Rozdział 6

|3055 słów|

Siedziałem w klubie pisarskim nad swoim zeszytem i trzymałem przed sobą okulary Jimina. Grube czarne oprawki były mocniejsze, niż przypuszczałem. Zawiasy, na których trzymały się zauszniki, niebywale mocno zespalały je z frontem, jakby były tytanowe. Istniało prawdopodobieństwo, że Nayeon miała udział w powstaniu tych okularów, ponieważ Jimin miał grać w koszykówkę, a z powodu swojej wady wzroku nie mógł ich zdejmować na boisku.

- E, Truskawka - zawołała Yoona. - Długo będziesz się gapił na te okulary?

- Tyle ile trzeba będzie - mruknąłem, odwracając w rękach przedmiot.

- I pomyśleć, że siedzę obok kogoś, kto się zarzeka, że nienawidzi swojego brata. - Prychnęła, powracając do skrobania czegoś w swoim zeszycie.

Momentalnie schowałem okulary z powrotem do kieszeni i chwyciłem za swój długopis, by zacząć stukać jego końcówką w kartkę. Co teraz działo się z Jiminem? Pojechał do szpitala? Wrócił do domu? Co stanie się z Siatkareczkami?

- Już chyba wolałam, jak wpatrywałeś się w te okulary, choćby miały powiedzieć ci jakąś prawdę - odezwała się Yeowoo. - Wiem, że ciężko jest patrzeć na krzywdę kogoś bliskiego, ale oni wszyscy zapłacą za to, co robili twojemu bratu oraz innym osobom jego pokroju.

- Wiesz, że to moja wina? - rzuciłem zupełnie bez powodu i nie na temat, choć nigdy wcześniej tak nie pomyślałem.

- Jaka znowu twoja wina?

- Stałem tam spokojnie i próbowałem dyplomatycznie wywiązać Jimina z ich sideł. Nie wyszło mi, a gdy trzeba było zaatakować, zostałem przyskrzyniony. Mogłem od razu rzucić się na tego człowieka, a nie zachowywać się jak pan i władca tej szkoły.

- Rozważanie tego, co mogło się wydarzyć, a co nie, zupełnie nie ma sensu, Jungkook i ty dobrze o tym wiesz - wtrąciła Soyeon. - Musisz ochłonąć, więc pisz do cholery coś w tym zeszycie, bo zaraz sama będę nad tobą siedziała jak Jimin.

- Soyeon ma rację - dorzuciła się Yoona. - Najzwyczajniej w świecie wyrzuć to z siebie na papier i będziesz miał spokój. To dobry sposób na wszystkie troski.

- Ta - mruknąłem, garbiąc się nad stolikiem. Wolną od długopisu rękę ułożyłem na kieszeni spodni, w której spoczywały okulary. - Choćby miało mnie poskręcać, przyrzekam, że już nigdy nie będę traktował Jimina jak powietrze.

- Mocne postanowienie poprawy widzę. - Prychnęła dziewczyna bawiąca się jak zwykle swoimi długimi, czarnymi warkoczami. - Spójrz, jak wiele Jimin musiał przeżyć, żebyś mógł się nad nim w końcu zlitować. - Kiedy wyprostowałem się jak struna, by coś powiedzieć, pochyliła głowę do przodu, unosząc przed sobą dłoń, dając mi znać, że mam się uciszyć. - Tylko nie pokazuj mu, że się litujesz, bo poczuje się źle. Taka rada od starszej koleżanki.

Chciałbym móc jakkolwiek odpowiedzieć, ale za nic nie mogłem. Tym razem przerwało mi pukanie do drzwi. Spodziewałem się nauczyciela biologii, ale nie jego zobaczyłem u progu drzwi, gdy te się uchyliły. Moim oczom ukazał się Aidan w półukłonie. Jedną dłoń miał zajętą przez tosta, zaś druga spoczywała na klamce.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale na polecenie pielęgniarki przyszedłem przekazać informacje dotyczące twojego brata. Chce cię widzieć - przemówił w języku koreańskim, choć można było usłyszeć delikatny, niezbyt inwazyjny akcent amerykański. Patrzył mi prosto w oczy.

Nie miałem pojęcia, dlaczego zacisnąłem szczęki, ale wstałem od stołu w akompaniamencie zgrzytu krzesła i wyszedłem z pomieszczenia, starannie unikając kontaktu fizycznego z tym chłopakiem, który zastawiał przejście. Nie czekałem na niego, tylko od razu skierowałem się do sali pielęgniarki szkolnej.

Zdziwiłem się, gdy Aidan zrównał mi krokiem, gdyż szedłem bardzo szybko, a on wyglądał tak, jakby spacerował z sokiem pomarańczowym w kartoniku.

- Na co się gapisz? - warknąłem, gdy zauważyłem, że zbyt długo się na mnie patrzył.

- Mam dla ciebie karteczkę - powiedział beztrosko, wyciągając z kieszonki w koszuli zielony kawałek papieru.

Zmierzyłem go ostro wzrokiem, jednak wyrwałem go z jego ręki i przeczytałem uważnie wiadomość.

„Dziś o 20 przy najbliższym porcie. Ji Hyunki."

To kapitan drużyny siatkarskiej. Momentalnie zgniotłem kawałek papieru i wsunąłem dłoń do kieszeni, próbując opanować swoją złość. Chce się policzyć ze mną osobiście? To oczywiste. Może nie chciał jeszcze bardziej zajść za skórę rozjuszonemu biologowi i dyrektorowi? Kto wie, czy nie miał z nimi już wcześniej na pieńku? Znaczy to przecież oczywiste. W końcu pan Seo wspominał coś o upomnieniach dla rodziców.

- Będziesz? - zapytał Aidan, pochylając się nade mną.

Właśnie wtedy zadałem sobie sprawę, że przystanąłem. Zacisnąłem dłonie w pięści i ruszyłem przed siebie. Bałem się spojrzeć w cokolwiek, co mogło pokazać mi swoje lustrzane odbicie. Nie chciałem ponownie zobaczyć tej części mnie, której nigdy nie znałem.

- Będę.

Później już nie widziałem Aidana. Zniknął bezszelestnie, zostawiając mnie samego. Ucieszyłem się poniekąd, ponieważ dzięki temu mogłem przystanąć przed drzwiami pielęgniarki i uspokoić się nieco. Wyciągnąłem z kieszeni okulary Jimina, a drugą ręką zapukałem cicho, żeby po chwili wejść do środka.

Oślepiła mnie biel lamp neonowych powieszonych pod sufitem.

- Dzień dobry - mruknąłem, jednocześnie próbując osłonić swoje oczy przed blaskiem światła.

- Dzień dobry, młody człowieku. Co cię tu sprowadza? - dopytała uprzejmie pielęgniarka.

- Podobno Jimin chciał się ze mną widzieć, więc przyszedłem. Gdzie mogę go znaleźć?

- Ale Jimin został zabrany przez mamę do domu. Kto przekazał ci takie informacje, hm? - Odchyliła się na obrotowym fotelu i chyba nawet przyglądała się uważnie. Nie byłem pewien, bo to cholerne światło skutecznie mnie rozpraszało.

- Aidan Jones z drugiej klasy - odpowiedziałem zaskoczony. - Był tutaj w ogóle?

- Nie znam nikogo takiego. - Pokręciła delikatnie głową, wzruszając ramionami. - Może padłeś ofiarą jakiegoś żartu.

- Najwyraźniej - mruknąłem, wsunąwszy dłoń w głąb kieszeni, aby odszukać zapisaną karteczkę.

Gdy ją rozwinąłem, zauważyłem, że była pusta, co wywarło na mnie ogromne wrażenie. Zwątpiłem w to, czy Aidan naprawdę był w pokoju klubowym. Uroiłem to sobie? A może właśnie śniłem?

- To pewnie atrament sympatyczny. Jeśli na tym dostałeś informację, to oznacza, że padłeś ofiarą nieprzyjemnego żartu, mój drogi - wyjaśniła kobieta. - Zresztą jak podgrzejesz nieco tę karteczkę, napis powinien ponownie się pojawić.

- Dziękuję za pomoc. - Ukłoniłem się i mechanicznie opuściłem salę.

Wytłumaczenie pielęgniarki było naprawdę sensowne, ale nie zamierzałem tego sprawdzać. To był podstęp. Wywabiono mnie z pokoju klubowego, żeby tylko przekazać informację. Kapitan Siatkareczek powinien za to zapłacić. Nienawidzę, gdy ktoś mną manipuluje, a w szczególności, kiedy zamieszany jest w to mój brat.

***

Gdy wróciłem do domu, było kilka minut po dziewiętnastej. Mimo odczuwanej dotąd złości na siebie, musiałem pójść na siłownię, żeby odbębnić trening, który wyjątkowo mnie nie interesował tego dnia. Zwyczajnie błądziłem myślami gdzieś indziej.

Co Hyunki miał na myśli przez najbliższy port? Chodziło o ten bliżej szkoły? Właściwie nie mogło być inaczej. Następny znajduje się gdzieś daleko stąd, bo pobliskie plaże są zbyt płytkie, żeby móc zacumować jacht, czy chociaż zwykły kuter rybacki.

Tym razem nie musiałem się kąpać. Przyjechałem razem z szoferem, po którego zadzwoniłem, więc musiałem jedynie zmienić ubrania na coś, gdzie nie będzie widać krwi po ewentualnej bójce. Dlatego też nie czekając zbyt długo, opróżniłem kieszenie mundurku na biurko i rozbierając się, wszedłem do garderoby, skąd wydobyłem czarne spodnie dresowe biedne w jakiekolwiek nadruki oraz tego samego koloru koszulkę z chińskim napisem. Na szczęście nie uczyłem się tego języka, więc nie znałem znaczenia tych słów. Mimo wszystko zawsze, gdy ją zakładałem, miałem szczerą nadzieję, że to nie było nic obraźliwego. Tym razem jednak miałem to gdzieś. Opuszczając niewielkie pomieszczenie, zerwałem z wieszaka śliską wiatrówkę w barwie popiołu. Pomyślałem, że w razie potrzeby pozbędę się jej.

Zamierzałem opuścić swój dom tak szybko, jak się w nim zjawiłem, lecz zatrzymała mnie myśl o okularach leżących na biurku. Chwilę stałem w miejscu, bacznie je obserwując. Założę się, że jeśli mogłyby mówić, właśnie krzyczałyby do mnie o tym, że mam oddać je właścicielowi, który najprawdopodobniej bez nich słabo widział.

Chwyciłem je więc z zamiarem odwiedzenia pokoju chłopaka, lecz kiedy tylko chciałem chwycić klamkę, ta odsunęła się do przodu, a przede mną stanął Jimin.

- Jungkook? - zapytał cicho, mrużąc oczy.

- Powinieneś leżeć w łóżku, idioto - mruknąłem.

- Myślałem, że Teether znowu szaleje w klatce, więc postanowiłem go uspokoić. Trudno chodzi się bez okularów - przyznał ze zdumiewającą niewinnością. Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek uderzyła we mnie tak, jak właśnie w tej chwili.

Stał wsparty o framugę. Możliwe, że coś go bolało. Znów poczułem złość związaną z poranną bezsilnością, która ogarnęła mnie, gdy patrzyłem na klęczącego Jimina. Z westchnięciem rozchyliłem zauszniki jego okularów i wsunąłem mu je ostrożnie na nos.

- Lepiej? - dopytałem, zginając nieco kolana, by móc się z nim zrównać.

- Zdecydowanie. - Uśmiechnął się. - Przepraszam za kłopot. Kiedy tylko dojdę do siebie, możemy powrócić do codziennych ćwiczeń pisarskich, żebyś mógł zadebiutować w naszej gazetce, a wtedy...

- Oj zamknij się. - Przerwałem mu lekki zirytowany jego postawą. - Kiedy patrzę na ciebie, widzę obraz pełen bólu, więc spieprzaj do łóżka i nie udawaj, że nic ci nie jest.

- Ale... - Próbował coś powiedzieć.

- No już - pogoniłem go ruchem ręki.

- Nawet nie wiesz, jak długo tu szedłem - burknął w końcu, odwracając wzrok.

Wyprostowałem się, by popatrzeć na niego z góry. Nie wiedziałem, czy mówił prawdę, czy próbował poruszyć moje sumienie, ale śmiem twierdzić, że w obu przypadkach odniósł zwycięstwo. Ponownie westchnąłem i podszedłem do niego. Ostrożnie przełożyłem jego rękę przez swój kark, następnie ułożyłem dłoń na plecach starszego, drugą zaś wsunąłem pod kolana i uniosłem go.

- Teraz podróż nie zajmie ci zbyt wiele czasu - mruknąłem, stawiając szybko kolejne kroki. Czułem, jak mocno się we mnie wtulił. Sądziłem, że jako osoba wyraźnie osłabiona, będzie miał o wiele mniej siły.

Już po chwili otworzyłem nogą drzwi prowadzące do jego pokoju.

Zdziwiłem się, gdy ujrzałem wnętrze pomieszczenia. Wyglądało, jak wypisz wymaluj mój pokój. Różnica polegała jedynie na tym, że panował tu niezły harmider i meble zostały ułożone jakby w lustrzanym odbiciu.

Ostrożnie stawiając nogi, podszedłem do łóżka Jimina i go na nim położyłem. Uważanie na to, żeby nie nadepnąć jakiejś, być może, cennej dla starszego rzeczy było cholernie denerwujące.

- Mógłbyś tu kiedyś posprzątać - skomentowałem, lecz nie otrzymałem odpowiedzi, ponieważ sam Jimin skulił się na materacu, chowając przy tym swoje spojrzenie między kolana. - Okej, wrócę do domu późnym wieczorem i sprawdzę co u ciebie.

- Gdzie idziesz? - zapytał, gdy już miałem wychodzić.

- Gdzieś, gdzie nie ma ciebie - odparłem bezmyślnie, nawet na niego nie spoglądając, przez co zdawało mi się, że przesadziłem.

Postanowiłem się nad tym jakoś specjalnie nie rozdrabiać. Zwyczajnie opuściłem pokój, zapinając przy tym swoją kurtkę. Czas policzyć się z kimś, kto solidnie zachwiał moim małym światem.

***

Wędrowałem alejami portu pomiędzy różnej wielkości jachtami przywiązanymi linami cumowniczymi do pomostu. Przyszedłem tutaj pieszo, więc byłem spóźniony dobre pięć minut, a z pozoru łatwe szukanie było czymś okropnym, ponieważ musiałem sprawdzić dokładnie każdą aleję, gdyż kapitan Siatkareczek mógł łatwo schować się w cieniu statków.

Gdyby nie fakt, że byłem tu w celu wyjaśnienia ważnych dla mnie kwestii, przystanąłbym, żeby tylko popatrzeć na majaczące w oddali szkliste wieżowce, odbijające blask miasta.

- Proszę, proszę - usłyszałem znajomy głos ze swojej prawej strony. Odwróciwszy głowę, spostrzegłem chłopaka nadal ubranego w mundurek. - Więc przyszedłeś. Wiele kosztowało mnie twoje kablowanie u dyrektora, wiesz?

- Dlatego tyle godzin po lekcjach nadal chodzisz w mundurku? - Prychnąłem. Tym razem odwróciłem się do niego, założywszy ręce na piersi.

- Wyobraź sobie, że spędziłem popołudnie na komendzie policji, dzięki czemu wykopali mnie z drużyny - warknął, kopiąc niewielki kamyczek gdzieś w bok. - Gdyby mnie nie popchnął, skończyłoby się tylko na słowach i wszyscy żylibyśmy długo, a tylko część szczęśliwie.

- Czekaj, bo chyba czegoś nie rozumiem. Ty się chwalisz, czy żalisz?

- Słuchaj no, przygłupie. Po pierwsze jestem starszy, więc powinieneś używać stosownych słów. Po drugie chciałem ci tylko wyjawić prawdę, której tak bardzo się obawiał. To on zaczął. Chciałem ci tylko powiedzieć w neutralnym miejscu, że twoje szkolne życie, które ma dopiero swój początek, właśnie się kończy, szczeniaku. - Wymierzył we mnie palcem. Mało brakowało, a by się popluł, jak to mieli w zwyczaju robić aktorzy, grający czarne charaktery w szkolnych komedyjkach romantycznych.

Prawie się roześmiałem. On chyba nie wiedział, że mając u boku Soyeon, czyli tak właściwie przyszłą przewodniczącą szkoły, będzie trzymała w garści wszystkich, którzy śmią kiwnąć palcem na słabszych. Taka jej polityka, a ja zawsze mogę poudawać tego słabszego.

W tym momencie niemal usłyszałem w głowie głos przewodniczącej klubu, mówiący o tym, że moja pewność siebie mnie zgubi. Aż przeszył mnie dreszcz.

- Ciekawe jaką prawdę. - Zaśmiałem się. Byłem wręcz pewien tego, że Jimin nie miał przede mną już żadnej tajemnicy. On nie należał do najbystrzejszych osób, toteż mogłem żyć w przekonaniu, że wiedzie prawie spokojne życie autora artykułów w gazetce szkolnej.

- Taką, że jest pedałem i to w najgorszym wydaniu.

Ponownie prychnąłem.

- W to akurat nie uwierzę. Mów sobie co chcesz o moim bracie. Znam go bardzo dobrze i coś takiego na pewno by mi nie umknęło.

Wtedy zdarzyło się coś, czego nie przewidziałem. Hyunki wyciągnął z kieszeni telefon i w okamgnieniu odnalazł to, czego szukał, ponieważ już po chwili wystawił przed siebie jasny ekran, przedstawiający... Nagie zdjęcie Jimina.

Momentalnie odwróciłem wzrok. Nie chciałem na to patrzeć.

- Teraz mi wierzysz? - zapytał, gdy zablokował telefon i schował go z powrotem do kieszeni. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć. W jednej chwili byłem pewien swojego zdania, a w drugiej już niczego nie wiedziałem. Miałem pustkę w głowie. - Powiem ci coś więcej. To ja dostałem te zdjęcia, chociaż sądziłem, że to tylko zabawa. Byłem przekonany, że on sobie ze mnie żarty stroił w tamtym roku, ale nie. Przystawiał się do mnie, gdy nikt nie patrzył.

- A ty pewnie biernie mu na to pozwalałeś, zamiast uciąć to wszystko - powiedziałem, siląc się na spokój. Sposób, w jaki opowiadał przypominał mi wylew swoich żalów, co naprawdę mnie zdenerwowało, bo nie byłem jego przydupasem, który z chęcią posłucha jego zwierzeń.

- Pozwalałem, bo uznałem to za niezły ubaw. - Zacisnąłem mocno pięści, ponownie uniósłszy na niego wzrok. - Później zrobiło się gorąco, bo zaczął mi wysyłać swoje zdjęcia, gdy tylko poprosiłem. To nie były byle jakie zdjęcia, bo nagie. Cóż, dostałem, czego chciałem, a później śmiałem się z kumplami w najlepsze.

- Nadal jestem zdania, że powinieneś dać mu jasny przekaz co do tego, żeby przestał.

- Później jakoś tak wyszło - kontynuował niewzruszony moim zdaniem - że każdy w szkole miał te zdjęcia, a on mimo to nie zrezygnował z chodzenia do niej. Uwierzył w moje zapewnienia, że to nie ja zrobiłem, bo tak faktycznie było. Z tego, co pamiętam, to zrobił to chyba Minseok w szatni, ale cóż, byłem dla niego czysty jak łza. Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie. Nie domknąłeś wtedy drzwi, więc widziałem, jak ćwiczysz przy swoim łóżku. Teraz pamiętam, że miałeś czarne włosy.

- Zamknij się - warknąłem. Czułem, jak mięśnie mi się napinały. Nie chciałem tego słuchać, ale on cały czas mówił tak, jakby był podróżnikiem, który właśnie opowiadał historię ze swojego statku. Naprawdę nie chciałem wiedzieć, co się tam wydarzyło.

- Usiadłem wygodnie na jego łóżku. Wszystko ładnie, pięknie, dopóki nie zapragnął czegoś więcej, niż krótkich pocałunków, które mnie brzydziły. Był okropny, wiesz? Dalej twierdzę, że jego usta są za duże.

- Morda, głupi psie! - wyrwało mi się. - Nie chcę tego słuchać!

Nawet nie wiem, kiedy ruszyłem do ataku. Już po chwili poczułem, jak moje knykcie wbiły się w kość policzkową chłopaka. Postawienie tych kilku kroków i zamach jakby umknął mojej świadomości. Liczyła się tylko moja złość. Nie chciałem słuchać tego, co miał do powiedzenia. Nie interesowały mnie upodobania Jimina...

Nie chciałem sobie tego wyobrażać, a mimo to widziałem przed oczami to, jak całuje tego karaczana, który właśnie leżał przede mną. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz pełen obrzydzenia do tego człowieka. To są intymne sprawy mojego brata, o których nie powinienem wiedzieć. Takie są zasady, które ustaliłem. Ja nie pytam o jego życie prywatne, a on nie pyta o moje i tyle. A mimo to Hyunki dalej mówił.

- Nawet jeśli pocałunki mnie obrzydzały, to tymi ustami potrafił zdziałać cuda tam na dole. - Zaśmiał się, a ten żabi rechot przemienił się w kaszel. - Wciąż pamiętam jak się ślinił i...

- Powiedziałem - padło uderzenie - że - i kolejne - masz - następne - się zamknąć!

Kolejne ciosy spadały na jego twarz w akompaniamencie moich wrzasków, a on się nie bronił. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale byłem zbyt wściekły, by się opanować. Czułem wewnątrz siebie ogień, którego nie mogła ugasić żadna woda. Trawił mnie kawałek po kawałku, a ja tłukłem jak oszalały. To wszystko przez to, że nie mogłem znieść świadomości dotyczącej wykorzystania mojego brata. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, zaś dłonie kleiły od gorącej mazi.

W pewnej chwili zacząłem mieć wrażenie, że stanąłem obok siebie i spojrzałem w twarz tego parszywego człowieka. Jego wzrok wyrażał pustkę, choć usta nadal były wykrzywione w krwawym, bezzębnym uśmiechu, lecz ja nadal uderzałem w furii... Nie, ja byłem furią w najczystszej postaci. Nie byłem zły na niego, a na Jimina, który dał się tak podpuścić. Siedziałem na tym chłopaku tak, jakbym był w jakimś amoku. To chyba nie powinno tak wyglądać.

W którymś momencie zostałem jakby przez coś tknięty i przestałem uderzać.

Oddychałem niewiarygodnie ciężko. Gardło mnie piekło. To pewnie od tego krzyczenia. Teraz widziałem już z pierwotnej perspektywy prosto na zmasakrowaną twarz byłego kapitana drużyny. Przez dłuższą chwilę siedziałem na jego udach, całkowicie pozbawiony sił, lecz gdy ogień w moim wnętrzu przygasł, odezwał się głos rozsądku.

Leniwie uniosłem rękę do jego szyi i wymacałem tętnicę. Nie czułem pulsu, a jego klatka nie unosiła się wraz z nabraniem kolejnej dawki życiodajnego powietrza. Wyglądał jeszcze gorzej, niż za życia, chociaż zdawało mi się, że już wtedy miał brzydką twarz. Ogień furii zgasł, zostawiając po sobie pustkę, której nawet panika nie zdołała wypełnić.

Pewnej chwili usłyszałem za sobą głośny szmer, który chyba wcześniej dotarł do moich uszu, a później rozległy się brawa.

- Wybornie, Jeon Jungkook. Scena rozegrana na miarę najlepszych aktorów i to według mojego scenariusza. - Śladowe ilości amerykańskiego akcentu w głosie wydawały się znajome. Gdy podniosłem wzrok na tego człowieka, dostrzegłem jego krzywy uśmiech. W jednej dłoni trzymał dymiącego papierosa, a w drugiej dużą walizkę na kółkach. On sam miał na sobie biały kombinezon i rękawiczki. - No cóż, trzeba posprzątać i zabrać ciało, nim zacznie puchnąć, bo później się nie nada.

Poczułem się tak, jakby ktoś wsunął igiełkę prosto do mojego serca. Sparaliżowało mnie, chociaż mogłem powoli odwrócić głowę, aby spojrzeć jeszcze raz na efekt wyładowania swojej furii. Kolejna igiełka wstrząsnęła mną. Momentalnie odskoczyłem od ciała i z krzykiem niezdarnie oddaliłem się na czworaka.

Niemal nie potrafiłem złapać tchu, a jednak szukałem telefonu w kieszeniach, lecz nie potrafiłem go znaleźć. Jasna cholera, nie mogłem zabić tego człowieka... Nie potrafiłbym! Mimo wszystko moje dłonie skąpane były we krwi.

Nagle kucnął przede mną Aidan i przystawił koniec czegoś, co początkowo brałem za papierosa, do ust.

- Zaciągnij się i daj mi w spokoju się nim zająć - mruknął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top