty ciągle spać, ale też nie zebrałem sił na wstawanie. Dlatego miałem aż za dużo czasu na przemyślenie tego wszystkiego, co się wydarzyło. I tego, co mogło się wydarzyć. W końcu... Przecież to na pewno nie ostatni raz, kiedy będzie się dziać coś okrutnego. Zaczęły mnie nawiedzać myśli, w których dochodziłem do wniosku, iż jedynym słusznym wyjściem będzie zostanie jednym z Łowców. Jednak to na pewno nie było tak proste, a mi wcale nie uśmiechało się bieganie za potworami. A im dłużej o tym wszystkim myślałem, tym częściej dochodziłem tylko do jednego słusznego rozwiązania, które powinno zapewnić względne bezpieczeństwo mi oraz Jeonggukowi, ale jednocześnie złamie nam serca.

Kolejne dwa dni starałem się wymyślić jakieś inne wyjście, cokolwiek, aby nie musieć tego robić. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Nie miałem innej opcji i musiałem porozmawiać o tym z Jeonggukiem, dlatego czekałem aż wróci wieczorem z treningu.

Kiedy drzwi do mojego i Hobi hyunga pokoju otworzyły się i stanął w nich Jeongguk, pokazując sekwencję ruchów palców, które miały mnie utwierdzić w przekonaniu, że to naprawdę on, odpowiedziałem mu nieco inną wersją tych ruchów, aby potwierdzić moją tożsamość. Chłopak wszedł więc do pokoju i podszedł do mnie, przytulając zaraz ostrożnie.

- Jak się dzisiaj czujesz? Jest lepiej? - wyszeptał, a ja powoli przesunąłem się, aby zrobić mu miejsce przy moim boku.

- Tak. Dam sobie radę na jutrzejszym treningu. Bardzo wszyscy są źli? Managerowie? Bang? - dopytywałem, nie wiedząc, czy nie powinienem się spodziewać jakiegoś wezwania do gabinetu prezesa.

- Wiesz, że twoje zdrowie jest najważniejsze. A to tylko treningi - przypomniał, choć obaj wiedzieliśmy, że żaden z naszych pracodawców nie był zachwycony moją słabością.

Na moment wtuliłem się w bok Jeongguka, pragnąc poczuć ten uspokajający mnie zapach. Jego ciepło było tym, czego potrzebowało serce i umysł. A mimo tego... Musiałem to zniszczyć.

- Zawsze już tak będzie? - zapytałem bardzo cichutko, mając nadzieję, że może jednak mnie nie usłyszy.

- Jak? - spytał, zaczynając gładzić powoli moje włosy. A to wcale nie pomagało w przeprowadzeniu tej trudnej rozmowy.

- Zawsze będą mnie zabierać, by cię zranić? - zapytałem, kuląc się przy nim. Nie chciałem by to zabrzmiało jak oskarżenie. Może trochę nieumiejętnie dobrałem słowa, choć naprawdę nie miałem złych intencji.

- Dlatego chyba... musisz przestać być dla mnie aż tak ważny, hyung - wyszeptał po dłuższej chwili milczenia, zabierając swoją dłoń.

To wystarczyło, by między nami wyrósł mały, niewidzialny murek, który mimo naszych uczuć, zaczął nas skutecznie dzielić. Najwyraźniej nie tylko ja o tym myślałem. I choć sam chciałem zwrócić na to uwagę, i tak zabolało.

Podniosłem się powoli do siadu, nieco od niego odsuwając. Teraz każdy pełny uczucia dotyk mógł zadecydować o naszym dalszym życiu. Mógł sprawić, że porzucimy wszystko, albo że dopiero wszystko stworzymy. Obaj jednak wiedzieliśmy, że druga opcja i tak szybko by się posypała.

- Czyli... to koniec? - zapytałem, patrząc na moje podciągnięte pod brodę kolana. - Tak po prostu... zrywamy?

Głos drżał mi niemiłosiernie przy tych słowach. Byłem bliski płaczu, który zbierał się we mnie od dwóch dni. To takie okrutne... Dlaczego nie możemy po prostu być razem już zawsze? Czy miłość nie miała pokonać każdej przeszkody na drodze do szczęścia?

Milczenie Jeongguka mówiło więcej, niż jakiekolwiek słowa, a ta niema odpowiedź wstrząsnęła mną jeszcze bardziej. Bo nawet nie próbowaliśmy zaprzeczać temu. To był koniec. Po prostu koniec.

- Wiedziałem, że nasza bajka musi się kiedyś skończyć - wyszeptałem, uśmiechając się smutno przez łzy, które płynęły spod przymkniętych powiek.

- Tak bardzo cię przepraszam, hyung - powiedział młodszy, równie drżącym tonem, obejmując ostrożnie w pasie. W każdym kolejnym słowie słyszałem jego łzy. - Chcę, żebyś był bezpieczny. Żeby... żeby one już nie chciały cię przeze mnie skrzywdzić... Nie chcę żebyś cierpiał, hyung. Tak bardzo tego nie chcę... - zaczął tłumaczyć, a ja naprawdę to rozumiałem. W końcu superbohaterowie nie mogą mieć słabych punktów, a ja nim byłem w przypadku Jeongguka.

Powoli położyłem drżące dłonie na tych jego, opierając się jednocześnie głową o ramię maknae. Tak przytuleni do siebie płakaliśmy długo, nie potrafiąc się pozbierać. Coś jednak we mnie pękło i oprócz szlochu, pojawiła się jedna, mocniejsza potrzeba. Odwróciłem się twarzą do młodszego i wtuliłem w niego mocno.

- Skłam, Jeonggukie. Powiedz, że to nie na zawsze, że jeszcze będziemy razem - zacząłem go błagać, ale mój ukochany nic na to nie odpowiedział. Nie podarował mi na koniec nawet takiego kłamstwa. Zamiast tego dał mi pocałunek, który jeszcze nigdy nie bił taką desperacją, a jednocześnie niezdarnością. Czuło się w każdym naszym ruchu warg, że to jedna z ostatnich naszych pieszczot. Szybko przeniosłem się na kolana chłopaka, jednak moje dłonie nie zaczęły go pieścić, lecz sięgnęły do mokrych policzków, które za wszelką cenę chciały osuszyć.

Nasz przypływ namiętności nie przerywał nawet brak tlenu, bo po krótkim oddechu znów łączyliśmy się w pocałunku. Zaniechaliśmy tego dopiero w momencie, gdy zaczęło mi się kręcić w głowie.

- Zawsze będziesz moim Jeonggukiem. A ja twoim Jiminem. Kocham cię, Jeonggukie - szeptałem, opierając czoło na jego czole.

- Zawsze, hyung. Zawsze - zapewnił, składając pocałunki na całej mojej twarzy. - Mój pierwszy. I mój jedyny - zapewniał, znów sięgając moich ust.

Pocałunkom nie było końca. Łzą również. Na przemian pieściliśmy swoje wargi i smakowaliśmy słonych kropel na policzkach. W końcu wylądowaliśmy znów na materacu, patrząc na siebie w milczeniu. Moja dłoń ostrożnie gładziła policzek chłopaka, a oczy śledziły te dwa ciemne zwierciadełka, które teraz wyrażały cały ból duszy.

- Zostaniesz ze mną na noc? Ten ostatni raz, proszę - szepnąłem, nie będąc na tyle silnym, by tej nocy zostać sam. - A gdy się obudzimy... będziemy udawać, że tych ostatnich miesięcy nie było. Że zawsze byliśmy tylko przyjaciółmi - dodałem ostrożnie, czując, jak wbijam sztylet zarówno w swoje, jak i jego serce.

- Nie wiem, czy będę potrafił udawać, hyung. Już chyba zawsze będę na ciebie inaczej patrzył... inaczej cię dotykał, przytulał, łapał za rękę. Jesteś dla mnie... zbyt wyjątkowy - wyszeptał, pocierając kciukiem moje usta. - Nie próbujmy zapomnieć tych miesięcy. To w końcu nasza historia. Chcę ją pamiętać... i sobie ją przypominać za każdym razem, kiedy spojrzę ci w oczy, hyung - wyjaśnił, składając zaraz po tym pocałunek na moim policzku. Musiałem jednak przekręcić te sztylety, uświadamiając go w jednej rzeczy.

- Wtedy rozstanie nie będzie miało sensu. Jeśli nadal będę dla ciebie wyjątkowy, one nadal będą to czuć, prawda? Musisz o mnie zapomnieć, by to się udało - powiedziałem ostrożnie.

Jeonggukie patrzył na mnie przez chwilę, jakby próbował zrozumieć, o czym mówię, a gdy to do niego dotarło, zamknął oczy na moment, chyba próbując opanować płacz, po czym kiwnął głową i przyciągnął mnie w swoje ramiona, które już zawsze będą dla mnie synonimem bezpieczeństwa.

- Ale jeszcze nie dzisiaj.

- Dzisiaj nadal jesteśmy razem - potwierdziłem, tuląc go mocno.

- Kocham cię, hyung.

- Ja ciebie też, Jeonggukie.

Więcej słów już nie padło tej nocy. Zamiast nich były pocałunki, jęki, dotyk, przyjemność, bliskość... Wszystko to, co nasuwa się na myśl, kiedy wyobrażamy sobie miłość.

Następnego ranka obudziłem się jako pierwszy. Ale najwyraźniej młodszy nie spał zbyt mocno, bo wystarczyło, abym lekko się poruszył, by jego oczy otworzyły się i zaspany spojrzał na mnie. Posłałem mu więc uśmiech, niestety dość wymuszony. Wczorajszy dzień minął. Dzisiaj już nic nie mogliśmy pamiętać.

- Nadal masz bałagan na łóżku, czy śniło ci się coś złego? - zapytałem, wracając do tego, co było między nami wiele miesięcy temu. Maknae potrzebował chwili, aby zrozumieć, o co go pytam, a gdy obudził się wystarczająco, również wykrzywił usta w udawanym uśmiechu.

- Nie mogłem zasnąć... bo śniło mi się coś... niezbyt miłego.

- Ale już w porządku? To tylko sen. Zbierajmy się. Niedługo trening - powiedziałem, podnosząc się i wychodząc z łóżka razem z nim. Na moment się jeszcze zatrzymałem i spojrzałem na nieposłaną pościel, czując się tak, jakby zostało na niej wszystko, co dawało mi radość w życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top