Rozdział 8
|3434 słów|
Zostałem sam. Jungkook zamknąwszy za sobą drzwi zostawił po sobie słodkie uczucie, które mną zawładnęło. Ból, jaki odczuwałem nie był tak nieznośny, jak rano, ale dawał się we znaki. Nie oznaczało to jednak, że faktycznie wlokłem się do jego pokoju.
Serce wręcz galopowało na jakimś wyścigu, a to tylko mój brat.
Jak dotąd siedziałem zwinięty w kulkę, lecz nie mogłem długo trwać w tej pozycji. Poza tym myśli same kręciły się wokół tego jakie uczucie towarzyszyło mi, gdy chłopak mnie podniósł. Mogłem poczuć jego zapach... Nie pachniał żadnymi perfumami, czy kremami. Zwykły proszek do prania i różane mydło.
Sięgnąłem więc po telefon i wybrałem numer do jedynej osoby, z którą mogłem porozmawiać.
- No w końcu - oburzyła się Soyeon, kiedy odebrała. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się martwiłam. Gdzie jesteś? Byłeś w szpitalu? Jak się do cholery czujesz?
- Spokojnie, moja droga. - Przerwałem jej. - Jestem w domu. Byłem w szpitalu. Czuję si dobrze, chociaż coś się ze mną dzieje.
- Wiedziałam, że coś się stanie. Mów! Bo zaraz nie wytrzymam - mówiła niemal na jednym tchu, co wyraźnie zdradzało jej zdenerwowanie, a ja nawet nie wiedziałem jak zacząć temat.
- Jungkook wrócił do domu i oddał mi okulary...
- Macał je i oglądał z każdej możliwej strony przez całe zajęcia, jakby miały go teleportować do ciebie. - Zaśmiała się. Na moment mnie zamurowało. Martwił się o mnie? - Ale do rzeczy.
- Eee... Rozmawiałem z nim chwilę, a potem... Naścimniałem, że szedłem do jego pokoju długo przez ból i...
- I? - ponagliła.
- I zaniósł mnie do mojego łóżka jak księżniczkę - mruknąłem. - To było takie dziwne uczucie i nadal bije mi serce i w głowie wirują myśli i cały czas czuję jego zapach i... I... I nie wiem.
- Więc on stał się tym obiektem zainteresowania po tym, jak skończyła się sprawą z Hyunkim?
- To jest mój brat, So... Boję się tego - szepnąłem.
- Słuchaj, Jimin. Wydaje mi się, że czujesz się tak, bo zaczął wykazywać zainteresowanie twoją osobą po wielu latach. Nie jestem psychologiem, ale tak właśnie myślę.
- Nie rozumiesz... Chyba patrzę na niego inaczej, odkąd zaczął chodzić na siłownię - wyznałem pierwszy raz w swoim życiu. Uważałem ten temat za zbyt wstydliwy, żeby powiedzieć o nim nawet swojej przyjaciółce.
- Czyli kiedy to było?
- Półtora roku temu.
- Czyli po Hyunkim, mój drogi. To działa na zasadzie "zakocham się w osobie, którą widzę najczęściej, ale jest poza moim zasięgiem. Wtedy będę bezpieczny" i ty dobrze o tym wiesz, bo omawialiśmy to podczas opracowywania opowiadania. Nic między wami się nie wydarzyło, więc nie panikuj.
- Obserwowałem go ostatnio przez kratkę wentylacyjną, a gdy spadłem z drabiny i straciłem przytomność, on mnie reanimował doskonale wiesz jaką metodą... Poza tym... Nie będę ci mówił co robił, gdy w panice schodziłem że szczebli.
To kolejna rzecz, której nikomu nie powiedziałem. Nawet swojemu psychologowi... Chociaż jemu nie miałem kiedy, bo był na urlopie. Wstydziłem się tego co zrobiłem, ale często miałem przed oczami ten widok. Jego skupione spojrzenie spod wpół przymkniętych powiek i lekko rozchylone usta... Nie mogłem o tym myśleć.
- No to robi się grubo - przyznała po chwili. - Słuchaj, musisz się uspokoić i zastanowić nad tym co robisz, bo ty znasz go lepiej ode mnie. Trudno jest mi sobie wyobrazić taką relację, bo mój brat, to mój brat. Jest mi bardzo bliski. Co innego ty z Jungkookiem. Aj, naprawdę nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć. - Westchnęła. - Obiecaj mi, że niezależnie od tego, co się wydarzy, zostanę poinformowana na samym początku.
Najpierw skinąłem głową, jednak zdałem sobie sprawę z tego, że rozmawiałem przez telefon, więc odkaszlnąłem.
- Oczywiście. Chyba pójdę na kolację.
- Ta przerwa była zbyt długa... No ale dobrze. Smacznego, mój drogi.
- Dziękuję. Do jutra.
Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, rozłączyłem się. Nie pomogła mi, ale ja tego nie oczekiwałem. Chciałem tylko o tym komuś powiedzieć. Soyeon miała rację. Po Hyunkim potrzebowałem zastępstwa, ale... Padło na niewłaściwą osobę. Może mógłbym kogoś znaleźć? Tak po prostu zarejestrowałbym się na jakiejś stronie dla takich ludzi, jak ja i...
A jeśli zostanę wykorzystany dokładnie tak, jak przez Hyunkiego? Mówił, że mnie kocha, a pieczętował to pocałunkami, w których nie czułem żadnego fałszu. Zdawało mi się, że to wszystko było prawdziwe, ale takie nie było.
Położyłem się na plecach i odetchnąłem, wbijając wzrok w sufit. Jeśli miałbym przeanalizować całą tę sytuację, w ciągu niespełna miesiąca otrzymałem od Jungkooka więcej uwagi i czułości, niż w ciągu ostatnich dwunastu lat. Tęskniłem za rozmową z nim, choć pamiętałem tylko strzępki pogadanek o nowej wieczorynce, czy klockach. Tak długo na niego czekałem, że kiedy mur między nami choć częściowo runął, nie spodziewałem się, że to będzie tak wiele.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka, którego używała mama, aby przywołać nas na kolację. Trudno było mi się podnieść w sposób, w jaki podnosi się przy pomocy mięśni brzucha, ale takie uroki ataków Hyunkiego. Miałem szczerą nadzieję, że teraz się ode mnie odczepi. Kiedy postawiłem stopy na podłodze, zauważyłem, że faktycznie panował tutaj niezły burdel.
- Posprzątam później - powiedziałem do siebie. Wiedziałem, że "później" odwlecze się do momentu, aż znów powtórzę swoją kwestię, a w końcowym rezultacie poproszę sprzątaczkę, żeby tu posprzątała, ale lepiej uspokoić swoje sumienie. Skoro Jungkookowi przeszkadzał nieład, trzeba będzie jakoś go ogarnąć.
Będąc już w kuchni, zobaczyłem przyjaciółkę mamy, która opierała się o kuchenny blat. Popijała kawę z filiżanki. Kiedy na mnie spojrzała, wydała się zaskoczona, a przecież wiedziała, że zaraz tu przyjdę, skoro mama mnie przywołała.
- Cześć ciociu Bonghee. - Ukłoniłem się w jej stronę z szacunkiem, po czym spojrzałem na mamę. - Nie wiedziałem, że masz gościa.
- Nie chciałam cię budzić. - Uśmiechnęła się nerwowo. - Dziś na kolację zrobiłam twoje ulubione gofry ze śmietaną i owocami leśnymi. - Wskazała na talerz. Zdziwiłem się tym widokiem.
Nie dość, że była ubrana bardziej odświętnie, niż zwykle, to jeszcze przygotowała na kolację coś, o co mogłem prosić tylko na deser. Usiadłem więc do stołu, aby zabrać się za jedzenie.
- Jakie to jest dobre - wybełkotałem z pełną buzią. Kochałem przygotowane przez mamę gofry. Zawsze były idealnie słodkie, a dodatki aromatyczne. Zachwycanie się przepysznym daniem byłoby o niebo lepsze, gdybym nie czuł na sobie dwóch niemal nachalnych spojrzeń. Nie rozumiałem całego tego napięcia... I po co do tego wszystkiego ciocia Bonghee?
- Cieszę się - powiedziała, po czym usiadła po drugiej stronie stołu sztywno, zaplatając palce w koszyczek przed sobą.
Nie mogłem znieść panującej tutaj atmosfery, dlatego przełknąłem pogryzioną porcję i odsunąłem od siebie talerzyk, by oprzeć się łokciami o stół. Zwykle mama krzyczała, gdy przyjmowałem taką postawę, ale nie tym razem. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy otrzymałem smutny uśmiech.
- Stało się coś, mamo? - zapytałem w końcu. Nie mogłem wytrzymać jej smutnych oczu. To spojrzenie sprawiało mi niemal fizyczny ból. Kobieta naprzeciw mnie rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, a nawet wydała z siebie pojedynczą samogłoskę, lecz wyglądała tak, jakby nie mogła z siebie nic więcej wydusić. - Mamo?
- Jiminie, mama próbuje powiedzieć ci coś niesamowicie trudnego - powiedziała ciocia Bonghee. - Nie panikuj, dobrze?
Przeniosłem spojrzenie na mamę, której oczy aż błyszczały od łez. Nie mogłem tego znieść, ale zacisnąłem zęby i czekałem, aż się zbierze. Nie wiedziałem, czy na moje szczęście, czy też nie, nie trwało to długo.
- Jiminie, synku... Jesteś już prawie dorosły - mówiła drżącym głosem. - To jest dla mnie tak samo trudne, jak i dla ciebie, ale... Park Jimin... Twój zmarły w wypadku samochodowym ojciec... Nie... Jest... Twoim ojcem. - Musiała zrobić sobie chwilę na oddech, aby nie wybuchnąć płaczem. Nie chciałem jej przerywać, bo wiedziałem, że jeśli to zrobię, nie dowiem się co miała mi do powiedzenia. Moje serce dobijało się do żeber, jakby zaraz miało je rozbić na kawałeczki. Wyciągnąłem ręce w jej stronę, a ona od razu je pochwyciła. - A ja nie jestem... Twoją... Biologiczną... - Wzięła głęboki wdech i spojrzała w sufit. Zacisnąłem mocno dłonie, które drżały jak oszalałe. - Matką - szepnęła.
Zamrugałem kilkakrotnie, pomimo tego, że gdzieś z tyłu głowy już dawno temu dopowiedziałem sobie zakończenie tej wypowiedzi. Zesztywniałem. Chciałem coś powiedzieć, ale miałem wrażenie, że nigdy nie rozwinąłem tej umiejętności.
- A Jungkook? - zapytałem, co było naprawdę absurdalne. Dlaczego bardziej przejmowałem się swoim bratem, skoro ta sprawa dotyczyła mnie? Zresztą mama też wyglądała tak, jakby nie wierzyła w to, co właśnie powiedziałem.
- On nie... - Pokręciła głową, przez co spływające powoli łzy w końcu znalazły swoje ujście na brodzie. - Proszę, nie każ mi o tym mówić - wydusiła z siebie przez płacz.
Momentalnie podniosłem się z krzesła i obszedłem stół, żeby móc ją przytulić. Wydawała się w tej chwili taka krucha i delikatna... W żadnym stopniu nie przypominała tej silnej kobiety, którą widywałem każdego dnia.
- Niezależnie od tego, czy jesteś moją biologiczną mamą, czy też nie, zawsze będę cię kochał, wiesz? - wyszeptałem, ocierając policzki z łez.
Niestety okulary bardzo przeszkadzały mi w ocieraniu mokrych oczu. Kiedy otrzymałem skinienie głową, odsunąłem się z lekkim uśmiechem i usiadłem z powrotem na swoje miejsce, żeby zjeść do końca słodką kolację. Gofry niestety nie były takie słodkie, jak na początku, a radość, jaką mi przynosiły, była taka odległa. Gorycz czaiła się gdzieś pod grdyką, ale mimo to uśmiechałem się do mamy, która wyglądała na weselszą. Pozbyła się swojego sekretu, więc mnie to nie dziwi.
Byłem adoptowanym synem, a mimo to Jungkook był gorzej traktowany. Jakiś głos w głowie mówił mi, żebym przestał się nim przejmować, ale nie mogłem. Soyeon jasno mi powiedziała, że znalazłem sobie zastępstwo poza moim zasięgiem, ale wiedząc, że on nie był moim bratem, w głowie szalała burza setek milionów rozwiązań wielu sytuacji. Nie na tym powinienem się skupiać, ale ja zacząłem żyć swoimi wyobrażeniami.
•••
Moje wizje nabrały na sile, gdy Jungkook wrócił do domu. Wyglądał tak, jakby się upił lub naćpał. Nie mogłem wyrzucić z myśli scenek, które zacząłem kreślić w swoim zeszycie zaraz po kolacji. Drżałem rozemocjonowany za każdym razem, kiedy go dotykałem. Emocje, które pozostawiły po sobie zapisane fragmenty historii, zupełnie odebrały mi możliwość racjonalnego myślenia. Powinienem się przejmować tym, że przez całe swoje życie egzystowałem z myślą, że jestem synem swojej matki, kiedy tak naprawdę byłem nim tylko o wyłącznie na papierku, a mimo to uciekałem w świat marzeń, które nasiliły się w czasie spędzonym pod prysznicem w objęciach Jungkooka.
Tulił mnie mocno do siebie i chyba płakał. Pierwszy raz mogłem naprawdę poczuć strukturę jego mięśni dłużej, niż chwilę. Zbyt zafascynowany jego ciałem nie byłem w stanie go pocieszyć, więc nie pozostało mi nic poza trwaniem w ciszy. Nie chciałem też pytać o to, co wpłynęło na jego stan, bo najprawdopodobniej nie dowiedziałbym się, a wolałbym nie ryzykować, kiedy ten był w takim nastroju.
Po rozebraniu się i opatrzeniu skaleczonych, być może przez bójkę, knykci wprost zaprosiłem go do jego łóżka. Próbowałem wyglądać na spokojnego, chociaż moje serce wybijało szalony rytm, za którym nie nadążałem. Zamierzałem szybko opuścić pokój Jungkooka i nieważne było to, że ten położył się w mokrej bieliźnie. Oczywiście nie podglądałem niczego! Bałem się do tego przyznać przed sobą, ale nie potrafiłem prześliznąć wzroku poniżej linię jego pasa.
Już miałem wychodzić, kiedy ten poprosił mnie, żebym został. Nie mogłem zostawić go, kiedy wyglądał tak żałośnie, że aż bolało mnie serce, dlatego usiadłem w równie mokrej bieliźnie na krańcu jego łóżka i patrzyłem na niego. Miał zamknięte oczy więc nie miałem czym się przejmować. Teraz mogłem śledzić jego rysy twarzy z tak niewielkiej odległości, że gdy dostrzegałem każdy kolejny szczegół, który wcześniej umykał mojej uwadze, czułem się tak, jakbym odkrył kolejną Amerykę. W końcu nie mogłem się powstrzymać i przejechałem opuszkami palców po jego policzku.
Był taki miękki i delikatny, że momentalnie zapragnąłem wcielić się w swoją postać z marzeń i zbadać każdy kolejny element jego ciała, ale to nieopowiadanie. Nie miałem władzy nad bohaterami, a to jak zareaguje Jungkook zależało tylko i wyłącznie od niego.
Kiedy stwierdziłem, że oddychał o wiele spokojniej, przeciągnąłem się i odetchnąłem poniekąd z ulgą. W zasadzie powinienem iść spać, ale coś nie dawało mi spokoju, dlatego najciszej, jak potrafiłem, przemknąłem się do łazienki chłopaka. Musiałem zobaczyć jego ubrania, a potem zabrać swoje do siebie. Jeśli Jungkook zacznie się zachowywać tak, jak zwykle, znajdę je mokre przed drzwiami, czego wolałbym uniknąć.
Po podniesieniu tak właściwie swojej piżamy, kucnąłem przy ubraniach chłopaka i poprawiłem okulary. Jedną ręką uniosłem leżące ubrania dosłownie zwinięte w kulkę. Jungkook nie był niechlujem, więc tak wymiętoszona odzież była jasnym dowodem na to, że było z nim coś nie tak. Poza tym, że materiał był niesamowicie mocno wygnieciony, można było na nim dostrzec brud ziemi. Szczególnie na kolanach jego spodni. Za to rękawy kurtki zdawały się być poplamione czymś, co już zdążyło zesztywnieć. Kiedy to powąchałem, z niesmakiem stwierdziłem, że to była krew, czyli Jungkook faktycznie się bił. Chciałem schować te ubrania do kosza na pranie, ale zauważyłem, że przy upadku go połamał.
- Pięknie - westchnąłem, układając ubrania na tym, co zostało z plastikowego pojemnika i wyszedłem z łazienki, gasząc za sobą światło.
Przemknąłem się szybko do swojego pokoju i mokre ubrania rozwiesiłem w swojej łazience, uprzednio je wykręcając. Nie miałem pojęcia, czy w ogóle uda mi się zasnąć. Czułem, że gdy tylko się położę, znów zacznę tonąć w tym samym szambie, co przed przyjściem Jungkooka. Do tego wszystkiego nie byłem ani trochę zmęczony. Nie byłem pewien skąd wzięła się ta siła, ale miałem ochotę zacząć sprzątać swój pokój. Tylko musiałem przebrać mokrą bieliznę.
Gdy i to zrobiłem, stanąłem na środku swojego pokoju i się rozejrzałem. Naprawdę zrobiłem taki bałagan? Nawet nie wiedziałem kiedy tyle się tego nagromadziło.
Już miałem schylić się po pierwszą rzecz, gdy usłyszałem ciche szarpanie krat dochodzące z pokoju obok. Biedny Teether nie został wypuszczony, więc teraz upominał się o swoje. Przejęty losem królika znów przemknąłem do pokoju Jungkooka. Światło nadal było zapalone, więc tylko na palcach podszedłem do klatki i ją otworzyłem, a jak dotąd spokojne zwierze wystrzeliło jak z procy i schowało się pod łóżkiem. Powodziłem wzrokiem za białą kulką i chcąc, nie chcąc zatrzymałem swój wzrok na Jungkooku, który wyglądał, jakby coś zaczęło mu się śnić.
Roztarłem opuszki palców kciukami, bo nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Ktoś w mojej głowie przypadkiem otworzył pudło marzeń, które tak trudno było mi zamknąć, przez co na nowo zacząłem przypominać sobie wyimaginowane sytuacje. nie mające prawa się wydarzyć. Wprawdzie wszystko opierało się na intymnym kontakcie, ale czasem zdarzały się urocze sceny ze spacerów po mieście, czy zwyczajnych kolacji w restauracjach, które zawsze kończyły się w tym łóżku.
Mimowolnie przysiadłem się tuż obok otulonego śliską pościelą Jungkooka i ostrożnie wyciągnąłem w jego stronę dłoń, lecz na moment ją zatrzymałem, bo czerwonowłosy poruszył się. Kosmyki grzywki przykleiły mu się do czoła, więc uznałem to za wystarczający argument, pozwalający mi na dotknięcie go. Zalążkami paznokci odkleiłem włoski z chłodnej skóry i zaczesałem je palcami do tyłu. Kiedy spał, wydawał się taki niewinny, że nigdy bym go nie posądził o ciągłe kłótnie z mamą. Wyglądał na grzecznego syna, który uczy się, by zdobyć aprobatę swojej rodziny skutkującą przyjemną niespodzianką. Chciałbym być taki jak on. Mądry, inteligentny, tak dobrze zbudowany, a przede wszystkim piękny. Tak, piękny to idealne określenie. Niezbyt gęste brwi zabawnie kontrastowały z przydługawymi rzęsami. Odrobinę bulwiasty nos nadawał mu charakteru, a kształtne drobne usta, które w tej chwili były rozchylone błyszczały od śliny, jakby niedawno je nawilżył dodawały mu uroku.
Nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, że właśnie się nad nim nachylałem. Już miałem się odsunąć, kiedy chłopak westchnął cicho, wydając z siebie gardłowy pomruk, który był tak niski, że niemal poczułem jego wibrację. Przełknąłem ślinę i poprawiłem okulary.
Spał, więc nie powinien być świadom tego, że go dotykałem, prawda?
Nie powinien, ale mógł się obudzić. Zresztą, kogo to obchodzi. Najwyżej będę się tłumaczył, bo miałem wręcz wrażenie, że coś mnie popychało w jego stronę. Zupełnie tak, jakby ktoś położył dłoń na mojej potylicy i zaczął mnie do niego dociskać, ale nie opierałem się zbyt długo. Po prostu zostawiłem króciutki pocałunek na jego ustach, a on w ogóle nie zareagował.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Można by rzec, że byłem usatysfakcjonowany i chciałem wstać z łóżka, ale pokusa powtórzenia poprzedniego manewru była naprawdę ogromna, dlatego tym razem spróbowałem naprawdę go pocałować, żeby móc nacieszyć się jego ustami i tu spotkało mnie największe w moim życiu zaskoczenie, bo Jungkook oddał pieszczotę. Rozchyliłem powieki, żeby na niego spojrzeć, ale nie odsunąłem się. Nadal spał, mimo że oddawał każdy kolejny pocałunek.
Czułem niesamowity gorąc, który rozszedł się wzdłuż całego mojego kręgosłupa. Nie przerywając tej wspaniałej czynności, przysunąłem się do chłopaka, ale nie wiedziałem, że to był błąd, bo i on się poruszył tak, żeby unieść się na łokciu, zaś drogą rękę położyć na moim policzku. Byłem jak sparaliżowany, a on nadal delikatnie mnie całował, wyraźnie nie przejmując się tym, że się nie ruszałem.
Jeśli Jungkook byłby świadom tego, co robił, na pewno nie domagałby się tego rodzaju bliskości... Położyłem ostrożnie dłonie na jego klatce piersiowej, dzięki czemu otworzył oczy. Strach ścisnął mi gardło, bo byłem wręcz pewien, że zaraz mnie odepchnie, ale jego wzrok nie wyrażał żadnej emocji. Ot puste spojrzenie, które zaraz zniknęło za ciężkimi powiekami. Dało mi to do zrozumienia, że Jungkook teraz lunatykował i zupełnie nie miał pojęcia o tym, co właśnie robił.
"Zespół Morfeusza" - usłyszałem w głowie głos Soyeon. W związku z tym zaburzeniem snu wiedziałem jedno. Niczego nieświadomy Jungkook mógł dopuścić się wszystkiego na tle seksualnym, a rano obudzi się bez świadomości swojego czynu.
Uległem.
Uległem zalany lawiną myśli i spełniających się fantazji, które zaczęły bezproblemowo zasypywać coraz to cichszy głos rozsądku. Wkrótce nie myślałem już o niczym, co mogłoby powstrzymać mnie przed tym, do czego wyraźnie dążył Jungkook. Jego ręce osunęły się na moje biodra, gdzie zostały na dłużej.
Całowałem jego usta z taką zażartością, jaka nigdy mną nie zawładnęła. Błądziłem dłońmi po odsłoniętym torsie, nie bardzo wiedząc gdzie je zatrzymać. Wszystko to było takie piękne, że nie mogłem się nacieszyć nawet niewielkimi, sterczącymi sutkami. Czułem, jak raz po raz przeszywały mnie dreszcze mające swój początek w lędźwiach. Podniecenie z każdą chwilą coraz bardziej dawało się we znaki.
Miałem wrażenie, że zaraz eksploduję z nadmiaru towarzyszących mi emocji. Słyszałem, jak dyszał, między kolejnymi pocałunkami, ale to nie wszystko, ponieważ stęknięcie, jakie z siebie wydał, gdy przejechałem ręką po jego gorącym podbrzuszu, nie mogłem wytrzymać. Po prostu odsunąłem się od niego, oddychając ciężej, niż zwykle. Patrzył na mnie zaszklonymi oczami, wzrokiem pozbawionym wyrazu. To było jak ukłucie niewielkiej szpileczki prosto w serce. Głos rozsądku dosłownie na moment wypłynął na powierzchnię marzeń, krzycząc, że to mój brat, ale... On tak naprawdę nim nie był. Myślę, że to było ostatnim gwoździem do trumny, w której zamierzałem zamknąć poczucie braterstwa i zakopać nieważne gdzie, byle głęboko.
Wtedy jego dłonie odnalazły te moje i wszystko zaczęło się na nowo. Jego usta znów spotkały te moje, a moje dłonie odnalazły drogę do tego, co już im było znane, jednak uparły się, żeby na nowo zbadać każdy centymetr kwadratowy torsu chłopaka. Jungkook zachowywał się tak, jakby zostały obalone wszelkie mury obronne, chociaż śmiem twierdzić, że przeciwko niemu nawet Mur Chiński nie mógłby wystąpić.
Znów zaczął mnie dotykać, lecz tym razem nie było to coś delikatnego. Czułem żądanie w jego gestach, a ja nie guzdrałem się w spełnianiu jego zachcianek. Szalałem przez nadmiar doznań. Pokochałem jego usta całym sercem, dlatego smakowałem je zachłannie w zawrotnym tempie.
Nagle świat zawirował. Straciłem wszelkiego rodzaju orientację w terenie, jednak zdołałem ją odzyskać, gdy zobaczyłem nad sobą Jungkooka o ślepym spojrzeniu. Skanował mnie wzrokiem przez parę dłużących się w nieskończoność momentów. Czułem się przed nim taki obnażony, ale bałem się poruszyć. Próbowałem się uspokoić, ale cała moja praca poszła na marne, gdy wsunął kolano między moje uda odrobinę za daleko, ponieważ te z pozoru niewinne zetknięcie się z moim członkiem wydusiło ze mnie niepowstrzymane stęknięcie. Poprawiłem okulary drżącą dłonią, by móc lepiej zobaczyć to, co działo się z młodszym. Wyglądał na oszołomionego.
W końcu zaczął wyznaczać pocałunkami szlak w dół torsu do samej linii bokserek i tam się zatrzymał. Nie wiedziałem co zaraz zrobi. Mogłem tylko zaciskać pięści na pościeli i podnosić co chwila głowę, aby kontrolować to, co robił. W końcu rzucił mi krótkie spojrzenie, jakby chciał się upewnić.
Nie znałem powodu tego zachowania, lecz poznałem go, gdy pocałował przez bokserki mojego członka, a później bezpruderyjnie rozerwał je na mnie, byleby mieć dostęp do tego, co chciał. Jego dłonie zawędrowały do maksymalnie podnieconego członka.
Dopiero w tamtej chwili tak naprawdę dotarły do mnie zarówno moje, jak i jego zamiary. Teraz nie było już odwrotu... Od tego momentu choćbym chciał, już nigdy nie spojrzę na niego, jak na brata, bo nie byłem w stanie się przeciwstawić jego sennej woli.
Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba? Chociaż nie sądziłem, że ktoś z nieba miał w tym wszystkim jakiś swój udział. Śmiem twierdzić, że to było wredne fatum, które tylko chciało dołożyć mi problemów, bo chyba miałem ich za mało w swoim życiu. W końcu pierwszy raz z osobą, którą całe życie uważałem za brata, nie może darem niebios.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top